Manuela Gretkowska - Silikon.pdf

(435 KB) Pobierz
150354993 UNPDF
MANUELA GRETKOWSKA
SILIKON
Wydanie polskie: 2000
I
SEN I SENS
Można nie wierzyć w duchy, ale trudno nie wierzyć w cmentarze. Można nie wierzyć
w sny, ale... mogę być niezadowolona, że stworzono mnie na obraz i wzór sennego marzenia,
a właściwie majaku.
Adam też był niezadowolony z tego, co zrobił dla niego Bóg. „Nie jest dobrze, by
człowiek był sam, uczynię mu pomoc” — pomyślał Bóg i stworzył zwierzęta. Adam nie
poczuł się z nimi mniej samotny.„Nie ma dla mnie pomocy”— narzekał.Niezły początek,
pierwszy prezent i pierwsze rozczarowanie. Rozżalony Adam usnął i marzył o istocie tak
onirycznie pięknej, żeby zapomnieć przy niej o samotności.
W snach zdarzają się też koszmary. Tym razem Bóg uczynił to, czego pragnął Adam.
Z jego snu ulepił Lilith, pierwszą żonę Adama. Została później przegnana z raju, czy też sama
uciekła, apokryfy nie są co do tego zgodne. Wiemy o niej niewiele. Na pewno miała włosy
czarne jak noc, bo Lilith i leila (noc) pochodzą od tego samego hebrajskiego słowa. Lilith,
uwodzicielski koszmar, chciała opętać Adama, chociaż nie była zła. Jabłko dobrego i złego
dopiero dojrzewało. Człowiek wyrwał się z jej objęć i Lilith błąka się nocą po rozstajach
dróg, obejmując zagubionych podróżnych, a swe pragnienie gasi, chłepcząc krew
noworodków, potomków Adama.
Człowiek nie mógł mieć pretensji do Boga, sam wyśnił Lilith. Ale miał też piękny sen
o Ewie, matce życia. Bóg, zapatrzony w drugi sen Adama, stworzył mu drugą kobietę i
przyprowadził ją do niego jak przeznaczenie, jak ojciec pannę młodą do ołtarza. Nadzieja na
Miłość jest cnotą Wiary.
„To jest kość z mojej kości” — zachwycił się Adam, widząc, że Ewa jest jego
spełnieniem. Żeńską stroną człowieka stworzoną we śnie, bo „Nie jest dobrze, by człowiek
był sam”, by rządził nim tylko rozsądek. Potrzebna mu jest podświadomość, pomoc sennej
zjawy, by z jeszcze większym smakiem mógł zakosztować realności.
„Elle” 1996, nr 25 (październik)
NAWRÓCIĆ CZY PORZUCIĆ
Jeżeli nie wyrzuci się z lektur obowiązkowych Sienkiewicza i Prusa, wyrośnie nowe
pokolenie misjonarek. Misjonarka jest przekonana, że siłą woli i zbożnym przykładem zmieni
łajdaka w porządnego faceta. Nawróci go, poślubi (jeśli jeszcze tego nie uczyniła),
ucywilizuje i będzie jak w książkach. Przecież wystarczyło, by Krzysia poruszyła swym
czarnym wąsikiem, a Panu Wołodyjowskiemu świat aż po kresy się zamglił. Ligia jeno
spojrzała na Winicjusza, a ten stał się chrześcijaninem. Oleńka nóżką tupnęła i Kmicic tak się
przeraził, że prawie całą Rzeczpospolitą wyzwolił, a Wokulski dla Izabeli nauczył się
angielskiego. Więc misjonarka się poświęca, czeka, robi za niego niemal wszystko (90
procent prac domowych wykonują w Polsce kobiety), by on miał czas się nawrócić. Niekiedy
dopadają misjonarkę zwątpienie i beznadzieja, wtedy jej „wzrok dziki, suknia plugawa”, ale
wkrótce odzyskuje energię, bo przecież jest w misji... a On? On się zmieni, sporządnieje,
pokocha do szaleństwa. Niestety, łajdak — kochaś czy superman — zostanie, jaki był, choć
zdarzy mu się na krótko, najczęściej w okresie godowym, stać się ideałem. Ale długie stanie
nuży. Siostry misjonarki, zrozumcie: faceta nie da się zmienić, chyba że na innego...
Niestety, kolejne pokolenie panienek jest już zatrute polską klasyką. Tegoroczna
warszawska miss nastolatek oświadczyła, że jej ulubioną lekturą jest Sienkiewicz. O ile
pamiętam, w liceum ulubionymi lekturami były te nieobowiązkowe, a nawet zakazane.
Autorytetem dla miss jest mama (spróbuj no, wychudła-jak-modelka córo marnietrawiąca, nie
słuchać mamy) i papież. Też jestem fanką papieża, ale wiem, że nastolatki wolą słuchać „U2”
niż Jana Pawła 2. Missjonarka chciała chyba zasugerować, że skoro czytuje Sienkiewicza, to
nadaje się na kobiecy ideał, czyli męczennicę, a mając za patronów mamę i papieża, jest na
pewno dziewicą. Nikt w to nie wątpi, wszak przeciętna Polka ma za sobą ten pierwszy raz w
wieku siedemnastu, osiemnastu lat, a te inteligentniejsze, co fascynują się Sienkiewiczem,
dobrze po dwudziestce.
Ofiarami szkolnych lektur wydają się też piosenkarki rockowe. Niektóre młode,
utalentowane polskie rockmanki mają cudowną manierę liryczności: śpiewają, że jest źle,
duszą się, rzężą... (i tak im nie wierzę). Występują w długich sukniach, sukmanach (tzw.
sceniczny purytanizm), aż chciałoby się chwycić nożyczki i obciąć te giezła, by pokazać nogi,
wydłubać dekolt i błagać o naturalność. Wiem: świat jest zły i ponury, ale szczęśliwcy,
mający MTV, mogą pooglądać na przykład uśmiechniętą Sheryl Crow (uśmiechnięte też są
niezłe), grającą i nie zgrywającą się na młodą-starą.
Pragnienie cierpiętnictwa, gwarantującego zasłużony sukces (patrz Kamień i
cierpienie o genialnym Michale Aniele), jest wszechogarniające. Jeśli jedna z niewielu
młodych gwiazd piosenkarskich wygląda jak modelka, śpiewa jak anioł i ma urok
naturalności, to tworzy się wokół niej aurę niechybnego nieszczęścia. Szepty i plotki, jakoby
ciążyła nad nią klątwa, bo już dzieciństwo miała tragiczne. A dziewczyna ma talent,
wrażliwość, zdrowa jest jak rzepa i tak szczęśliwa, że wszystkim paniom i krytykom
muzycznym tego życzę.
„Elle” 1995, nr 13 (październik)
Zgłoś jeśli naruszono regulamin