Dave Duncan - Dar Mądrości Tom II.doc

(1435 KB) Pobierz
Dar mądrości



Str. 32

 

DAVE DUNCAN

 

 

 

 

 

 

DAR MĄDROSCI

 

 

TRYLOGIA “SIÓDMY MIECZ”  TOM II

 

 

 

Oczywiście, mojemu bratu Michaelowi!

 

 


Czwarta przysięga

 

Ma szczęście ten, kto ratuje życie kolegi, a błogosławieni są ci, którzy ratują się nawzajem. Dla nich tylko jest ta przysięga - najważniejsza, absolutna i nieodwołalna:

 

 

Jestem twoim bratem.

Moje życie jest twoim życiem.

Moja radość twoją radością,

Mój honor twoim honorem,

Twój gniew moim gniewem,

Moi przyjaciele twoimi przyjaciółmi,

Twoi wrogowie moimi wrogami,

Moje sekrety twoimi sekretami,

Twoje przysięgi moimi przysięgami,

Moje dobro twoim dobrem,

Jesteś moim bratem.

 

 


Księga pierwsza:

 

Jak szermierz uciekł

 

1

 

- Quili! Obudź się! Kapłanko!

Krzykom towarzyszyło bębnienie do zewnętrznych drzwi. Quili przewróciła się na bok i schowała głowę pod koc. Przecież dopiero co się położyła.

Rozległo się skrzypnięcie, a po chwili znowu łomotanie, tym razem w wewnętrzne drzwi; było bliższe i dużo głośniejsze.

- Uczennico Quili! Musisz przyjść!

Bębnienie. W lecie nigdy nie wystarczało nocy na sen. W pokoju było ciemno. Koguty jeszcze nie zaczęły piać... Nie, jeden zapiał w oddali. Trzeba się obudzić. Może ktoś jest chory albo umierający.

Zaskrzypiały wewnętrzne drzwi.

- Kapłanko! Musisz wstać. Przybyli szermierze. Quili!

- Szermierze?

Dziewczyna usiadła.

Salimono był krępym mężczyzną, farmerem trzeciej rangi. Z natury bardzo spokojny, potrafił czasami zachowywać się jak podniecone dziecko. Teraz wymachiwał ręką, w której trzymał migoczącą świeczkę z knotem z sitowia. W każdej chwili mógł zaprószyć ogień, podpalić swoje siwe włosy, siennik kapłanki albo stare krokwie. Nikłe światło wydobywało z mroku kamienne ściany, chudą twarz posłańca, oczy Quili.

- Szermierze... przypłynęli... Och, wybacz, kapłanko! Odwrócił się szybko, a Quili podciągnęła koc pod brodę.

- Salo, powiedziałeś “szermierze"?

- Tak, kapłanko. Są w łodzi. Na przystani. Piliphanto ich widział. Pospiesz się, Quili.

Ruszył do drzwi.

- Zaczekaj.

Quili żałowała, że nie może zdjąć głowy, potrząsnąć nią i nasadzić z powrotem na kark. Przez pół nocy nosiła na rękach dziecko Agol. Z pewnością był to najgorszy przypadek kolki w dziejach Ludzi.

Szermierze? Maleńki pokoik wypełnił się zapachem gęsiego łoju. Piliphanto znano jako zapalonego rybaka, co wyjaśniało, dlaczego przed świtem znajdował się na przystani. Nad wodą za­wsze jest jaśniej, więc mógł rozpoznać sylwetki szermierzy. Nie był myślicielem, ale i nie półgłówkiem.

- Co zamierzacie zrobić?

- Oczywiście, ukryjemy kobiety! - powiedział Salimono, odwrócony plecami do kapłanki.

- Co!? Dlaczego?

- Szermierze.

Niedobrze. Bardzo niedobrze. Quili wiedziała o szermierzach niewiele, ale więcej niż Salo. Ukrycie kobiet byłoby w tej sytuacji najgorszym posunięciem.

- Nie! Obrazicie szermierzy! Wpadną we wściekłość!

- Ale, kapłanko...

Quili była uczennicą drugiej rangi. Wieśniacy nazywali ją kapłanką z grzeczności, bo tylko ją jedną mieli. Skończyła dopiero siedemnaście lat. Nie mogła wydawać rozkazów Salo, farmerowi trzeciej rangi, dziadkowi i zastępcy Matipodiego. Z drugiej strony, jako miejscowy ekspert od szermierzy, wiedziała, że ukrycie kobiet byłoby wielką prowokacją. Potrzebowała czasu do namysłu.

- Zaczekaj na zewnątrz! Nie pozwól kobietom uciec. Zaraz przyjdę.

- Tak, Quili.

W pokoju zrobiło się ciemno, ale dziewczyna nadal widziała płomyki tańczące pod powiekami. Zewnętrzne drzwi trzasnęły i rozległy się okrzyki Salimono.

Quili wyskoczyła spod koca i od razu dostała gęsiej skórki. Ruszyła do okna po nierównej i lodowatej posadzce z kamienia. Otworzyła okiennice, wpuszczając do środka słabą poświatę i szum deszczu.

Jedna z sukienek była zabłocona, bo poprzedniego dnia Quili przerywała marchew. Okazało się, że druga jest w równie opłakanym stanie, ale na szczęście w skrzyni leżała trzecia, przywieziona ze świątyni. Do dzisiaj pozostała jej najlepszym ubiorem. Dziewczyna otrzepała ją i jednym ruchem wciągnęła przez głowę. Stwierdziła, że suknia jest przyciasna. Co sobie pomyślą szermierze o kapłance, która nosi tak dopasowany strój?

Quili miała zapuchnięte oczy i suchość w ustach. Przyczesała włosy, wzuła buty i skierowała się do wyjścia, stukając drewnianymi podeszwami o kamienne płyty. Otworzyła skrzypiące zewnętrzne drzwi, jednocześnie zdejmując z kołka opończę. Niebo tuż nad horyzontem, pod zwałem czarnych chmur, trochę pojaśniało. Coraz więcej kogutów witało świt.

Po drugiej stronie stawu zebrało się kilkunastu dorosłych i kilkoro dzieci. W ich stronę zmierzały jeszcze dwie albo trzy osoby. Blask kopcących i skwierczących pochodni odbijał się w lustrze wody siekanej przez krople deszczu. W paru oknach tańczyły płomyki świec. Nie było wiatru. Siąpił dość ciepły, letni deszczyk.

Quili ruszyła błotnistą ścieżką biegnącą wokół stawu. Wkrótce miała przemoczone włosy. Krople deszczu ściekały jej za kołnierz.

Po co szermierze mieliby tu przyjeżdżać?

Kilka osób zaczęło mówić jednocześnie, ale Salimono je uciszył.

- Czy to bezpieczne, kapłanko?

- Ukrywanie kobiet nie jest bezpieczne! - oświadczyła Quili zdecydowanie. Kandoru opowiadał jej nieraz o spalonych wioskach. - To byłaby prowokacja. Uciec powinni raczej mężczyźni!

- Ale oni nic nie zrobili! - zawołała jedna z kobiet.

- To nie my! - dorzucili inni. - Przecież wiesz!

- Ciii! - rzuciła Quili.

Wszyscy umilkli. Byli starsi i roślejsi od młodej kapłanki, ale jej słuchali. Prości i krzepcy wieśniacy, wystraszeni i zagubieni.

- Salo, wysłałeś lady wiadomość?

- Pilo poszedł.

- Uważam, że wszyscy mężczyźni powinni się schować...

- Nie zrobiliśmy tego! - rozbrzmiał chór przerażonych głosów.

- Cisza! Wiem. Poświadczę za was, choć. nie zawiadomiono o tym, co się stało Zapadła cisza.

- Kto miałby powiadomić? - bąknęła Myi po chwili.

Nie pozostał przy życiu ani jeden szermierz.

Czy to miało znaczenie? Quili nie wiedziała.

Czy świadkowie, którzy nie donieśli o zabójstwie, byli równie winni jak sprawcy? Tak czy inaczej, Quili sądziła, że niebezpieczeństwo grozi tylko mężczyznom. Szermierze rzadko zabijali kobiety.

- Pójdę ich przywitać. Nie zrobią mi krzywdy - oznajmiła dziewczyna z udawaną pewnością siebie. Ostatecznie kapłanki były nietykalne. - Mężczyźni natomiast powinni zająć się wyrębem lasu albo czymś innym, póki nie dowiemy się, po co przybyli szermierze. Kobiety niech przygotują jedzenie. Goście będą chcieli zjeść śniadanie. Może udadzą się prosto do dworu, ale spróbujemy zatrzymać ich tutaj jak najdłużej. Ilu ich jest, Salo?

- Nie wiem.

- Cóż, idź przekaż wieść adeptowi Motipodiemu. Reszta niech się weźmie do karczowania wzgórza. Ustalcie sygnały. Ruszajcie!

Gdy mężczyźni wypełnili polecenie, Quili otuliła się opończą.

- Myi, przygotuj posiłek. Najlepiej mięso. I piwo.

- A jeśli zapytają, gdzie są mężczyźni?

- Skłamcie - odparła Quili.

Czy te słowa padły z ust kapłanki?

- A jeśli będą chcieli... wziąć nas do łoża? - spytała Nia.

Jej mąż Hantula był prawie tak stary jak Kandoru. Quili roześmiała się, zaskakując samą siebie. Przed oczami miała koszmarne wizje rzezi, a tymczasem Nią marzyła o przystojnym młodym szermierzu.

- Zabaw się, jeśli chcesz!

- Mężatka? Czy to w porządku? - W głosie Nony brzmiało niedowierzanie.

Quili sięgnęła pamięcią do świątynnych lekcji.

- Tak. W porządku. Nie z pierwszym lepszym szermierzem, tylko z wolnym, który jest na służbie Bogini i zasługuje na naszą gościnność.

Kandoru zawsze mówił, że zostać wybranką wolnego szermierza to wielki zaszczyt dla kobiety. Gdy dziewczyna go poznała, był już tylko emerytem i rezydentem. Z powodu wieku i szwankującego zdrowia musiał ograniczyć się do jednej kobiety, ale czasami mówił takim tonem, jakby winą obarczał Quili.

- Nie spodoba się to Kolo - mruknęła Nona, od niedawna mężatka.

- A powinno - stwierdziła Quili. - Gdybyś w ciągu roku urodziła dziecko, mogłoby nosić znak szermierzy.

Kobiety zaczęły szeptać z ożywieniem. Quili była dziewczyną z miasta, a poza tym ich kapłanką. Skoro mówiła, że coś jest dobre, należało jej wierzyć. Szermierze nigdy nie gwałcili. Tak twierdził Kandoru. Nie musieli.

- Naprawdę? Cały rok? A najwcześniej kiedy?

Quili nie wiedziała. Spojrzała Nonie w oczy. W blasku dogasających świec trudno było dostrzec ich wyraz. Nawet jeśli ta kobieta była w ciąży, na razie nie było tego widać.

- Wstrzymaj się z nowiną kilka tygodni, a złożę świadectwo przed znaczycielem.

Nona spłoniła się, a pozostałe wieśniaczki wybuchnęły śmiechem. Niewiele mogły dać swoim dzieciom. Znak szermierzy był wart więcej niż złoto. Dla dziewczyny oznaczał większy posag, dla chłopca szansę przyjęcia do rzemiosła. Nawet młody mąż przełknąłby dumę, mając w perspektywie takie korzyści i ogólny szacunek. Śmiech rozładował napięcie. To dobrze! Teraz wieśniaczki ani nie uciekną, ani niechcący nie sprowokują przybyszów do użycia siły.

Quili stwierdziła, że czas iść przywitać gości. Zadrżała i szczelniej otuliła się opończą. Nagle uświadomiła sobie, że spotkała w życiu tylko jednego szermierza. Kandoru, swojego zamordowanego męża.

 

Deszcz osłabł. Zbliżał się świt. Koguty rywalizowały zawzięcie. Quili zostawiła trajkoczące kobiety i ruszyła drogą prowadzącą do Rzeki. Za domem Salimono szlak opadał i dalej biegł ciemnym płytkim wąwozem.

Dziewczyna szła wolno, rozchlapując wodę w kałużach. Nie chciała się pośliznąć i dotrzeć do przystani umorusana błotem. Powinna wziąć ze sobą pochodnię.

Co sprowadziło tu szermierzy?

Może trafili w te strony przypadkiem? Ale przecież niewiele statków kierowało się w dół Rzeki, gdyż na południu leżała tylko bezludna Czarna Kraina. Jeszcze mniej prawdopodobne było, że szermierze przypłynęli z północy, ponieważ tam znajdowało się Ov.

Może zamierzali pomścić Kandoru. Szermierze nie mieli litości dla zabójców współbraci. Kandoru powtarzał jej to wiele razy. Musi ich przekonać, że szukają w niewłaściwym miejscu. Powinni uwierzyć kapłance, choć jako żona Kandoru nie była bezstronna. Poza tym wielu innych świadków mogło potwierdzić, że zabójcy przybyli z Ov.

Niedobrze tylko, że nie powiadomiono o zabójstwie. Quili nie musiała powtarzać w myślach kodeksu kapłańskiego, by wiedzieć, że zapobieganie rozlewowi krwi jest jednym z najważniejszych obowiązków wobec Bogini.

Dziewczyna potknęła się o kamień. Nawet w świetle dziennym ta część wąwozu stanowiła mroczny tunel, zamknięty z obu stron przez strome ściany, a od góry nakryty kopułą z gałęzi drzew. Z boku cicho szemrał strumień. Deszcz ustał albo zatrzymał go liściasty dach. Quili stąpała ostrożnie, wyciągając przed siebie tece.

Jeśli szermierze trafili tu przypadkiem, mogli nic nie wiedzieć o Ov i czyhającym na nich straszliwym niebezpieczeństwie.

A może sprowadziła ich Ręka Bogini. W takim razie musiało im chodzić o coś więcej niż morderstwo starego wojownika. Ich celem mogło być samo Ov. Wojna! Może na przystani czeka cała armia. Na wieść o masakrze w Ov Kandoru powiedział: “Czarnoksiężnikom nie wolno zbliżać się do Rzeki!". Gdy pogłoski się potwierdziły, oświadczył: “Bogini nie puści tego płazem. Wezwie szermierzy".

Dwa dni później Kandoru nie żył. Nie zdążył nawet dobyć miecza. Zabiło go kilka dźwięków muzyki. Był uczciwym i na swój sposób dobrym człowiekiem, choć dla młodej nowicjuszki niezbyt atrakcyjnym mężem. Przez całe życie przestrzegał kodeksu szermierzy. Quili żałowała, że nie umiała go wesprzeć. Powinna bardziej się starać.

Miejscowy ekspert... Całą swoją wiedzę czerpała z opowieści, które godzinami snuł Kandoru. Staremu mężczyźnie pozostały tylko wspomnienia młodości i siły, kobiet i wojaczki. W długie zimowe noce trzymał w objęciach młodziutką żonę i mówił bez końca. Powinna była okazać większe zainteresowanie.

Quili zatrzymała się nagle z łomoczącym sercem. Co to? Trzask gałązki?

Wytężyła słuch, ale słyszała tylko szum potoku i kapanie deszczu. Z pewnością jej się zdawało. Ruszyła dalej, wolniej i ostrożniej. Postąpiła lekkomyślnie, wyruszając bez światła, choć w nocy słabo widziała. Kapłanki były nietykalne. Nikt, nawet największy łotr, nie zrobiłby krzywdy kapłance. Tak mówiono.

Powinna się cieszyć, że Kandoru będzie pomszczony. Wyszła za mąż w wieku piętnastu lat. Rok później owdowiała. Mając siedemnaście lat, stwierdziła ze wstydem i skruchą, że coraz trudniej obchodzić jej żałobę. Mogłaby wrócić do świątyni, skoro szermierz Kandoru już nie potrzebował jej usług, ale została. Wieśniacy przyjęli ją z otwartymi rękami, podobnie jak niewolnicy. Pani pozwoliła Drugiej zostać w domku i zapewniła utrzymanie, dostarczając mąki, rzadziej mięsa. Od czasu do czasu przysyłała drobne podarunki: niezbyt zniszczone sandały, smakołyki z kuchni.

Jeśli szermierze wiedzieli o czarnoksiężnikach, jeśli planowali atak na Ov, musiała ich być cała armia.

Potykając się w ciemności, omal nie wpadła na ciemną postać, która stała na drodze. Krzyknęła i odskoczyła, gubiąc but.

- Kapłanka! - zawołała piskliwie. - Jestem kapłanką!

- To dobrze! - powiedział młody tenor. - A ja jestem szermierzem. Jak mogę ci służyć, świątobliwa?

 

 

 

2

 

Sytuacja była osobliwa. Stojąc w ciemności na jednej nodze, z walącym sercem, Quili mimo wszystko potrafiła docenić jej niedorzeczność. Ani ona, ani obcy nie mogli rozpoznać nawzajem swoich rang. Kto miał pozdrawiać, a kto odpowiedzieć? Szermierze nigdy nie wysłaliby na zwiady Pierwszego. Drugiego również. W takim razie nieznajomy musiał przewyższać ją rangą.

Dziewczyna wyrecytowała powitalną formułkę, której towarzyszyły rytualne gesty. Udało się jej nie upaść w błoto, nawet przy ostatnim ukłonie:

- Jestem Quili, kapłanka drugiej rangi. Moim największym i najpokorniejszym pragnieniem jest, żeby Bogini obdarowała cię długim i szczęśliwym życiem oraz skłoniła do przyjęcia moich skromnych usług i pomocy w osiągnięciu twoich szlachetnych

celów.

Nieznajomy cofnął się o krok i dobył miecza, co dziewczyna raczej usłyszała, niż zobaczyła. Drgnęła i omal nie straciła równowagi, ale w porę przypomniała sobie, że szermierze mają swoje rytuały, między innymi wymachiwanie bronią przy pozdrowieniu.

- Jestem Nnanji, szermierz czwartej rangi. Mam zaszczyt przyjąć twoją szlachetną ofertę.

Po raz drugi rozległ się świst, gdy mężczyzna schował miecz do pochwy. Kandoru nie władał swoim tak zręcznie.

- Zawsze stoisz na jednej nodze, uczennico? Dziewczyna nie sądziła, że szermierz ma tak dobry wzrok.

- Zgubiłam but, adepcie.

Mężczyzna zaśmiał się i schylił. Po chwili Quili poczuła, że silna dłoń obejmuje jej nogę w kostce.

- Jest. Proszę!

Szermierz założył kapłance but i wyprostował się.

- Dziękuję. Dobrze widzisz w ciemności...

- Większość rzeczy robię bardzo dobrze - rzucił chłopak wesoło. Jego głos brzmiał za młodo jak na czwartego, wręcz chłopięco. - Co to za miejsce, uczennico?

- Posiadłość czcigodnego Garathondi, adepcie. Szermierz odchrząknął cicho.

- Jaki jest jego zawód?

- Budowniczy.

- A co buduje budowniczy szóstej rangi? Zresztą mniejsza o to. Ilu szermierzy jest we dworze?

- Żadnego, adepcie.

Czwarty znowu chrząknął, zaskoczony.

- Jak się nazywa najbliższa wioska albo miasteczko?

- Osada Poi, adepcie. Leży stąd około pół dnia marszu na północ.

- W takim razie powinni tu stacjonować szermierze...

To nie było pytanie, więc nie musiała mówić, że rezydent Poi zginął tego samego dnia co jej mąż, a o zabójstwie nikogo nie powiadomiono. Zapobiegać rozlewowi krwi!

- A miasto?

- Ov, adepcie. Kolejne pół dnia drogi od Poi.

- Hmm? Czy przypadkiem znasz imię dowódcy z Ov?

On również nie żył. Podobnie jak wszyscy jego ludzie. Odpowiedź: “nie" byłaby kłamstwem. Nim dziewczyna zdążyła się odezwać, szermierz zadał następne pytanie.

- Są tu jakieś kłopoty, uczennico Quili? Zbójcy? Bandyci?

- Nie ma bezpośredniego zagrożenia, adepcie. Mężczyzna zaśmiał się.

- Szkoda! Nawet smoka? Dziewczyna zawtórowała mu z ulgą.

- Ani jednego.

- I nie widziałaś ostatnio żadnych czarnoksiężników? Wiedział o czarnoksiężnikach!

- Ostatnio nie, adepcie. Westchnął.

- W takim razie, skoro jest bezpiecznie, sprowadzono nas tutaj, żebyśmy kogoś poznali. Jak w Ko.

- Ko?

- Nigdy nie słyszałaś poematu, “Jak Aggaranzi Siódmy rozgromił zbójców z Ko”? - spytał zdziwiony. - To wspaniała opowieść! Honor, wielkie czyny, mnóstwo krwi. Jest bardzo długi, ale zaśpiewam ci go przy okazji. A teraz, skoro nie ma zagrożenia, wrócę i złożę raport. Chodźmy!

Wziął ją za rękę i ruszył wąwozem. Miał silne i bardzo duże dłonie, ale wyjątkowo delikatne, zupełnie nie jak ręce rolników albo nawet jej własne ostatnimi czasy.

Dziwne, ale nie czuła strachu, choć dopiero co poznany młody szermierz wiódł ją w nieznane. Gdy potknęła się na koleinach, szepnął: “Ostrożnie!" i zwolnił. Drogę przecinały trzy potoki. Quili nie widziała kamieni umożliwiających przejście, ale dzięki Nnanjiemu bezpiecznie przekroczyła strumyki i nie zmoczyła nóg.

- Sprowadziła was Najwyższa, adepcie?

- Tak! Żeglarz mówi, że nigdy nie słyszał takiej historii. Przebyliśmy długą drogę! Bardzo długą!

Mówił z entuzjazmem, bez nabożnego lęku. Rzeka była Boginią, więc każdy statek mógł popłynąć w nieoczekiwanym kierunku, jeśli miał na pokładzie Jonaszów. Należeli do nich zwłaszcza wolni szermierze, prowadzeni Jej Ręką. Tego rodzaju przejawy boskiej mocy zdarzały się zbyt często, żeby można je uznać za prawdziwe cuda, ale Quili żadnego nie potraktowałaby tak lekko jak młody szermierz.

Las zrzedł, wąwóz się poszerzył, wpuszczając szarość przedświtu. Quili widziała teraz trochę lepiej. Stwierdziła, że Nnanji jest wyższy, niż sądziła, chudy i zdumiewająco młody jak na Czwartego. Wydawał się niewiele starszy od niej, ale może tylko robił takie wrażenie ze względu na swobodny sposób bycia. Usta mu się nie zamykały. Kandoru zginął jako Trzeci. Niewiele osób dowolnego rzemiosła zdobywało wyższą rangę.

- Skąd wiecie, jaką drogę przebyliście? - zapytała dziewczyna.

- Shonsu wie wszystko! Płynęliśmy skokami. On obudził się już przy pierwszym. Chyba śpi z otwartymi oczami. - Kimkolwiek był Shonsu, Nnanji żywił dla niego większy szacunek niż dla Bogini. - Mnie chłód zbudził przy trzecim. - Zadrżał. - Przybywamy z tropików.

- Jakich tropików, adepcie?

- Nie jestem pewien. Z gorącej krainy. Shonsu potrafi to wyjaśnić. Bóg Snów jest tam bardzo cienki i wisi wysoko na niebie. Robił się coraz szerszy i obniżał, w miarę jak posuwaliśmy się na północ. Tutaj widzicie siedem oddzielnych pierścieni, prawda? Kiedy wyruszaliśmy, były bledsze i znajdowały się zbyt blisko siebie, by można je odróżnić. Jednocześnie przemieszczaliśmy się na wschód. Tak twierdzi Shonsu. Deszcz zaczął padać dopiero po ostatnim skoku.

Quili doszła do wniosku, że Shonsu jest kapłanem. Nigdy nie słyszała o szermierzu podobnym do niego.

- Po czym poznał, że płyniecie na wschód?

- Po gwiazdach i oku Boga Snów! Musisz zapytać Shonsu. On mówi, że w Hann jest teraz środek nocy.

Hann!

- Byłeś w Hann, adepcie?

Szermierz spojrzał na kapłankę, zdumiony jej reakcją. Quili spostrzegła, że twarz Czwartego jest umazana ziemią i tłuszczem.

- Niezupełnie. Próbowaliśmy przeprawić się do Hann ze świętej wyspy.

- Świątynia! - wykrzyknęła dziewczyna. - Odwiedziliście wielką świątynię?

- Odwiedziliśmy? - prychnął adept Nnanji. - Ja w niej się urodziłem.

- Nie!

- Tak! - Chłopak błysnął białymi zębami w szerokim uśmiechu. - Moja matka udała się do Bogini, żeby poprosić o lekki poród, i raptem zaczęła rodzić. W ostatniej chwili zaprowadzono ją na tyły świątyni. Kapłani uznali, że to wydarzenie można zaliczyć do cudów.

Szermierz wyszczerzył się jeszcze bardziej. Najwyraźniej robił sobie z niej żarty.

- Ojciec wrzucił do misy sześć miedziaków, a gdyby dał na ofiarę siedem, urodziłbym się pewnie przed samym ołtarzem.

Było to najprawdziwsze bluźnierstwo, ale uśmiech Nnanjiego okazał się zaraźliwy. Quili zaśmiała się mimo woli.

- Nie powinieneś żartować z cudów, adepcie.

- Może. - Czwarty zatrzymał się i dodał pokorniejszym tonem: -Widziałem wiele cudów w ciągu ostatnich dwóch tygodni, uczennico Quili. Odkąd zjawił się Shonsu.

- Jest twoim mentorem?

- W tej chwili nie. Przed bitwą zwolnił mnie z przysiąg, ale mówi, że mogę je teraz odnowić.

Bitwa?

-Uważaj!

Nnanji otoczył dziewczynę ramieniem, chroniąc przed wpadnięciem w błotnistą kałużę. Choć ją minęli, nie odsunął się od kapłanki. Quili była zadowolona, że ma na sobie opończę. Poczuła się nieswojo. W przeszłości rzadko rozmawiała z Czwartymi, a jeszcze żaden jej nie obejmował. Młody szermierz uśmiechał się do niej bardzo przyjaźnie. Bardzo.

We dworze było niewielu mężczyzn w jej wieku, w tym jedynie dwóch nieżonatych. Ze względu na profesję wszyscy traktowali ją z respektem, a zresztą i tak nie miałaby o czym z nimi rozmawiać. Znali się jedynie na uprawach i stadach. Quili już zapomniała, czym jest prawdziwa konwersacja, szczególnie z mężczyzną. Kiedyś, lata temu, paplała tylko z dziewczętami, przyjaciółkami ze świątyni. Czwarty gawędził z nią jak z równą sobie, co jej bardzo pochlebiało. Jednocześnie miała wyrzuty sumienia, że rozmowa sprawia jej przyjemność.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin