WSTAŃCIE CHODZMY - JAN PAWEŁ 2.pdf

(1946 KB) Pobierz
Microsoft Word - WSTAŃCIE CHODZMY - JAN PAWEŁ 2
Wstęp
Kiedy ukazała się książka Dar i Tajemnica, zawierająca wspomnienia i refleksje związane z początkami
mojego kapłaństwa, dotarło do mnie wiele głosów, szczególnie od ludzi młodych, o jej serdecznym
odbiorze. Jak słyszę, dla wielu z nich to bardziej osobiste dopowiedzenie do Adhortacji Pastores dabo
vobis stało się cenną pomocą we właściwym rozeznaniu własnego powołania. Cieszę się z tego bardzo.
Oby Chrystus nadal posługiwał się tamtymi rozważaniami, by wielu młodych usłyszało Jego zaproszenie:
„Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi" (Mk 1, 17).
Proszono mnie, bym także z okazji czterdziestej piątej rocznicy mojej sakry biskupiej i srebrnego
jubileuszu posługi na Stolicy Piotrowej napisał ciąg dalszy tamtych wspomnień, rozpoczynając od 1958
roku, w którym zostałem biskupem. Uznałem, że trzeba przyjąć to zaproszenie, podobnie jak myśl o
tamtej pierwszej książce. Dodatkowym motywem do zebrania i uporządkowania tych wspomnień i refleksji
był proces powstawania dokumentu poświęconego posłudze biskupiej: Adhortacji Pastores gregis, w
której przedstawiłem syntezę myśli, jakie zrodziły się podczas X Zwyczajnego Zgromadzenia Ogólnego
Synodu Biskupów, które miało miejsce podczas Wielkiego Jubileuszu Roku 2000. Gdy przysłuchiwałem
się ich wypowiedziom w auli, a potem sięgałem do tekstu propozycji, które mi przedstawili, budziło się we
mnie wiele wspomnień związanych zarówno z latami, w których dane mi było służyć Kościołowi w
Krakowie, jak i z nowymi doświadczeniami, jakie przeżywałem w Rzymie jako następca Piotra. Podjąłem
próbę zapisania tych myśli, pragnąc podzielić się z innymi świadectwem o miłości Chrystusa, który przez
wieki powołuje kolejnych następców Apostołów i za pomocą kruchych naczyń wlewa łaskę w serca braci.
Temu wspominaniu nieustannie towarzyszyły słowa św. Pawła skierowane do młodego biskupa
Tymoteusza: „On nas wybawił i wezwał świętym powołaniem nie na podstawie naszych czynów, lecz
stosownie do własnego postanowienia i łaski, która nam dana została w Chrystusie Jezusie przed
wiecznymi czasami" (2 Tm 1,9). Zapis ten ofiarowuję Braciom w biskupstwie i całemu Ludowi Bożemu.
Niech posłuży wszystkim, którzy pragną poznać wielkość posługi biskupiej, trud z nią związany, ale także
radość, jaka codziennie towarzyszy jej wypełnianiu. Zapraszam wszystkich do wznoszenia ze mną Te
Deum uwielbienia i dziękczynienia. Ze spojrzeniem utkwionym w Chrystusie, umocnieni nadzieją, która
zawieść nie może, kroczmy razem drogami nowego tysiąclecia: „Wstańcie, chodźmy!" (por. Mk 14, 42).
Część I
Powołanie
„Nie wyście Mnie wybrali, aleja was wybrałem" (J 15, 16)
Źródło powołania
Szukam źródła mego powołania. Ono pulsuje tam... w jerozolimskim Wieczerniku. Dzięki składam Panu,
że podczas Wielkiego Jubileuszu Roku 2000 dane mi było modlić się właśnie tam, w górnej izbie (por. Mk
14, 15), w której odbyła się Ostatnia Wieczerza. Myślą przenoszę się do owego pamiętnego Czwartku,
gdy Chrystus, umiłowawszy swoich aż do końca (por. J 13, 1), ustanowił Apostołów kapłanami Nowego
Przymierza. Widzę Go schylającego się przed każdym z nas, następców Apostołów, by obmywać nam
nogi. Słyszę, jakby mówił do mnie, do nas te słowa: „Czy rozumiecie, co wam uczyniłem? Wy Mnie
nazywacie «Nauczyciełem» i «Panem» i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel,
umyłem wam nogi, to i wy powinniście sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład,
abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem" (J 13, 12-15).
Razem z Piotrem, Andrzejem, Jakubem, Janem... słuchamy dalej: „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was
umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w
miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam
powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna. To jest moje przykazanie,
abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś
życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam
przykazuję" (J 15, 9-14).
Czyż w tych słowach nie jest zawarte mysteńum caritatis naszego powołania? Te Chrystusowe słowa,
92636821.002.png
wypowiedziane w godzinie, na którą przyszedł (por. J 12, 27), są korzeniem każdego powołania w
Kościele. Z tych słów wypływają ożywcze soki, które dają początek każdemu powołaniu: Apostołów i ich
następców, podobnie jak powołaniu każdego człowieka, bo Syn pragnie być „przyjacielem" każdego: za
wszystkich bowiem oddał swoje życie. To, co najważniejsze, najcenniejsze i najświętsze, spotyka się w
tych słowach: miłość Ojca i miłość Chrystusa do nas, Jego i nasza radość, jak też nasza przyjaźń i
wierność, która wyraża się w wypełnieniu przykazań. W tych słowach zawiera się także cel i sens naszego
powołania: abyśmy szli i owoc przynosili, i aby owoc nasz trwał... (por. J 15, 16).
Ostatecznie miłość jest spoiwem wszystkiego: w sposób substancjalny jednoczy Osoby Boskie i jednoczy
także, choć na inny sposób, ludzkie osoby i ich różnorodne powołania. Powierzyliśmy nasze życie
Chrystusowi, który pierwszy nas umiłował i jako dobry Pasterz poświęcił swoje życie dla nas. Apostołowie
Chrystusa usłyszeli te słowa i odnieśli je do siebie jako osobiste wezwanie. Podobnie i my, ich następcy,
pasterze Kościoła Chrystusowego, nie możemy nie odczuwać potrzeby zaangażowania, byśmy jako
pierwsi odpowiadali na tę miłość, w wierności, w wypełnianiu przykazań i w codziennym oddawaniu życia
dla przyjaciół naszego Pana.
„Dobry pasterz daje życie swoje za owce" (J 10, 11). W homilii, którą wygłosiłem na Placu św. Piotra 16
października 2003 roku z okazji 25-lecia pontyfikatu, powiedziałem: „Apostołowie, słysząc te słowa
Chrystusa, nie wiedzieli, że mówił o sobie. Nie wiedział nawet Jan, Jego umiłowany uczeń. Zrozumiał to
dopiero na Kalwarii, u stóp krzyża, widząc, jak w milczeniu oddaje życie «za swoje owce». A gdy nadszedł
dla niego oraz dla innych Apostołów czas, by podjęli tę misję, przypomnieli sobie Jego słowa. Zdawali
sobie sprawę, że zadanie, które im powierzył, będą mogli wypełnić tylko dlatego, że On sam - jak zapewnił
- będzie w nich działał".
„Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i
by wasz owoc trwał" (J 15, 16). Nie wy, lecz Ja! - mówi Chrystus. Oto fundament skuteczności pasterskiej
misji biskupa.
Wezwanie
Jest rok 1958. Jestem w pociągu jadącym w stronę Olsztyna z grupą kajakową. Zaczynamy program
wakacyjny, który się przyjął od 1953 roku: część wakacji spędzaliśmy w górach, najczęściej w
Bieszczadach, a część na jeziorach mazurskich. Naszym celem była rzeka Łyna. Dlatego właśnie - było to
w lipcu -jesteśmy w pociągu jadącym do Olsztyna. Mówię do tak zwanego „admirała" - o ile pamiętam, był
nim wówczas Zdzisław Hey-del: „Zdzisiu, będę musiał wyłączyć się z kajaków, bo otrzymałem wezwanie
od Księdza Prymasa (od śmierci kardynała Augusta Hlonda w roku 1948 był nim kardynał Stefan
Wyszyński) i muszę się do niego zgłosić".
Na to „admirał": „Zrobi się".
Tak też, kiedy nadszedł wyznaczony dzień, odbiliśmy od grupy, aby dotrzeć do najbliższej stacji kolejowej
— do Olsztynka.
Wiedząc o konieczności stawienia się u Księdza Prymasa w czasie spływu na Łynie, przezornie
zostawiłem w Warszawie u znajomych odświętną sutannę. Trudno było iść do Prymasa w tej, której
używałem w czasie wypraw kajakowych (na wycieczki zawsze woziłem ze sobą sutannę i komplet
ornatów, by odprawiać Mszę św).
Tak więc naprzód ruszyliśmy kajakiem po falach rzeki, a potem ciężarówką, która wiozła wory z mąką, i
tak dotarłem do Olsztynka. Pociąg do Warszawy odchodził późno w nocy. Zabrałem więc ze sobą śpiwór,
myśląc, że w oczekiwaniu na pociąg trochę się zdrzemnę i poproszę kogoś, żeby mnie obudził. Nie było
jednak takiej potrzeby, bo wcale nie zasnąłem.
W Warszawie zgłosiłem się na ulicę Miodową na oznaczoną godzinę. Na miejscu stwierdziłem, że razem
ze mną byli wezwani trzej inni księża: Ślązak, ks. Wilhelm Pluta, proboszcz z Bochni w diecezji
tarnowskiej ks. Michał Blecharczyk i ks. Józef Drzazga z Lublina. Z początku nie zwróciłem uwagi na ten
zbieg okoliczności. Później zrozumiałem, że oni zostali wezwani w tym samym celu, co ja.
Kiedy wszedłem do gabinetu Ks. Prymasa, usłyszałem od niego, że Ojciec Święty mianował mnie
biskupem pomocniczym arcybiskupa Krakowa. W lutym w tym samym roku (1958) zmarł ks. biskup
Stanisław Rospond, który przez wiele lat był biskupem pomocniczym w Krakowie w czasie ordynariatu
księcia metropolity kardynała Adama Stefana Sapiehy.
Słysząc słowa Ks. Prymasa zwiastujące mi decyzję Stolicy Apostolskiej, powiedziałem: „Eminencjo, ja
92636821.003.png
jestem za młody, mam dopiero 38 lat".
Ale Prymas na to: „To jest taka słabość, z której się szybko leczymy. Proszę się nie sprzeciwiać woli Ojca
Świętego".
Więc powiedziałem jedno słowo: „Przyjmuję". „No, to pójdziemy na obiad", zakończył Prymas.
Zaprosił nas wszystkich czterech na obiad. Wówczas dowiedziałem się, że ks. Wilhelm Pluta był
mianowany biskupem z przeznaczeniem do Gorzowa Wielkopolskiego. Była to wówczas największa w
Polsce administracja apostolska. Obejmowała Szczecin i Kołobrzeg, czyli jedną z najstarszych polskich
diecezji, gdyż Kołobrzeg był erygowany w roku 1000, równocześnie z ustanowieniem metropolii
gnieźnieńskiej, w skład której wchodziły biskupstwa: Kołobrzeg, Kraków i Wrocław. Ksiądz Józef Drzazga
został mianowany biskupem pomocniczym w Lublinie (w późniejszych latach przeszedł do Olsztyna), a
ksiądz Michał Blecharczyk biskupem pomocniczym w Tarnowie.
Po zakończeniu tej tak ważnej w moim życiu audiencji zrozumiałem, że nie mogę w tej chwili wracać do
przyjaciół na kajaki; musiałem naprzód pojechać do Krakowa i zawiadomić ks. arcybiskupa Eugeniusza
Baziaka, mojego ordynariusza. Oczekując na nocny pociąg do Krakowa, wiele godzin modliłem się w
kaplicy sióstr urszulanek w Warszawie przy ulicy Wiślanej.
Ks. arcybiskup Baziak, metropolita lwowski obrządku łacińskiego, podzielił los wszystkich tzw.
przesiedleńców: musiał opuścić Lwów. Zamieszkał w Lubaczowie, w tym skrawku archidiecezji lwowskiej,
który został w granicach PRL po ustaleniach w Jałcie. Książę Sapieha, arcybiskup krakowski, w ostatnim
roku przed śmiercią prosił, żeby ks. arcybiskup Baziak, zmuszony przemocą opuścić swoją diecezję, był
jego koadiutorem. Tak więc chronologicznie moje biskupstwo jest związane z tym tak doświadczanym
hierarchą.
Następnego dnia zgłosiłem się zatem do księdza arcybiskupa Eugeniusza Baziaka na ulicę
Franciszkańską 3 i wręczyłem mu list od Ks. Prymasa. Pamiętam jak dziś, że Arcybiskup wziął mnie pod
rękę i wyprowadził do poczekalni, gdzie siedzieli księża, i powiedział: Habemus papam. W świetle
późniejszych wydarzeń można powiedzieć, że były to słowa prorocze.
Mówię do Ks. Arcybiskupa, że pragnę wrócić na Mazury do opuszczonej grupy przyjaciół płynących
kajakami na Łynie. Odpowiedział: „To już chyba nie wypada".
Dosyć tym zmartwiony, poszedłem do kościoła franciszkanów i odprawiłem Drogę krzyżową przy stacjach
malowanych przez Józefa Mehoffera. Chętnie tam chodziłem na Drogę krzyżową, bo te stacje są
oryginalne, nowoczesne. Potem jeszcze raz wróciłem do arcybiskupa Baziaka ponawiając swoją prośbę.
Powiedziałem: „Proszę jednak pozwolić mi, abym mógł wrócić na Mazury".
Tym razem odpowiedział: „Bardzo proszę; bardzo proszę. Ale proszę - dorzucił z uśmiechem - wrócić na
konsekrację".
Zatem jeszcze tego wieczora wsiadłem znowu do pociągu w kierunku Olsztyna. Miałem przy sobie
książkę Hemingwaya Stary człowiek i morze. Czytałem ją całą noc, jedynie na chwilę zapadając w
drzemkę. Czułem się jakoś dziwnie...
Kiedy przyjechałem do Olsztyna, była w nim już moja grupa, która dobiła tam płynąc kajakami po rzece
Łyna. „Admirał" wyszedł po mnie na stację i mówi mi: „I co, został Wujek biskupem?"
A ja na to, że tak. A on: „Zęby mnie..., tak sobie w duchu myślałem i tego Wujkowi życzyłem".
Istotnie nie tak dawno, kiedy obchodziłem dziesięciolecie kapłaństwa, on życzył mi tego. W dniu nominacji
biskupiej miałem niespełna dwanaście lat kapłaństwa.
Spałem mało i kiedy dotarłem na miejsce, byłem zmęczony. Najpierw jednak, zanim poszedłem odpocząć,
udałem się do kościoła, aby odprawić Mszę św. W kościele tym był wtedy duszpasterzem akademickim
późniejszy biskup, ksiądz Ignacy Tokarczuk. Kiedy przespawszy się trochę, obudziłem się, okazało się, że
wieść już się rozeszła, bo ksiądz Tokarczuk powiedział do mnie: „A, nowy biskup, gratuluję!"
Uśmiechnąłem się i poszedłem do grupy kajakowych przyjaciół. Gdy jednak siadłem do wiosła, było mi
znów jakoś dziwnie. Uderzyła mnie zbieżność dat: datą nominacji, którą otrzymałem, byl 4 lipca, a ten
dzień jest rocznicą poświęcenia Katedry Wawelskiej. Jest to rocznica, którą zawsze nosiłem w sercu.
Zdawało mi się, że ta zbieżność coś znaczy. Myślałem też, że może te kajaki są już ostatni raz. Potem
jednak, muszę zaraz przyznać, okazało się, że jeszcze wiele razy pływałem, nabierając sił na kajaku na
wodach rzek i jezior Mazowsza. Faktycznie, aż do 1978 roku.
Następca Apostołów
Po letnich wakacjach wróciłem do Krakowa i zaczęły się przygotowania do konsekracji wyznaczonej na
92636821.004.png
dzień 28 września, dzień św. Wacława, patrona Katedry Wawelskiej. Ten patronat świadczy o
historycznych powiązaniach ziem polskich z Czechami. Św Wacław był księciem czeskim, który zginął
jako męczennik z rąk rodzonego brata. Również Czechy czczą go jako swego patrona.
Zasadniczym przygotowaniem do moich święceń biskupich były rekolekcje. Odprawiłem je w Tyńcu.
Często wędrowałem do tego historycznego opactwa. Tym razem był to pobyt szczególnie dla mnie ważny.
Miałem zostać biskupem, byłem już nominatem. Do sakry miałem jeszcze dość dużo czasu, ponad dwa
miesiące. Musiałem wykorzystać je jak najlepiej.
Rekolekcje trwały sześć dni - sześć dni medytacji. Mój Boże, ileż treści! „Następca Apostołów" - takie
właśnie słowa w ciągu tych dni usłyszałem z ust znajomego fizyka. Jak widać, ludzie wierzący przywiązują
szczególną wagę do tej apostolskiej sukcesji. Ja - „następca" - myślałem z wielką pokorą o Apostołach
Chrystusa i o tym długim, nieprzerwanym łańcuchu biskupów, którzy przez włożenie rąk przekazywali
swoim kolejnym następcom udział w urzędzie apostolskim. W końcu mieli przekazać
go mnie. Czułem się osobiście związany z każdym z nich. Wielu z tych, którzy poprzedzili w łańcuchu
sukcesji nas, dzisiejszych biskupów, jest nam znanych z imienia. W wielu przypadkach także ich
pasterskie dzieła są znane i upamiętnione. A nawet wtedy, kiedy owi dawni biskupi nie są nam już dzisiaj
znani, ich biskupie powołanie i dzieło trwa - „by owoc wasz trwał" (J 15, 16). Dzieje się to także za sprawą
nas, ich następców, którzy właśnie przez ich ręce jesteśmy związani mocą sakramentalnego znaku z
Chrystusem, który wybrał ich i nas „przed założeniem świata" (Ef 1,4). Zdumiewający dar i tajemnica!
„Ecce sacerdos magnus, qui in diebus suis placuit Deo... Ideo iureiurando fecit illum Dominus crescere in
plebem suam" - Oto kapłan wielki, który za dni swoich podobał się Bogu" - tak się śpiewa w liturgii. A
przecież ten wielki i jedyny Kapłan nowego i wiecznego przymierza to sam Jezus Chrystus. Spełnił ofiarę
swego kapłaństwa umierając na krzyżu, oddając życie swoje za owczarnię, za całą ludzkość. To On w
przeddzień tej krwawej ofiary złożonej na krzyżu ustanowił sakrament Kapłaństwa podczas Ostatniej
Wieczerzy. To On wziął w swoje ręce chleb i wypowiedział nad nim te słowa: „To jest Ciało moje, które za
was będzie wydane na odpuszczenie grzechów". To On potem, wziąwszy w swe ręce kielich wypełniony
winem, wypowiedział nad nim słowa: „To jest Krew moja nowego i wiecznego przymierza, która za was i
za wiełu zostanie wylana na odpuszczenie grzechów". I w końcu dodał: „To czyńcie na moją pamiątkę".
Powiedział to wobec Apostołów, wobec tych Dwunastu, z których pierwszym jest Piotr. Do nich
powiedział: „To czyńcie na moją pamiątkę".W ten sposób ustanowił ich kapłanami na podobieństwo Jego
samego, jedynego, wielkiego Kapłana Nowego Przymierza.
Może Apostołowie, uczestnicząc w Ostatniej Wieczerzy, nie od razu zrozumieli w pełni, co znaczą te
słowa, które nazajutrz miały się spełnić, gdy ciało Chrystusa zostało rzeczywiście wydane na śmierć
krzyżową, a krew Jego została przelana na Krzyżu. Być może wtedy rozumieli jedynie, że mieli powtarzać
ryt Wieczerzy z chlebem i winem. Dzieje Apostolskie powiedzą potem, że pierwsi chrześcijanie po
wydarzeniach paschalnych trwali na łamaniu chleba i na modlitwie (por. 2, 42). Wtedy jednak znaczenie
tego rytu było już dla wszystkich jasne.
W liturgii Kościoła Wielki Czwartek jest dniem, w którym wspomina się Ostatnią Wieczerzę, ustanowienie
Eucharystii. Z jerozolimskiego Wieczernika sprawowanie Eucharystii stopniowo rozniosło się na cały
ówczesny świata. Najpierw przewodniczyli jej Apostołowie w Jerozolimie. Później, w miarę jak Ewangelia
się rozszerzała, sprawowali ją — oni sami i ci, na których „wkładali ręce" - na coraz to nowych miejscach,
poczynając od Azji Mniejszej. A wreszcie wraz ze św. Piotrem i św. Pawłem Eucharystia dotarła do
Rzymu, który był stolicą ówczesnego świata. Po wiekach dotarła nad Wisłę.
Pamiętam, że podczas rekolekcji przed święceniami biskupimi w sposób szczególny dziękowałem Bogu
właśnie za to, że Ewangelia i Eucharystia dotarły nad Wisłę, że dotarły także do Tyńca. Opactwo
Tynieckie pod Krakowem, którego początki datują się na wiek XI, było istotnie miejscem właściwym, aby
przygotować się do przyjęcia święceń w Katedrze Wawelskiej. W roku 2002, podczas wizyty w Krakowie,
przed mym odlotem do Rzymu udało mi się odwiedzić, choć bardzo krótko, Tyniec. Było to swoiste
spłacenie osobistego długu wdzięczności. Dużo zawdzięczam Tyńcowi. Prawdopodobnie nie tylko ja, ale i
cała Polska.
Zbliżał się powoli dzień 28 września 1958 r. Zanim zostałem wyświęcony, wystąpiłem oficjalnie jako
biskup nominat w Lubaczowie z okazji srebrnego jubileuszu biskupstwa arcybiskupa Baziaka. Byl to dzień
Matki Boskiej Bolesnej, który we Lwowie obchodzono 22 września. Byłem tam razem z dwoma biskupami
z Przemyśla: ks. biskupem Franciszkiem Barda i ks. biskupem Wojciechem Tomaką - obaj sędziwi starcy,
a ja między nimi młodzik 38-letni. Dziwnie się czułem. Tam właśnie odbyły się moje pierwsze „przymiary"
do biskupstwa. A tydzień później była konsekracja na Wawelu.
92636821.005.png
Wawel
Jest we mnie od dziecka szczególne przywiązanie do Katedry Wawelskiej. Nie pamiętam, kiedy byłem
tam pierwszy raz, ale odkąd tam zacząłem bywać, czułem się szczególnie zauroczony i osobiście
związany z tą katedrą. W jakiś sposób Wawel zawiera całe dzieje Polski. Przeżyłem tragiczny czas, kiedy
hitlerowcy osadzili tam swego gubernatora Franka i nad zamkiem powiewał sztandar ze swastyką. To było
dla mnie szczególnie bolesne przeżycie. Nadszedł jednak dzień, w którym ten sztandar ze swastyką
zniknął i wróciły godła polskie.
Obecna katedra jest z czasów króla Kazimierza Wielkiego. Mam stale przed oczyma wszystkie miejsca tej
świątyni z jej pomnikami. Wystarczy przejść przez nawę główną i nawy boczne, aby zobaczyć sarkofagi
polskich królów. A kiedy się zejdzie do krypty wieszczów, napotykamy na groby Mickiewicza,
Słowackiego, a ostatnio Norwida.
Jak wspominałem w książce Dar i Tajemnica, bardzo pragnąłem swoją pierwszą Mszę św. odprawić na
Wawelu w krypcie św. Leonarda w podziemiach katedry, i tak też się stało. Z pewnością to pragnienie
zrodziło się z głębokiej miłości, jaką darzyłem wszystko to, co niosło w sobie ślady mojej Ojczyzny. Jest mi
drogie to miejsce, w którym każdy kamień mówi o Polsce, o polskiej wielkości. Kiedy byłem ostatnio w
Krakowie również poszedłem na Wawel i tam modliłem się przed grobem św. Stanisława. Nie mogło
zabraknąć nawiedzenia tej katedry, która gościła mnie przez dwadzieścia lat.
Najdroższym dla mnie miejscem w Wawelskiej Katedrze jest krypta św. Leonarda. Jest to część dawnej
katedry, z czasów króla Bolesława Krzywoustego. Sama krypta jest świadkiem jeszcze dawniejszych
czasów. Pamięta bowiem pierwszych biskupów z początków XI wieku: tu zaczyna się genealogia
krakowskiego episkopatu. Ci pierwsi biskupi noszą tajemnicze imiona Prokop i Prokulf, jakby pochodzenia
greckiego. Stopniowo pojawiają się coraz to nowe imiona, coraz częściej już słowiańskie, jak Stanisław ze
Szczepanowa, który został biskupem krakowskim w 1072 roku. W roku 1079 został zgładzony przez
wysłanników króla Bolesława Śmiałego. A potem tenże król musiał uchodzić z kraju i prawdopodobnie
jako pokutnik skończył życie w Osjaku. Kiedy zostałem metropolitą krakowskim, to wracając z Rzymu do
Krakowa, w Osjaku odprawiłem Mszę św. Tam też powstał poetycki zapis tego faktu sprzed stuleci:
napisałem wiersz zatytułowany Stanisław.
Święty Stanisław, „Ojciec ojczyzny". W niedzielę po 8 maja idzie wielka procesja z Wawelu na Skałkę.
Przez całą drogę ludzie śpiewają pieśni przeplatane antyfoną: „Święty Stanisławie, patronie nasz, módl
się za nami". Procesja schodzi z Wawelu, przechodzi ulicami Stradom i Krakowską na Skałkę, gdzie jest
sprawowana Msza św, której zwykle przewodniczy zaproszony biskup. Po Mszy św. procesja wraca tą
samą drogą do katedry, a niesione podczas niej we wspaniałym relikwiarzu relikwie głowy św. Stanisława
zostają złożone na ołtarzu. O świętości tego biskupa od początku byli przekonani Polacy i bardzo gorliwie
zabiegali o jego kanonizację, która odbyła się w Asyżu w XIII wieku. W tym umbryjskim mieście do dziś
zachowały się freski przedstawiające św. Stanisława.
Obok konfesji św. Biskupa Stanisława bezcennym skarbem Katedry Wawelskiej jest grób świętej Królowej
Jadwigi. Jej relikwie zostały złożone pod słynnym krzyżem wawelskim w roku 1987 przy okazji mojej
trzeciej pielgrzymki do Ojczyzny. U stóp tego krzyża dwunastoletnia Jadwiga podjęła decyzję o
małżeństwie z księciem litewskim Władysławem Jagiełłą. Ta decyzja w 1386 r. wprowadziła Litwę do
rodziny narodów chrześcijańskich.
Ze wzruszeniem wspominam dzień 8 czerwca 1997 r., gdy na Błoniach w Krakowie, podczas kanonizacji,
zacząłem homilię słowami: „Długo czekałaś, Jadwigo, na ten dzień, (...) prawie 600 lat". Złożyły się na to
różne okoliczności, o których trudno teraz mówić. Od dawna żywiłem pragnienie, aby Pani Wawelska
mogła cieszyć się tytułem świętej w znaczeniu kanonicznym, urzędowym, i w tym dniu to się spełniło.
Dziękowałem Bogu, że dane mi było po tylu stuleciach wypełnić to pragnienie, które pulsowało w sercach
całych pokoleń Polaków.
Wszystkie te wspomnienia w jakiś sposób łączą się z dniem mojej konsekracji. Było to poniekąd
historyczne wydarzenie. Poprzednie święcenia biskupie na Wawelu odbyły się w odległym 1926 roku. Był
wtedy konsekrowany ks. biskup Stanisław Ro-spond. A teraz ja.
DZIEŃ KONSEKRACJI: POŚRODKU KOŚCIOŁA
92636821.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin