TYTUL: Slimak na krawedzi stali AUTOR: Andrzej Urbanczyk OPRACOWAL : Aleksander Szymczyszyn (reptile@iko.zakopane.top.pl) ----------------------------------------------------------------- ---------- �limak na kraw�dzi stali Samolot linii Pan-Am, lot LI 223 wystartowa� z San Francisco International o 8.40 z pi�tnastominutowym op�nieniem. Do San Diego przylecia� jednak punktualnie o 8.55. Jestem in�ynierem, w delegacji, i jak widzicie, stoj� mocno na ziemi, nawet kiedy bywam w powietrzu. Mniej wi�cej nad Big Surf - gdzie ocean k��ci si� z twardo�ci� ska�, a samolot w locie do San Diego opuszcza l�d - dopi�em m�j gratisowy koktajl. Srebrna skrzynka z napisem "Air phone" przyj�a moj� kart� kredytow� z p�ynno�ci� ruchu hotelowego boya i zwolni�a zatrzask s�uchawki. Wybi�em w pami�ci numer stoczni 212 355 2100. Szef produkcji Gerz osobi�cie potwierdzi�, �e pami�ta i b�dzie mia� dosy� czasu, by mi wszystko pokaza�. Od b��kitnego oceanu s�czy� si� przez okna niebieski ch��d. Ale po��k�e zbocza g�r pra�y�y si� ju� w s�o�cu. Za g�rami l�ni�y troch� nierealne w swej jasno�ci szczyty Sierra. Mi�o mie� tak� porann� i darmow� wycieczk� na koszt Smith and Brown Ltd. Kamera "Canon" przewieszona przez rami� te� firmowa, tak samo jak karta kredytowa. W San Diego upa�. Przynajmniej po mgle San Francisco. Niebo jak wyd�ty plastyk, wprost nierealne w swej monotonii. Samoch�d stoczni ju� czeka. Kierowca pyta, gdzie odebra� baga�e. "Wygra�e� John - nie ma �adnych baga�y". Gerz pokaza� mi najpierw, jak trasuj� laserowo p�yty i jak automat wycina kszta�ty element�w szybciej ni� gdziekolwiek indziej. Oczywi�cie nie chodzi�o o t� optyk� czy plazm�, ale o stwierdzenie, �e stocznia ma pod dostatkiem roboty i �e wed�ug zasady popyt- poda�... Smith and Brown i ja wiedzieli�my o tym, a on wiedzia�, �e my wiemy. Wi�c odmeldowa� si� po godzinie, zapraszaj�c na lunch. Zdj��em kask, kt�ry fundowa� mej rudej czuprynie parow� ondulacj�. Potem spacerkiem - staraj�c si�, jak �aglowiec, �apa� sk�pe podmuchy wiatru - w�drowa�em patrz�c na to, na co w obecno�ci Gerza patrze� nie wypada�o. Upa� zbratany z hukiem i zapachem zendry dawa� darmowy popis swoich mo�liwo�ci. Chcia�em ju� po�egna� pracuj�cy zawzi�cie mimo upa�u dzia� gi�cia blachy, gdzie stalowe p�yty o grubo�ci kilku cali zwijaj� si� jak nale�niki w d�oni wprawnej gospodyni. Niespodziewanie zobaczy�em rzecz niezwyk��. Po kraw�dzi wielkiej p�yty, d�ugo�ci dziesi�ciu metr�w, po�o�onej na aparatur� zginaj�c� w�drowa� �limak. �limak - jaka� antyteza stali - nie mia� prawa istnie� w stoczni d�u�ej ni� t� chwil� potrzebn� na rozmazanie go przez p�yt� milion razy za ci�k� na jego grzbiet. Nie mia� prawa, a istnia�. Nie tylko istnia�, ale szed� �mia�o i ufnie po stali, z kt�r� w jaki� fascynuj�cy mnie spos�b kontrastowa�. Wida� czasem jaki� piasek sypnie si� w tryby maszyny i b��d w jej precyzji zaowocuje czym� tak niezwyk�ym jak ten, wystawiaj�cy swe mi�kkie rogi ponad ostro�� stalowej kraw�dzi, nieborak. Rozejrza�em si�. Zachryp�e pianie bramowej suwnicy zapowiada�o nast�pn� p�yt�, kt�r� staranno�� mechanizm�w mia�a za par� sekund po�o�y� na poprzedniej, ko�cz�c w�dr�wk� �limaka ma��, mokr� plamk�, kt�r� �ar sierpnia odparuje w ciagu minuty. Zanim to nast�pi�o, nieomal w ostatniej chwili, z�apa�em skorup� a wraz z ni� gospodarza. Zaraz potem miejsce, po kt�rym w�drowa�, znikn�o zakryte czterdziestoma tonami stali. Schowa� rogi, ale cz�� cia�a wystawa�a nadal wilgotn� pow�ok� z muszli. Ta muszla by�a brunatna, g�adka i l�ni�ca jak wypalona porcelana. G�stniej�c� �cie�k� bieg�y spirale zwoj�w. Zastanowi�em si� przez sekund� nad jej geometri� i przypomnia�y mi si� muszle zbierane po wyspach Polinezji, kiedy by�em m�ody. To, dlaczego s� tak, a nie inaczej skr�cone, nale�y do owych bezsensownych dla in�yniera dylemat�w, jak to, dlaczego uznano, �e elektron ma �adunek ujemny, proton za� dodatni, a nie odwrotnie. Dlaczego Ziemia obraca si� w t�, a nie w tamt� stron�? Co� z owej koncepcji piasku w trybach maszyny czasu, machanizmu losu i zawodno�ci biegu ta�my przeznaczenia, powraca�o, gdy nios�em �limaka w k�t placu, gdzie w�r�d traw deszcz i czas pokrywa�y p�atami rdzy na �mier� zajechane silniki okr�towe. - Pan kogo� szuka? - podnios�em wzrok i zobaczy�em niewielkiego m�czyzn� o azjatyckich rysach z termosem w d�oni. Jego angielski by� niemal niezrozumia�y. - Nie, nie szukam nikogo - odpowiedzia�em - chc� usi��� gdzie� na chwil�. - Prosz� tutaj - zaproponowa�. - Tutaj jest �awka, gdzie przychodzimy podczas przerwy na kaw�. Usiad�em, odmawiaj�c pocz�stunku. Nie odm�wi�em jednak sprowokowanej moim grzeczno�ciowym pytaniem opowie�ci: Huonil - jak nazywa� si� pracownik, co raczej odczyta�em z przypi�tej tabliczki, ni� zrozumia�em z siekanej na sylaby, po azjatycku, angielszczyzny, emigrowa� z Hongkongu. Tak, oczywi�cie, z ca�� rodzin�. Nim zrozumia�em, trzyma�em ju� w d�oni kilka zdj��, z kt�rych zapami�ta�em radosny u�miech dziewczynki licz�cej chyba nie wi�cej ni� osiem lat. Mia�a czarne jak smo�a mysie ogonki warkoczy i czarne sko�ne oczy. Opr�cz tego w jej twarzy by�a ju� tylko sama s�odycz... Na rozmowie z Huonilem przy�apa� mnie Gerz, zaniepokojony moim znikni�ciem. Wstaj�c z zatopionej w b�ogim cieniu �awki, poda�em r�k� Huonilowi. - Do zobaczenia! Bywam w waszej stoczni dosy� cz�sto, na pewno jeszcze si� spotkamy. - Na pewno si� spotkamy - odpowiedzia�, ��cz�c do s��w szczery u�miech. Gerz nie rzek� ani s�owa, a Chi�czyk, k�aniaj�c si� raz jeszcze, ruszy� ku hali. Pi�tna�cie minut przerwy na kaw� by�o sko�czone. Zatrzymali�my si� jeszcze w biurze, bo szef mia� jakie� pilne telefony. Potem dopiero przyj�y nas mi�kkie, bia�e fotele ostatniego modelu forda-mustanga. - Je�li wytrzymasz pi�tna�cie minut, mo�emy skoczy� na lunch do <<Big Barn>> - zaproponowa� Gerz. Nie by�em g�odny, wi�c zgodzi�em si� bez dyskusji. M�oda kelnerka poda�a apetycznie przygotowane dania i zacz�li�my m�wi� o interesach. Wraz z dwiema nast�pnymi kolejkami Chabli trwa�o to niemal p�torej godziny. - Mister Gerz - kelnerka nachyli�a si� ku szefowi produkcji - Mister Gerz, wa�ny telefon ze stoczni. Czy zechce pan podej��, czy przynie�� telefon do stolika? - Gerz wsta� szybko i ruszy� ku recepcji nie m�wi�c ani s�owa. Dopi�em Chabli i uregulowa�em rachunek. - Musz� natychmiast wraca� - powiedzia� tak g�o�no, �e kilka os�b z s�siednich stolik�w podnios�o g�owy - bardzo przepraszam... - Wszystko w porz�dku - poinformowa�em - w�a�nie zap�aci�em, mo�emy wychodzi�. Ford-mustang po�yka� ostatnie jardy powrotnej drogi, gdy Gerz zdecydowa� si� przem�wi�. - Mam dla ciebie przykr� wiadomo��... - Tak? - Huonil - ten tw�j znajomy - mia� wypadek. Nie �yje. Zosta� zgnieciony p�yt�, kt�ra w nieprawdopodobny spos�b zsun�a si� z zawieszenia... Poczu�em co� w rodzaju gor�ca uderzaj�cego w twarz i nag�y skurcz serca. - Prosz� i�� do biura - rzuci� szybko Gerz, niemal biegn�c w stron� hali gi�cia. Jak zwykle bywa, sekretarki, nie ruszaj�c si� ze swych wygodnych obrotowych krzese�ek, zna�y ju� wszystkie szczeg�y. I jak zwykle bywa, dzieli�y si� nimi ch�tnie. Zaraz po rozpocz�ciu pracy, przenoszona na punkt gi�cia stalowa p�yta oswobodzi�a si� z zawiesia i spad�a uderzaj�c p�asko na beton hali. Takie rzeczy zdarzaj� si� czasem w stoczni, cho� wed�ug wszelkiego prawdopodobie�stwa zdarza� si� nie powinny. Ka�dy element konstrukcji projektowany jest bowiem z wielokrotnym zapasem bezpiecze�stwa. Ka�da ewentualno�� jest przemy�lana. Mimo to widzia�em ju� kiedy� spadaj�c� mas� stali o wielko�ci du�ej estrady i grubo�ci "Biblii". Spada�a wolno, majestatycznie, czasem smagana falowaniem, kt�re przebiega�o po jej powierzchni jak po sk�rze rozz�oszczonego zwierz�cia. W tej powolno�ci spadania jest co� z rzucanej w zastanowieniu gro�by. Si�a i nieunikniono��... Zako�czy�em rozmowy ze stoczni� i mia�em jasny obraz jak powinno wygl�da� dzia�anie Smith and Brown Ltd. w najbli�szym czasie. Niewielki samolot lokalnej linii, kt�rym wraca�em do San Francisco, stukn�� w�r�d zapadaj�cych ciemno�ci chowanym podwoziem... * ... Obudzi�o mnie delikatne szarpni�cie. Za oknem g�stnia�y �wiat�a miasta. - Ma pan nie zapi�ty pas, powiedzia� s�siad, podaj�c koniec z klamr�. Podzi�kowa�em zatrzaskuj�c zamek. Samolot zrobi� skr�t o pe�ne 180 stopni, przeci�� zatok� i podchodzi� na kurs maj�c pod sob� Redwood City. - Czy b�dzie kto� na pana czeka�? - zapyta� m�czyzna. - Nie, prosz� pana, nikt - odpowiedzia�em. W kilka sekund p�niej ko�a samolotu musn�y g�adko wilgotny od ci�gn�cej si� znad zatoki mg�y, runway San Francisco International. Pasa�erowie zacz�li wstawa� i wraz z s�siadem przy��czyli�my si� do tych, kt�rym najbardziej si� spieszy�o. Przez ogromne korytarze szli�my teraz obok siebie. - Oto moja �ona - zawo�a� m�j s�siad, pokazuj�c starsz�, starannie ubran� kobiet� bez w�tpienia orientalnego pochodzenia. - Samolotem tak rzuca�o, �e mogli�my roztrzaska� si� po drodze - powiedzia� podr�ny. - Naprawd�?! - odpowiedzia�a, bez cienia zainteresowania, odbieraj�c jedn� z teczek. - Przepraszam - odezwa�em si� - czy zna pani j�zyk chi�ski? - Oczywi�cie. Jestem obywatelk� Chin. - Mam pytanie, je�eli mo�na. Kobieta, nieco zaintrygowana, skin�a g�adko uczesan� g�ow�. - Co w j�zyku chi�skim oznacza s�owo Huonil? - �limak - odpowiedzia�a, spogl�daj�c nieco niespokojnie. Andrzej Urba�czyk
Torentos.pl