Parker Katherine - Duża Miss.pdf

(261 KB) Pobierz
292189101 UNPDF
KATHERINE PARKER
DUŻA MISS
1
- Kto wpadł na ten pomysł?! - zawołała zaskoczona Georgia Hollis.
- A jak myślisz? - rzuciła Tessa Eastman głosem ociekającym złośliwością.
- Diana Rockwell - odparła Georgia. Jej wyraz twarzy i ton wskazywały na to, że nie ma
najmniejszych wątpliwości co do słuszności swojej odpowiedzi.
- Zgadłaś.
- To w końcu dosyć oczywiste. Tylko ona mogła wymyślić coś takiego - powiedziała Tessa.
Deborah Gyllenhaal, która dotąd nie włączała się do rozmowy, wzruszyła ramionami.
- To, że wpadła na ten pomysł, nic jeszcze nie oznacza. Do zorganizowania takiego
konkursu trzeba kilku osób. Ktoś musiałby poprzeć Dianę, a nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek
zapalił się do czegoś tak idiotycznego.
- O wilku mowa! - szepnęła Georgia.
Wszyscy popatrzyli w stronę wejścia, w którym właśnie stanęła wysoka zgrabna blondynka.
Z uniesioną głową i przyklejonym do twarzy sztucznym uśmiechem, dumnie wkraczała do
stołówki, rozglądając się, jakby szukała wolnego miejsca, choć tak naprawdę sprawdzała, czy jej
pojawienie się wywołuje taki efekt, do jakiego była przyzwyczajona. Dopiero kiedy się przekonała,
że - jak zawsze - większość spojrzeń jest skierowana w jej stronę, typowym dla niej gestem
odrzuciła w tył włosy i ruszyła przed siebie.
- Księżna Diana - powiedziała Deborah.
- Oraz jej świta - dodała Georgia.
Wraz z Dianą do stołówki weszło kilka dziewcząt. Różniły się wzrostem, posturą, rysami
twarzy; łączyło je jedno: pragnienie, by wyglądać tak jak ich koleżanka Diana. Tyle tylko że choć
miały identyczne fryzury, tak samo się ubierały, starały się podobnie zachowywać, a nawet
poruszać, Diana była dla nich wzorem niedoścignionym.
- Jak jej się to udało osiągnąć? - zastanawiała się głośno Deborah. - Przecież one powinny
jej zazdrościć, że jest od nich atrakcyjniejsza, i jej nie lubić, a tymczasem patrzą na nią jak w obraz
i naśladują ją niczym małpy.
- Nie mam pojęcia, jak jej się to udało - odparła Georgia. - Ja też nie rozumiem tych idiotek,
ale - popatrzyła na Deborach - tu masz odpowiedź na swoje wątpliwości. Jeśli wciąż nie wiesz,
gdzie Diana znajdzie poparcie dla swojego pomysłu, popatrz na Kiarę Northon, Caitlin Raffin,
Sarah Portman i jej pozostałe psiapsiółki.
- Masz rację - przyznała Deborah, skrzywiła się i pokręciła głową.
Siedzący przy końcu stołu Ronny Mitchell i Noah Robinson właśnie skończyli omawiać
przebieg wczorajszego meczu koszykówki i postanowili się włączyć do rozmowy dziewcząt.
Okazało się, że i oni słyszeli już o pomyśle Diany Rockwell. Co więcej, bardzo się im spodobał,
zwłaszcza Noahowi.
- Daj spokój - rzuciła Deborah. Ona i Noah od jakiegoś czasu się spotykali. - Pomijając
wszystko inne, do konkursu nie dojdzie z tego prostego powodu, że zabraknie kandydatek.
- Tak uważasz? - zdziwił się Noah.
- Pomijając inne aspekty tej sprawy, powiedz mi, jaka dziewczyna zechce stanąć do
konkursu, którego rezultat jest z góry przesądzony?
Noah popatrzył na nią wzrokiem, w którym było widać zachwyt. Nie trzeba było być
ekspertem od spraw sercowych, by zauważyć, że jest w niej zakochany.
- Ty, na przykład - powiedział, uśmiechając się. Matilda po raz pierwszy podniosła wzrok
znad książki. Próbowała czytać, ale strzępy rozmowy, które do niej docierały, nie pozwalały jej się
skupić na lekturze. Jak zwykle, nie szukała dziś podczas przerwy na lancz towarzystwa. To oni się
przysiedli.
W stołówce znajdowały się tylko duże stoły, przy których mogło usiąść osiem, dziesięć
osób, i znalezienie ustronnego miejsca było niemożliwe. Nauczyła się więc wyłączać i
koncentrować na tym, co czyta. Tym razem jednak przychodziło jej to z trudem, i to wcale nie
dlatego, że ci, którzy z nią siedzieli, byli głośniejsi niż inni. Przeciwnie, przy pozostałych stołach
panował znacznie większy hałas.
To temat rozmowy zburzył spokój Matildy i sprawił, że zaczęły się budzić wspomnienia,
które od lat mozolnie zakopywała na samym dnie pamięci.
Zerknęła na Deborah. Gdyby z kimkolwiek potrafiła się zaprzyjaźnić, to bardzo by chciała
właśnie z nią. Deborah była jedyną osobą, z którą zdarzało jej się czasami rozmawiać na tematy
niezwiązane ze szkołą. Poza tym Matildzie wszystko się w niej podobało - jej naturalny sposób
bycia, uśmiech, odwaga w prezentowaniu często niepopularnych poglądów i zupełny brak
skłonności do plotkowania i intrygowania, tak typowych dla innych dziewcząt.
Dotąd nie zwróciła uwagi na wygląd Deborah, ale teraz, korzystając z tego, że wszyscy przy
stole na jakiś czas zamilkli i zajęli się jedzeniem, przyjrzała jej się uważnie.
Deborah była szczupłą szatynką o subtelnej twarzy, której lekko wystające kości policzkowe
nadawały nieco orientalny wygląd. Ładnie zarysowane usta, mały nos i duże szarozielone oczy,
ocienione długimi rzęsami, na których nie było widać śladu tuszu, sprawiały, że Matilda musiałaby
uznać tę twarz za piękną... Gdyby nie to, że usilnie pracowała nad tym, by oceniając ludzi,
zapomnieć o istnieniu takich przymiotników, jak „piękny”, „ładny” czy „brzydki”.
A jednak teraz przychodziło jej to z trudem. Patrzyła na Deborah i słowo „piękna” natrętnie
błądziło w jej myślach. Miała tylko nadzieję, że Noah, który właśnie objął swoją dziewczynę, widzi
w niej nie tylko urodę.
Coś ją zakłuło w serce i nie chcąc wnikać, co to takiego, oderwała wzrok od Deborah i
pochyliła się nad książką. Przeczytała dwa akapity i mimowolnie znów zerknęła w jej stronę, akurat
w momencie, gdy Noah czułym gestem pogłaskał ją po włosach.
Matilda znów poczuła podobne ukłucie, ale teraz już wiedziała, z czym jest związane. Z
czymś, czego nigdy dotąd nie doświadczyła - z pragnieniem, by ktoś kiedyś popatrzył na nią i
dotknął w taki sam sposób, jak Noah swoją dziewczynę.
Oderwała od nich wzrok, trochę jednak za późno, bo Deborah dostrzegła, że Matilda jej się
przyglądała.
- Co czytasz? - spytała.
- Ja, Klaudiusz - odpowiedziała Matilda głosem osoby złapanej na gorącym uczynku, po
czym, widząc, że Deborah ten tytuł nic nie mówi, pośpiesznie dodała: - Powieść, której akcja
rozgrywa się w starożytnym Rzymie.
- Kojarzę. Zdaje się, że Frank, mój brat, ją czytał. A w ogóle to powinniście pogadać. On ma
bzika na punkcie starożytności.
Matilda uśmiechnęła się i zaczęła się zastanawiać, czy Frank wraca do starożytności z tego
samego powodu, co ona - żeby uciec przed teraźniejszością.
2
Musiała przyjść akurat dzisiaj, pomyślała ze złością Matilda, kiedy po wejściu do domu
zobaczyła na wieszaku futro. Widziała je po raz pierwszy, ale tylko jedna odwiedzająca ich osoba
nosiła skóry zabitych zwierząt - babcia. Było wiele powodów, dla których Matilda nie przepadała
za matką taty. Futra były jednym z nich. Na wyrzuty wnuczki, że przyczynia się do męczenia
zwierząt, starsza pani machała tylko ręką, odpowiadała, że każda prawdziwa kobieta powinna mieć
kilka futer, i kupowała sobie następne, po czym natychmiast wpadała do nich z wizytą, żeby się nim
pochwalić. Gdyby zmarły przed trzema laty, biedny dziadek, najwspanialszy człowiek w życiu
Matildy, dzięki któremu jakoś przetrwała wczesne lata dzieciństwa, wiedział, na co będą
przeznaczane jego ciężko zarobione pieniądze, pewnie przed śmiercią sporządziłby testament, na
mocy którego cały majątek przekazałby jakiejś organizacji charytatywnej, może nawet zajmującej
się męczonymi zwierzętami.
Matilda odwróciła wzrok od brązowego futra i odeszła. W nadziei, że pozostanie
niezauważona, nie zdjęła kurtki, szła na pakach, a nawet starała się nie oddychać.
Nic z tego. Mama, która prawdopodobnie usłyszała szczęk otwieranych drzwi, pojawiła się
w wejściu do salonu akurat w chwili, gdy Matilda się obok niego przemykała.
- A cóż ty się tak skradasz? - spytała matka, po czym przyjrzała się córce. - Czemu się nie
rozebrałaś? Zdejmij kurtkę i chodź do salonu. Mamy gościa.
- Zdążyłam zauważyć - rzuciła Matilda na tyle cicho, by babcia nie mogła jej usłyszeć.
Mama, która nie tolerowała żadnych przejawów niechęci wobec swojej teściowej,
spiorunowała córkę wzrokiem.
- Rozbierz się i przyjdź do salonu - powiedziała niezbyt głośno, ale kategorycznym tonem.
- Tak jest - odparła Matilda i uniosła do głowy dłoń w geście, jakim w wojsku honoruje się
wyższych rangą.
Matka zrobiła dwa kroki do przedpokoju i odezwała się ściszonym głosem:
- I bardzo cię proszę, nie...
- Wiem - weszła jej w słowo córka. - Nie będę krytykować futra babci. - Wzbierała w niej
wściekłość, ale kiedy zobaczyła w oczach mamy wyraz, który skojarzył jej się z przestraszonym
zwierzątkiem, złość wyparowała. - Bądź spokojna, nic nie powiem - obiecała i spojrzała na nią
niemal ze współczuciem.
Ile to już razy słyszała, że babcia, po tym jak jej syn, ojciec Matildy, odszedł i w ogóle
przestał się interesować rodziną, otoczyła opieką synową i dwuletnią wówczas wnuczkę i że w
zawiązku z tym należy jej się szacunek? Niewykluczone, że mama rzeczywiście - tak jak często
twierdziła - nie poradziłaby sobie wtedy bez teściowej. Ale czy ta pomoc dawała babci prawo do
Zgłoś jeśli naruszono regulamin