Fiedler Arkady i Marek - Rod Indian Algonkinow.txt

(585 KB) Pobierz
■> ту
§9:
7Г ІЗ
О £ц
L  .-ЛИ                  —^яНішаи——Ч—м
Arkadą Fiedler Marek Fiedler
ROD INDIAN ALGONKINÓ1AI
i
WYDAWNICTWO
POZNAŃSKIE
1984
Opracował graficznie ZBIGNIEW KAJA
Fotografie ze zbioru .autorów
г  Copyright by Arkady Fiedler and Marek Fiedler, Poznań 1984 ISBN 83-230-0392-3
1. CHŁOPAK ZWANY RUSK
Właściwie nie wiadomo, jak mu naprawdę było na imię: Iwan, może Wasyl, może Fiodor. Ale raczej Iwan. Gdy któregoś roku angielska brygantyna wpłynęła na Morze Bałtyckie, marynarze porwali Iwana z karczmy w którymś tam porcie - gałgańskie łotrostwo wtedy, w drugiej połowie siedemnastego wieku, było pospolite w zachodniej Europie - i oszołomionego dwudziestoletniego chłystka przemocą zabrali jako chłopca okrętowego do Anglii. Jeńca nazwali Rusk i traktowali jak niewolnika. W Londynie wpakowali go na inny statek, dążący jeszcze dalej na zachód, do Ameryki Północnej, a był to statek obsługujący Anglików, ludzi tak zwanej Kompanii Zatoki Hudsona. Tam, w Ameryce Północnej, bryg, na którym trzymano Ruska, dobrnął do samego południowego skraju owej Zatoki Hudsona, gdzie u ujścia rzeki Abitibi do James Bay, Zatoki Jakuba, od kilkunastu lat istniała warowna
faktoria Moose.
Tu, w Moose Factory, agenci Kompanii skupywali od okolicznych Indian Kri cenne skórki zwierzęce za bezcen, za błyskotki, zgrzebne sukno i rum. Skórek zaś owych, także tych najcenniejszych w świecie, bobrowych, lisich, kunowatych, było w tych stronach co niemiara. W Moose Factory można było Ruska uwolnić i nawet wypuszczać trochę na ląd, bo nie było dla niego ucieczki. Pobliscy Indianie, wojownicy z plemienia Kri, byli sojusznikami Anglików i każdego zbiega złapaliby natychmiast; natomiast całe ogromne wnętrze kraju pokrywała wroga puszcza, zupełnie nieprzebyta, chyba wzdłuż rzek i jezior, ale do tego konieczne były łodzie.
Rusk nie miał łodzi, za to miał nieustraszoną naturę i był waleczny. Pewnej ciemnej nocy grzmotnął Indianina kijem w łeb i zabrał jego kanu. Jak szalony wiosłował w górę rzeki, a gdy zaczęło świtać, ukrył się i swe kanu w nabrzeżnym gąszczu. Następnej nocy, gdy oddalił się od James Bay już o kilkanaście mil, czterech Indian go doścignęło i złapało. Anglicy wyznaczyli cenę na jego głowę, ale żywą głowę, więc łowcy nie zgładzili go, jeno powiązali jak dzikiego zwierza.
Działo się to na rzece Abitibi latem 1686 roku. Indianie chcieli już wracać z jeńcem do Moose Factory, gdy dobiegł ich z góry rzeki podejrzany plusk i zanim zdołali się schronić, ujrzeli nadpływającą flotyllę kilkunastu dużych łodzi ze zbrojnymi białymi ludźmi. Byli to Francuzi pod wodzą Chevaliera de Troyes i głośnego wojaka d'Ibervil-le'a, którzy z południa, z francuskiej kolonii Ouebec nad rzeką Świętego Wawrzyńca przywędrowali tu w tym celu, by wypędzić lub wytłuc wszystkich Anglików nad Zatoką Hudsona i zburzyć-ich faktorie. Francuzi w Quebecu uważali całe te ostępy lasów za swoją wyłączną domenę, a bezprawnie wdzierających się Anglików za wrogich najeźdźców.
Czterech Indian szybko pojmano i na razie trzymano ich jako jeńców, natomiast ów Rusk przydał się Francuzom znakomicie. W czasie niewoli na statkach liznął nieco słów angielskich, więc teraz okazał się wcale pożytecznym sojusznikiem. Znał w pobliżu Moose Factory nieduży wądół, którym niepostrzeżenie można było dostać się do samej faktorii. Zanim załoga Moose się zmiarkowała, napastnicy wzięli wszystkich Anglików do niewoli. W Moose Factory było ich wtedy szesnastu.
Gdy przybysze zaczęli penetrować faktorię, osłupieli na widok spichlerzy pęczniejących od całych stert skórek zwierzęcych, które tej wiosny wytargowano od Indian.                                         , .-■
- Toż to ogromny majątek! Dranie wszystko zrabowali tu w naszych lasach! - biesili się Francuzi.
Oczywiście zagarnęli ów cały zapas skórek i poza tym wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, po czym faktorię spalili do szczętu. Zrównana z ziemią, przestała istnieć.
Tak samo sprawnie i gładko poszło z dwiema innymi faktoriami Kompanii Zatoki Hudsona leżącymi niedaleko, mianowicie z Albany i z Fortem Ruperfs House. Francuzi, uradowani tymi osiągnięciami, wracali łodziami ku swym siedzibom na południu. Anglikom pozostała już tylko jedna faktoria. York leżący nad samą Zatoką Hudsona, lecz leżała zbyt daleko, by można ją było w tej kampanii zdobyć! zburzyć.
Francuzi załadowali tęgi lup na zdobyte łodzie, którymi wiosłować musieli wzięci do niewoli Anglicy. Po kilku dniach przedostali się przez dział wód między Zatoką Hudsona a dorzeczem Świętego Wawrzyńca. W górnym biegu rzeki Świętego Maurycego flotylla dobrnęła do pier-
6
wszej siedziby zaprzyjaźnionych Algonkinów* i u nich Francuzi posta-nowili przez kilka dni odpocząć.
Rusk płynąc z Francuzami podziwiał w tych lasach ogromne, wręcz nieprzebrane bogactwo wszelkiej zwierzyny - łosi, niedźwiedzi, bobrów, lisów, przeróżnych kun, a także wilków i rosomaków, przede wszystkim zaś zajęcy i łownych ptaków. A gdy w tym wypoczynkowym obozowisku Algonkinów napotkał w pierwszym dniu młodziutką, życzliwie uśmiechniętą Indiankę o ponętnych kształtach, poczuł do
niej wiele ciepła.
-  J ak ci na imię? - zapytał j ą j akimś zrozumiałym tylko dla młodych
zakochanych językiem.
-  Kwitnąca Gałąź.
-  Czy masz już kogoś? Jesteś z kimś związana?
-  Nie.
-  Czy chcesz być moją?
-  To zależy... ~ Odpowiedz jasno: czy chcesz być moją?
-  Chcę.                                                       > Tak mu przypadła do gustu, że postanowił pozostać u tych Indian
dłużej i pojąć dziewczynę na stałe. Zawiadomił o tym francuskiego
kapitana.
Chevalier de Troyes, mający Ruska w czasie całej powrotnej rzecznej wędrówki nieustannie przy sobie w łodzi, przekonał się, że to chłopak na schwał i że mu dobrze i bystro patrzy z oczu. Więc był mu życzliwy. W pamięci miał jego zasługi przy zdobyciu faktorii Moose, a teraz przecież widział, jak tej powabnej Indiance i Ruskowi iskrzyły się ślepia
wzajemnie ku sobie.
- Eh bien! Pozostań tu! Zgadzam się! - rzekł Chevalier de Troyes do
* Etnonim „Algonkinowie" ma podwójne znaczenie. Algonkinowie w szerszym rozumieniu -to rozległa indiańska rodzina językowa należąca do najbardziej rozprzestrzenionych w Ameryce Północnej. Liczne plemiona posługujące się dialektami tej rodziny w drugiej polowie XVII w. zajmował" - poza terenami zasiedlonymi przez Irokezow - cały niemal obszar między Oceanem Atlantyckim, Zatoką Hudsona, Wielkimi Jeziorami Kanadyjskimi i rzeką Ohio. jak również zamieszkiwały prerię, np. Czarne Stopy, Szejenowie. Plemiona te reprezentowały różne kultury, np. w północnych lasach żyły wyłącznie z myślistwa i rybołówstwa - Kri, Montagnais. Naskapi, podczas gdy w Krainie Wielkich Jezior i nad Atlantykiem zajmowały się częściowo kopieniactwem
(m. in. Delawarowie).                                                                           .
Algonkinowie - to również jedno z algonkińskich plemion, które do dziś żyje pośrodku leśnych obszarów między Zatoką Hudsona a rzeką Świętego Wawrzyńca. Im właśnie poświęcona jest niniejsza opowieść.
7
Ruska'. - Ale nie darmo tu pozostaniesz! Będziesz miał ważne zadanie!
- Rozkazuj, kapitanie! - zawołał młodzian.
Chevalier de Troyes dobrze znał dzieje angielskiej Hudson's Bay Company, istniejącej już kilkanaście lat, od 1670 roku, i wiedział, że Anglicy w Londynie pomimo zadanej im obecnie nad James Bay porażki nie poniechają myśli o tym kraju. Wielkie ilości cennych skórek zwierzęcych w owych północnych lasach Kanady i sowite stąd zarobki będą Anglików nadal wabiły w te strony.
-  To obozowisko zwie się Obidżuan i tu pozostaniesz wśród Algonki-nów - rzekł oficer do Ruska, trzymając go mocno za ramię. - Tu będziesz czujnie pilnował, ażeby żaden Anglik nie wtargnął na nasz teren. A naszym terenem są wszystkie tu dokoła lasy aż po Zatokę Hudsona, nad którą wkraść się chcą Anglicy. Nie można ich tu wpuścić! Wara im od tego! Czyś mnie dobrze zrozumiał?
-  Tak jest, kapitanie!
-  Dam ci trzech wypróbowanych ludzi do pomocy. Jeden z nich nauczy cię francuskiego języka, bo tu nikt oprócz mnie angielskiego nie zna, a tych dwóch innych będzie gońcami na wypadek pojawienia się tu Anglików. Wtedy gońcy przypłyną do mnie rzeką Świętego Maurycego do Trois Rivieres, nad rzeką Świętego Wawrzyńca, gdzie moja siedziba, i powiedzą mi, co się u was dzieje...
-  Przysięgam, panie! Spełnię wszystko, co mi mówisz! Chevalier de Troyes serdecznie uśmiechnął się do młodzieńca:
-  Wiem, że mogę na ciebie liczyć. Dostaniecie strzelby, pistolety i inną broń oraz amunicję, a także prowiant, byście nie byli zależni od polowania. Obowiązkiem was czterech, a głównie twoim będzie zaprzyjaźnić się ze wszystkimi tutaj Indianami i namówić ich, żeby przypływali do nas nad rzekę Świętego Wawrzyńca i tylko nam sprzedawali skórki zwierzęce, nikomu innemu...
-  Rozumiem!
Tu Chevalier de Troyes umilkł i po chwili rzekł żartobliwym tonem:
-  Chłopcze, do diabła, jesteś, jak mówisz, Rosjaninem, ale jak właściwie mamy ciebie nazywać? Przecież nie Rusk!
-  Na imię mi Iwan, panie, Iwan Iserhoff.
-  Iserhoff? - zdziwił się Francuz. - To niemieckie nazwisko, nie rosyjskie, o ile się nie mylę?
-  Tak, panie, niemieckie. Noszę je po mym przybranym ojcu, który przygarnął mnie i wychował jak syna, gdy w dzieciństwie odumarli
mnie rodzice. Ten mój dobroczyńca był niemieckim marynarzem pływającym na statku rosyjskim. - Dobrze, będziesz Iwanem Iserhoffem!...
Osobliwymi, a nieraz i cudacznymi ścieżkami toczyły się dzieje Ameryki Północnej. Chociażby ta wyprawa kawalera de Troyes. Przecież zrównał z ziemią trzy najważniejsze faktorie angielskie, najdalej na północy położone i najniebezpieczniejsze dla Francuzów, przekonany, że dokonał dobrego dzieła. Ale musiał wracać szybko do swoich, gdyż zbliżała się zima, zawsze tu bardzo groźna, a daleko na północnym zachodzie, o jakie dziewięćset mil oddalona, położona u ujścia rzeki Nelson do Zatoki Hudsona, pozostała w rękach angielskich ostatnia, czwarta faktoria, York, trudna na raz...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin