McCaffrey Anne_Jezdzcy smokow z Pern_14_Mistrz harfiarzy z Pern.rtf

(1625 KB) Pobierz
Mistrz harfiarzy z Pern

 

Anne McCaffrey

 

Mistrz Harfiarzy
z Pern

 

tom XIV cyklu

Jeźdźcy smoków z Pernu

 

 

Przełożyła Katarzyna Przyboś


Książkę tę z serdecznym uczuciem dedykuję zawsze uroczej i zawsze pomocnej Shelly Shapiro, jej mężowi Tomowi Hitchinsowi i ich córce, Adriannie.


Podziękowania

 

Jak zwykle, jestem wdzięczna bardzo wielu osobom za pomoc i wkład w napisanie tej książki. Na poczesnym miejscu wypada wymienić Mistrza Robintona, znanego także jako Frederic H. Robinson, który wielce się zasmucił na wieść, że tak nagle zakończyłam jego żywot. Nie zdziwiłabym się, gdyby chodziło tu o tenora, ale to niesłychane, by baryton upominał się o dodatkowe wyjście na scenę. Poproszono mnie jednak — poprzez fantastyczną stronę WWW wydawnictwa Del Rey — bym udzieliła wyjaśnień w kilku sprawach, które nie wyszły na światło dzienne w historii Pernu przed okresem, o którym opowiada tom W pogoni za smokiem. Ponieważ Robinton w pięknym stylu przyłożył do tych wydarzeń swoją perneńską dłoń, wypada o wszystkim opowiedzieć z jego punktu widzenia.

Chciałabym podziękować doktorowi Willowi Chłosta ze szpitala St Mary w New Haven za ocenę fragmentów traktujących o medycynie i zszywaniu ran.

Tym razem moja wdzięczność dla Marilyn i Harry’ego Alm, którzy pierwsi przeczytali tę książkę, jest bezgraniczna, gdyż kilka razy uratowali mnie przed niekonsekwencjami i niezgodnościami. Ich wiedza o Pernie jest bardzo głęboka, a pamięć nieraz bywa lepsza niż moja. Dziękuję również mojej córce, Georgeanne Kennedy, że przeczytała dwie wersje po korekcie w cztery dni: cóż za dowód prawdziwej miłości!

Przede wszystkim jednak jestem wdzięczna Tany Opland i Michaelowi Freemanowi za ich nieoceniony wkład od strony muzycznej. Gdy poprosiłam, by dostarczyli mi kilka wczesnych utworów skomponowanych przez Robintona, nie wiedziałam, że Tanya zawsze chciała być Robintonem, od dnia, gdy po raz pierwszy spotkałyśmy się w Fairbanks na Alasce. Mikę już przedtem napisał dla mnie melodię “Panią Smoków”, więc włączenie go do pracy było sprawą oczywistą.

Chciałam także podziękować moim licznym korespondentom z poczty elektronicznej w styczniu i lutym, których imiona pomogły mi w wynajdywaniu imion dla postaci z tej książki.


Rozdział I

 

— Jedno jest pewne — powiedziała kwaśno Betrice, ciasno zawijając piszczącego, wierzgającego noworodka w cienki bawełniany becik, który jego matka utkała właśnie na tę okazję — odziedziczył po tobie płuca, Petironie. Trzymaj! Muszą teraz wygodnie ułożyć Merelan.

Wrzeszczące dziecko, którego twarzyczka z wysiłku przybrała kolor cegły, a piąstki zacisnęły się kurczowo, znalazło się w ramionach przerażonego taty.

Kołysząc maleństwo na ręku, tak jak podpatrzył to u innych ojców, Petiron podszedł do okna, by dobrze przyjrzeć się pierworodnemu.

Nie spostrzegł, że położna z pomocnicą popatrzyły na siebie znacząco; nie widział też, że młodsza z kobiet wyszła cicho po uzdrowicielkę. Merelan wciąż krwawiła. Położna podejrzewała, że coś się w niej naderwało: poród był pośladkowy, a do tego dzieciak miał dużą głowę. Przyłożyła do szczupłych bioder Merelan lód zawinięty w ręcznik. Poród był długi. Merelan leżała bezwładnie w łóżku, wyczerpana i blada; wysiłek wyostrzył rysy jej twarzy. Wyglądała, jakby brakło jej krwi, a to dodatkowo niepokoiło Betrice. Transfuzje były bardzo ryzykowne; mimo podobieństwa koloru, krew różnych osób miała bardzo odmienne cechy. Kiedyś, dawno temu uzdrowiciele wiedzieli, jak wykryć te różnice i dopasować właściwy rodzaj krwi. Przynajmniej tak mówiono.

Betrice od początku wiedziała, że Merelan będzie miała trudności z urodzeniem, bo wyczuła wielkość dziecka w macicy, więc poprosiła cechową uzdrowicielkę, by czekała w gotowości. W skrajnych sytuacjach stosowano pewien roztwór soli, który pomagał przy utracie dużej ilości krwi.

Betrice popatrzyła w stronę okna. Mimo wszystko uśmiechnęła się lekko, patrząc na zabiegi niedoświadczonego ojca. Może Petiron i jest harfiarzem, może i potrafi grać godzinami na Zgromadzeniach, ale o ojcostwie musi się jeszcze wiele nauczyć. Ach, jeśli już o to chodzi, to ma szczęście, że w ogóle urodził mu się syn… przecież Merelan już trzy razy roniła w początkach ciąży. Niektóre kobiety są stworzone do licznych porodów, ale ta śpiewaczka do nich nie należała.

Merelan otworzyła oczy, które zabłysły z radości na dźwięk donośnych wrzasków noworodka.

— Widzisz, już jest na świecie i nic mu nie brakuje, więc odpręż się, Śpiewaczko — powiedziała Betrice, gładząc japo policzku.

— Mój syn… — szepnęła Merelan. Jej głos o magicznym uroku był zachrypnięty z wyczerpania. Odwróciła głowę w stronę, z której dochodził płacz dziecka, a jej palce zacisnęły się na poplamionym prześcieradle.

— Już zaraz, Śpiewaczko. Tylko cię umyję.

— Muszę go wziąć na ręce… — Głos Merelan był słaby, ale wyrażał gorące pragnienie.

— Będziesz miała dość czasu, by go potrzymać, Merelan — powiedziała Betrice surowym, ale uspokajającym tonem. — Obiecuję. — I mam nadzieję, że nie kłamię ci prosto w oczy, dodała w myślach.

W tym momencie weszła Sirrie wraz z uzdrowicielką. Betrice odetchnęła z ulgą widząc, że Ginia niesie butlę przezroczystego płynu, który mógł zdecydować o życiu lub śmierci młodej matki.

— Petironie, weź tego wrzeszczącego smarkacza i pokaż go wszystkim — poleciła Ginia, rzuciwszy okiem na ojca, nerwowo przestępującego z nogi na nogę. — Cały Cech chce go zobaczyć na własne oczy. Nikt naturalnie nie wątpi, że mały już przyszedł na świat, te płucka dały o sobie znać. Idź już!

Petiron tylko na to czekał. Starał się w miarę możliwości pomagać przy długim porodzie, a teraz rozpaczliwie potrzebował napić się czegoś na uspokojenie. Pod koniec strasznie się bał o Merelan, zwłaszcza już po wydaniu dziecka na świat, gdy leżała taka skurczona i drobna na zakrwawionym łóżku. Gdyby coś poszło nie tak, Betrice kazałaby mu wyjść, był tego pewien! Był pewien również tego, że nigdy więcej nie narazi Merelan na takie zagrożenie. Nie miał pojęcia, że rodzenie dzieci jest takie trudne.

— Ależ ma płuca! — powiedziała Ginia z wymuszonym uśmiechem. Pochyliła się, by zbadać Merelan. — Ano rzeczywiście, jest pęknięcie.

Możesz jej dać fellis od razu, Betrice. Sirrie, przymocuj jej ramię do tej rozwidlonej deski. Potrzeba jej płynów. Nie mogę odżałować, że nie wiem nic więcej o tym całym przetaczaniu krwi. To by jej się najbardziej przydało, bo straciła jej bardzo dużo. Sirrie, sama wiesz, jak znaleźć żyłę tym kolcem, ale jeśli ci się nie uda, zaraz mi powiedz.

Sirrie kiwnęła głową i zabrała się do dzieła, a Ginia najlepiej jak mogła zaszyła rozdarte ciało. Protesty dziecka wciąż było słychać w pokoju, mimo odległości dzielącej go od głównej Sali.

— Ona nie poddaje się działaniu fellisu, Ginio — powiedziała Betrice z niepokojem w głosie.

— Co mówi?

— Że chce dziecko — odpowiedziała położna i dodała bezgłośnie, samym ruchem warg, żeby tylko Ginia wiedziała, co mówi: — Jest pewna, że umrze.

— Nie umrze, póki ja tu jestem — padła gwałtowna odpowiedź. — Przynieś dziecko. Nie zaszkodzi jej, jak mały trochę possie, dzięki temu szybciej obkurczy się macica. Tak czy siak, to ją uspokoi, a zależy mi, żeby teraz możliwie najbardziej się odprężyła.

Betrice wyszła poszukać Petirona i wróciła z protestującym głośno niemowlakiem na rękach, szeroko uśmiechnięta na widok jego witalności.

— Ten mały tyle ma chęci do życia, że i matce jej udzieli — zapewniła, kładąc niemowlę u boku Merelan, która instynktownie otoczyła je prawym ramieniem. Mały bez pomocy znalazł pierś. Jego matka westchnęła z ulgą.

— Och, przysięgam, to działa — powiedziała Betrice, zdumiona nagłym rumieńcem na policzkach śpiewaczki.

— Widziałam już dziwniejsze rzeczy — odpowiedziała Ginia, podnosząc na nią wzrok. — No cóż, to wszystko, co mogłam zrobić… poza tym, że będę musiała ostrzec Petirona, że ona nie może mieć więcej dzieci. Nie sądzę, by donosiła ciążę, ale on i tak będzie musiał się ograniczać.

Trzy kobiety uśmiechnęły się do siebie, bo cała Warownia wiedziała, jak bardzo zakochana w sobie jest ta para: wystarczy powiedzieć, że doskonale wiedziano, czyje uczucie sławią te ballady miłosne, które krążyły po całym Pemie.

— Mamy pod ręką wszystkie talenty z całego kontynentu, więc Petiron nie musi sam płodzić całego chóru — dodała Ginia i wyprostowała się.

Kobiety sprawnie prześcieliły łóżko. Merelan ledwie drgnęła. Dziecko mocno się do niej przytuliło. Wreszcie Ginia i Betrice uznały, że można ją zostawić pod opieką Sirrie, bo chociaż spała, ale wyglądała o wiele mniej mizernie.

— Jedno ci powiem — zwierzyła się Betrice uzdrowicielce — ona wcale nie będzie zadowolona z tego, że musi poprzestać na jednym dziecku.

— Postaramy się, żeby wzięła kogoś na wychowanie. Dzieci powinny mieć rodzeństwo, tym bardziej że Merelan będzie rozpieszczać tego małego. Pamiętaj o tym w przyszłym roku. To znaczy jeśli ona wróci do sił.

Betrice parsknęła lekceważąco:

— Dojdzie do siebie. Muszę przecież dbać o swoją reputację. — Nie ty jedna!

 

To Petiron nie zgodził się, by jego żona brała cudze dzieci na wychowanie. Z trudem znosił konieczność dzielenia się nią z własnym synem i nie wierzył innym rodzicom, którzy zapewniali go, że mały Robinton — bo tak go nazwano ku czci ojca Merelan, Roblyna — jest dobrym i niewymagającym dzieckiem.

— Zawsze mi się wydawało, że Petiron ma wielkie serce! — powiedziała kiedyś Betrice do męża, Mistrza Harfiarzy Gennella.

— A co, zmieniłaś zdanie? — zapytał, nieco zaskoczony. Zamilkła na chwilę, wydymając usta, bo nie miała plotkarskiego usposobienia.

— Powiedziałabym, że jest zazdrosny o to, że Merelan poświęca czas Robiemu.

— Naprawdę?

— To nic ważnego, tym bardziej, że ona chyba zdaje sobie sprawę z tej niechęci i stara się wszystko załagodzić. Ale młoda Mardy ma następne dziecko, choć jej radziłam, by z tym poczekali, bo trzecie nie ma nawet jeszcze pełnego Obrotu… — Betrice westchnęła z irytacją. — Merelan mogłaby jej pomóc…gdyby Petiron się temu tak ostro nie sprzeciwiał.

— Ile ma mały Robinton?

— Następnego Trzeciego Dnia skończy pełen Obrót i już chodzi, taki jest silny. Merelan bez trudu mogłaby zająć się za dnia niemowlakiem w kołysce. Robie nie sprawia kłopotu, jest równie słodki, jak jego matka. — Betrice rozpromieniła się z niemal macierzyńską dumą.

— Zostaw ich na jakiś czas w spokoju, Betrice — stwierdził Gen— nell. — Wszyscy tak się emocjonują nową Kantatą o Morecie, którą Petiron pisze na Koniec Obrotu dla Merelan jako solistki.

— Wcale mi się nie podoba, że ona nad tym tak ciężko pracuje, wiesz, Gen? Prawda jest taka, że ona jeszcze nie całkiem doszła do siebie po tym trudnym porodzie…

Gennel poklepał zręczną dłoń swojej żony.

— Petiron napisał tę muzykę dla niej, na całym Pernie nie ma drugiego sopranu o takiej skali. Doskonale rozumiem, że jest zazdrosny o każdego, kto zajmuje jej cenny czas.

— Chyba że chodzi o niego samego, prawda?

— Wiesz, jest wiele dróg wiodących do tego samego celu — spojrzał na nią, poczekał, aż spotkają się wzrokiem i uśmiechnął się.

— A ty znów o tym samym? — odpowiedziała bez gniewu, ciepłym tonem. Gennel został Mistrzem Harfiarzy nie tylko dlatego, że potrafił zagrać na każdym perneńskim instrumencie.

— Nie — odparł wesoło — ale zajmę się czym innym, skoro mi uprzejmie zwróciłaś uwagę na tę sprawę. Petiron to porządny człowiek, sama wiesz. I naprawdę kocha tego chłopaka.

Betrice zacisnęła usta.

— Kocha, mówisz?

— Wątpisz w to? Popatrzyła na męża krytycznie.

— Wątpię — odpowiedziała, zaciskając palce na jego ramieniu. — Mogę go porównać z tobą, a ty z równą przyjemnością zajmowałeś się pierwszym dzieciakiem z naszej piątki, co ostatnim, na czym one bardzo skorzystały. Wiesz, Petiron od czasu do czasu zagląda do łóżeczka albo popatrzy na małego, gdy ten drepce po dziedzińcu, pod warunkiem, że ktoś akurat przypomni mu, że ma syna.

Gennel skubnął się w dolną wargę i pokiwał głową.

— Tak, chyba rozumiem, o co ci chodzi. Sądzę jednak, że obciążenie Merelan maluchem Mardy nie zaradzi na ojcowskie roztargnienie… szczególnie teraz, gdy Petiron tak mocno się zaangażował w próby na Koniec Obrotu.

— Ach, te próby! Miejmy nadzieję, że nie wykończy w ten sposób swojej żony przed koncertem.

— Tego mogę dopilnować — odparł żywo Gennell — i dopilnuję. A teraz zmykaj.

Gdy się odwróciła, udało mu się dać jej serdecznego klapsa w pupę, zanim na nowo pogrążył się w trudnym zadaniu przydzielania nowo mianowanych czeladników do pracy w tych warowniach i siedzibach cechów, które czekały na ich usługi.

 

Merelan śpiewała napisaną dla niej przez męża trudną rolę Morety w kantacie na Koniec Obrotu, pokonując kadencje tak łatwo, jakby były to zwykłe wokalizy. Ciepło jej głosu i swoboda wykonania oczarowały widownię, włącznie z samym Petironem. Nawet mieszkańcy Cechu, którzy słyszeli ją na próbach i doskonale zdawali sobie sprawę z możliwości jej głosu, zgotowali Merelan owację na stojąco, zachwyceni umiejętnościami śpiewaczki. Nie tylko wypracowała doskonałą kontrolę oddechu, wspierającą koloraturowy sopran, ale potrafiła także tchnąć w śpiew tyle uczucia, że w wielu oczach zabłysły łzy, gdy stopniowo cichł jej głos, po tym, jak Moreta ze swoją smoczycą wskoczyły w pomiędzy podczas ostatniego, pechowego przelotu. Władca i Władczyni Warowni Fort byli tak zachwyceni, że weszli na scenę, chcąc się upewnić, że śpiewaczka usłyszy ich komplementy.

Petiron uśmiechał się od ucha do ucha, gdy Merelan skromnie przyjmowała zachwyty, przypominając wszystkim subtelnie, jaką radość sprawiło jej wykonywanie muzyki napisanej przez męża. Nawet nie zauważył, jak zbladła. Dostrzegła to jednak Betrice, która w krótkiej przerwie, gdy ze sceny schodziły osoby nie występujące w następnej części koncertu, dała śpiewaczce silny środek regenerujący. Merelan miała też śpiewać w drugiej części wieczoru, ale już mniej męczące partie. Zeszła jednak ze sceny na czas, gdy występował męski chór.

Betrice obserwowała śpiewaczkę przez cały czas i dostrzegła, że bladość powoli ustępowała z jej twarzy. A gdy wstała, by zaśpiewać kontrapunkt do finałowego wejścia, wyglądała na dużo silniejszą.

Po zakończeniu występów, gdy uprzątano Salę na tańce, Władczyni Warowni, Winalla, podeszła do Betrice.

— Czy Mistrzyni Śpiewaczka dobrze się czuje, Betrice? Tak drżała, gdy rozmawiała ze mną i z Grogellanem, że bałam się puścić jej dłoń.

— Mam dla niej tonik regenerujący — odparła Betrice możliwie najbardziej neutralnym tonem. To miło, że Lady Winalla tak się troszczy o Merelan, ale jej słabość to wewnętrzna sprawa Cechu, a nie Warowni. — Tyle z siebie daje w śpiewie, prawda?

— Ano cóż, skoro tak twierdzisz — odparła Winalla. Spokojnie godząc się na tę zdawkową odpowiedź, poszła porozmawiać z innymi gośćmi.

Jeden Petiron z całego Cechu zdziwił się, że Merelan wkrótce przeziębiła się poważnie, przy czym męczyły ją napady szarpiącego kaszlu.

— Czasem zdaje mi się, że ten człowiek zainteresował się nią jedynie ze względu na głos — jadowicie powiedziała Betrice do Gennella, gdy wróciła do mieszkania z dyżuru przy chorej śpiewaczce.

— Niewątpliwie ma to znaczenie dla naszego oficjalnego kompozytora — odparł Gennell. — Nikt inny nie byłby w stanie przebrnąć przez jego karkołomne partytury, nikt też nie ma takiej skali głosu, by je wyśpiewać. Jednak on widzi w niej o wiele więcej — odchrząknął. — Jej uroda oczarowała go od chwili, gdy Merelan przyjechała do nas z Południowego Bollu na szkolenie. Właściwie zakochał się, zanim jeszcze odkryliśmy jej cudowny głos. — Zapatrzył siew ciemność poza kręgiem światła rozjarzonych przy łóżku żarów, wspominając moment, kiedy pierwszy raz posłyszał, jak Merelan bez wysiłku śpiewa gamy. Cały Cech przerwał wtedy pracę, by tego posłuchać.

Betrice zachichotała, wsuwając się pod nowe futra, które dostali w prezencie na Koniec Obrotu od wszystkich cechowych czeladników. Skórki pozszywano razem w przepiękny wzór. Pozwoliła, by dłoń swobodnie opadła na miękkie futro przy obszyciu.

— Nigdy w życiu nie widziałam, żeby kogoś tak trafiło — powiedziała. — Po prostu gapił się na nią. Ona też nie mogła od niego oczu oderwać. Wiesz przecież, że jest atrakcyjny, choć może nazbyt poważny. Może i dobrze, że to nie on, tylko August uczył ją śpiewu, bo nigdy nie przeszłaby przez wszystkie wokalizy.

— Pamiętasz, jak Petiron kręcił się po dziedzińcu, żeby tylko posłuchać jej głosu, jakby nie miał nic do roboty? — dodał Gennell, wyciągając rękę, by zamknąć żary. Z nawyku poklepał Betrice po ramieniu, a potem pięścią wygniótł w poduszce miejsce na głowę.

 

Gdy Gennell wreszcie uznał, że rozwiązał problem przydziałów czeladników na placówki, kilka gospodarstw zgłosiło się z prośbą o wyszkolonych harfiarzy, których po prostu nie miał. Zima była sroga i nie sposób było prosić czeladników, by wędrowali od gospodarstwa do gospodarstwa i dzielili czas, spędzając w każdym z nich po cztery siedmiodnie. Każda rodzina miała prawo do nauki Ballad Instruktażowych, aby nie zaistniały żadne nieporozumienia co do tego, czego się od niej oczekuje i kiedy.

Z nostalgią pomyślał o czasach odległych o kilka setek Obrotów, kiedy sześć Weyrów na Pemie pomagało większym Cechom, przewożąc ludzi i towary na smokach. Mieszkańcy wschodniego wybrzeża w dalszym ciągu mieli Benden Weyr, więc lord Maidir z dumą latał na smoku do odległych Warowni i na Zgromadzenia, kiedy zachodziła taka potrzeba. Ale Fort Weyr był pusty od czterech wieków i nikt właściwie nie wiedział, czemu tak się stało.

Gennell zajrzał kiedyś do Kronik przechowywanych w archiwach Cechu Harfiarzy i w Warowni Fort, był tam jednak tylko jeden zapis, powstały wkrótce po zakończeniu Przejścia: “Mistrza Harfiarzy wezwano do Weyru Fort piątego dnia siódmego miesiąca, pierwszego Obrotu po Przejściu”.

I tyle: krótka, nic nie mówiąca notatka. W innych przypadkach, gdy Mistrza Harfiarzy wzywano do Weyru, zawsze podawano dłuższe wyjaśnienia.

Następnego zapisu dokonał ówczesny Mistrz Harfiarzy, Creline, w pełne dwa miesiące później, kiedy wyładowane wozy z zaopatrzeniem z Warowni Fort dotarły zgodnie z harmonogramem do Weyru i zastały tam pustkę; nic, tylko skorupy starych garnków na kupie śmieci. Inni władcy Warowni zauważyli, że flagi, które oznaczały prośbę o smoczy transport, pozostały bez odpowiedzi. Choć ubodła ich ta nieuprzejmość, byli tak zadowoleni, że wreszcie mogą odpocząć po pięćdziesięciu Obrotach pełnienia służby naziemnej, że nie zastanawiali się nawet, czemu na niebie nie pojawiają się smoki.

Gdy wszyscy uświadomili sobie wreszcie, że pięć z sześciu Weyrów stoi pustych, zwołano Naradę Władców. Władcy Weyru Benden byli nie mniej zdziwieni niż reszta; całkowicie zaskoczyło ich zniknięcie smoczego ludu i z trudem pogodzili się z tym, że Benden jest jedynym zagospodarowanym Weyrem.

Snuto różne domysły. Najpopularniejsza hipoteza sugerowała pojawienie się tajemniczej zarazy, która ogarnęła pięć Weyrów, zabijając smoki i jeźdźców. Jej zwolennicy nie potrafili jednak wyjaśnić, co stało się z jeźdźcami i dlaczego zniknęły również wszystkie należące do nich przedmioty. Benden wysłał nawet skrzydło, do którego jako pasażerowie dołączyli godni zaufania przedstawiciele Warowni i Cechów, by przeszukać Południowy Kontynent, na wypadek gdyby wszystkie pięć Weyrów, nie wiedzieć czemu, postanowiło przenieść się na południe, pomimo ryzyka, jakie niosło ze sobą zamieszkanie za morzem.

Przez wiele Obrotów wybuchały na ten temat dyskusje, a często nawet gorące spory, choć nikt przez to nie zbliżył się ani na jotę do prawdy.

Potem Creline wykonał nowy utwór, który zatytułował “Pieśń Zagadka”, i nakazał włączyć go do obowiązkowego kanonu Ballad Instruktażowych. Gennell zakonotował sobie w pamięci, by przenieść tę pieśń z powrotem do ballad, gdyż ktoś — lepiej nie wskazywać palcem kto — pozwoli...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin