Moorcock Michael - Przygody Johna Dakera 01 - Wieczny Wojownik(1).pdf

(798 KB) Pobierz
Michel Moorcoc k
WIECZNY WOJOWNIK
Cykl Erekose
Pierwsza część cyklu dziejów Johna Dakera - Wiecznego Wojownika.
Redakcja: Wujo Przem
894999917.001.png
1
PROLOG
Zostałem wezwany. To wszystko, co naprawdę wiem. Zostałem wezwany i przybyłem.
Nie mogłem uczynić inaczej. Nie sposób sprzeciwiać się woli całej ludzkości. Przedarła się
ona przez bariery czasu i przestrzeni, aby sprowadzić mnie do siebie. Wciąż nie wiem,
dlaczego zostałem wybrany, choć tym, którzy mnie wezwali zdawało się, że powiedzieli mi
to. Ale stało się i jestem tutaj. Pozostanę tu na zawsze i jeśli, jak mówią mędrcy, czas jest
cykliczny, pewnego dnia powrócę do tej części cyklu, którą opuściłem i którą pamiętam jako
XX wiek ery człowieka, dlatego że – choć nie pragnąłem tego – jestem nieśmiertelny.
Rozdział 1
WEZWANIE POPRZEZ CZAS
Pomiędzy jawą a snem większość z nas odczuwa złudzenie słyszenia głosów, urywków
rozmowy, zdań wypowiedzianych niezwykłym tonem. Czasami próbujemy skupić się, aby
usłyszeć więcej, lecz rzadko nam Się to udaje. Takie złudzenia nazywają się hypnagogami. Są
one początkami marzeń sennych, które będziemy przeżywać, gdy zaśniemy.
Kobieta. Dziecko. Miasto. Jakieś poruszenie. Nazwisko: John Daker. Uczucie frustracji.
Potrzeba osiągnięcia pełni. Kocham ich. Wiem, że ich kocham.
Była zima. Leżałem smutny w zimnym łóżku i gapiłem się przez okno na księżyc. Nie
pamiętam, o czym myślałem, zapewne o śmierci lub o marności ludzkiego losu. W takich
momentach, pomiędzy jawą a snem, zaczynałem każdej nocy słyszeć głosy. Początkowo nie
zwracałem na nie uwagi starając się zasnąć, lecz pojawiły się na nowo, aż w końcu zacząłem
się im przysłuchiwać, mając nadzieję otrzymać wiadomość od swojej podświadomości,
jednakże głosy powtarzały słowo, które wydawało mi się bezsensowne:
Erekose... Erekose... Erekose... Nie potrafiłem rozpoznać języka, choć wydawał mi się
dziwnie znajomy. Najbardziej przypominał język Siuksów, z którego, jednak znałem tylko
kilka słów. Erekose...Erekose... Erekose...
Każdej nocy powtarzałem próby skupienia się na głosach. Stopniowo zacząłem odczuwać
coraz silniejsze halucynacje, aż którejś nocy poczułem, że wyrwałem się ze swojego ciała na
wolność. Nie wiedziałem czy zawsze przebywałem zamieszony w otchłani, czy byłem żywy,
czy martwy, czy świat, który pamiętałem, leżał w dalekiej przeszłości, czy w odległej
przyszłości? Był że to inny świat, który wydawał się bliższy?
Jak się nazywałem? Byłem Johnem Dakerem czy Erekosem, a może jeszcze kimś innym?
Pamiętałem wiele imion: Corom Bannan Flurrun, Aubec, Elric, Rackhir, Simon, Cornelius,
Asquinol, Hawkmoon – setki imion kłębiło się w mojej pamięci. Byłem bezcielesny,
zawieszony w ciemności. Usłyszałem głos mężczyzny.
Starałem się zobaczyć, gdzie on się znajduje, ale nie miałem oczu.
– Erekose, gdzie jesteś?
Inny głos: – Ojcze, to tylko legenda!
– Nie Iolindo, wiem, że on nas słyszy. Erekose!
Starałem się im odpowiedzieć, ale nie miałem języka. Wszystko wokół mnie wirowało jak
we śnie. Widziałem dom w wielkim, cudownym mieście, olbrzymim, brudnym, cudownym
2
mieście pełnym ciemnych pojazdów, z których niektóre wiozły pasażerów. Były w nim
piękne budynki pokryte warstwę kurzu i inne nowsze, nie tak piękne, prostokątne z licznymi
oknami. Panował tam nieustający hałas.
Widziałem oddział jeźdźców w błyszczących, złotych zbrojach, galopujących przez
pofałdowaną krainę. Chorągiewki powiewały na ich okrwawionych kopiach.
Twarze mieli ciężkie ze zmęczenia. Widziałem wiele różnych twarzy; niektóre z nich na
wpół rozpoznawałem, inne były mi całkowicie obce. Wiele postaci nosiło osobliwe stroje.
Widziałem białowłosego mężczyznę w średnim wieku Miał na głowie wysoką, kolczastą
koronę z żelaza, ozdobioną diamentami. Jego usta poruszały się. Mówił:
– Erekose, to ja, król Rigenos, obrońca ludzkości. Potrzebujemy cię znowu. Psy Zła
rządzą już trzecią częścią świata. Ludzkość jest zmęczona wojną z nimi. Przybywaj do nas,
Erekose! Prowadź nas do zwycięstwa! Ustanowili swoje ohydne rządy od Płaskowyżu
Topniejącego Lodu aż do Gór Smutku. Obawiam się, że zajmą dalsze nasze terytoria.
Przybywaj do nas Erekose, prowadź nas do zwycięstwa! Przybywaj do nas Erekose, prowadź
nas...
Głos kobiety: – Ojcze, to tylko pusty grobowiec. Nawet mumia Erekosego dawno obróciła
się w pył. Wracajmy do Necranalu poprowadzić do boju żywych żołnierzy.
Czułem się jak mdlejący człowiek, który stara się zachować przytomność, ale mimo
wszelkich wysiłków nie może zapanować nad swym mózgiem. Bezskutecznie próbowałem
im coś odpowiedzieć. Czułem się tak, jakbym opadał w tył czasu, podczas gdy każdy atom
mojego ciała pragnął poruszać się naprzód. Miałem wrażenie, jakbym był olbrzymem z
kamienia, o granitowych powiekach mierzących całe mile, powiekach, których nie mogłem
podnieść. I nagle poczułem się maleńki, jak najmniejszy pyłek we wszechświecie, związany z
jego całością znacznie bardziej, niż kamienny olbrzym. Wspomnienia zmieniały się jak w
kalejdoskopie. Cała panorama XX wieku, jego odkrycia i oszustwa, jego piękno i gorycz,
szczęście i walka, złudzenia i przesądy, którym nadawano miano nauki, wdarły się w mój
umysł jak powietrze w próżnię.
Trwało to tylko moment, gdyż w następnej chwili znalazłem się w innym miejscu, w
świecie, który był ziemią zupełnie inną niż znana Johnowi Dakerowi, lecz także nieco inną,
niż ta, którą znał Erekose. Były tam trzy wielkie kontynenty, dwa położone blisko siebie,
oddzielone od trzeciego przez wielkie morze z licznymi wyspami. Widziałem zmniejszający
się od wieków lodowy ocean – Płaskowyż Topniejącego Lodu. Trzeci kontynent posiadał
bogatą roślinność. Były tam olbrzymie lasy i błękitne jeziora. Na jego północnych brzegach
wznosił się wielki łańcuch górski – Góry Smutku. To było królestwo Eldrenów, których król
Rigenos nazywał Psami Zła.
Zachodni kontynent – Zavara – kraj pszenicy, miał wiele miast wzniesionych z
wielobarwnego kamienia. Były to: Staleco, Calodemia, Mooros, Ninadoon i Dratarda.
Znajdowały się tam także wielkie porty – Shilaal, Wedmah, Sinana, Tarkar i Noonos z jej
wieżami ozdobionymi szlachetnymi kamieniami. Na koniec ujrzałem warowne miasta
kontynentu Necralala, na czele ze stolicą Necranalem, zbudowaną wokół góry, na której
szczycie wznosił się pałac królów – wojowników. Przypomniałem sobie głos, który z głębi
mojej świadomości wołał: Erekose.. Erekose.. Erekose. Królowie – wojownicy Necranalu po
3
raz drugi już, po długich wojnach, zjednoczyli ludzkość. Ostatnim z nich był starzejący się
Rigenos. Jedyną nadzieją podtrzymania dynastii była jego córka Iolinda. Król był stary i
zmęczony nienawiścią. Nienawidził nieludzkich istot, które nazywał Psami Zła –
odwiecznych wrogów Ludzkości, dzikich i bezwzględnych. Mówiono, że byli spokrewnieni z
ludźmi, jako potomstwo starożytnej królowej i złego boga Azmobaany, dla którego
pozostawali nieśmiertelnymi, pozbawionymi duszy, niewolnikami. Król wezwał Johna
Dakera, którego nazywał Erekosem, do walki z nimi.
– Erekose, błagam cię, odpowiedz mi, czy możesz przybyć? – Głos króla był donośny i
odbijał się echem. Gdy po znacznym wysiłku udało mi się odpowiedzieć, moim słowom
również towarzyszył pogłos.
– Pragnę przybyć, – odpowiedziałem – lecz wydaje się, że jestem uwięziony.
– Uwięziony? – W jego głosie słychać było konsternację. – Czyżbyś był więźniem
straszliwych sług Azmobaany, czy pozostajesz w świecie Duchów?
– Być może, – odpowiedziałem – ale sądzę, że to czas i przestrzeń więżą mnie. Jestem
oddzielony od was niezmierzoną przepaścią.
– Jak możemy sprowadzić, cię do nas ponad tą przepaścią?
– Połączone wysiłki całej Ludzkości mogą spełnić to zadanie.
– Nie przestajemy się modlić o twe przybycie.
– Próbujcie dalej – odpowiedziałem.
Czułem, że znowu oddalam się od nich. W moich wspomnieniach pojawiały się śmiech,
smutek i duma. Nagle ujrzałem twarze, jakby wszyscy ludzie, których znałem przez
tysiąclecia, przesuwali się przede mną. Spośród tłumu wyłoniła się jedna twarz – twarz
niezwykle pięknej kobiety o włosach jasnych, upiętych pod diademem ze szlachetnych
kamieni, rozświetlającym słodycz jej rysów.
Iolinda – pomyślałem. Widziałem ją teraz dokładnie, przytuloną do ramienia króla –
wysokiego, chudego mężczyzny z żelazną koroną na głowie. Stali przed pustym podium z
kwarcu i złota, gdzie spoczywał pokryty kurzem miecz, do którego nie śmieli się zbliżyć, ze
względu na jego śmiercionośne promieniowanie. Był to grobowiec Erekosego. Mój
grobowiec.
Zbliżyłem się do podium i zawisnąłem na nim. Przed wiekami moje ciało zostało tu
pochowane. Patrzyłem na miecz, który nie był dla mnie niebezpieczny, lecz nie mogłem ujęć
go w dłonie. Tylko mój duch znajdował się w tym ponurym miejscu, ale już cały duch a nie
tylko jego cząstka, która zamieszkiwała grobowiec od tysiącleci. Ta właśnie cząstka usłyszała
głos króla, wezwała do siebie Johna Dakera i zjednoczyła się z nim.
– Erekose – zawołał król, wytężając swe oczy w ciemności, jakby mnie dostrzegał –
Erekose, wzywamy cię.
Nagle odczułem straszliwy ból, podobny zapewne do odczuwanego przez rodzącą kobietę.
Krzyczałem, wijąc się z bólu. Wiedziałem, że moje cierpienie jest celowe, że prowadzi do
narodzin. Mój krzyk prowadził do zwycięstwa, był krzykiem radości. Stawałem się coraz
cięższy oddychałem z trudem, wyciągając ramiona by zachować równowagę. Miałem ciało,
mięśnie i krew, wypełniała mnie siła. Zaczerpnąłem głęboko oddechu i dotknąłem ciała,
wysokiego i silnego.
4
Spojrzałem na króla i Iolindę. Stałem przed nimi w swym własnym ciele: byłem ich
bogiem, który powrócił.
– Oto jestem – powiedziałem – świat, który zostawiłem nie był wiele wart, ale spraw,
żebym nie żałował zamiany.
– Nie będziesz żałował – odpowiedział król, uśmiechając się w rozbawieniu.
Spojrzałem na Iolindę, która skromnie opuściła oczy, by po chwili jakby mimowolnie,
spojrzeć na mnie. Odwróciłem się w stronę podium.
– Mój miecz – powiedziałem ujmując go w dłoń. Król Rigenos westchnął z ulgę.
– Nic już ich teraz nie uratuje – powiedział.
Rozdział 2
PRZYBYWA WÓDZ
Król Rigenos udał się po pochwę do mojego miecza, którą wykonano przed kilkoma
dniami, zostawiając mnie sam na sam ze swoją córką.
Skoro już znalazłem się w tym świecie, nie zamierzałem zastanawiać się, jak to się stało.
Również Iolinda najwyraźniej nie stawiała sobie podobnych pytań.
Byłem tu, tak musiało być. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu dopóki król nie powrócił.
– To ochroni nas przed truciznę zawartą w twoim mieczu – powiedział wręczając mi
futerał. Zawahałem się przez chwilę, zanim wziąłem go z jego rąk.
Król w zadumie skrzyżował ręce napierał. Ująłem futerał w obie dłonie. Był matowy, jak
stare szkło: metal był mi nieznany, to jest raczej nieznany Johnowi Dakerowi. Wydawał się
lekki, giętki i mocny. Podniosłem miecz, aby go obejrzeć: uchwyt, przewiązany złotą nicią,
drżał delikatnie pod moim dotknięciem. Miał kulistą głowicę z pasiastego onyksu. Również
jelec wykonany był z podobnego materiału. Długie, proste ostrze nie błyszczało jak stal: w
kolorze przypominało raczej ołów. Miecz był wspaniale wyważony. Zamachnąłem się nim w
powietrzu, śmiejąc się głośno. Wydawało mi się, że miecz śmieje się ze mną.
– Schowaj go, Erekose – krzyknął król – Jego promieniowanie jest śmiertelne dla
wszystkich, prócz ciebie.
Nie miałem ochoty odkładać miecza. Jego dotyk obudził we mnie niejasne wspomnienia.
– Erekose, błagam cię – głos Iolindy przyłączył się do wołania ojca – schowaj miecz.
Niechętnie wsunąłem miecz do pochwy. Dlaczego tylko ja mogłem go nosić bez narażania się
na skutki promieniowania? Czy dlatego, że po przeniesieniu się do tej odległej epoki, mój
organizm zmienił się, czy też zmarły Erekose i nie narodzony jeszcze John Daker (a może
było na odwrót) przystosowali swój metabolizm do energii płynącej z miecza? Wzruszyłem
ramionami. To nie miało znaczenia, liczył się sam fakt. Było mi wszystko jedno, tak jakby
mój los nie leżał w moich rękach, jakbym stał się narzędziem. Gdybym wiedział, do jakich
celów ma być ono użyte, mógłbym się przeciwstawić i pozostać nieszkodliwym
intelektualistą Johnem Dakerem. Lecz siła, która mnie tu sprowadziła, była zbyt potężna by z
nią skutecznie walczyć. W każdym razie byłem zdecydowany uczynić to, czego los ode mnie
żądał. Stałem w grobowcu Erekosego, gdzie się zmaterializowałem, radując się siłą swoją i
swego miecza. Wkrótce wszystko miało się zmienić.
Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że jestem nagi.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin