Żeromski Stefan - Echa leśne i inne opowiadania.pdf

(8613 KB) Pobierz
STEFAN ŻEROMSKI
ECHA LEŚNE
i inne opowiadania
Książka Î Wiedza 1972
902419115.002.png
„Rozdziobią nas kruki, wrony..."
Ani jeden żywy promień nie zdołał prze­
bić powodzi chmur, gnanych przez wichry.
Skąpa jasność poranka rozmnożyła się po
kryjomu, uwidoczniając krajobraz płaski,
rozległy i zupełnie pusty. Leciała ulewa
deszczu, sypkiego jak ziarno. Wiatr krople
jego w locie podrywał, niósł w kierunku
ukośnym i ciskał o ziemię.
Ponura jesień zwarzyła już i wytruła
w trawach i chwastach wszystko, co zvło.
Obdarte z liści, sczerniałe rokiciny żałoś­
nie szumiały, zniżając pręty aż do samej
ziemi. Kartofliska, ściernie, a szczególniej
role świeżo uprawne i zasiane rozmiękły
na przepaściste bagna. Bure obłoki, podar­
te i rozczochrane, leciały szybko, prawie
3
902419115.003.png
zowiec ze sperką i żłopał gorzałę z taką
naiwnością, jak by to była woda sodowa
z sokiem porzeczkowym.
Konie były głodne i zgonione tak dalece,
że co pewien czas ustawały. Nic dziwnego:
koła zarzynały się w błoto po szynkle <pr>Szynkle — końce osi kół.</pr>,
a na drabiniastym wozie pod trochą ol­
szowego chrustu, siana i słomy leżało sa­
mych karabinków sztuk sześćdziesiąt i kil­
kanaście pałaszów, nie licząc broni drob­
niejszej. Były to wcale niezłe szkapy: rosłe,
podkasane, prawie chude, ale ze świetnej
rasy pociągowej. Mogły jak nic robić dzie­
sięć mil na dobę, byleby im pozwolić
dobrze wytchnąć dwa razy i uczciwie je
popaść. Konie należały do pewnego szla-
chetki z okolic Mławy. Stanowiły one
znaczną część jego majątku, bo posiadał
summa summarum trzy szkapy, jednakże
pożyczał ich Winrychowi na każde zapo­
trzebowanie. Ten ostatni przychodził za­
zwyczaj późno w nocy, stukał do okna do­
mostwa — wychodzili obydwaj z gospo­
darzem, wyprowadzali konie
po powierzchniach tych pól obumarłych
i przez deszcz chłostanych.
Właśnie o samym świcie Andrzej Bo­
rycki (bardziej znany pod przybranym na­
zwiskiem Szymona Winrycha) wyjechał
zza pagórków rajgórskich i skierował się
pod Nasielsk, na szerokie płaszczyzny. Po­
rzuciwszy zarośla, trzymał się przez czas
pewien śladu polnej drożyny, gdy mu ta
jednak zginęła w kałużach, ruszył wprost
przed siebie, na poprzek zagonów.
Przez dwie noce już czuwał i trzeci dzień
wciąż szedł przy wozie. Buty mu się w
rzadkim błocie rozciapały tak misternie,
że przyszwy szły swoim porządkiem, po­
deszwy swoim porządkiem, a bose stopy
w zupełnym odosobnieniu. Bardzo prze­
mókł i przeziąbł do szpiku kości. Któż by
zdołał poznać w tym obdartusie byłego
prezesa najweselszej pod księżycem kon­
fraterni tzw. śrubstaków, dawnego Jędrka,
króla i padyszacha svren warszawskich?
Włosy mu porosły „w orle pióra", paznok­
cie „w dzikie szpony", chodził teraz
w przepoconej sukmanie, żarł chciwie ra-
cichaczem,
1 Szynkle — końce osi kół.
E
4
902419115.004.png
na zsada: Fratres! Rapiamus, capiamus,
fugiamusque <pr> Fratres!... (łac.) — Bracia! Porywajmy,
chwytajmy i uciekajmy</pr> — on czuł w sobie upór
coraz zuchwalszy, coraz straszliwiej bo­
lesny i już prawie szalony...
Gdv tak zmoknięty. głodny i bardzo znu­
żony brnął przy wozie, poczęło, jakoby
wraz z zimnem, wsiąkać w niego uczucie
nędzy. W kieszeni nie miał już ani okru-
szvny chleba i ani kropli wódki we flaszce.
Dziurawe buty, absolutnie wzięte (jeżeli,
notabene, był w nich milimetr rzemienia
zasługujący na to. aby bvł absolutnie czy
tam inaczej branv). nie mogły być przy-
czvna oweso uczucia nedzv Nie sam głód
również i nie samo zimno je wywoływało.
Ale po śladach zostawionych na błocie
przez te dziurawe buty, szła za Winrychem
ironia spostrzeżeń, owa bieda okrutna, co
nie waha się wtargnąć do miejsca świę-
tego świętych, co odważnie, jak plugawy
lichwiarz, bierze w szachrajską swą rękę
bezcenne klejnotv ludzkiego ducha i drwi
aby nie budzić parobka, wytaczali wóz i
jazda. Letnią porą była to rzecz wcale
łatwa — owa jazda. We dnie Winrvch
spał w gąszczach leśnych, a konie się pasły.
Teraz niepodobna było ani spać, ani po­
pasać. Winrych liczył na to, ze go ktoś
zluzuje, zwłaszcza ze najuciązliwsze po­
sterunki i przeszkody szczęśliwie wyminął.
Ale nie takie juz były czasy... Jeżeli kto
jeszcze na tei ziemi walczył w całym i zu­
pełnym znaczeniu tego słowa, to on, Win­
rych. On jeden chodził jeszcze po broń,
jeden nie upadł na duchu. Gdyby nie on,
i sama partia bvłabv się od dawna rozle­
ciała na cztery strony świata. Przez długi
czas tych ludzi ściganych, głodnych, prze-
ziębłych i wylęknionych wspierał swymi
szyderczymi półsłówkami i podniecał jak
chłostą. Teraz, gdy już wszystko runęło
na łeb w bezdenną jamę trwogi, on się,
jak to mówią, zawziął.
W miarę tego, jak nie tylko do głębi
nastrojów i sumień, ale do podstaw tzw.
polityki rewolucyjne] wciskać się poczęła
coraz bezczelniej i natarczywiej fiiozoficz-
Fratres!...
(łac.) — Bracia!
Porywajmy,
chwytajmy i uciekajmy
Ï
G
902419115.005.png
głowę. Czasami ją podnosił i mówił prze2
zęby:
— Psy parszywe!
Deszcz ostry nacichł i siał tylko ów pył
wodny, nieustanny, zawieszający tuż przed
okiem jakby nieprzejrzystą zasłonę. Po­
dmuchy wiatru szalały dokoła wozu, gwi­
zdały między sprychami. wydymały dłu­
gie poły sukmany i targały koszulę na
Winrychu.
Za zasłoną mgły dał się nagle postrzec
jakiś ruch iednostajny, równoległy do led­
wie widocznego horyzontu. Mógł to być
szereg wozów, stado bydła albo — wojsko.
Winrych patrzył przez chwilę, przymru­
żywszy powieki. Doznawał takiego wraże­
nia, jakby ktoś zagiął palec pod żyłę krwio­
nośną w jego piersiach i wydzierał ją na
zewnątrz
— Moskale... — wyszeptał.
Dał koniom po siarczystym bacie, ściąg­
nął lejce zawrócił prawie na miejscu i za­
czął uciekać. Nie chciał, a raczej me mógł
odwrócić głowy, ażeby się obejrzeć poza
siebie i zbadać co się tam dzieje. Zda-
z ich wartości ubierając tę podłość w naj-
logiczniejsze sylogizmy.
— Wszystko przełajdaczone — szepce
Winrych pogwizdując — przegrane nie tyl­
ko do ostatniej nitki, ale do ostatniego we­
stchnienia wolnego. Teraz dopiero wyleci
na świat strach o wielkich ślepiach, ze sto­
jącymi na łbie włosami i wypędzi z mysich
nor wszystkich metafizyków reakcji i pro­
roków ciemnoty. Czego dawniej nie wa­
żyłby się jeden drugiemu do ucha powie­
dzieć, to teraz będą opiewali heksame-
trem 3 . Ile w człowieku jest zbója i zdrajcy,
tyle z mego wywleką, na widok publiczny
ukażą i ku czci oraz naśladowaniu poda­
dzą I pomyśleć, że to my taki sprawiliśmy
postęp
wyobrażeń,
ponieważ
przegra­
liśmy...
Mocniej zacisnął pas wełniany, osłonił
piersi sukmaną i ruszył dalej, zwiesiwszy
* HeKsametr — w poezji antycznej wiersz
epicki złożony z sześciu stop dakty liczny eh, sto­
sowany m.in. przez Homera, Wergiliusza, Hora­
cego.
9
o
902419115.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin