Rudnicka Halina - Trylogia antyczna 02 - Syn Heraklesa.pdf

(911 KB) Pobierz
HALINA RUDNICKA
HALINA RUDNICKA
SYN HERAKLESA
LUDOWA SPÓŁDZIELNIA WYDAWNICZA WARSZAWA 1966
725645227.001.png
Mężowi Mojemu
Kazimierzowi Rudnickiemu
pracę tę poświęcam
OSTATNI DZIEŃ NA PLATANISTAS
Noc spadła na Spartę szybkim, jastrzębim lotem. Słoneczna jasność dnia zgasła nagle, niespo-
dzianie, jak zdmuchnięta lampka oliwna. Jeszcze na wierzchołkach ogromnych platanów pło-
nęły i purpurowiały ostatnie blaski, a już nisko, przy ziemi granatowiały cienie i w szarości
zmierzchu roztapiały się szopy i namioty słynnego Platanistas, gimnazjonu spartańskiej mło-
dzieży. Szła noc wiosenna, jasna, rozgwieżdżona, pachnąca.
Kończył się pracowity dzień wychowanków gimnazjonu. Nie był to zwykły dzień jak
co dzień, pełen forsownych ćwiczeń i zapasów, ale dzień stokroć trudniejszy, przygotowań do
rozpoczynających się o świcie uroczystości na cześć Artemidy. Pierwszy miesiąc wiosny,
Artemizjos, ciepły i słoneczny, cały poświęcony był Wielkiej Łowczyni, patronce młodzieży,
opiekunce i władczyni lasów, pól i wszystkiego, co w nich biega, skacze, pełza i fruwa.
W czasie Artemizjów, wielkich świąt wypadających w tym miesiącu, każdy z wycho-
wanków musiał popisać się przed Artemidą swoją najwyższą sprawnością fizyczną w ćwicze-
niach gimnastycznych, zapasach i sztuce żołnierskiej. Ale najcięższe zadanie czekało mło-
dzieńców dwóch najstarszych roczników: próba wytrzymałości na ból przy ołtarzu bogini.
Wizja rózeg moczonych w Eurotasie spędzała sen z oczu nie tylko kandydatom do chłosty,
nawet najmłodsi trwożyli się o los swych starszych kolegów. Ołtarz bogini zbryzgany krwią
chłostanych dręczył chłopców jak czerwony koszmar.
Najmłodsi, „wilczki”, zanieśli swoje drewniane mieczyki, wiklinowe tarcze i piłki do
przeznaczonej na ten cel szopy i pod wodzą swego opiekuna, starszego chłopca, pobiegli do
jednego z rozlicznych kanałów przecinających w różnych kierunkach Platanistas dokonać
rytualnej kąpieli przed nadchodzącym świętem. Dziś wszyscy musieli dokonać ablucji.
Kleomenes patrzył z uśmiechem na swego braciszka, Euklejdasa, chudego i wyrośnięte-
go dwunastolatka, który biegł żwawo jak jelonek, nie dotykając bosymi piętami ziemi, w
pierwszej czwórce wilczków. Wesoły i silny chłopak, trudy gimnazjonu spływają po nim jak
woda po kaczce. Ten się nie załamie nawet pod chłostą. Kleomenes skrzywił się na myśl o
chłoście. Podobno całkiem niedawno wprowadzono ten zwyczaj. Tak przynajmniej twierdzi
matka, królowa Kratezykleja, że jeszcze za jej młodości próby chłosty nie znano. Pajdonom
zaś wmawia, że chłosta sięga czasów Likurga. Ale raczej należy wierzyć matce, nie jemu.
Jeszcze do niedawna była „wielka gra”, próba zręczności przy wykradaniu sera z ołtarza Arte-
midy wśród wesołego wrzasku i trzaskania batów, którymi chłopcy okładali się nieszkodli-
wie.
„Kiedy zostanę królem — pomyślał Kleomenes — przywrócę wielką grę. Wiele trzeba
będzie zmienić... A jeśli spróbują mi przeszkadzać... Już ja ich nauczę!” W zamyśleniu
przełożył do lewej ręki drewnianą skrobaczkę, którą zgarniał z nóg piasek zlepiony z potem, i
rozejrzał się. Towarzysze z jego ageli, oddziału złożonego z dwudziestu chłopców, już też
kończyli zajęcia. Jedni, jak on, czyścili ciała po zapasach, inni, którzy ćwiczyli się w strzela-
niu, zbierali łuki i strzały, aby je zanieść do schowków. Ruchliwy jak pchła Linos tanecznym
krokiem biegnie ku szopom, podrzucając w górę i zręcznie łapiąc pęk związanych łykiem
strzał. Stateczny i flegmatyczny Aleksys uważnie ogląda łuk, zanim go odniesie do zbrojo-
wni. Dwaj mleczni bracia Kleomenesa, Pittak i Kikkis, skrobią sobie wzajemnie plecy.
Kilkunastu przysiadło w kucki na ziemi i czekają, aż wszyscy będą gotowi do pójścia nad
Eurotas. Kleomenes skinął na Fojbisa, muskularnego młodzika, z którym niedawno toczył
walkę.
— Zeskrob mi piasek. Tylko ostrożnie pod lewą łopatką.
— Wiem — odpowiedział Fojbis. — Gdy sobie przypomnę tamtą chwilę, aż ciarki mi
po plecach chodzą...
Delikatnie, ale zręcznie i dokładnie przejechał parę razy po plecach Kleomenesa, co od
razu wywołało widoczny skutek: miejsca, których dotknęła skrobaczka, zaraz pojaśniały,
spod warstwy brudu ukazując zdrową, jędrną i opaloną skórę.
— No — roześmiał się Kleomenes — już teraz nie masz się czego trwożyć.
— Od kilku nocy śni mi się tamto... I wtedy krzyczę przez sen... Ostatnio obudziłem
tym krzykiem Aristona.
— Nieźle musiałeś wrzeszczeć, bo Ariston śpi zwykle jak niedźwiedź zimą — znowu
zaśmiał się wesoło Kleomenes. — A czy we śnie biegłeś mi na pomoc?
— I wtedy też biegłem... Ale Pittak i Kikkis znajdowali się bliżej... szczęściarze...
— Największym szczęściarzem mimo wszystko byłem ja...
— Bogowie nie daliby ci zginąć w tak nikczemny sposób.
— Bogowie?! — parsknął pogardliwie Kleomenes. — Daj spokój bogom.
Umilkli. Fojbis zastanowił się, dlaczego Kleomenes tak lekceważąco mówi o bogach.
Nie wierzy w bogów czy też ma do nich ukryty żal? A przecie to ostatnie polowanie w
Tajgecie było niezbitym dowodem opieki bogów i jakiejś ich szczególnej łaskawości dla Kle-
omenesa. Do końca życia Fojbis nie zapomni tego zdarzenia. Polowali wówczas na jelenie,
aby jak zwykle zaopatrzyć chudą spiżarnię gimnazjonu. Pod wieczór, kiedy wracali, Kleome-
nes szedł samotnie skrajem młodego lasu. Nagle z gęstwiny wyskoczył okazały odyniec.
Kleomenes nie stracił zimnej krwi, miał w ręku toporek myśliwski, zaczął się bronić przed
atakującym dzikiem. Zadał mu cios, nieszczęściem, odskakując do tyłu, zahaczył nogą o
wystający korzeń pinii i padł na plecy, raniąc się w łopatkę. Od niechybnej śmierci uratowali
Kleomenesa bracia Kikkis i Pittak. Łaskawa Tyche spełniła ich gorące pragnienie wykazania
wiernej i bezgranicznej miłości, jaką żywili dla wysoko urodzonego mlecznego brata.
Pochwały i nagrody za ten śmiały czyn przyjęli obojętnie. Ojciec Kleomenesa, król Leonidas,
dał obu braciom wełniane płaszcze i zbroje, których zresztą do czasu ukończenia gimnazjonu
nie mieli prawa używać. Rada starców, geruzja, przyznała im prawo ubiegania się o godność
spartiatów, ale również po dojściu do pełnoletności.
— Kleomenes! Fojbis! Idziemy już! — krzyknęli chłopcy z ich oddziału.
Skierowali się w stronę Eurotasu, gdzie rzeka była głębsza, przyjazna do pływania.
Kąpało się już tam kilkudziesięciu ejrenów, dwa ostatnie roczniki gimnazjonu, ci, którzy na-
stępnego dnia mieli wyznaczoną próbę chłosty przy ołtarzu bogini. Kleomenes skierował się
na prawo, na nieco wyższy brzeg, i skoczył w głęboki nurt. Kilku energicznymi wyrzutami
rąk i nóg wypłynął prawie na środek, gdzie rozpryskując szeroko ramionami wodę pływał
niezdarnie chłopak o wąskiej, małej głowie i wysokim czole. Kleomenes zgrabnie jak szczu-
pak opłynął go wokoło i wychylił się tuż przy jego twarzy.
— Cześć, Terykionie. Czy zawsze będziesz pływał jak kura? I tak trzepał skrzydełka-
mi?
Terykion chciał coś odpowiedzieć, zachłysnął się jednak wodą i zaczął krztusić.
Kleomenes z Fojbisem chwycili go pod ramiona i przyholowali do brzegu.
— Odpocznij — powiedział Kleomenes. — Potem z tobą chcę pogadać. A ja jeszcze
popływam.
Skoczył ponownie do rzeki, ale opuściła go bezpowrotnie beztroska i ochota do żartów.
Serdecznie lubił, a nawet podziwiał Terykiona i przyjaźnił się z nim, chociaż był od niego o
dwa lata młodszy. Terykion z wielkimi oporami znosił twarde wychowanie spartańskie.
Słabowity, o wąskich ramionach i zapadniętej klatce piersiowej, chudy i cienki jak trzcina z
Eurotasu, był zaprzeczeniem tych wszystkich ideałów, jakie stawiano spartańskiej młodzieży.
Posiadał za to niezaprzeczalne zdolności, które w oczach eforów i naczelnego wychowawcy,
pajdonoma, przynosiły ujmę prawdziwemu spartiacie. Znał na pamięć nie tylko całego Home-
ra, ale wielu innych poetów, liryków a nawet dramatopisarzy, pisał kaligraficznie i bezbłędnie
i — co już było zgoła niewybaczalne — sam układał wiersze. Posiadał na tyle rozsądku, że
utworów swoich nie zapisywał, potrafił jednak za to recytować je długo w noc w sypialni
chłopców. Mówiły one o miłości, o przyjaźni, o pięknie lasów Tajgetu i widać było w tym coś
niepokojącego, bo nawet największe śpiochy rozmarzały się i nie zasypiały w czasie recytacji.
Ukarano Terykiona przykładnie za bezecne wybryki, co wywarło ten skutek, że stał się ostro-
żniejszy, a przyjaciele osłaniali go przed wychowawcami.
Jutro nie pomoże mu życzliwość przyjaciół. Terykion po raz pierwszy stanie do próby
wytrzymałości. Chłostać go będzie Damoteles, który w zeszłe Artemizje ukończył agoge i
przeszedł do Domu Mężczyzn. To on doniósł pajdonomowi o zdrożnych, poetyckich popisach
Terykiona. Chłopcy, gdy się o tym dowiedzieli, sprali Damotelesa. Teraz będzie miał okazję
zemścić się na Terykionie. Odbierze mu resztę zdrowia, kto wie, może zachłoszcze na śmierć.
Kleomenes przelotnie pomyślał o ojcu. Prosić go, by zamiast Damotelesa wyznaczył kogo
innego? Takie życzenie ojca pajdonom skwapliwie spełni, ale ojciec nie zechce się wtrącać.
Zbyt mała i nie obchodząca go sprawa, by raczył naruszać swój królewski spokój. Pozostała
jedyna droga: porozumieć się z Damotelesem i przekupić go. Tylko jak dotrzeć do Domu
Mężczyzn? Gimnazjonu opuszczać nie wolno. Może uda się pogadać z Damotelesem w
czasie igrzysk albo ostatecznie już przy ołtarzu Artemidy?
Krótki sygnał fletu oznajmił czas powrotu. Chłopcy nie ociągali się, czekała na nich
wieczerza. Ta sama co zwykle czarna polewka i kawałek jęczmiennego placka, ale mieli do
tych potraw najlepsze przyprawy: puste młode żołądki i kąpiel w chłodnym Eurotasie.
Dano im tego wieczoru jeść do syta. Poza czarną polewką dostali po gomółce owczego
sera i po dziesięć suszonych fig. Po wieczerzy dzieci odśpiewały chóralnie przy wtórze fletu
pieśń Alkmana i poszły spać, starsi — wszystkie oddziały agela, od dwunastu do szesnastu
lat, i boua, czyli „stada wołów”, od siedemnastu do dwudziestu lat — zebrali się wokoło roz-
palonego ogniska, gdzie czekało ich ostatnie tego dnia zajęcie: nauka o prawach i obowiąz-
kach obywatelskich. Niemiłe to było dla wszystkich, ale żaden nie pomyślał nawet o wymiga-
niu się czy ukryciu w gęstych zaroślach Platanistas. Zarzucili szybko płaszcze na gołe do tej
pory ciała i rozsiedli się na ziemi.
Czekał już na nich „nosiciel bata”, gimnazjarcha Hieraks.
— Zbyt długo marudziliście — zaczął zrzędzić — pełna miska wam milsza niż nauka.
— Cały dzień nie jedliśmy — wyrwał się nieopatrznie Terykion.
Hieraks spojrzał na niego surowo i nic nie odpowiedział. Terykion zmieszał się. „Trzy
razy pomyśl, zanim raz się odezwiesz” — przypomniał sobie nie w porę jedną z dewiz gimna-
zjonu i trwoga zagościła w jego sercu. Karygodna to lekkomyślność przed jutrzejszą próbą
zrażać do siebie surowego gimnazjarchę.
— Politropos — zagadnął Hieraks wskazując krótkim, czerwonym batem na siedzącego
najbliżej ogniska ejrena. — Powiedz, co jest najświętszym obowiązkiem spartiaty?
— Słuchać swoich przełożonych i walczyć na ich rozkaz do ostatniego tchu.
— O co walczyć? Fojbis!
— O chwałę i wielkość Sparty, ze wszystkimi jej wrogami.
— Hippitas, a ty mi powiedz, kiedy państwo zmierza ku upadkowi?
— Wtedy, gdy obywatele przestają szanować i przestrzegać praw nadanych im przez
bogów i wielkich przodków.
— Co się wtedy dzieje w państwie, Linos?
— Wówczas powstają zamieszanie, bunty i rozlew krwi.
— Pittak, kto korzysta z tych zamieszek?
— Ludzie, którzy dążą do tyranii.
„Teraz zaatakuje Terykiona” — pomyślał zgnębiony Kleomenes i spojrzał na twarz
siedzącego naprzeciw przyjaciela. Wieczór był jasny, przejrzysty, niemal jak bezsłoneczny
zimowy dzień, toteż Kleomenes z łatwością zobaczył niezwykłą bladość i przygnębienie
Terykiona. „Wszystkie pytania tak ustawiał, aby go zahaczyć. Postanowili go zniszczyć?”
— Świetnie, Pittaku, polewki darmo tu nie jesz — pochwalił Hieraks i wyciągnął przed
siebie bat. — A ty, Terykionie, czy możesz mi dać przykład takich zgubnych poczynań?
Wszyscy chłopcy stłumili oddech. Co uczyni Terykion? Wedle nauk dawanych im
przez Hieraksa powinien odpowiedzieć: „Tak. Przeciw odwiecznym prawom i ładowi w pań-
stwie powstał król Agis, wywołał bunt i zamieszki, bo dążył do tyranii”. Ale wszyscy wie-
dzieli, że Terykion tak nie odpowie. Mimo że jego ojciec, Naubates, wybrany eforem w
czasie krótkich rządów Agisa, zginął zamordowany skrytobójczo przez przeciwników refo-
rmy, Terykion nigdy nie powiedział złego słowa o nieszczęsnym reformatorze, który tylu
ludzi przywiódł do zguby i sam zginął. Początkowo nawet usiłował bronić pamięci Agisa, ale
gdy to narażało go na gniew wychowawców i kary oraz wzruszanie ramion kolegów, zamilkł
i nie dawał się prowokować do rozmów na bolesny temat.
W napiętej ciszy rozległy się spokojne słowa Terykiona:
— Tak. Wiele ludów Peloponezu cierpi pod rządami tyranów. Na przykład Lidiadas,
tyran Megalopolis, tyran Argos Aristippos, jego brat Aristomachos...
— Czy nie możesz mi podać bliższych przykładów — przerwał gwałtownie Hieraks i
świsnął batem nad jego głową.
— Nie przypominam sobie — odpowiedział Terykion osłaniając ręką oczy. — Sądzę,
że sprawy Peloponezu są nam bardzo bliskie.
— Krótką masz pamięć spraw najbliższych — glos Hieraksa brzmiał ostro jak świst
bata. — Nie szkodzi, nie szkodzi, przypomnisz sobie jutro niejedno przed ołtarzem bogini.
Jestem przekonany, że boska Artemida wróci ci pamięć. Zaśpiewajcie teraz pieśń na cześć
bogini i idźcie spać.
Hieraks poddał na flecie melodię. Trudno było wydobyć głos ze ściśniętych lękiem
gardzieli, więc hymn brzmiał nieskładnie i chropawo, ale Hieraks tym razem nie wymagał
pięknego śpiewania. Był ponury i złowieszczy.
Kleomenes nie śpiewał. Spuścił głowę i szukał w myślach rozwiązania rozpaczliwej
sytuacji. Już teraz nie miał wątpliwości, że eforowie, pajdonom, a kto wie, może i król Leoni-
das zdecydowali poświęcić Artemidzie niefortunnego poetę. Radzić mu ucieczkę? Obiecać
pomoc? Zginie w górach z głodu i wycieńczenia. Bez obola przy duszy nie może przekraść
się za granicę. W każdym obcym mieście straż miejska schwyta go i sprzeda na targu niewo-
lników. W sercu zrodziła się niechęć do Terykiona. Dlaczego taki uparty? Dlaczego nie chce
potępić Agisa, jeśli wszyscy go potępili? Cóż ten upór pomoże zamordowanemu? Trzymać
się na przekór wszystkim przegranej sprawy to szaleństwo. Prawda, był czas, że i on, Kleo-
menes, wystąpił przeciw wyrokowi, prawda, że się burzył i przeklinał zabójców Agisa, choć
między nimi znajdował się jego własny ojciec, ale to było dawno, kilkanaście miesięcy temu.
Wiele się od tamtych dni zmieniło. Ukochany mistrz, pajdonom Ksenares, sprzyjanie refo-
rmie i Agisowi przypłacił utratą stanowiska. Nowy pajdonom, Alkimos, zaszczycił Kleome-
nesa kilkakrotną rozmową. Umiał mówić i przekonywać. Kleomenes zachwiał się w swych
sympatiach. Powoli zaczął tracić wiarę w słuszność sprawy Agisa. Wreszcie wyrobił sobie o
nim pogardliwą opinię: szkodliwy marzyciel, utopista. Lekkoduch, który tyle nieszczęść spro-
wadził na rodzinne miasto, na bliskich mu ludzi. Promienny obraz Agisa — szlachetnego
człowieka, wysłannika bogów niosącego ludziom miłość i sprawiedliwość — blakł, zacierał
się, szarzał, aż wreszcie stał się we wspomnieniach czarną plamą. Kleomenes uważał, że
Zgłoś jeśli naruszono regulamin