016.pdf

(1921 KB) Pobierz
Kopia PP 16
J K M K O M E N T U J E c z y t a j s t r .1 4
idź
TYLKO Z D R O W E RYBY
P Ł Y N Ą P O D P R Ą D
ISSN 1734-2708, INDEKS 332143, nakład 10 000 egz.
ROK 3, NR 11 (16) LISTOPAD 2005, CENA 1 zł ( VAT 0%)
dokąd prowadzą SENTYMENTY?
SENTYMENTY?
ouczając bardzo “uduchowionych” chrze-
ścijan w Koryncie, apostoł Paweł napisał:
“Cóż tedy? Będę się modlił duchem, będę
się modlił i rozumem” (1 Kor 14,15)
Jednym z głównych problemów tych niedojrza-
łych (1 Kor 3,1) chrześcijan było kierowanie się w
poważnych wyborach moralnych odruchami serca
czy głosu wewnętrznego pozostającymi w wyraź-
nym konflikcie z wolą Boga i zdrowym rozsądkiem
(np. 1 Kor 5,1-2).
Podobny problem zaobserwował Jezus u współczesnych Mu Żydów: “Nie sądźcie z pozoru, ale sądź-
cie sprawiedliwie.” (Jan 7,24)
Niestety w dzisiejszych czasach problem sentymentalizmu chrześcijan stał się jeszcze bardziej palący.
Zamiast nie być już “dziećmi miotanymi i unoszonymi lada wiatrem nauki przez oszustwo ludzkie i przez
podstęp, prowadzący na bezdroża błędu” (Ef 4,14), współcześni chrześcijanie wysuwają się na czoło ofiar
własnej naiwności. Wystarczy, że jakiś sprytny, a plugawy “wielki autorytet” szepnie im słówko, że np.
“wszyscy wierzymy w tego samego Boga”, a już gotowi są modlić się razem z żydami i muzułmanami (a
nawet animistami!!!), zapominając, że “nie ma żadnego innego imienia pod niebem, danego ludziom, przez
c.d. na str.10
LIBERAŁ W KRAJU SOCJALISTÓW
– WZLOT I UPADEK LUDWIGA ERHARDA
C
UD , KTÓRY NIE BYŁ CUDEM
wbrew stanowisku alianckich władz oku-
pacyjnych, naprawdę graniczy z cudem.
Chcę przedstawić bliżej drogę życiową
człowieka, który jak mówił Pawlak “miał
dyplom, co to myśleć nie przeszkadzał”, i
pokazać, jak odniósł swój sukces. Mam
nadzieję, że w Polsce coś takiego też
może się zdarzyć.
Istnieje taka definicja kompromisu:
“Jest to sztuka podzielenia ciastka tak,
żeby każdy myślał, że dostał największy
kawałek”. Jej autorem jest Ludwig Erhard.
Pozostawił po sobie zresztą więcej po-
dobnych aforyzmów. On sam w pewnym
momencie zdecydowanie odmówił dziele-
nia ciastka, które jeszcze nie zostało
Odbudowę Republiki Federalnej Niemiec po drugiej wojnie światowej
nazwano “niemieckim cudem gospodarczym”. W sierpniowym numerze
“Idź Pod Prąd” doktor Tomasz Cukiernik przedstawił ją z punktu widzenia
ekonomisty. Jej powodzenie jest w znacznej mierze skutkiem energii,
odwagi i determinacji jednego człowieka – profesora Ludwiga Erharda,
który najpierw jako doradca okupacyjnych władz amerykańskich, potem
minister finansów, wicekanclerz i wreszcie kanclerz RFN dbał o to, żeby
gospodarka niemiecka miała właściwe warunki do rozwoju. Nie lubił okre-
ślenia “cud gospodarczy”. Kiedy tylko mógł, tłumaczył, że żaden cud się tu
nie zdarzył, że był to skutek podjęcia dobrze przemyślanych decyzji i ich
konsekwentnej realizacji.
To prawda, gospodarka wolnorynkowa musiała przynieść Niemcom
rozwój i dobrobyt, ale to, że Erhardowi udało się ją wprowadzić, wbrew
woli swoich rodaków, wbrew obowiązującemu prawu i - co ważniejsze -
Chojecki, Karnowski, Korwin-
Mikke, Miąsik, Osińska, Pajew-
ski, Pijaczyński, Rybiński, Set-
kowicz, Włodarczyk
c.d. na str.4
P
W tym numerze: piszą:
907831.002.png
Rzeczpospolitej artykuł Piotra Bratkow-
skiego o Adamie Michniku. Autor, wywo-
dzący się z wąskiego kręgu Gazety Wyborczej,
przyznaje niemal wprost, że naczelny GW przeżywa
głęboki kryzys. To pierwszy tak wyraźny publiczny
sygnał wychodzący od osoby blisko związanej z
Michnikiem.
Tekst jest niestety pełen niedopowiedzeń, bo
Piotr Bratkowski próbuje opisywać debatę o Michni-
ku jako osoba z zewnątrz, w czym nie jest zbyt wia-
rygodny.
Warto jednak odnotować trzy wątki. I do każde-
go słowo polemiki.
PB: Pojednanie z generałami stanu wojennego
miało być dla Michnika nie grą polityczną, ale natu-
ralnym odruchem stanięcia w obronie słabszego,
któremu miałby - według Michnika - zagrażać lincz.
"Fałszywie zinterpretował generałów i cały obóz
postkomunistyczny jako przegranych historii, którym
zgodnie z poczuciem honoru należy pięknie okazać
łaskę" - twierdzi Piotr Bratkowski.
MK: Może warto by nad tą tezą się pochylić,
gdyby Adam Michnik nie trzymał tej linii do dzisiaj.
Gdyby w pewnym momencie stwierdził, że się po-
mylił, a postkomuniści de facto dzierżą władzę eko-
nomiczną i medialną. Momentem, gdy na pewno nie
można było już tego nie widzieć, był rok 1993 i wy-
grana SLD-PSL.
PB: Michnik nie tylko nie jest żadną polityczną
potęgą, ale nigdy nią nie był. "Rzekomą wszechmoc
polityczną Michnika podważa ilość poniesionych
przez niego porażek" - mówi Autor i wymienia: Unia
Demokratyczna roztrwoniona, lustracja wraca do
łask, Cimoszewicz poza sceną polityczną.
MK: To prawda, że świat Redaktora się rozpa-
da, wiele projektów się rozsypało. Ale nikt nie twier-
dzi, że siła Michnika polegała na zdolności kreowa-
nia politycznych bytów - raczej wwiercał się w istnie-
jące, a przede wszystkim potrafił niszczyć przeciwni-
ka. Fakt, że po kilkunastu latach poniósł kilka klęsk
też nie dowodzi, że zawsze był słaby.
PB: Michnik jest aż tak źle oceniany, bo kiero-
wał potężną Gazetą Wyborczą. Wywołało to pomie-
szanie ról: redaktora ponad podziałami, polityka i
intelektualisty. A więc może lepiej gdyby na począt-
ku lat 90. nie wchodził do tej rzeki, ale pozostał tylko
polemistą? Cytat: "Być może Wyborcza, postrzega-
na od lat jako główna siła Michnika, to aksamitna
MICHNIK
klatka dla jego anarchicznego umysłu". Bratkowski
zdaje się radzić: rzuć to stanowisko, wróć do pisa-
nia, a odzyskasz uwielbienie elit i młodzieży, zna-
czenie i szacunek!
MK: Niestety, tak się nie da. Piętnaście lat
publicystyki Adama Michnika i jego drużyny, wyni-
kająca z ich tez polityka GW i zaprzyjaźnionych (a
więc większości) mediów wywarły nieodwracalne
piętno na kształcie III RP, na stanie państwa, świa-
domości elit i na wychowaniu młodzieży. Tak ostra
dziś i powszechna krytyka dorobku Michnika nie
wynika z poczucia, że pomieszał role publicystycz-
ne z politycznymi, ale że kształt państwa i stan
społeczeństwa, które współtworzył (w stopniu nie-
porównywalnym chyba z nikim), jest zły. Że podsta-
wy tego państwa oparte są na fałszu i zapomnieniu.
Nie znaczy to, że za jakiś czas ta ocena się nie
zmieni. Ale dziś jest zła.
Michał Karnowski
an Stanisław Michalkiewicz nie na próżno
uważany jest za wyrafinowanego i błyskotli-
wego felietonistę. Pozazdrościć Mu można także
zmysłu obserwacji świata otaczających nas zjawisk
społeczno-politycznych i umiejętności patrzenia
głęboko poza "medialną zasłonę." Pomimo tych
niekwestionowanych przymiotów zdarza mi się z
Panem Stanisławem nie zgadzać. I oczywiście nie
ma w tym nic nadzwyczajnego - różnorodność moto-
rem rozwoju! Problem pojawia się wtedy, gdy nie
wiem do końca, o co Panu Stanisławowi chodzi.
Zdarza się to nader rzadko, ale wywołuje moją kon-
sternację - przecież głównym celem felietonisty nie
jest tylko zabawa słowem, ale przekazanie odbiorcy
jakiejś myśli. Kiedy nie mogę jej pojąć, zmuszony
jestem do wyboru, z kim z nas coś jest nie tak. Jeśli
mam do czynienia z autorem z podupadającej ostat-
nio stajni Michnika, nie waham się długo z decyzją.
Przy Panu Stanisławie mam ciężki orzech do zgry-
zienia...
Jakiż to jednak tekst wywołał we mnie takie
zamieszanie? Chodzi mianowicie o felieton "Wokół
"chrześcijańskiej" ekonomii" zamieszczony na
Interii ( http://biznes.interia.pl/news?inf=678497 ).
Temat nie jest związany z bieżącymi zawirowaniami
POPiSowej ekonomii socjalizmu, ale dotyczy kwestii
fundamentalnych dla gospodarki. Warto więc mieć
jasność poglądów na temat spraw najbardziej pod-
stawowych dla naszej fizycznej egzystencji.
Pan Stanisław zaczyna od stwierdzenia anoni-
mowego Pastora o następującej treści:
"Amerykańscy 'innowiercy' stworzyli najdosko-
nalszą gospodarkę jak dotąd na świecie. I tu jest
temat dla Polaków do przemyślenia". Znany
felietonista bez trudu wyciąga wnioski, o jakie cho-
dziło Pastorowi (choć może niepotrzebnie jego tytuł
okrasza cudzysłowem...): "Nietrudno domyślić się
intencji "Pastora"; najwyraźniej katolicyzm, bę-
dący religią przytłaczającej większości Polaków,
gospodarce nie sprzyja."
Po tak obiecującym wstępie zaczynają się dla
mnie intelektualne schody. Otóż Pan Stanisław sze-
roko i z finezją obnaża głupotę katolickiej nauki spo-
Panie Stanisławie, o co chodzi?
łecznej zawartej w katechizmie, szczególnie celnie
dworując sobie z tzw. "sprawiedliwości społecznej":
"Czymże w takim razie jest "sprawiedliwość
społeczna"? Wygląda na to, że czymś, czego ani
nie można utożsamić ze sprawiedliwością, ani
też nie można zmieścić w granicach porządku
moralnego. Czyżby chodziło o rodzaj haraczu
nakładanego na "gospodarkę" w zamian za
obietnicę "pokoju społecznego..." Cały wywód na
temat katechizmowej ekonomii puentuje tak celnym
sztychem, że aż ręce same składają mi się do okla-
sków: "Obawiam się jednak, że wskutek narzuca-
nia priorytetu "sprawiedliwości społecznej" po-
jawia się tendencja do podważania prawomoc-
ności praw ekonomicznych pod pretekstem, że
są one "niesprawiedliwe" i konstruowania
"trzeciej drogi", a więc ustroju gospodarczego,
jakiego świat nie widział. Sprawia to wrażenie
specyficznego ilorazu teorii naukowej i bzika."
Po tym niekłamanym zachwycie ogarnia mnie
jednak konsternacja. Oto już myślałem, że Pan
Stanisław przyłącza się do tezy Pastora o szkodli-
wości katolicyzmu w życiu gospodarczym, a tu czy-
tam: "twórcami teoretycznych fundamentów
gospodarki rynkowej byli katoliccy, XVI i XVII-
wieczni uczeni, głównie z uniwersytetu w Sala-
mance." Przyznam się bez bicia, że w swym nieuc-
twie nigdy nie słyszałem o tych szacownych katolic-
kich twórcach kapitalizmu i ich dokonaniach. Jeśli
jednak Autor twierdzi ze znawstwem, że kapitalizm
(przynajmniej w teorii) wymyślili katoliccy zakonnicy,
to chylę czoła i zaczynam sobie kombinować, że
pewnie kiedyś to był sobie dobry katolicyzm, który
sprzyjał wolności, własności i sprawiedliwości
(klasycznej), ale później jakieś psubraty tak go po-
przekręcały, że teraz jest siedliskiem socjalistycznej
myśli będącej "specyficznym ilorazem teorii nauko-
wej i bzika".
Moje kalkulacje okazują się jednak niezgodne
z myślą Autora, który dalej konkluduje:
"Gospodarka bowiem, podobnie jak fizyka, nie
jest ani "chrześcijańska", ani
"antychrześcijańska"." Już zaczynam sobie wyra-
biać nowe zdanie na temat poglądu Pana Stanisła-
wa na związek religia - gospodarka i ze zgrozą
myślę, że utrzymuje On brak takowego, gdy w na-
stępnym zdaniu czytam: "...warto zauważyć, że
sprawność gospodarki jest wprost proporcjo-
nalna do poziomu etycznego gospodarującej
społeczności(...)". Teraz już się pogubiłem nie na
żarty - Pastor, który twierdzi, że: "katolicyzm, bę-
dący religią przytłaczającej większości Pola-
ków, gospodarce nie sprzyja", nie ma racji. Kato-
licka nauka ekonomiczna według Pana Stanisława
to "iloraz teorii naukowej i bzika", jednak gospo-
darce polskiej jest obojętna. Ma na nią z kolei duży
wpływ "poziom etyczny społeczności". Już, już
wydaje mi się, że ogarniam myśl Autora: katolicka
nauka społeczna, choć bzdurna, sama w sobie na
nasz byt ekonomiczny nie ma wpływu, bo gospo-
darka jest areligijna. Katolicyzm jednak buduje w
społeczności, w której dominuje, tak wysoki średni
poziom etyczny, że kapitalizm rozwija się tam najle-
piej.
Nie muszę chyba dodawać, że znając naszą
rzeczywistość, skręcam się i buntuję przeciwko
takiej tezie, ale przynajmniej rozumiem Pana Stani-
sława. Okazuje się jednak, że jestem w wielkim
błędzie - otóż ostatnia myśl felietonu wprawia mnie
w osłupienie: "mapa biedy na świecie prawie
dokładnie pokrywa się z mapą fałszywych ide-
ologii". Czyżby Pan Michalkiewicz w sprawach
duchowych przeszedł na stronę "innowierców"?
Uradowałbym się niezmiernie, ale za pomocą po-
szlak nie mogę wysuwać aż tak daleko idących
wniosków. Muszę więc uznać, że obszary zdomino-
wane od przeszło dwu stuleci przez innowierców
(USA, Australia, Kanada, Nowa Zelandia, Szwajca-
ria, Anglia, Skandynawia) to “obszary biedy i fał-
szywych ideologii”, a Polska znajduje się w tym
najszczęśliwszym położeniu, bo i religię ma praw-
dziwą i bogactwo niekwestionowane...
Czy na pewno o to chodziło, Panie Stanisła-
wie???
Z niezmiennym poważaniem
Paweł Chojecki
2
KOMENTARZE KOMENTARZE KOMENTARZE
W
P
907831.003.png
P IĘKNO TRZECIEJ DROGI
W UE zaproponowano całkowicie nowator-
skie podejście. Jego odkrycie można by bez
przesady porównać z wynalezieniem gospo-
darczego perpetuum mobile. Otóż europejscy
komisarze nie będą płacić wzorem kapitalistów
za pracę, nie zapłacą też za samo zatrudnienie,
oni ZAPŁACĄ za porzucenie pracy i zniszczenie
jej warsztatu!!!
Już zapewnili to rybakom – za rok niepracy
każdemu młodemu adeptowi tego zawodu przy-
obiecano 40000 zł (a starszym premię za znisz-
czenie kutra). Teraz przyszła kolej na plantatorów
buraków cukrowych – za każdy nieuprawiany
hektar dostaną 64,2% poprzednich dochodów – i
cukrownie – za każdą niewyprodukowaną tonę
cukru dostaną 3000 zł dotacji...
Pozostałe grupy zawodowe z tęsknotą cze-
kają, kiedy do nich dotrze to szczęście “trzeciej
drogi”.
STRACH PISAĆ...
Andrzej Lepper do niedawna (bo obecnie
przechodzi transformację ustrojową) głosił hasło
“trzeciej drogi”. Opierając się na “nauce” spo-
łecznej JP II odrzucał bezduszny kapitalizm i
czerwony socjalizm, proponując tajemniczą
“trzecią drogę”. Nikt do końca nie wiedział na
czym miałaby ona polegać, oprócz konieczności
wypłacania każdemu bezrobotnemu po 1000 zł.
Zdaje się jednak, że Unia Europejska odkry-
ła fantastyczny ustrój społeczny, który spodobał-
by się chyba wszystkim zwolennikom owej ta-
jemniczej nowej drogi.
W bezdusznym kapitalizmie człek dostatnie
tylko tyle ile sobie zapracuje.
W czerwonym socjalizmie pensja należała
się każdemu zatrudnionemu, a że zatrudnieni
musieli być wszyscy, wiec ukuł się slogan: “Czy
się stoi, czy się leży...”. Mimo wszystko jednak
do pracy chodzić trzeba było.
W poprzednim numerze w tekście “TRZEBA
TEGO ZABRONIĆ” prześmiewczo nawoływaliśmy
do zakazu rywalizacji sportowej w oparciu o narodo-
we reprezentacje. Okazało się, że w naszej cyrkowej
rzeczywistości największy absurd z dnia na dzień
może się stać rzeczywistością. Oto wypowiedz szefa
Międzynarodowej Federacji Piłkarskiej Seppa Blatte-
ra dla "Schweizer Illustrierte":
"Uważam, że gwizdanie jest ogromnym lekceważe-
niem i ubliżaniem narodowej chlubie, jaką jest hymn.
Może lepiej, aby nie odgrywać go przed meczami
międzynarodowymi" (cytat za PAP z 22.11.2005)
Red.
rzez parę
ładnych dni
niemal wszystkie me-
dia narzekały na rząd,
że sprowadzi na Pol-
skę katastrofę, bo jako
jedyny ma zamiar
wetować budżet UE.
Następnie zaczęto
chwalić ministra Melle-
ra za próbę organizo-
wania oporu antybu-
dżetowego w ramach
Wyszehradu. Nikt się
nie zająknął, co z bu-
dżetem już wykona-
nym, na rok 2004. A
kilka dni temu Europej-
ska Izba Audytorów
odmówiła Komisji
Europejskiej absolutorium za ten budżet. Już po raz
11, bo mimo wprowadzenia Zintegrowanego Systemu
Administracji i Kontroli IACS, w Unii
Oszołom
(na podst. Rzp z 25.11.2005, dodatek
Ekonomia
rynek)
SŁOWO - KLUCZ
Między III a IV Rzeczpospolitą
24.11.2005 na Katolickim Uniwersytecie Lubel-
skim odbyło się niezwykłe spotkanie w ramach kon-
ferencji Między III a IV Rzeczpospolitą zorganizowa-
nej przez Koło Naukowe Historyków tej Uczelni.
Właśnie temu, że organizowali ją studenci, zawdzię-
czamy tak trafny wybór dyskutantów (jestem przeko-
nany, że Kanclerz KUL, abp Życiński, nie wymyśliłby
tak ciekawego zestawienia...). By na żywo i obok
siebie zobaczyć takie osobowości jak: Antoni Macie-
rewicz, Bronisław Wildstein i Janusz Korwin-Mikke,
przyszło kilkaset osób szczelnie wypełniając aulę
KUL.
Dyskusja była ostra; w powietrzu latały określe-
nia:
“bzdura”, “idiota”, “motłoch” ( i to z ust wszystkich znamieni-
tych gości). Publiczność reagowała bardzo żywo, nagra-
dzając brawami co celniejsze puenty dyskutantów. Takie
debaty to miód w porównaniu z drętwotą serwowaną w
publicznej telewizji! Choć zdecydowana większość słucha-
czy nie miała dużo więcej niż 20 lat, to jednak ten sposób
rozmawiania o polityce mocno ich wciągnął.
Najbardziej tajemniczym tematem-słowem wrzuconym
do dyskusji przez JKM była “KONWERGENCJA”. Bez
zrozumienia znaczenia tego pojęcia nie sposób odszyfro-
wać przemian politycznych ostatnich 20 lat. Cóż to takiego
ta konwer-
gencja? Otóż
jest to umo-
wa pomiędzy
socjalistami
moskiewskimi a zachodnioeuropejskimi o wzajemnym dosto-
sowaniu obu ustrojów celem wzajemnego połączenia. W
Moskwie miano trochę złagodzić ich siermiężny socjalizm, a
w Brukseli trochę go “podrasować”, by już bez zbędnych
napięć mogły się one spotkać w pół drogi i objąć czułym
uściskiem. Tak właśnie doszło do pierestrojki i powstania
UE...
Optymistycznym akcentem był fakt, że w tym punkcie
Panowie Macierewicz i JKM wykazali daleko idącą zgod-
ność. Red. Wildstein do końca powątpiewał w taki spisek…
Z zaproszenia nie skorzystali: Janina Paradowska
i Andrzej Celiński.
p o -
wszechne było marnotrawstwo,
s z a l -
bierstwo, defraudacja, płacenie
n i e -
należnych subwencji, nie
mówiąc
o zwykłych błędach.
Audytorzy nie zaakceptowali
wydatków UE na pomoc regional-
ną, ochronę konsumentów, dy-
p l o m a c j ę unijną i inne sfery, a
p r z e d e wszystkim na subwencje
d l a rolnictwa. W tej dziedzinie
wyróżniono Hiszpanię i Grecję
oraz produkcję oliwy. Oto pewien
grecki owczarz miał w roku 2002 stado
4 7 0 owiec. W ciągu dwóch lat wilki pożarły mu
501 owiec, za co dostał odszkodowanie. Stado jednak
się nie zmniejszyło i Grek nadal pobiera dotacje dla
470 owiec.
Audytorzy orzekli, że wiedzą dokładnie, skąd się
biorą wpływy do budżetu, ale nie potrafią powiedzieć,
gdzie się podziewają. Jak powiedział brytyjski poseł do
PE, Daniel Hannan, gdyby prywatne przedsiębiorstwo
działało na tych zasadach, menedżerowie wylądowali-
by w więzieniu. Unią rządzą jednak politycy, toteż
nawet pani Edith Cresson, wzorowej Europejce, która
utrzymywała swojego dentystę na unijnej pensji jako
konsultanta, włos z głowy nie spadł.
Milton Friedman zauważył, że są dwa rodzaje
pieniędzy - moje pieniądze i wasze pieniądze. W Bruk-
seli wszystkie pieniądze są wasze. Można je wyrzucać
przez okna, bo nie są moje. Dyskusja o przyszłym
budżecie jest bardzo ważna, ale warto też porozma-
wiać o budżetach zamkniętych. Z punktu widzenia
moich pieniędzy.
Paweł Chojecki
fot. Radosław Kopeć
Maciej Rybiński, Rzeczpospolita
3
P
907831.004.png
c.d. ze str.1
LIBERAŁ W KRAJU SOCJALISTÓW
– WZLOT I UPADEK LUDWIGA ERHARDA
upieczone i dlatego pomimo wielkich zasług koniec
jego kariery politycznej był gorzki. Choć nie było
rozsądnych powodów, musiał oddać władzę. Wbrew
temu, czego można by się było spodziewać, jego
upadku nie spowodowali socjaliści, lecz polityczni
sojusznicy - chadecy i liberałowie, którzy zawdzię-
czali mu tak wiele. To oni zwrócili się przeciwko
niemu i oskarżając o chciwość, nieczułość i arogan-
cję, zmusili do odejścia. To głównie ich winą jest, że
nie przetrwało to, co zbudował.
N IEMIECKA TRADYCJA
Wolność gospodarcza, którą dał Niemcom, była
sprzeczna z tym, do czego ich wychowywano i do
czego przywykli. Niewiele jest krajów, w których idee
i praktyki socjalistyczne są tak głęboko zakorzenio-
ne w sercach i umysłach ludzi, jak w Niemczech. To
przecież stamtąd pochodzili Marks i Engels. Bardzo
silne były tam partie socjalistyczne obiecujące lu-
dziom, że państwo może i powinno rozwiązać
wszystkie ich problemy. I bardzo wielu Niemców
wierzyło w to i nadal wierzy. Dlatego właśnie nie-
miecki kanclerz Otto von Bismarck uznał, że aby
zapobiec rewolucji, trzeba wprowadzić znaczną
część postulowanych przez socjalistów reform, a
przede wszystkim ubezpieczenia społeczne.
W roku 1883 jako pierwszy kraj na świecie
Niemcy wprowadziły obowiązkowe ubezpieczenia
chorobowe i wypadkowe. Parlament uchwalił tę
ustawę bardzo niechętnie. Wielu posłów czuło, że
przekraczają pewną niebezpieczna granicę, ale
cesarz Wilhelm I apelował o jej przyjęcie…
W roku 1890 Niemcy jako pierwszy kraj świata
wprowadziły obowiązkowe ubezpieczenia emerytal-
ne dla robotników. Utworzono system, w którym
pracujący utrzymywali emerytów. W czasach, gdy
rodziło się dużo dzieci, taki system zdawał egzamin i
rzeczywiście zabezpieczał on robotników przed
nędzą w starości. Płacący składkę emerytalną miał
też oczywiście mniejszą szansę, by dorobić się cze-
goś i zostać samemu przedsiębiorcą. Na tę drugą
stronę medalu niewielu jednak zwracało uwagę.
Państwo niemieckie nie tylko w sprawie obo-
wiązkowych ubezpieczeń dało przykład światu.
Przez cały czas swego urzędowania kanclerz Bi-
smarck starał się zastępować podatki bezpośrednie
pośrednimi – jak nasz ukochany VAT. Takie podatki
łatwiej ściągnąć, bo ludzie płacą je, kupując jakiś
towar, i nie buntują się przeciw nim. Po prostu ich
nie zauważają. Cieszą się, że państwo im “daje”, i
narzekają, że wszystko nie wiadomo dlaczego dro-
żeje…
Następni kanclerze szli za jego przykładem, a
dziś postępują tak niemal wszystkie rządy na świe-
cie.
Ingerencja państwa w gospodarkę utrudnia jej
rozwój, ale ułatwia przygotowania do wojny. To
następny powód, dla którego ją w Niemczech
wprowadzono. Dzięki niej wojny z Austrią i Francją
zakończyły się błyskotliwymi zwycięstwami. Pod-
czas pierwszej wojny światowej kontrolę państwa
nad gospodarką jeszcze pogłębiono, podporządko-
wując ją niemal całkowicie potrzebom sił zbrojnych.
Dzięki temu Niemcy były w stanie tak długo opierać
się przewadze aliantów. Zaproponowaną przez
Adolfa Hitlera receptą na powojenny chaos było
stopione w jedno z jego partią, wszechwładne pań-
stwo, które Niemcy powitali z radością.
I NNY SOCJALIZM
Warto sprostować tu pewną bezmyślnie po-
wtarzaną opinię, że III Rzesza była państwem
“skrajnie prawicowym”. Fakty temu przeczą. Istnia-
ło centralne planowanie gospodarcze, całkiem jak
w państwach socjalistycznych. W roku 1936 ogło-
szono pierwszy hitlerowski plan gospodarczy –
plan czteroletni obejmujący lata 1937 – 1940. Peł-
nomocnikiem do spraw planu czteroletniego był
Hermann Göring. Nie znacjonalizowano co prawda
wszystkich fabryk, ale w każdej działał komitet
zakładowy NSDAP, podobnie jak w każdym urzę-
dzie czy banku. Stopień “upartyjnienia” w III Rze-
szy był też podobny jak w państwach socjalistycz-
nych. W szczytowym momencie swego rozwoju
NSDAP liczyła około 8,5 mln członków. Sposób
organizacji i działania partii był bardzo podobny do
partii komunistycznej. Zresztą wielu narodowych
socjalistów było przedtem komunistami, a po klę-
sce Hitlera “przejrzeli na oczy” jeszcze raz, ale to
temat na osobny artykuł. Wszyscy pracownicy byli
członkami podporządkowanych partii związków
zawodowych skupionych w tak zwanym DAF –
Deutsche Arbeitsfront (Niemieckim Froncie Pracy).
Całkiem jak w państwach socjalistycznych. W Pol-
sce podobny twór istniał do roku 1980 i nazywał się
Centralna Rada Związków Zawodowych – CRZZ.
Dzień 1 maja był w III Rzeszy świętem państwo-
wym. Istniała dywizja SS “1 Mai”. Na zajętych tere-
nach ZSRS hitlerowcy utrzymali kołchozy. Nasuwa
się dość oczywisty wniosek, który trudno wycią-
gnąć tym wszystkim, którzy wierzą, że socjalizm to
coś dobrego. Niemcy Hitlera były państwem socja-
listycznym. Nie ma w tym nic dziwnego, w końcu
rządy w tym kraju sprawowała Narodowo-
Socjalistyczna Partia Robotnicza. Ta wersja socjali-
zmu różniła się trochę od sowieckiej, podobnie jak
niemieckie obozy koncentracyjne różniły się od
sowieckich pewnymi szczegółami.
Z upływem czasu i w miarę pogarszania się
sytuacji Niemiec zaostrzano kontrolę gospodarczą,
wprowadzono kontyngenty, kartki na żywność,
obuwie, odzież itd. Oczywiście dbając, by Niem-
com powodziło się lepiej niż narodom podbitym.
S OCJALISTYCZNA OKUPACJA
Po klęsce III Rzeszy władze okupacyjne
wszystkich zwycięskich mocarstw utrzymały hitle-
rowski system planowania i reglamentacji, dodały
tylko dużo własnych rozporządzeń. Zabroniły
Niemcom między innymi handlu z zagranicą i pod-
niosły podatki około 50%. Nie była to zemsta na
Niemcach. Po prostu w Wielkiej Brytanii i we Fran-
cji rządzili w tym czasie socjaliści, którzy takie za-
rządzanie uważali za słuszne i podobne porządki
wprowadzali we własnych krajach (żywność we
Francji i Wielkiej Brytanii była reglamentowana jesz-
cze w kilka lat po wojnie). Tak postępowały też ame-
rykańskie władze wojskowe. Przydzielanie i kontro-
lowanie wszystkiego jest dla wojskowego czymś
naturalnym, niezależnie od tego, jaki ustrój ma pań-
stwo, któremu służy. Rezultat prowadzonej przez
władze alianckie polityki popieranej szczerze przez
socjalistów niemieckich był taki, że jak ktoś policzył,
produkcja w zachodnich strefach okupacyjnych
wystarczała, żeby statystycznemu Niemcowi można
było przydzielić jeden talerz raz na pięć lat, jedną
parę butów raz na dziesięć lat i jeden garnitur raz na
pięćdziesiąt lat. Niemcy mieli sami zakosztować
losu, który zgotowali innym. W 1946 roku Edmund
Osmańczyk pisał: “Konduktor tramwajowy w Berlinie
otrzymuje dwieście czterdzieści marek miesięcznie,
kiedy jeden papieros na czarnym rynku kosztuje
dziesięć marek a funt masła czterysta. Konduktor
tramwajowy w Berlinie żyje jednak wyłącznie z pen-
sji i z tego, co otrzymuje na kartki (około tysiąca
ośmiuset kalorii dziennie)".
S PRZEDAWCA
Człowiek, który miał wyprowadzić swój kraj z tej
zapaści, urodził się w mieście Fürth w 1897 roku.
Jego rodzice prowadzili sklep tekstylny, mieli pięcio-
ro dzieci, Ludwig był najmłodszy. Nic nie wskazywa-
ło, że odegra jakąś rolę w historii swojego kraju. Nic
też nie wskazywało, że zostanie profesorem. W
wieku 16 lat zakończył – wydawało się, że ostatecz-
nie – naukę w szkole i zaczął terminować w sklepie.
Miał zostać sprzedawcą, jak ojciec. Wkrótce potem
zaczęła się wojna.
W 1916 roku Ludwig Erhard dostał powołanie
do wojska. W 1918 został ciężko ranny w bitwie pod
Ypres. Wrócił z wojny jako inwalida i nie mógł już
pracować w sklepie, dlatego postanowił kształcić się
dalej. W latach 1919–22 studiował w Wyższej Szko-
le Handlowej w Norymberdze, a potem do roku 1925
na uniwersytecie we Frankfurcie. Przez następne
trzy lata prowadził sklep swojego ojca.
O BSERWATOR RYNKU
W 1928 powstał w Norymberdze Instytut Obser-
wacji Gospodarki Towarowej i Erhard zaczął w nim
pracować. W 1929 roku obronił pracę doktorską, z
czasem został wicedyrektorem Instytutu. W tym
czasie ugruntował się w przekonaniu, że trudności
gospodarcze Niemiec nie są spowodowane spi-
skiem żydowskim ani intrygami Francji i Wielkiej
Brytanii, ale zbyt dużą ingerencją państwa.
Władze państwowe i partia hitlerowska miały na
ten temat akurat przeciwne zdanie. Zapewne z tego
powodu praca habilitacyjna Erharda została odrzu-
cona. W roku 1942 za stwierdzenie, że Niemcy
przegrają wojnę, musiał odejść z Instytutu. Nastąpiło
wtedy zdarzenie, które zmieniło jego los, a które
biografowie najczęściej przemilczają.
Erhard został wezwany przez SS-
brigadeführera Otto Ohlendorfa – szefa Urzędu III
RSHA (Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy).
Urząd kierowany przez niego nosił nazwę
“Dziedziny Życia w Niemczech”. Oprócz wielu in-
nych dziedzin nadzorował on także życie gospodar-
cze. Od czerwca 1941 do w czerwca 1942 roku
Ohlendorf dowodził dodatkowo działającą na Ukra-
inie Einsatzgruppe D – Grupą Operacyjną D. Podle-
gający mu SS-mani zamordowali w tym czasie około
Niemcy nakładały też, chętniej niż inne pań-
stwa, cła zaporowe na różne towary, “chroniąc nie-
miecką gospodarkę”. Państwo wydawało ogromną
ilość przepisów regulujących niemal wszystko, a
wielka armia urzędników bardzo skrupulatnie egze-
kwowała ich wykonanie. Nie budziło to sprzeciwu
narodu - był porządek, a dobrobyt rósł. W latach
1860-1914 Niemcy rozwijały się w Europie najszyb-
ciej. Rządy sprawowali ludzie stosunkowo mądrzy i
przyzwoici, nie były one tak uciążliwe, jak mogły
być. Nad tym, jak rozwijałby się kraj, gdyby panowa-
ła w nim wolność, zastanawiało się niewielu. Jeśli
komuś ta opieka państwa nie odpowiadała, najczę-
ściej wyjeżdżał do Ameryki…
4
c.d. na str.13
907831.005.png
emat nieutracalności zbawienia wywołuje na naszej stronie interneto-
wej ciekawe polemiki. Widać, że jest jednym z bardziej zaniedbanych
tematów w polskich kościołach. Zapraszam więc do kolejnej porcji kontro-
wersji...
Kto ma Syna, ma żywot; kto nie ma Syna Bożego, nie ma żywota. To
napisałem wam, którzy wierzycie w imię Syna Bożego, abyście wiedzie-
li, że macie żywot wieczny. (1 Jana 5,11-13)
Greka pomaga nam upewnić się, że czasownik “dać” w wersecie 11
użyty został w czasie przeszłym w aspekcie dokonanym. Mamy więc sytu-
ację, w której apostoł Jan solennie zapewnia wierzących, że już dostali życie
od Boga i że jest ono wieczne (czyli nigdy dla nich się nie skończy). Dosłow-
nie kilka zdań dalej ostrzega ich przed śmiercią i mówi o warunkach, kiedy
ich życie może być im znowu dane (w. 16). Gdyby w tym wersecie Autor
rzeczywiście użył słowa “wieczne”, to mielibyśmy dwie możliwości:
- uznać, że jest to niespójny bełkot (raz mówi się komuś, że żyje na wieki, a
po chwili, że może to życie stracić). Szkoda sobie wtedy zawracać głowę
Biblią...
- założyć, że słowo “wieczny” oznacza tylko “tymczasowy”. (Jeden z pseudo-
teologów biblijnych, profesor KUL, robi taki myk, twierdząc, że np. w Mat.
25,46 słowo opisujące piekło oznacza tymczasowość jego istnienia. Można i
tak, ale pozostawmy te metody “oświeconym”.)
Biblia jest jednak nieomylnym i natchnionym Sło-
wem Boga. Do tego bardzo precyzyjnym w doborze
słów i gramatyki. Wystarczy więc zachować rozróżnie-
nie ap. Jana na “życie wieczne” i życie, co w antoni-
mach wyraża się jako: “śmierć wieczna” i “śmierć fi-
zyczna”, i cały problem znika. Jest pewna kategoria
grzechu, która sprowadza na wierzącego śmierć fizycz-
ną, ale nie ma żadnego związku z potępieniem wiecz-
nym.
Związek grzechów wierzącego z jego życiem fi-
zycznym, a w końcu z takową śmiercią przedstawia
Jakub:
Choruje kto między wami? Niech przywoła star-
szych zboru i niech się modlą nad nim, namaściwszy go oliwą w imie-
niu Pańskim.
A modlitwa płynąca z wiary uzdrowi chorego i Pan go podźwignie; je-
żeli zaś dopuścił się grzechów, będą mu odpuszczone.
Wyznawajcie tedy grzechy jedni drugim i módlcie się jedni za drugich,
abyście byli uzdrowieni. Wiele może usilna modlitwa sprawiedliwego.
(Jak 5,14-16)
(Można tu oczywiście dyskutować, jaka jest rola starszych zboru i namasz-
czenia oliwą, ale bezsporny jest związek czystego sumienia z chorobą. Ale
uwaga, związek działa w jedna stronę – tj. każdy niewyznany grzech kompli-
kuje życie fizyczne, ale nie każda choroba jest wynikiem grzechu!)
I rzekł Piotr: Ananiaszu, czym to omotał szatan serce twoje, że okła-
małeś Ducha Świętego i zachowałeś dla siebie część pieniędzy za
rolę?
Czyż póki ją miałeś, nie była twoją, a gdy została sprzedana, czy nie
mogłeś rozporządzać pieniędzmi do woli? Cóż cię skłoniło do tego,
żeś tę rzecz dopuścił do serca swego? Nie ludziom skłamałeś, lecz
Bogu.
Ananiasz zaś, słysząc te słowa, upadł i wyzionął ducha. I wielki strach
ogarnął wszystkich, którzy to słyszeli.
Młodsi zaś wstali, owinęli go, wynieśli i pogrzebali.
(Dz 5,3-6)
Mamy tu do czynienia z klasyczną sytuacją
grzechu wierzącego człowieka. Ananiasz był całko-
wicie świadomy zła, które popełniał i nie był przez
nikogo z zewnątrz zmuszany.
Zwykle w takich sytuacjach jest w życiu chrze-
ścijańskim czas na opamiętanie i nawrócenie.
Chrześcijanin dalej może cieszyć się przyjaźnią
Boga i owocnie Mu służyć.
W tym przypadku tak się nie stało. Natychmiast
po ujawnieniu grzechu przez ap. Piotra Ananiasz
pada martwy. Zwolennicy teorii o możliwości potę-
pienia ludzi raz już zbawionych wskazują między
innymi na ten tekst jako na przykład piekła dla
chrześcijanina.
Oczywiście trudno się nie zgodzić, że w tym przypadku zaszło coś
niezwykłego – nie było napomnienia, czasu na nawrócenie czy wyznanie
grzechu. Od razu nastąpiło... No właśnie, CO? Śmierć FIZYCZNA! O potę-
pieniu czy śmierci duchowej tekst nie wspomina ani słowem.
Warto zastanowić się, czy jest to jakiś odosobniony i niewytłumaczalny
dziwny przypadek, czy też kategoria grzechu, co do której Bóg rezerwuje
sobie “specjalne środki” reakcji. Najlepszym przewodnikiem do rozumienia
Biblii jest... ona sama. Przeszukajmy więc ją pod tym kontem:
Jeżeli ktoś widzi, że brat jego popełnia grzech, lecz nie śmiertelny,
niech się modli, a Bóg da mu żywot, to jest tym, którzy nie popełniają
grzechu śmiertelnego. Wszak jest grzech śmiertelny; nie o takim mó-
wię, żeby się modlić,
Wszelka nieprawość jest grzechem; lecz nie każdy grzech jest śmier-
telny. (1 Jana 5,16-17)
TRUDNE
Widać, że bardzo łatwo znaleźć tę specjalną kategorię grzechu, co do
której obowiązują inne reguły postępowania (i konsekwencji...). Jeśli mamy
do dyspozycji jakieś pomoce do studiowania Słowa Boga, to dowiemy się,
że określenie “grzech śmiertelny” nie jest zbyt precyzyjne. W Grece jest
tutaj wyrażenie “grzech ku śmierci”, co niektóre tłumaczenia trafniej oddają
“grzech, który sprowadza śmierć”.
Dodatkowym argumentem, że nie chodzi w tym fragmencie o śmierć
duchową jest użyte tutaj zaprzeczenie słowa śmierć – ŻYCIE (...a Bóg da
mu żywot). O jakim życiu mówi Autor? Jeśli miałby wcześniej na myśli
śmierć duchową, to tutaj powinien użyć terminu “życie wieczne”. Dlaczego?
Ponieważ w poprzednich wersetach kilkakrotnie używa tego wyrażenia:
A takie jest to świadectwo, że żywot wieczny dał nam Bóg, a żywot
ten jest w Synu jego.
i jeszcze jaśniej ap. Paweł:
Niechże więc człowiek samego siebie doświadcza i tak niech je z chle-
ba tego i z kielicha tego pije.
Albowiem kto je i pije niegodnie, nie rozróżniając ciała Pańskiego, sąd
własny je i pije.
Dlatego jest między wami wielu chorych i słabych, a niemało zasnęło.
Bo gdybyśmy sami siebie osądzali, nie podlegalibyśmy sądowi.
(1 Kor 11,28-31)
Paweł nie omieszkał zapewnić wierzących karconych przez Boga choroba-
mi, a nawet śmiercią fizyczną (zaśnięciem), że nie grozi im potępienie, bo
sam Bóg nad tym czuwa:
“Gdy zaś jesteśmy sądzeni przez Pana, znaczy to, że nas wychowuje,
abyśmy wraz ze światem nie zostali potępieni.” (1 Kor 11,32)
Paweł Chojecki
HOMEOPATIA JAK PLACEBO
nymi z dziedziny medycyny konwencjonalnej.
Naukowcy doszli do wniosku, że dobrze i na szeroką skalę przeprowadzo-
ne badania homeopatii nie wykazują żadnego znaczącego efektu działania
tych środków. W przypadku natomiast medycyny konwencjonalnej efekty te są
dostrzegalne.
W artykule redakcyjnym "Lancet" wzywa lekarzy, aby wykazali się uczci-
wością w kontaktach z pacjentami, informując ich o braku korzystnych działań
tego rodzaju środków. Jednocześnie redaktorzy każą zastanowić się nad po-
rażką współczesnej medycyny w zapewnieniu pacjentom zindywidualizowanej
opieki.
rtykuł opublikowany w sierpniowym numerze renomowanego pisma
medycznego "Lancet" podważa efektywność działania środków ho-
meopatycznych. Autorzy pracy porównują skuteczność leków homeopatycz-
nych do placebo.
Dr Matthias Egger z Uniwersytetu Berneńskiego w Szwajcarii i jego
współpracownicy przeanalizowali 19 elektronicznych baz danych i wyniki po-
równali z naukowymi badaniami z dziedziny medycyny konwencjonalnej.
Badacze losowo wybrali 110 badań klinicznych z dziedziny homeopatii
kontrolowanych przy pomocy placebo i porównali je ze 110 badaniami klinicz-
A
Marcin Pijaczyński, kosciol.pl
5
T
907831.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin