Kotarbiński Tadeusz - Abecadło praktyczności.doc

(338 KB) Pobierz



TADEUSZ KOTARBIŃSKI

Abecadło praktyczności

Wiedza Powszechna Warszawa 1972

(MiS)


Spis treści

Przedmowa

Prakseologia i jej twórca

1. Czyn i jego składniki

Istota działania

Elementy działania

2. Istota sprawności

3. Najogólniejsze wskazania praktyczności

Przygotowanie

Realizacja

Kontrola, ulepszanie i użytkowanie rezultatów działań

4. Dyrektywy działalności zespołowej

Istota organizacji

Rozmaitość form sprawnego działania w zespole

5. Dyrektywy działań w sytuacji konfliktów

6. Drogi postępu

7. Perspektywy rozwoju nauki o sprawności działań

Lektura uzupełniająca

- 4 -


Przedmowa

Prakseologia i jej twórca

Autor Abecadła praktyczności należy do ludzi najpowszechniej w Polsce znanych. Wykształcił — osobiście, przez swoje podręczniki akademickie i za pośrednictwem swych uczniów — pokolenia inteligencji polskiej, ogłaszał książki i artykuły dostępne dla szerokich kręgów czytelniczych, wypowiadał swe myśli przez radio i telewizję, uczestniczył w życiu publicznym jako uznany reprezentant ludzi nauki. Pisano o nim wiele. Z tekstów poświęconych Tadeuszowi Kotarbińskiemu, z licznych wywiadów z nim oraz analiz jego twórczości dałaby się zapewne złożyć parotomowa publikacja. Odnotuję w tym miejscu piękną książeczkę Marka Jaworskiego pt. Tadeusz Kotarbiński (Wyd. Interpress, Warszawa 1971), do której wypada odesłać Czytelnika po informacje szczegółowsze niż te, które można pomieścić w niniejszych uwagach.

Powyższe względy pozwalają ograniczyć prezentację biograficzną do tych tylko danych, które wydają się szczególnie istotne. Obszerniej nieco postaram się napisać o wybranych aspektach twórczości tego znakomitego myśliciela.

Tadeusz Kotarbiński urodził się w roku 1886, w rodzinie, która trwale zapisała się w dziejach kultury polskiej. Ojciec jego, Miłosz Kotarbiński (18541944), był wielostronnie utalentowanym artystą, profesorem Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, a także kompozytorem pieśni i autorem tekstów do nich. Stryj, Józef Kotarbiński (1849—1928), absolwent Szkoły Głównej, należał do najznakomitszych postaci świata teatralnego, jako aktor, krytyk i dyrektor. Twórczy artystycznie byli również inni członkowie tej rodziny, której tradycje wpłynęły niewątpliwie na kształtowanie się osobowości Tadeusza Kotarbińskiego.

Naukę szkolną, przerwaną pod jej koniec wydarzeniami roku 1905, odbywał w Warszawie, w gimnazjum filologicznym z językiem wykładowym rosyjskim. Studia natomiast ukończył we Lwowie pod kierownictwem Kazimierza Twardowskiego, inicjatora takiego stylu filozofowania, który zmierzał do wyników ścisłych, zobiektywizowanych, niezależnych od indywidualnych poczuć psychicznych. Ten sposób uprawiania filozofii, znany później pod nazwą „szkoły lwowskowarszawskiej”, stał się z czasem reprezentatywny dla filozofii polskiej lat międzywojennych — dzięki takim uczniom Twardowskiego, jak Kotarbiński, Ajdukiewicz, Łukasiewicz, Witwicki, Leśniewski.

Uzyskawszy doktorat na podstawie rozprawy pt. Utylitaryzm w etyce Milla i Spencera powrócił Kotarbiński do Warszawy, gdzie przez kilka lat uczył języków klasycznych w gimnazjum im. Reja, jednocześnie przez publikacje i odczyty uczestnicząc w ruchu filozoficznym. Dorobek ten sprawił, iż po odzyskaniu niepod­ległości Kotarbiński objął wykłady na reaktywowanym Uniwersytecie Warszawskim, a w roku 1919 został profesorem tego uniwersytetu, którą to funkcję pełnił nieprzerwanie do przejścia na emeryturę w roku 1961.

Główną tematykę wykładów Tadeusza Kotarbińskiego w międzywojennym okresie jego profesury adekwatnie charakteryzuje tytuł wydanej przezeń w roku 1929 książki: Elementy teorii poznania, logiki formalnej i metodologii nauk. Elementy, pomyślane pierwotnie jako podręcznik do egzaminu z głównych zasad nauk filozoficznych, stały się — dzięki przewadze rozstrzygnięć oryginalnych nad sprawozdawczością — wyrazem poglądów Autora w podstawowych kwestiach, jego credo filozoficznym. Z uwagi na miejsce, jakie książka ta zajmuje w twórczości Tadeusza Kotarbińskiego, wypadnie omówić ją osobno.

W latach drugiej wojny światowej kontynuował Profesor Kotarbiński swą działalność pisarską i nauczycielską. W zajęciach podziemnego Uniwersytetu Warszawskiego uczestniczył prowadząc wykłady kursowe i seminaria z filozofii kultury, a także — po raz pierwszy wówczas — z nowego przedmiotu, nazwanego przezeń prakseologią.

Po wojnie nadal profesura w Warszawie, a zarazem rektorstwo nowo powstałego Uniwersytetu Łódzkiego (1945—1949); w latach późniejszych uczestnictwo we władzach Polskiej Akademii Nauk, której był przez dwie kadencje prezesem (1957—1962); jednocześnie intensywna działalność w licznych instytucjach naukowych i społecznych w kraju oraz poza jego granicami (m. in. trzyletnia prezesura Institut International de Philosophie).

W tym samym czasie nieprzerwana twórczość naukowa: Traktat o dobrej robocie — drugie obok Elementów dzieło, które Profesor Kotarbiński uważa za główne w swoim dorobku — ukazuje się w roku 1955. Wykaz samych tylko publikacji naukowych w ścisłym tego słowa znaczeniu obejmuje paręset pozycji. A jest ponadto znaczna liczba prac popularyzatorskich i publicystycznych, świadczących o obywatelskiej potrzebie oddziaływania społecznego, zabierania głosu w kwestiach uznanych za ważne dla życia zbiorowości. Z każdym rokiem wzbogaca się ów dorobek, czego świadectwem m. in. niniejsza książeczka.

Zakończę tę zwięzłą informację przypomnieniem literackiej twórczości Tadeusza Kotarbińskiego. Pisuje on mianowicie od dawna poezje, zarówno o charakterze żartobliwoepigramatycznym, jak też klasyczną lirykę refleksyjną. Utwory te, czytywane niekiedy w gronie przyjaciół, stosunkowo późno zdecydował się oddać w ręce wydawców. Część ich ukazała się w dwóch tomikach: Wesołe smutki (1956) oraz Rytmy i rymy (1970), zyskując Autorowi poczytność w tej nieoczekiwanej jak na uczonego dziedzinie. Doszła tu najdobitniej do głosu potrzeba artystycznego tworzenia, zrozumiała z uwagi na tradycje rodzinne. Najdobitniej, to nie znaczy — wyłącznie: również ściśle naukowa proza tego Autora świadczy swą zindywidualizowaną formą o literackiej świadomości, jaka towarzyszyła jej powstaniu.

Pora przystąpić do omówienia najważniejszych wątków twórczości Tadeusza Kotarbińskiego. Zacznijmy od stwierdzenia, że nie jest to konglomerat poglądów w różnych kwestiach, lecz całość harmonijna, której poszczególne elementy wzajemnie do siebie pasują. Koncepcja języka wspiera przekonania ontologiczne, materializm sprzyja zainteresowaniu człowiekiem jako istotą działającą, waloryzacja dzielnego czynu wchodzi jako część składowa do etyki spolegliwego opiekuństwa.

Pozostając przy charakterystyce ogólnej podkreślę silne nasycenie tej filozofii analizą języka, w którym wypowiadamy nasze sądy o rzeczywistości. Był w tym z pewnością — tak twierdzi sam Profesor Kotarbiński — wpływ szkoły Kazimierza Twardowskiego, który naczelnym hasłem swego filozofowania uczynił precyzję wypowiedzi, opartą na wnikliwej analizie znaczeń używanych terminów. Ale i własne inklinacje myślowe Autora Elementów odegrały tu chyba niemałą rolę. Dzięki gruntownemu przygotowaniu filologicznemu był on, przystępując do uprawiania filozofii, niejako a priori zainteresowany językiem jako narzędziem poznania. Sam pisze o tym w słowach następujących:

Każdy myśliciel myśli o całym bycie, o wszystkich jego częściach, tylko każdy z innego punktu widzenia, ot tak, jak gdyby wszyscy oglądali ten sam krajobraz, tylko przez inne okno. Koledzy przeważnie zaprawiali się do patrzenia na wszystko przez okulary matematycznej teorii mnogości albo przez mikroskopy fizyki, ja sobie upodobałem oglądanie świata przez kratę mowy ludzkiej, wdawszy się w studia nad greką i łaciną.”

Łatwo w rezultacie dostrzec, że Kotarbiński należy do tych autorów, dla których język nigdy nie jest całkowicie przezroczysty, którzy zatem myśląc o jakimś aspekcie rzeczywistości świadomi są zarazem owej warstwy pośredniczącej między nimi a przedmiotem ich myślenia. Nie chodzi tu, rzecz jasna, o literacką formę wypowiedzi, choć i ta starannie jest modelowana. Znacznie ważniejsza, bo stanowiąca istotę pisarstwa naukowego, jest jednoznaczność i ścisłość. Są to, jak wiadomo, warunki odpowiedzialnego twierdzenia czegokolwiek, czyli — takiego, które jest otwarte na krytykę rzeczową.

W filozofii postulat precyzji nie był nigdy powszechnie uznawany za słuszny, choćby nawet nie kwestionowano go wprost. Również i dziś, gdy obserwuje się renesans nasyconego emocjami wielosłowia, znajdzie się zapewne niejeden zwolennik tezy przeciwnej, wyznaczającej filozofowaniu miejsce bliższe literaturze — nie kontrolowanej dbałością o wartość logiczną — niż nauce. Program sformułowany przez Tadeusza Kotarbińskiego pół wieku temu, a następnie konsekwentnie przezeń realizowany, zasługuje więc na przypomnienie ze względów nie tylko historycznych.

Nie był to program likwidatorski wobec klasycznej problematyki filozofii (takie hasła głosił we wczesnym okresie swego rozwoju współczesny szkole lwowskowarszawskiej i zbliżony do niej w swych tendencjach neopozytywizm Koła Wiedeńskiego). Nakazywał jednak ów program nieufność wobec tzw. wielkich systemów i preferował nieefektowną, ale za to rzetelną „małą filozofię”, czyli oczyszczanie terenu filozofowania z narosłych przez stulecia nieporozumień i zagadnień pozornych. Krytyczna postawa wobec tradycyjnych sporów filozoficznych, wobec urojonej różnicy zdań mającej swe źródło w złym języku, warunkuje genetycznie reizm (zwany też przez Autora konkretyzmem), który stanowi jeden z głównych składników filozofii Tadeusza Kotarbińskiego.

W tzw. wersji semantycznej, która z czasem wyparła pierwotne (i ostrzejsze) sformułowanie ontologiczne, reizm jest stanowiskiem, wedle którego takie tylko wypowiedzi są sensowne, które dadzą się sprowadzić do postaci zawierającej jako nazwy wyłącznie nazwy rzeczy, czyli ciał fizycznych. Tak więc sensowna jest wypo­wiedź: „między Janem i jego synem zachodzi stosunek starszeństwa”, ponieważ znaczy tyle co: „Jan jest starszy od swego syna”. Wolno powiedzieć: „białość jest cechą śniegu”, jeśli jest to inna forma stwierdzenia, iż „śnieg jest biały”. Itd. Eliminacji z języka uległyby natomiast sformułowania takie, wobec których zabieg redukcji do konkretów nie byłby możliwy.

Należy zdać sobie sprawę z radykalizmu powyższego postulatu. Każe on uznawać za uprawnione w języku tylko takie terminy abstrakcyjne o charakterze nazwowym, co do których da się wykazać, że są w zasadzie zbędne („stosunek starszeństwa”, „cecha białości” itp.). Skoro bowiem można się bez nich obejść — co prawda kosztem znacznej rozwlekłości, a często i nienaturalności językowej — to nie są one niczym więcej, jak tylko wygodnymi skrótami, które umożliwiają zwięzłe i dzięki temu przejrzyste porozumiewanie się między ludźmi.

Ale w takim razie błędem jaskrawym byłoby doszukiwanie się jakichś bytów, które by miały takim słowom odpowiadać i których istnienie miałaby rzekomo sygnalizować obecność tych słów w języku. Eliminacji takiego błędu, zwanego hipostazą, służy właśnie dyrektywa reizmu. Jeśli zważyć, w jak wielkim stopniu filozofowanie tradycyjne przeniknięte jest wątpliwej proweniencji abstraktami, to widać natychmiast, że niewinny na pierwszy rzut oka postulat reizmu jest nieporównanie ostrzejszym narzędziem reformy języka filozofii (i nie tylko filozofii) niż sławna brzytwa Occama.

Uzasadnia ten postulat spostrzeżenie, że najczęstszym (może jedynym?) sposobem wyjaśniania komuś sensu wypowiedzi zawierających rzeczowniki nie będące nazwami rzeczy jest ów właśnie, zalecany przez reizm, zabieg, który polega na sprowadzeniu danej wypowiedzi do takiej postaci, w której bezpośrednio mówi się już tylko o konkretach. Przekonania ontologiczne (tj. dotyczące problemu: co istnieje?) nie są więc, ściśle rzecz biorąc, warunkiem niezbędnym solidaryzacji z reizmem w jego aktualnej wersji semantycznej.

Jednakże pogląd, wedle którego tylko rzeczy istnieją (tj. reizm ontologiczny właśnie), bardzo jest bliski postulatowi takiego kształtowania języka, by jego zdaniami bazowymi były wyłącznie zdania o rzeczach. I takie przekonanie, sformułowane w roku 1929 (pierwsze wydanie Elementów), stanowi rzeczywiście składnik filozofii Tadeusza Kotarbińskiego. A ponieważ rzecz, to „przedmiot umiejscowiony w czasie i przestrzeni oraz fizykalnie jakiś”, przeto jest Kotarbiński, jako reista, materialistą i materializmu swego broni od lat przed zarzutami z różnych stron, precyzując zarazem jego treść.

Podkreśla zatem, że ontologiczny reizm nie implikuje statycznej wizji świata, sugerowanej — być może — przez językowe skojarzenia związane ze słowem „rzecz”. Reista bowiem sądzi, zgodnie z prawdą, iż rzeczy się zmieniają. W ujęciu tak dobitnym, że niemal aforystycznym: „dla reisty rzeczywistość jest splotem zmieniających się rzeczy”.

Inne skojarzenie językowe wywołuje obiekcje wobec tezy, że również i ludzie są rzeczami. Odpowiada na to twórca reizmu, iż głosząc tę tezę nie odmawia ludziom życia psychicznego, uważa ich bowiem za rzeczy myślące, doznające etc. Z twierdzenia, iż nie istnieją treści psychiczne (teza tzw. realizmu radykalnego, również sformułowana w Elementach), nie wynika, iż ludzie nie przeżywają stanów uczuciowych, przekonaniowych i innych. Reistycznej interpretacji zdań o przeżyciach psychicznych poświęcił Kotarbiński osobne rozważania.

Reizm, którego pierwotne ujęcie, zawarte w Elementach, ulegało w ciągu lat kolejnym modyfikacjom i uściśleniom, stanowi — wedle własnej opinii Autora — jeden z trzech głównych składników jego filozofii. Dwa pozostałe — to pogląd w sprawie istoty oceny moralnej oraz podstawowe idee ogólnej teorii sprawnego działania, czyli prakseologii.

W swej refleksji nad problematyką etyczną poszukiwał Tadeusz Kotarbiński zasady naczelnej, tj. takiej, do której dałyby się sprowadzić bardziej szczegółowe wytyczne postępowania. I przyjął ten wymóg dodatkowy, zresztą oczywisty w świetle całokształtu jego poglądów, by projektowane wartościowanie etyczne czynów ludzkich niezależne było — pod względem treści i uzasadnienia — od jakichkolwiek wierzeń religijnych. W szczególności więc zbędna tu ma być sankcja w postaci nagrody i kary w życiu pozagrobowym, którego istnienie tym samym się zakłada; zbędna wiara w ponadludzkiego sędziego, który bilansuje całość ludzkiego postępowania, po czym wydaje wyrok. Przekonanie, iż etyka nie może się obejść bez uzasadnień tego typu, gdyż nie miałaby rzekomo dostatecznej siły motywacyjnej, odrzuca Kotarbiński stanowczo jako doświadczalnie stwierdzony fałsz.

Próby skonstruowania etyki w tym sensie niezależnej znane są oczywiście w dziejach filozofii, a jedna z nich — utylitaryzm — stała się dla Tadeusza Kotarbińskiego przedmiotem specjalnie dokładnej analizy (w pracy doktorskiej, opublikowanej w r. 1915). Ponieważ żaden z istniejących systemów etycznych nie wydał się Kotarbińskiemu zadowalający, wyszedł on proponując własne rozwiązanie wprost od takich ocen etycznych, których słuszności nie da się zakwestionować. Rozważając skrajne przypadki bezspornego uznania i bezspornego potępienia moralnego starał się uogólnić to, co jest im swoiście wspólne, na wszelką ocenę moralną.

W rezultacie tych dociekań powstał znany wzór osobowy spolegliwego opiekuna, tj. człowieka, który dzielnie się troszczy o osoby od niego uzależnione. Autor tej koncepcji jest zdania, że postawa opiekuńcza streszcza w sobie te cechy charakteru, które są powszechnie uznawane za cenne moralnie. I odwrotnie: naganne jest wszystko, co przeczy wzorcowi opiekuństwa; przykład klasyczny: postępek Conradowskiego Lorda Jima.

Trafne byłoby może określenie etyki opartej na wzorcu spolegliwego opiekuna jako aktywistycznego wariantu etyki miłości bliźniego. Oczywiście przy założeniu, że tę ostatnią traktuje się w oderwaniu od jej wyznaniowych uzasadnień.

Warto również podkreślić, że wybór takiej a nie innej dyrektywy etycznej jako naczelnej motywowany jest pewną postawą ogólniejszą, zwaną przez Profesora Kotarbińskiego realizmem praktycznym. Głosząc tę postawę charakteryzuje Autor ją samą oraz jej znaczenie dla etyki w słowach następujących:

Realizm praktyczny polega nie tylko na tym uwolnieniu się w etyce od tego, co nie należy do rzeczy (tj. od doktryn religijnych — K. S.), lecz także na liczeniu się w postulatach z ograniczonością możliwości i z hierarchią wartości względów, wedle których człowiek rozumny winien dokonywać wyboru dróg własnego postępowania. Nie burzyć aktualnego znośnego układu stosunków, jeśli zmiana grozi pogorszeniem. Nie uganiać się za maksymalizacją radości, czy to we własnym życiu, czy to w życiu zależnego od nas otoczenia, lecz dbać o usuwanie klęsk i zapobieganie klęskom, bo tym ważniejsze jest działanie, im większe zwalcza zło lub im większemu złu zapobiega. I tego właśnie domaga się głos sumienia, który ocenia zachowanie się człowieka wedle skali »czcigodne—haniebne«. Żąda on, by wobec istot, których losy i od nas też zależą, zajmować stanowisko pomocy w chronieniu ich od nieszczęść. Wzorem jest tu postawa opiekuna, na którego można liczyć w trudnych okolicznościach. Ta zaś postawa implikuje następujące walory trwałego usposobienia: odwagę, dobre serce, prawość, wytrwałość w trudach, dyscyplinę wewnętrzną. Przy tych poglądach etycznych zatrzymałem się i taką etykę głoszę obecnie...”

Zalecając respektowanie aktualnego stanu rzeczy, jeśli jego radykalna zmiana może spowodować pogorszenie, realizm praktyczny przerzuca pomost między etyką i prakseologią, czyli ogólną teorią sprawnego działania. Tę ostatnią uważa Profesor Kotarbiński za główny przedmiot swej specjalizacji badawczej. Nic dziwnego zresztą, skoro jemu właśnie zawdzięcza prakseologia swe istnienie.

Twórca prakseologii wielokrotnie podkreślał, iż nie on pierwszy głosił program badań, w których centrum miał się znaleźć homo faber człowiek potraktowany jako sprawca czegoś. Projekty takiej dyscypliny naukowej rodziły się pod koniec XIX wieku i później, a formułowali je — w sposób bardziej lub mniej wyraźny — Espinas, Bogdanow, Prus, Adamiecki i inni. W sposób niesystematyczny, doraźnie, od przypadku do przypadku formułowali twierdzenia dające się do prakseologii zaliczyć rozmaici my­śliciele, poczynając już od starożytności. Liczne spostrzeżenia z tego zakresu są niewiadomego autorstwa, znajdują bowiem wyraz w przysłowiach ludowych.

Wszystko to prawda i tak zresztą zazwyczaj bywa, że świadomość pewnej problematyki narasta stopniowo, znajdując oparcie w wynikach cząstkowych, nie będących realizacją jakiegoś ogólnego programu. Jednakże gdyby dla celów rocznicowych poszukiwało się daty, od której można by liczyć istnienie prakseologii (chociaż nie tak początkowo nazywanej), byłby nią zapewne rok 1913, data pierwszego wydania Szkiców praktycznych Tadeusza Kotarbińskiego. W książce tej bowiem znajduje wyraz świadomość odrębności badań nad sprawnym działaniem; zawiera ona istotne wyniki z tą myślą uzyskane i wreszcie zapoczątkowuje wieloletni okres realizacji programu badawczego prakseologii — zarówno przez Autora Szkiców praktycznych, jak też przez stale rosnące grono jego współpracowników.

Jeśli publikacja Szkiców praktycznych znamionuje narodziny prakseologii jako nauki, to z chwilą ukazania się — czterdzieści lat później — Traktatu o dobrej robocie (1955) nauka ta wchodzi w stadium dojrzałości. Cóż upoważnia do takiego twierdzenia? Ten przede wszystkim fakt, że w Traktacie wykonane zostało w głównych zarysach zadanie opracowania swoistego słownictwa prakseologicznego.

Nie istniało ono uprzednio, mimo występowania w języku potocznym znanych dobrze słów, które umożliwiały wypowiadanie twierdzeń i ocen prakseologicznych avant la lettre. Jak wiadomo z doświadczeń innych nauk, nie wystarcza to do ugruntowania twierdzeń wolnych od zarzutu wieloznaczności i nieostrości. Najpilniejszym więc zadaniem prakseologii w jej początkowej fazie była kodyfikacja znaczeń podstawowych dla niej terminów. Zadanie to skierowało właśnie uwagę Tadeusza Kotarbińskiego ku problematyce prakseologicznej. Tak bowiem w tej sprawie pisze (przypomniawszy w poprzedzających zdaniach prekursorski program badań Espinasa nad postępem umiejętności praktycznych):

Nie wiedząc o tym, doszedłem do prakseologii inną drogą. Uderzało mnie, że ustawicznie operujemy takimi pojęciami, jak czyn, sposób, metoda, wytwór (w których opisuje się różne elementy i postaci działania), albo takimi, jak dokładnie, starannie, zręcznie, marnotrawstwo, fuszer, tandeta (w których wypowiadamy oceny niejako techniczne różnych robót), i że żadna z wyodrębnionych specjalności naukowych nie zajmuje się specjalnie tymi pojęciami. A przecież powinna chyba powstać jakaś osobna nauka, która by właśnie dociekała warunków sprawnego działania w całej ogólności, w odniesieniu do wszystkich dziedzin aktywności ludzkiej.”

Ważność Traktatu o dobrej robocie na tym więc głównie polega, że wypracowuje on język, w którym wypowiada się twierdzenia i dyrektywy prakseologiczne. W jaki sposób jest to zrobione? Tego nie ma powodu w tym miejscu przedstawiać, ponieważ Abecadło praktyczności stanowi właśnie skrót wyników uzyskanych w Traktacie o dobrej robocie. Czytelnik tej książeczki wyrobi więc sobie trafne pojęcie o dziele podstawowym, gdy dokładnie zapozna się z jej treścią. Zadaniem niniejszych uwag było jedynie naszkicowanie tła, na którym sytuuje się ten bardzo zwięzły tekst.

Do owego tła należy, jak się zdaje, trudny i z pewnością daleki od rozstrzygnięcia problem matematyzacji tego, co prakseologia głosi. O zagadnieniu tym wspomina Autor Abecadła praktyczności w końcowym fragmencie swych rozważań. Tytułem rozwinięcia myśli tam wypowiedzianych chciałbym podjąć na zakończenie tę właśnie kwestię: jak się aktualnie przedstawia uprawianie problematyki prakseologicznej środkami matematycznymi?

Wzmiankowana w Abecadle praktyczności tendencja do matematyzacji poszczególnych dyscyplin naukowych nie należy z pewnością do zjawisk przejściowych, podyktowanych modą na używanie symboli. Dzięki wprowadzeniu zmiennych liczbowych możliwa się staje ścisła charakterystyka stwierdzanych zależności, a dedukcja z założeń naczelnych ujawnia związki logiczne między poszczególnymi tezami. Są to korzyści dostatecznie poważne, by warto było o nie zabiegać.

Sukcesem w tym zakresie byłoby już cząstkowe osiągnięcie celu, polegające na matematycznym ujęciu pewnych fragmentów dociekań prakseologicznych. To się zresztą wydaje drogą rozsądną: wobec rozmiaru i różnorodności problematyki prakseologicznej ewentualna synteza (jeśli jest w ogóle osiągalna) powinna zostać przygotowana przez konstrukcję systemów bardziej szczegółowych.

Podejmuje się od pewnego czasu próby pójścia tą drogą — przez definiowanie podstawowych pojęć prakseologicznych w języku teorii mnogości (tj. teorii zbiorów i relacji), a następnie badanie konsekwencji takich definicji. Rezultaty nie wydają się zadowalające, a to z powodu ogromnej komplikacji pojęć wyjściowych, która utrudnia operowanie nimi w kontekstach niebanalnych. Ten stan rzeczy mógłby zapewne ulec zmianie dzięki jakiemuś śmiałemu uproszczeniu, na razie jednak propozycji w tym zakresie odnotować nie możemy.

Można i trzeba natomiast odnotować ten ważny fakt, że rozwijają się w ostatnich dziesięcioleciach liczne dyscypliny matematyczne, które w sposób bardziej lub mniej ogólny zajmują się problemem najtrafniejszego (w ustalonym sensie) wyboru działania w rozmaicie określanych sytuacjach. Jest to oczywiście zagadnienie typowo prakseologiczne. Ci, którzy je podejmują, nie zawsze są świadomi szerszych uwikłań badanego modelu. Ale uzyskiwane przez nich wyniki zaliczyć trzeba do prakseologii właśnie, choć niejednokrotnie odbiegają one swym charakterem od głównego nurtu tej nauki. Przypomnijmy tu parę ważniejszych i lepiej ugruntowanych dyscyplin matematycznych zajmujących się właściwym wyborem działania.

Przede wszystkim najstarsza, bo zapoczątkowana pół wieku temu, teoria gier. Jej pokrewieństwo z prakseologią rzuca się w oczy. Wystarczy przypomnieć (Abecadło praktyczności porusza tę kwestię w rozdziale 5), że ogólna teoria walki, czyli kooperacji negatywnej, stanowi część prakseologii. Ten sam więc jest obiekt badania, egzemplifikowany przez takie typowe przypadki konfliktu, jak gry towarzyskie w rodzaju szachów lub brydża, czy też starcie militarne. Ponieważ zarys prakseologicznego punktu widzenia znajdzie Czytelnik we wzmiankowanym rozdziale, naszkicujemy tu dla porównania niektóre elementy formalizacji zastosowanej w teorii gier.

Główną jej swoistością jest to, że w opisie bardzo złożonego przedmiotu badania dokonuje ona radykalnego uproszczenia dzięki wprowadzonemu w tym celu pojęciu strategii. Ponieważ pojęcie to, przy tym znaczeniu, jakie mu nadaje teoria gier, nie ma dokładnego odpowiednika w słownictwie prakseologicznym, trzeba je tutaj omówić nieco dokładniej.

Krótko, choć niezbyt ściśle, można strategię określić jako sposób rozegrania gry. Sformułowanie to ma jednak tę wadę, iż sugeruje mniemanie (mylne), że strat...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin