Orwig Sara - Kryjowka Finnegana.rtf

(1943 KB) Pobierz

Sara Orwig

 

Kryjówka Finnegana


1

 

W ostatnich dniach kwietnia słońce przygrzewało już mocno i trotuary starej dzielnicy Oklahomy lśniły gorącym blaskiem. Na skrzyżowaniu Pennsylvania Avenue z Dwudziestą Trzecią Ulicą, biegnącą z północy na zachód, panował ogromny ruch. Kiedy światła się zmieniły, dwa strumienie pojazdów ruszyły w kierunku wschodnim, a dwa na zachód, przejeżdżając obok ogromnej łupiny orzecha arachidowego.

Ubrana w czarne, ażurowe pończochy i czerwone, lekkie pantofelki, w zakrywającym ją aż po czubek głowy kartonowym przebraniu o kształcie wielkiego, uśmiechniętego fistaszka, Lucy Reardon pomachała torebką orzeszków mijającemu ją kierowcy. Za kierownicą jednego z samochodów mignęła znajoma twarz sąsiada z jej osiedla.

Hej, panie Mundy!zawołała, odprowadzając go wzrokiem i machając zawzięcie.

Nawet nie spojrzał w jej stronę. Patrzył prosto przed siebie, mijając szybko szeregi starych budynków ze sklepikami, które w ciągu roku po wielokroć zmieniały swoich właścicieli. Wiatr rozwiewał mu falujące, ciemne włosy.

Lucy westchnęła i machała dalej do kierowców, spacerując to w tę, to w tamtą stronę przed swoim sklepikiem. Choć maleńki i wciśnięty między pralnię chemiczną a sklep z obuwiem, „Fistaszek” był jej własnością. Próbowała go reklamować, sprzedając orzeszki kierowcom, kiedy na skrzyżowaniu czekali na zmianę świateł.

Uwagę na pana Mundy’ego zwróciła dziś nie po raz pierwszy. Dawno już zainteresowało ją nazwisko na skrzynce pocztowej: F. MUNDY. Jakie imię kryło się pod owym F? Frank? Fred? A może jeszcze jakieś inne? Wielokrotnie mijali się na podjeździe albo na chodniku między budynkami. Zerkała na niego z uśmiechem, ale nigdy jej nie zauważył. Wyglądał na człowieka wiecznie czymś zajętegopatrzył niewidzącym wzrokiem, idąc czytał albo mruczał do siebie, jakby się czegoś uczył na pamięć. Tylko raz widziała, jak przystanął, by zagadnąć dzieciaki z osiedla. Usłyszała wówczas jego głosgłęboki, o matowej barwie. I właśnie ten głos oraz mity sposób, w jaki traktował dzieci, sprawiły, że Lucy zapragnęła poznać go bliżej. Nie nosił obrączki, a na jego skrzynce nie było imienia kobiety. Miał gęste włosy, zachwycające błękitne oczy, imponująco szerokie ramiona i chociaż był tak chudy, jakby miał zaraz paść z głodu, nie można mu było odmówić atrakcyjności.

Rozmyślania o panu Mundym przerwał nagle dźwięk klaksonu. Jakiś kierowca zjechał z pasma ruchu i zahamował przy krawężniku w jednej z zatok przeznaczonych do parkowania. Z samochodu wyskoczył chłopiec.

Cześć, siostrzyczkozawołał, uśmiechając się od ucha do ucha. – Dasz mi trochę orzeszków? W rudawych, kręconych włosach okalających okrągłą twarz brata Lucy błysnęło słońce, nadając im czerwone lśnienie. Uczeń ostatniej klasy szkoły średniej miał osiemnaście lat i był o osiem lat młodszy od swej siostry.

Jasne, Davy. Dokąd się wybierasz?

Na spotkanie z Bennym. Nie było dzisiaj trenera, nie pływaliśmy, więc wyszliśmy wcześniej i Ben jest w warsztacie samochodowym. Instalowali mu nową pompę paliwową. Muszę po niego podjechać i zabrać go do domu.

Zatrzasnął drzwi samochodu, a następnie sprężystym krokiem podszedł do Lucy.

Jak tam interesy?

Całkiem niezły dzień. – Pomachała klientowi, który właśnie wychodził ze sklepu. – Myślę, że to dlatego, że to już wiosna.

Czy Nan jest w sklepie?

Tak. Ale nie zabieraj jej czasu, jeśli ma klientów.

Za dwoma nastolatkami, którzy weszli do środka, zamknęły się właśnie wahadłowe, oszklone drzwi.

Mama pyta, czy wpadniesz na kolacjępowiedział Davy.

Dziś wieczorem nie. Jeszcze dziś albo jutro z samego rana chcę pójść na uczelnię, by dowiedzieć się czegoś o kursach.

Zupełnie ci odbiło na punkcie tych kursów. Interesy kwitną. Po co ci jakieś kursy?

Mogłabym nauczyć się księgowości. To by mi się przydało. Nie pomyślałeś o tym, prawda?

Fakt. Wpadnę tylko powiedzieć cześć Nan.

Wyszczerzył zęby w uśmiechu i zniknął w środku, a Lucy znów zaczęła machać do kierowców.

 

* * *

W sobotni ranek w salce mieszczącej się na dolnej kondygnacji jednego z wzniesionych z czerwonej cegły budynków Uniwersytetu Stanu Oklahoma, kilkoro ludzi czekało na pojawienie się profesora.

Finnegan Mundy siedział z wyprostowanymi nogami skrzyżowanymi w kostkach i przysłuchiwał się wypowiedzi swego przyjaciela Ala Gatesa na temat prawnych aspektów związków przedmałżeńskich. Całym umysłem zaangażowany był w to, co mówił Al, lecz nie potrafił oderwać oczu od dwóch par nóg, które zauważył za szerokim weneckim oknem. Związki pozamałżeńskie stają się coraz częściej tematem rozpraw sądowychciągnął Al. Finn słuchał, lecz jego wzrok wędrował uparcie w dół damskich kształtnych łydek, zatrzymując się na smukłych kostkach i skórzanych, czerwonych pantofelkach na wysokim obcasie. Co za długie nogi!pomyślał. A zgrabne, jakich mało. Nogi w końcu przesunęły się i obserwował je z lekką zadumą i odrobiną smutku. Trwało to tylko krótką chwilę. Finn przeczesał palcami włosy, rozmyślając nad swoją obecną sytuacją. Ostatnio miał sporo kłopotów i czasami wątpił, czy w ogóle z nich wybrnie.

Do sali wszedł profesor, ucichł gwar rozmów i Finn zapomniał o swoich rozterkach aż do czasu, gdy dwie godziny później wracał samochodem do domu tylko po to, żeby się przebrać i ruszyć do pracy w sklepie. Skręcił w szeroką główną aleję dojazdową do zachodniej części osiedla, przejeżdżając obok rzędów drewnianych domków. Z wyglądu nie różniły się niczym poza tym, co lokatorzy wystawili na wąziutkie balkony: jakiś sprzęt, rower czy rośliny w doniczkach.

Wracał do domu bez entuzjazmu. Jak zwykle przytłaczała go monotonia osiedla, odbierająca poczucie indywidualności. Ze skrzywioną miną wysiadł z samochodu z książkami pod pachą i podniósł oczy na ciemnobłękitne niebo i pierzaste, błyszczące obłoki. Było ciepło, na rabatkach kwitły kwiaty, wokół zieleniła się świeża trawa. Taki dzień radował serce, toteż zaczerpnąwszy powietrza Finn żwawo ruszył przed siebie.

O ścianę domu oparta była drewniana, pochlapana farbą, bardzo już zniszczona drabina dozorcy, pana Wooflyego. Stała nachylona pod pewnym kątem i sięgała aż do otwartego na piętrze okna, z którego wyłaniała się wypięta ico natychmiast zauważył Finnkształtna, bardzo nawet kształtna, pupa odziana w ciasną, jaskrawoczerwoną spódniczkę. Długie, zgrabne nogi obute były W czerwone, skórzane pantofelki.

Spiesz się powolipomyślał Finn i na moment zatkało go z wrażenia. Bez wątpienia były to te same nogi i pantofle, którym dwie godziny temu przyglądał się leniwie z sali Uniwersytetu. I bez wątpienia okno należało do jego sąsiadki z naprzeciwka: ich mieszkania dzielił tylko hall. Próbował naprędce ustalić, kto to może być, lecz jedyne, co zdołał sobie przypomnieć, to umieszczony na skrzynce pocztowej na dole napis: L. REARDON.

Zafascynowany, gapił się na ten kręcący się wdzięcznie tyłeczek. Dziewczyna weszła jeszcze wyżej i, balansując ciałem, usiłowała odwrócić się i usiąść na krawędzi okna. Do połowy była już wewnątrz, lecz pupa i nogi wisiały wciąż na drabinie. Żaden włamywacz nie nosiłby skórzanych, czerwonych pantofli na wysokim obcasie, zatem mieszkanie musiało należeć do niej.

Drabina drgnęła niebezpiecznie i dziewczyna podciągnęła się szybko, opierając brzuch na krawędzi okna. Oczom Finna ukazał się jeszcze jeden czarujący widokczerwona spódnica opięła się mocniej, zaznaczając wyraźnie linię wspaniałych bioder.

Widząc, że drabina się chwieje, Finn natychmiast przeskoczył przez żywopłot i kwietniki i podparł ją u dołu swoimi książkami. Dziewczyna wspięła się o szczebel wyżej, po czym próbowała przełożyć nogę na parapet. Drabina drgnęła znowu, toteż Finn przytrzymał ją mocniej, a następnie sam wspiął się cicho jak kot.

Poczekaj chwilęzawołał.

Na dźwięk jego głosu właścicielka czerwonych pantofelków zadrżała i wydała stłumiony okrzyk. Próbowała odsunąć się jak najdalej. Drabina zatańczyła. Finn zdążył przyciągnąć ją z powrotem do ściany, lecz w tym samym momencie poczuł ciepłe, miękkie ciało kobiety, która ponownie ześliznęła się tyłem z okna.

Od tygodni nie miał czasu na randki i kiedy krągły tyłeczek zakręcił mu się tuż przed oczyma, zareagował szybko i gorąco. Dziewczyna wyczuła to od razu i zaczęła. walczyć z nim wściekle. Finn przestraszył się na dobre.

Do diabła! Przestań się kręcić, bo spadniemy.

Złaź stąd zaraz i odczep się albo zacznę krzyczeć.

Doprawdy? Do cholery, przecież próbuję ci tylko pomócpowiedział, ocierając się uchem o jej plecy. Biała bawełniana bluzeczka pachniała delikatnie jaśminowymi perfumami.

Na pomoc!krzyknęła ogłuszająco dziewczyna.

A niech cię! Jeśli będziesz cicho, zejdę z tej drabiny i możesz sobie łamać nogi, proszę bardzo. R...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin