konwicki-sennik.doc

(158 KB) Pobierz
Tadeusz Konwicki Sennik współczesny

Tadeusz Konwicki Sennik współczesny

Bohaterowie:

 

·         p. Paweł – główny bohater, narrator

·         Korsakowie – p. Malwina [panna, lat 65] i jej brat Ildefons [kawaler, gdy popije wódeczki zaczyna śpiewać rosyjskie piosenki]– przesiedleni ze wschodu, z Ejszyszek, Malwina wciąż wspomina jak to było w Ejszyszkach, u nich wynajmują pokoje p. Paweł i p. Regina

·         p. Regina – prowadzi sklep, rozwódka, przed trzydziestką, chadza na potańcówki do Podjelniaków

·         partyzant – właściwie Jasiu Krupa, kocha się w Reginie, w czasie wojny stracił rękę

·         hrabia Pac – miejscowy „arystokrata”, który walczy o to, by go tak nie nazywać, kobieciarz, podgląda Reginę w kąpieli

·         Romuś – jego rola w utworze jest niezbyt jasna, wydaje się być niedorozwiniętym, śledzi bacznie poczynania Pawła, udziela mu „dobrych rad”, by jak najszybciej wyjechał z miasteczka

·         torowy Dębicki [wszyscy zwracają się do niego per panie Dobas, czemu on protestuje mówiąc ze nazywa się Dębicki. Stracił żonę
i dziecko – ich mogiły znajdują się w Borze Sołeckim] – odpowiada za budowę bocznicy kolejowej, oddany władzy ludowej, później narzeczony Reginy

·         sierżant Główko – ma despotyczną żonę, która nie pozwala mu napić się wódeczki u Korsaków, a gdy już mu się to uda, musi nieszczęsny chować się przed dziećmi J

·         Józef Car – „kapłan”, założył coś na kształt sekty – prowadzi wieczorne modlitwy nad brzegiem Soły, przychodzą do niego prawie wszyscy mieszkańcy okolicy, mąż Justyny; w przeszłości wojennej spotkał się z Pawłem

·         Justyna – sierota, wychowała się w sierocińcu w Podjelniakach, żona Józefa Cara, egzaltowana, spotyka się z Pawłem, ich relacja jest dziwna – nie jest to miłość, a przynajmniej ja tego tak nie odbieram, choć Paweł chce, żeby Justyna z nim wyjechała, tęskni za nią

·         Szafir – członek partii, mieszka w budynku komitetu partii

·         Huniady – już prawie legendarny dowódca partyzantów, podobno ukrywa się Borze Sołeckim, nikt go nie widział od czasów wojny, ludzie niechętnie o nim mówią, w utworze nie pojawia się – jest tylko wspominany

·         Korwin – postać ze wspomnień wojennych Pawła, do momentu wyrzucenia Pawła z oddziału, Korwin był jego podwładnym – młodziutki chłopak, który dopiero wszystkiego się uczył. Po wyrzuceniu Pawła i rozwiązaniu jego grupy, Korwin wraca do partyzantki, po jakimś czasie zostaje dowódcą oddziału i przyjmuje Pawła do oddziału – teraz to Paweł jest jego podwładnym [trochę to zakręcone J]

·         Ojciec Gabriel – zakonnik, lekko upośledzony, z tego powodu jako jedyny z zakonników może schodzić do miasta, zajmuje się zaopatrzeniem klasztoru. Klasztor znajduje się na wzgórzu nad Sołą, rozciąga się z niego widok na całą dolinę, w której leży miasteczko.

 

Akcja rozgrywa się w miasteczku nad Sołą. Inne miejsca wymienione w tekście to Bór Sołecki, Podjelniaki, miasto, do którego pojechała Regina oraz nienazwane miejsca ze wspomnień Pawła

Czas akcji bliżej nieokreślony – na pewno po wojnie – możliwe, że II połowa lat pięćdziesiątych XX w., o czym świadczą odwołania do władzy ludowej, akcja rozpoczyna się jesienią, obejmuje kilka miesięcy, natomiast fabuła sięga do czasów II wojny [wspomnienia Pawła], a nawet do rewolucji 1905 [młodość Korsaka].

Wspomnienia Pawła dotyczą trzech etapów życia – dzieciństwa, wojny i czasów powojennych.

 

Treść:

Wieczór u Korsaków – w łóżku leży półżywy Paweł. Kossakowie i partyzant odratowali go po próbie samobójczej, połknął tabletki nasenne. Na wieść o wypadku do Korsaków zaczynają się schodzić mieszkańcy miasteczka: Romuś, torowy Dębicki, hrabia Pac, sierżant Główko. Po ustaleniu faktów i stwierdzeniu, że mężczyzna przeżyje,
u Korsaków zaczyna się wieczorna nasiadówa przy wódeczce i zakąskach. Korsak jak zwykle, gdy popije zaczyna śpiewać rosyjska piosnkę. Siostra ucisza go, przyciskając do framugi okna, a potem nieprzytomnego kładzie na łóżku Pawła. Ten nie może znieść towarzystwa pijanego Ildefonsa, próbuje się wydostać na powietrze. Udaje się mu wyjść na zewnątrz, ale potknął się o suchą trawę i upadł na ziemię.

 

W drzwiach domu stanęła Regina. Rozmawia z Korsakówną o pogodzie [piękna jesień, jabłonie już drugi raz kwitną, pani Malwina wróży z tego jakieś nieszczęście] i wypadkach wczorajszego wieczoru [Regina była na zabawie
w Podjelniakach, o niczym nie wie]. Paweł leży na posłaniu pod drzewami, Korsakówna udziela mu rad o życiu J namawia go by spotkał się z Józefem Carem [podobno nawet sam Huniady się z nim spotkał]

Następuje opis okolicy: dom Korsaków stał na pagórku, wśród pól biegnących wysoko w górę stał klasztor, w którym mieszkało czterech zakonników. Po przeciwnej stronie za torem kolejowym i rzeką Sołą zaczynał się Bór Sołecki. Paweł nie mógł dłużej leżeć i gapić się na otoczenie, tym bardziej że Ildefons ostro rąbał drzewo i dźwięk piły był nie do zniesienia. Wstał, wziął kij i ruszył przed siebie. Dotarł pod sklep Reginy, gdzie doszły go odgłosy sprzeczki Reginy
i partyzanta. Nagle rozległ się łomot, zduszony krzyk i na ulice wybiegł partyzant cały w mące. Partyzant spostrzega Pawła i żali się na swój los – kiedyś zapraszano go na wódkę, panny za nim ganiały, był bohaterem, a dziś jest kaleką
i pijakiem. Paweł pyta czy partyzant słyszał coś o Huniadym, następnie kieruje się w stronę torów kolejowych. Nad rzeką spotyka Romusia, który przynosi nowinę: będą wycinać Bór Sołecki, zbudują na Sole tamę i zaleją to miasteczko.

              Paweł znajduje w rzece krzyż powstańczy z 1863 r. w ogóle cała okolica pełna jest mogił i pamiątek nie tylko po ostatniej wojnie, ale i z czasów powstania 1863 r. W trakcie czyszczenia znaleziska Paweł dostrzega, że nie jest sam – na szczycie drogi stał mężczyzna – Józef Car. Paweł czuł, że zna go wiele lat, ze jego twarz śniła mu się po nocach, kiedy ścigały go mary senne. Po krótkiej rozmowie Józef odchodzi, zaprasza Pawła, by kiedyś ich odwiedził. Ich, ponieważ na spotkanie Józefowi wyszła szczupła kobieta, objęci weszli do domu, przy którym rosła jarzębina. Kobietą była Justyna.

              Wieczorem pani Malwina pyta Pawła, czy nie chce iść się pomodlić. Ona i Ildefons wychodzą właśnie na wieczorna modlitwę na brzegiem Soły, którą prowadzi Józef Car. Paweł odmówił, jednak chwilę później poszedł nad rzekę i z przeciwnego brzegu obserwował modlących się. Byli tam m.in.: Korsakowie, Regina, Romuś, hrabia Pac, torowy. Ogólnych zapałów mieszkańców miasteczka nie podziela sierżant Główko, jednak jego żona klęczy w pierwszym rzędzie tuż obok Cara.

 

              Hrabia Pac, partyzant, Romuś i Paweł na polecenie torowego układają szyny- budują bocznicę kolejową. Partyzant i Pac rozmawiają o kobietach, głównie o Reginie. Nadchodzi torowy, narzeka, że nie widać postępów w pracy. Korsak, który przyszedł w międzyczasie pyta torowego o posadę dróżnika. Nagle rozlega się skrzypienie kół: droga przy torach jedzie wóz, a za nim wlecze się Romuś, wiozą trupa - znaleziono go w lesie przy mierzeniu terenu. Mężczyzna wpadł do starego bunkra i zabił się, pojawia się pytanie, czy to czasem nie Huniady. Mężczyźni rozmawiają o czekającej ich wyprowadzce, wyprowadzce zalaniu miasteczka, o elektrowni, która ma na tym miejscu powstać. Partyzant wypytuje Pawła, po co tu przyjechał i dlaczego chciał się zabić. Rozmowę przerywa pojawienie się Reginy – idzie nad rzekę. Hrabia Pac i partyzant podążyli w ślad za kobietą. Paweł, by uwolnić się od natarczywych pytań torowego udaje się na przechadzkę. Zaczepia go Justyna, niesie wielki kosz jabłek. Paweł znowu ma wrażenie, że zna ją od dawna, a przecież widzi ją po raz pierwszy w życiu. Odprowadza ja do domu, Justyna stwierdza, że będą dobrymi przyjaciółmi. W drodze powrotnej Paweł ponownie spotyka Romusia.

              W nocy budzi Pawła stukanie w szybę. Okazuje się, że to partyzant - nieco popił i dobija się do Reginy. Ta nie chce go wpuścić, zdesperowany wybija okno, ale w tym momencie spostrzega Pawła stojącego na werandzie i po zamienieniu z nim kilku słów ucieka. Na werandę wychodzi Regina, zwierza się Pawłowi ze swoich problemów
z partyzantem, a jednocześnie wypytuje go o jego życie prywatne.

              Rankiem Paweł ogolił się, co wzbudziło zainteresowanie pani Malwiny – stwierdziła ona, że skoro człowiek patrzy już w lustro to znaczy, że jest zdrowy. Mężczyzna oznajmia, ze idzie na spacer do Boru Sołeckiego. Malwina przestrzega go, ze to „zły las” i nie należy tam chodzić, radzi mu, by zajął się czymś pożytecznym, np. pisaniem, tak jak Ildefons. Tu wywiązuje się rozmowa z Ildeczkiem, który opowiada o swojej pisaninie, której on sam nawet nie czyta i nie chce żeby ktokolwiek teraz ją czytał. Pisze o życiu w miasteczku, ale nie jest to dokument, ma nadzieję, że w przyszłości ktoś odnajdzie i przeczyta jego książkę.

              Przy torach Paweł spotyka szafira, który sugeruje mu, że powinien go odwiedzić, gdyż przeglądał jego kartę personalną i ma do niego kilka pytań. Paweł mówi, że nie czuje się zbyt dobrze i odchodzi w stronę opuszczonego domu. Tu na łące spotyka Justynę. Rozmawiają, spacerują, Paweł z jednej strony pragnie jej towarzystwa, z drugiej – chce zostać sam, chce, żeby ona przestała już pleść bez sensu jak uczennica i zostawiła go samego. Justyna zauważyła, że facet jej nie słucha, popatrzyła na niego i bez słowa ruszyła w stronę lasu. Gonił ją, nagle zatrzymała się i poprosiła, by Paweł oddał jej koc, który niósł. Oznajmiła mu, że nie pójdzie dalej z nim i zbiegła w stronę rzeki. Długo patrzył za nią, pragnąc, żeby się odwróciła, jednak nie doczekał się, więc ruszył w stronę boru. W lesie ma wrażenie, że jest śledzony. Odnajduje wejście do starego tunelu [bór pełen był bunkrów z czasów wojny], ślady ogniska i łuski po nabojach. Pod wpływem znaleziska zaczyna krzyczeć – wzywa Korwina [Paweł cofa się myślami w przeszłość].

 

              Sypie śnieg, jakieś miasto – jeżdżą tramwaje, na przystanku tramwajowym gromadzi się tłum gapiów – człowiek wpadł pod tramwaj. Toczą się spekulacje na temat wypadku: czy to samobójstwo, zabójstwo czy też może nieszczęśliwy wypadek? Jednym
z gapiów jest Paweł, ale stoi jakby z boku, nie zastanawia się nad przyczyną nieszczęścia, jego myśli skierowane są na zegarek i to, co ma się wydarzyć za 20 minut. Zaraz wejdzie do budynku partii i na zebraniu ma „wyspowiadać się ze swojej wojennej i nie tylko przeszłości, gdyż chce zapisać się do partii. Sekretarz prosi go, by opowiedział swój życiorys. Paweł przypomina sobie noce spędzone nad spisywaniem życiorysu i nad książkami. Nie przyszło mu to łatwo – książki, m.in. „Popioły” dostawał za pracę – rąbanie drzewa, kopanie ogrodu, noszenie wody dla dwóch staruszek, których jedynym bogactwem były właśnie książki. W taką noc po stokroć razy przypominał sobie godzinę, w której odebrano mu broń i przepędzono z oddziału, przezywał na nowo haniebny powrót do domu, gdy zdarto mu emblematy z munduru, gdy skradał się nocami do domu, obawiając się Niemców i swoich.

              Matka nocą łkała w poduszkę, choć nie miała pojęcia o hańbie syna. Nagle ciszę nocy przerwał ryk motoru. Paweł zgasił światło i wyszedł na zewnątrz. Na skrzyżowaniu dostrzegł niemiecką ciężarówkę. Nie wiadomo, dlaczego spojrzał w stronę domu,
w którym mieszkał „obcy przybłęda, tułacz bez wiary i obywatelstwa”. Zakradł się pod dom od strony ogrodu, zapukał w szybę
i próbował ostrzec mieszkańców, by uciekali, gdyż przyjechali szaulisi. Mężczyzna zaczął się pośpiesznie ubierać, jednak było już za późno – szaulisi weszli już do domu. Mężczyznę zabrano, w domu została jego żona i dziecko. Paweł długo przyglądał się ukryty za studnią. Dopiero widok kobiety rozbierającej się do kąpieli, spłoszył go. Wrócił do domu. Usnął w kuchni jednak nie na długo, ponownie zbudził go ryk motoru. Szaulisi dobijali się do drzwi – Paweł uciekł do ogrodu, szukał schronienia u sąsiadów, jednak wszędzie zastał drzwi zamknięte. Nawet na plebani odmówiono mu schronienia, napominając, by nie narażał innych. Upokorzony rankiem wracał środkiem drogi do domu, nie krył się po opłotkach, jednak wiedział, że jest obserwowany przez sąsiadów. W domu nie zastał matki, ułożył się na jej pościeli. Obudziła go czyjaś obecność – dom pełen był sąsiadów. Patrzyli złowrogo, kazali Pawłowi ratować matkę, która przez niego została wywieziona do miasta. Paweł jak w letargu wstał i wyszedł z domu tak jak stał. Trafił w końcu przed okratowany gmach, przed którym stali wartownicy. Już miał wejść, kiedy ktoś chwycił go pod ręce. Kobieta i mężczyzna zaprowadzili go do jakiegoś mieszkania. Tłumaczyli mu po drodze, ze jego matka została wywieziona do rzeszy, że już jej nie odnajdzie, że teraz każde życie jest drogie i on nie powinien bez sensu się narażać. Paweł przyznał się, że wyrzucili go z oddziału Orkana. Zapadło krepujące milczenie. Paweł wrócił do domu, a raczej w jego okolice, gdyż w domu w każdej chwili mogli zjawić się szaulisi. Przez dłuższy czas ukrywał się w opuszczonym domu, pewnej nocy, kiedy spadł śnieg w kryjówce pojawił się jakiś mężczyzna. Po krótkiej rozmowie zniknął. Nagle Paweł zrozumiał, że powinien zapytać go o wiele rzeczy, że jest mu potrzebny, zaczął go szukać. Biegł przed siebie na oślep, aż trafił pod to okno, przez które próbował ostrzec sąsiada przed szaulisami. Przez oszroniona szybę dostrzegł kobietę czytającą list. Paweł czekał, aż do pokoju wejdzie mężczyzna, lecz nikt nie nadchodził. Nagle kobieta podniosła się z krzesła
i wolnym ruchem ściągnęła bluzkę. Paweł znowu zobaczył nagość kobiecą, jednak teraz nie uciekł.

 

              Po zakończonym przemówieniu Pawła, sekretarz prosi o zadawanie pytań. Wstaje jakiś mężczyzna, pyta, czy Paweł wie, co się dzieje z dowódcą „bandy podziemnej”, do której należał [chodzi oczywiście o oddział partyzancki]. Wywiązuje się długa rozmowa, Paweł nie pamięta lub nie chce powiedzieć niczego, co wiąże się z przeszłością partyzancką. Pada pytanie, czy kogoś zabił, czy zabił kogoś z „naszych ludzi”, „partyjnych”. Paweł mówi, że zdarzył się taki wypadek, otrzymał rozkaz wykonania wyroku. Nie wiedział nic
o tym człowieku, znał tylko jego adres, było ciemno, widział, ze miał oliwkową cerę i ciemne włosy, był wysoki. Na te słowa wstała protokolantka i oznajmiła, że tak zginął jej mąż, że Paweł zabił jej męża. Paweł tłumaczy, ze nikogo nie zabił. Otrzymał rozkaz, musiał go wykonać i wykonał, ale strzelił tak, by nie zabić. Partyjni dopytują się, dlaczego nie zabił. Paweł tłumaczy, że nie chce pamiętać
o tamtych czasach, nie chce o nich mówić. Odpiera zarzuty, że należał do bandyckiej bandy, ze był zwykłym bandytą, wspomina, ze ludzie z bezpieczeństwa zabili cały patrol idący na zadanie do wsi, żołnierze zamarzli pośrodku wsi, trzeba było ich odrąbywać od ziemi. Z Sali padają okrzyki, ze to nie prawda, że „ich ludzie” tak nie postępowali. Spory kończy sekretarz, który stwierdza, ze o tak tragicznych sprawach nie należy mówić. Kobieta, której rzekomo Paweł zabił męża pyta go, dlaczego chce wstąpić do partii. Po dłuższej chwili milczenia Paweł szepce, że nie chce nikogo zdradzić.

 

              Paweł nadal znajduje się w lesie, raz jeszcze wzywa Korwina, odpowiada mu tylko cisza. Nagle usłyszał trzask chrustu. Najpierw poznał Reginę, potem zauważył partyzanta. Obserwował ich skryty w krzakach, chciał odejść, ale nie mógł. Wiedział, ze nie należy ich teraz płoszyć. Partyzant rozłożył na ziemi marynarkę i usiedli. Nieśmiało zaczęli się całować, potem wyzwolili się ze wstyduJ. Jeszcze długo leżeli nie śmiejąc spojrzeć na siebie. Regina wstała i wolno poszła ścieżką przed siebie. Partyzant wołał za nią, ale nie obejrzała się, więc wstał i odszedł przeciwnym kierunku. Paweł jakby zbudził się z odrętwienia, ruszył w stronę miasteczka. Najpierw usłyszał śpiew, potem zobaczył ludzi zgromadzonych na modlitwie. Byli wszyscy, nawet torowy był dziś bliżej niż zwykle. Ale Justyny nie dostrzegał. Powlókł się do domu. Niedługo po nim zjawiła się Regina. Nie wiedząc, czemu Paweł zaczął rozmowę. Regina powiedziała jedynie, ze żałuje, ze pojechała do miasta i zmarnowała tyle czasu. Uciekła do swojego pokoju, potem Paweł słyszał szloch kobiety.

              Rano mężczyźni znów stanęli do pracy przy układaniu torów. Hrabia znów pyta Pawła, dlaczego przyjechał do miasteczka, po czym ponownie unosi się, iż nie jest żadnym hrabią. Partyzant spóźnił się do pracy, hrabia dogryza mu, że albo zapił wczoraj, albo zabalował z kobitkami. Partyzant jest wściekły, ale nie daje się sprowokować. Hrabia mówi, że widział go, jak wczoraj wybierał się na spacer z Reginą. Partyzant zaprzecza wszystkiemu a Reginę wyzywa od najgorszych. Wymianę zdań przerywa pojawienie się pani Malwiny, z krową J Paweł pytał ją czy wie cos o Huniadym. Ale Malwina nie chce mówić o „bandycie”. Nagle spostrzegają Romusia, który biegnie, a raczej stara się [Romuś cierpi na paraliż]. Postanawiają wyjść mu naprzeciw. Romuś przynosi wieść o przyjeździe robotników, którzy będą stawiać tamę. Towarzystwo udaje się nad rzekę, gdzie już stanęły baraki. Partyzant rzuca groźby w kierunku robotników. Paweł spojrzał w kierunku domu Józefa Cara – stał przed swoim domem w grupie ludzi nieruchomych.

              Wieczorem Paweł leży w swoim pokoju, przegląda zawartość komody. Znalazł jakieś dokumenty, rozmyśla
o człowieku, do którego one należały, stwierdza, że on także musiał schować daleko stąd wszystko, co dotyczyło jego dzieciństwa i młodości, pani Malwina namawia Pawła, by poszedł z nim na modlitwę. Mężczyzna stwierdza, że kiedy zacznie się modlić, oznaczać to będzie, ze się poddał. Paweł zostaje sam. Jeszcze raz przegląda znalezione dokumenty. Nagle słyszy jakiś ruch. Na werandzie stała Justyna. Paweł zaprasza ją do środka. Kobieta opowiada o swoim dniu – była w Podjelniakach w domu dziecka, bawi się tam z sierotami. Opowiada o swoim dzieciństwie, dzieciństwie tym jak znaleziono ja w czasie jakiejś bitwy. Paweł wysuwa tezę, że Justyna jest dzieckiem czarownicy. Wypytuje także o męża Justyny. Kobieta mówi, ze on wiele przeszedł, był nauczycielem, kiedyś ludzie go bardzo nie lubili. Na pożegnanie daje mu chryzantemę i ucieka. Paweł wychodzi za nią na ulicę, ale nikogo nie znajduje. Już ma wracać, kiedy za jego plecami odzywa się Romuś. Grozi Pawłowi, że jeżeli nie zostawi Justyny w spokoju, to go zabije. Paweł wrócił do pokoju.
W nocy znów obudził go partyzant dobijający się do okien Reginy.

              Rankiem nad rzeką ma miejsce kolejna utarczka miedzy mieszkańcami a robotnikami. Paweł idzie do lasu. Po drodze spotyka Józefa Cara. Po wymianie grzeczność Józef pyta, czemu Paweł ich nie odwiedzał, jego żona bardzo Pawła lubi. Pyta, czy Paweł już się w niej zakochał. Paweł nie wie, co ma odpowiedzieć. W końcu stwierdza, że chciałby kiedyś z Carem porozmawiać. Car. Radzi mu, by wyjechał z miasteczka jak najszybciej, zanim się przyzwyczai, zanim znajdzie swoje miejsce na ziemi. Paweł odchodzi.

              U Korsaków znów zakąszanie przy naleweczce z ziółek, Malwina prosi Pawła, by dołączył do towarzystwa. Ildefons miał już mocno w czubie, bo zaczął śpiewać rosyjską piosenkę. Nagle wpadają dzieci sierżanta Główki i ciągną ojca do domu, ten obiecuje im, ze za chwilę pójdzie. Przy stole brak Reginy, hrabia Pac ofiaruje się, ze doprowadzi zgubę do stołu. Po kilku głębszych rozmowa schodzi na temat tamy. Pani Malwina próbuje namówić torowego, żeby wykorzystał swoja pozycje w partii i spróbował zmienić decyzję w sprawie budowy tamy. Torowy oburzył się i opuścił towarzystwo. Hrabia coraz bardziej przystawia się do Reginy, partyzant wyraźnie szuka zaczepki, w końcu rzuca się na hrabiego. Regina wpada w histerię, wymyśla im od chamów, którym trzeba dziwki i wybiega z pokoju. Paweł wychodzi na powietrze. Przed domem spotyka Szafira, rozmawiają chwilę, po czym Paweł oddala się w kierunku torów, idzie do opuszczonego domu. Tam nieoczekiwanie zastaje Justynę. Kobieta czekała na niego, z wyrzutem mówi, że zmarzła, bo Paweł nie spieszył się. Mężczyzna jest zdziwiony jej widokiem, ale cieszy się ze ją widzi. Mówi, ze przy opuszczonym dworku rośnie wiśnia, przy tym drzewie będą się spotykać. Robi się zimno, Paweł proponuje, by schowali się w środku domu. Siadają na sianie, Paweł całuje Justynę, długo musiał czekać, by dziewczyna oddała pocałunek. Paweł próbował czegoś więcej, ale Justyna odepchnęła go i rozpłakała się. Próbował jakoś powstrzymać tan atak płaczu, ale Justyna uciekła. Dogonił ją, zagrodził drogę i zapytał, czy jej mąż ma bliznę od kuli na prawym boku. Nie odpowiedziała.

              Rano przed dom Korsaków zajechał drabiniasty wóz. Był to ten sam woźnica, który wiózł trupa z boru, Harap. Jechał do miasta. Drzwi od pokoju Reginy otworzyły się, stanęła w nich gotowa go drogi. Za nią Romuś dźwigający walizki, Regina pożegnała się z panią Malwiną, obiecała, ze jak wyjedzie za granicę, nie zapomni o niej i będzie przysyłać paczki. Żegna się tez z Pawłem mówiąc mu ze byłaby z nich dobra para, gdyby tylko on powiedział słowo. Wsiadła na wóz i odjechała, partyzant krzyczał za nią, jakiś czas nawet biegł za wozem, ale kobieta nawet się nie obejrzała.

              Przed południem pod dom Korsaków zajechał samochód. Wysiadł z niego dziennikarz z zagranicznym gościem, który koniecznie chce zwiedzić Bór Sołecki, wie, ze ta okolica ma być zatopiona, chce więc opisać ją w zagranicznej pracy, wypytuje także o Huniadego, jednak mieszkańcy nie chcą rozmawiać z przybyszami. W końcu Romuś zostaje wyznaczony na przewodnika. Pozostali, czyli Paweł, Pac i partyzant układają się w ogrodzie Korsaków. W między czasie wychodzi do nich Ildefons, pojawia się także zakonnik, który przyszedł do sklepu, ale sklep zamknięty, Regina wyjechała. Powracając przybysze z Boru, pytają o restaurację i nocleg, jednak w miasteczku nie znajdują ich. Mieszkańcy nie są życzliwie nastawieni do obcych, nie pozwalają fotografować okolicy. Dziennikarz i jego gość odjeżdżają, partyzant zabiera się z nimi do miasta. Wrócił wieczorem – pojechał za Reginą, jednak jej nie znalazł. Znaleźli go natomiast robotnicy z budowy i odpłacili mu za obelgi.

 

              Paweł stał przed domem Józefa Cara i zastanawiał się czy ma wejść. Gdy w końcu zdecydował się na ten krok, ujrzał na Józefa podnoszącego się z tapczanu, obok leżała Justyna. Paweł chciał się wycofać, jednak Józef zatrzymał go. Justyna zostawiła ich samych. Paweł pyta Cara, czy go poznaje. Ten udziela wymijających odpowiedzi. Paweł twierdzi, że musi go pamiętać, nie mógł tak po prostu zapomnieć, tak jak on nie może zapomnieć o Józefie. „Chciałbym o panu zapomnieć. A jednak stale pamiętam”:

 

              Zima. Noc. Las. Idą już bardzo długo – Stary [Paweł] jest dowódca oddziału. Sokół słyszy nadjeżdżające sanie. Stary początkowo nie wierzy, mówi, że to przez duży mróz, różne rzeczy się człowiekowi wydają, jednak Sokół ma rację. Stary zauważa sznur sań, kiedy jego oddział wyszedł z lasu i przedziera się przez polanę, wydaje rozkaz wycofania się w las. Ledwo zdążyli się schować. Obserwują przejeżdżające sanie. Leżą ma nich zamarznięci polscy partyzanci. To oddział Kmicica – Niemcy złapali ich przed wczoraj i wożą po lesie na postrach. Stary wydaje rozkaz do marszu. Docierają do folwarku. Dokonują rozpoznania – w folwarku stacjonuje wojsko; wracają do bunkra w lesie. Tu wywiązuje się rozmowa z Musią ps. Jaskółka. – łączniczką. Mówi, że Korwin opowiadał jej o Pawle, o wypadku z czasów niemieckich. Paweł mówi, ze z tamtych czasów został mu jedynie pseudonim, ze wszyscy przed nim uciekali, dopiero Korwin wziął go do swojego oddziału. Partyzanci jedzą śniadanie, ktoś przypomina, że dziś wigilia. Komendant Korwin wydaje rozkaz, by Stary o zmierzchu wyszedł na patrol. To będzie trudne zadanie – trzeba wykonać wyrok na tym, kto wydał oddział Kmicica. Korwin radzi, by żołnierze wylosowali, kto być katem, ale Stary stwierdza, że on to zrobi. Musia upiera się, że chce iść ze Starym, pokaże drogę. Zdrajca mieszka w poniemieckim domu koło Turgielan. Korwin wręcza Starem wyrok śmierci spisany na kartce papieru. Wszystko musi się odbyć oficjalnie – należy zdrajcy odczytać wyrok, by wiedział, za co spotyka go taki los. W drodze do Turgielan Musia i Stary rozmawiają o tym, co będzie po wojnie, jak ułożą sobie życie. Stary pyta czy Musia kocha Korwina. Dziewczyna stwierdza, że miłość nie może narodzić się w takim brudzie, pod kulami. Następnie Stary przypomina sobie swój pierwszy dzień w partyzantce:

 

              W szpitalu pielęgniarka zakłada Pawłowi gips na nogę, który po raz setny wyjaśnia, jak doszło do wypadku. Jest mu wstyd się przyznać, że wystraszył się krzyku Niemca i upuścił szynę, która roztrzaskała mu nogę. Skłamał więc, że Niemiec wydał nagły rozkaz porzucenia ciężaru, że Paweł o ułamek sekundy za późno puścił szynę, a ta połamała mu obydwie kości. Pielęgniarki kiwają ze zrozumieniem głowami, jednak nie ma w nich współczucia ani dla Pawła ani dla tłumu kaszlących gruźlików, którzy przyszli błagać
o zaświadczenia o chorobie, by jakoś wymigać się od niewolniczej pracy dla okupanta. Współczucie budzili w siostrach jedynie żołnierze, powstańcy odnoszący rany w walkach. Pawła drażniła ta obojętność dla jego cierpienia, odrzucił pomoc pielęgniarki i sam, bez kuli wykuśtykał na ulicę. Ogarniała go coraz większa złość, choć sam nie wiedział, dlaczego. Dotarłszy do parku, usiadł na ławce
i obserwował niedzielny tum spacerowiczów. Wtedy dostrzegł niemieckiego oficera kroczącego dumnie z dwiema niemieckimi pielęgniarkami u boku. Paweł czuł się upokorzony przez Niemca, który butnie rozpychał przechodniów. Zrozumiał, że należy ukarać zuchwałego okupanta. Bez namysłu zerwał się z ławki, kulejąc dogonił Niemca i zastąpił mu drogę. Na widok Pawła z gipsowa kulą
u nogi oficer sięgnął do kieszeni zapewne po jałmużnę, ale Pawłowi wydawało się, że sięga do kabury, więc rzucił się na niego i z całej siły uderzył go w twarz. Przerażony swoim czynem zerwał się do ucieczki. Nikt go nie ścigał. Po krótkim przemyśleniu sprawy Paweł stwierdził, że czyn jego nie został dostrzeżony, więc wrócił do parku, odnalazł Niemca i znów zaszedł mu drogę. Żołnierz tym razem był przerażony, Paweł wymierzył mu trzy ciosy w twarz, ale nie zdołał już uciec – siostry złapały go pod ręce i „wyjąć dziko” wlokły go
w kierunku patrolu żandarmerii. W kilka dni później Paweł stanął przed sądem, skazany został na 3 tygodnie aresztu. Wyszedłszy
z więzienia, kilka tygodni spędził w rodzinnej wsi, dojrzewała w nim chęć dokonania czegoś naprawdę znaczącego. Wczesna zimą wstąpił do oddziału Orkana.

              Punkt zbiorczy był w folwarku, do północy zeszli się już wszyscy kandydaci, m.in. piętnastoletni chłopiec, jedynak
z profesorskiej rodziny. Nowi musieli wymyślić sobie pseudonimy, chłopiec usiadł gdzieś z boku i na kartce spisywał te, które mogły wejść w rachubę. Nagle jedna z sióstr bliźniaczek- córek gospodarza folwarku na jego widok powiedziała: „ot, pyzio”. Wszyscy podchwycili i odtąd chłopiec, mimo protestów i łez, nazywany był Pyziem. Dowódcą kadetów był Śmiały, miał zaprowadzić ich do oddziału, gospodarz radził, by nie iść przez Turgielany, bo tam Niemcy. Śmiały stwierdził, że pięcioosobowym patrolem poradzą sobie. Wręczył Pawłowi broń – słyszał o jego wyczynie, o spoliczkowaniu oficera niemieckiego. Szli przez las, Pyzio trzymał się blisko Pawła. Gdy wchodzili w pierwsze zabudowania zaskoczył ich niemiecki wartownik. Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Chaotyczne strzały i bezładne wycofywanie się. Paweł jak w hipnozie wyjął pistolet, odbezpieczył, wymierzył w jakąś ciemną postać tuląca się do drzewa, strzelił. Postać odkleiła się od pnia i bardzo wolno osuwała się na ziemię. Rozległ się krzyk Śmiałego i wszyscy ruszyli za nim. Rano, na kwaterze, kiedy spali, przyszedł porucznik Orkan. Śmiały zdał meldunek – wszyscy dotarli. Ale okazało się, ze nie wszyscy – brakowało Pyzia. Czekali do północy, ale chłopiec nie przyszedł. Po bezsennej nocy, nękany obrazem tej pierwszej potyczki Paweł zabrał trzy granaty i skierował się w stronę Turgielan. Szedł odważnie drogą. Chłopi początkowo patrzyli na niego ze zgrozą
i zdumieniem, ale później wnioskując po odważnym kroku i pistolecie zatkniętym za pas domyślali się, że jest policjantem, który przybywa na posterunek niemiecki. Paweł wszedł pomiędzy drzewa i bez trudu odnalazł, to, którego obraz męczył przez całą noc. Pod nim jarzyła się czerwona strużka krwi prowadząca w kierunku posterunku policji. Paweł ruszył tym śladem, z każdym krokiem krwi było coraz więcej. Jego oczom ukazało się wreszcie wejście do frontu niemieckiego i wartownik. Wewnątrz słychać było krzyki Niemców
i świst brzozowych witek, którymi chłostali się kąpiący. Paweł przyglądał się konstrukcji słomianego dachu – dobrze wiedział, że nie ma pod nim sufitu. Związał granaty i przez dziurę po oknie strychowym wrzucił je do środka. Wartownik z przerażeniem obserwował ich lot. Wreszcie dach rozłupał się na dwie części, strzeliły rozpalone kamienie, na śnieg wypadły drzwi, zaraz potem zaczęli wyczołgiwać się ranni i okaleczeni Niemcy.

 

              Partol Starego dociera wreszcie do Turgielan, odnajdują dom zdrajcy. Mężczyzna pod groźbą wyważenia drzwi wpuszcza Starego i Musie do środka. Reszta patrolu staje na warcie. W pokoju oprócz mężczyzny znajduje się także dziewczynka. Stary zamyka ją w osobnym pomieszczeniu, ta boi się ciemności i prosi, by zostawić jej lekko uchylone drzwi, stary jest zdenerwowany, bo okazuje się, że zdrajcą jest osoba, którą Stary zna. Jest to mężczyzna, którego Paweł ostrzegał przed szaulisami, jego sąsiad. Musia także poznaje tego człowieka, chce zostać przy egzekucji, ale stary poleca jej wyprowadzić dziecko. Zdenerwowany Paweł szuka w kieszeni kartki z wyrokiem, nie może jej znaleźć. Wie, że musi go zabić – taki dostał rozkaz, jednak waha się. W końcu odbezpiecza automat, przestawia go z ognia seryjnego na pojedynczy, mierzy w prawą stronę piersi, naciska spust. Prawie razem z hukiem strzału wyskakuje do sieni, tu zderza się z Musią, która chce go objąć, jednak Stary wyrywa się, ucieka w stronę torów. Patrol wraca do kwatery.

 

              Po długim milczeniu Józef Car pyta Pawła, czy czytał Apokalipsę. Paweł dopatruje się w jego twarzy zapamiętanych odruchów i grymasów, jednak Car patrzy w ziemię i cień skrywa jego rysy. Nagle podniósł wzroki patrząc Pawłowi w oczy spytał, dlaczego targnął się na swoje życie? Paweł nie chce o tym mówić, stwierdza, ze nie dlat6ego przyszedł do Józefa. Ten ironicznie pyta, czy Paweł chce się przyłączyć do modlących się nad Sołą. Wciąż zmienia temat, zaskakując Pawła nowymi pytaniami: czy szuka Justyny – poszła do Podjelniaków, czy kocha Justynę – ona opowiadała mu o ich randkach, to kobieta fatalna, a raczej kobieta – dziecko. Paweł zirytowany mówi, że przecież Car wie, po co tu przyszedł. Car zapytał, czy Paweł chce, żeby Car powiedział mu, że to on jest tym człowiekiem, którego Paweł spotyka przez całe życie. Józef nagle sięga do rozcięcia koszuli i mówi: „Więc dobrze, pokaże ci ślad twojej kuli, opowiem, jak leżałem ranny na podłodze i słuchałem płaczu dziecka. Jak moje wołanie przechodnie brali za krzyk biesiadnika świątecznego stołu, jak zajechali przed mój dom oni, którzy w saniach wieźli zamarzniętych partyzantów Kmicica. Jak jechałem do powiatu wśród zlodowaciałych trupów zlizując z ich rąk puch śnieżny, bo męczył mnie gorączka pełna majaków i zwidów. Przypomnę ci wszystkie nasze spotkania, kiedy w twoich oczach widziałem zaszczucie podobne memu, kiedy przeczuwałem, ze los nas złączy i będziesz mnie szukał do końca życia, jak ja szukam swego oczyszczenia”. Usłyszawszy to, co chciał, Paweł nie odczuł ulgi, jednak podziękował Józefowi, ale car nie podał mu ręki. Za to stwierdził, że nie jest tym człowiekiem, którego Paweł szuka, mógłby go okłamać, ale wie, że Paweł nie szuka takiego pocieszenia, dlatego wysyła go w dalsza drogę, twierdząc, że jest już blisko odnalezienia tego, co jest mu potrzebne. Paweł krzyczy, że to kłamstwo. Car mówi mu, ze w każdym człowieku będzie widział tych, których skrzywdził, ze każda twarz będzie mu się wydawać znajoma. Paweł nie chce tego słuchać – rzuca się na Cara, starzec szarpnął się i z impetem wpadł na drzwi do sąsiedniego pokoju. Paweł patrzył w okno, czekał aż mężczyzna wróci. Czekał tak bardzo długo. Kiedy jednak pomyślał, że Józef dawno pewnie wyszedł z domu i nie ma sensu dłużej czekać, skrzypnęły drzwi. Wyszedł Józef i jak gdyby nigdy nic powiedział „dzień dobry” i zaczął pogawędkę. Pawłowi zdawało się, że widzi krew w jego ustach, ale pomyślał, że to refleks zachodzącego słońca odbija się w ślinie. Po chwili
z przerażeniem stwierdził, że starzec ma usta pełne krwi. Józef nadal ciągnął rozmowę, wyraził swój żal z powodu wyjazdu Pawła. Paweł wyszedł bez pożegnania. Jeszcze długo w nocy rozmyślał o tej rozmowie, o tym, co usłyszał i
w końcu przyznał Józefowi rację: wszędzie doszukuje się znaczeń, nigdy się z tego nie wyplącze.

 

              Paweł idzie do opuszczonego domu, ma nadzieję, że spotka tam Justynę. Ku jego zdziwieniu – nie ma jej. Paweł długo jeszcze stał w sadzie i obserwował dolinę. Nad rzeką gromadzili się ludzie na modlitwę, pośrodku nich klęczał Józef Car. Nawet torowy klęczał pomiędzy ludźmi. Po drugiej stronie rzeki robotnicy obserwowali modlących się, od czasu do czasu rzucając w nich kamieniami. Nagle na niebie ukazuje się niezwykły obłok w kształcie olbrzyma, oświetlony promieniami zachodzącego słońca. Ludzie w zadziwieniu klękają na kolana, pani Malwina zaczyna śpiewać pieśń. Paweł oddala się kierunku łąk, mija olszynę i nagle natyka się na Justynę. Mógł się jeszcze wycofać – kobieta siedziała tyłem, ale w tym momencie nie odwracając się Justyna zaczyna rozmowę. Paweł siada obok niej. Jak zwykle ich rozmowa jest jakby przypadkową zbieranina słów… najpierw ona mówi, ze on zmęczył jej męża tą poranną rozmową, potem pyta, czy Paweł znał się wcześniej z Józefem, zastanawia się dlaczego Paweł chciał odebrać sobie życie, on zaprzecza twierdząc, że zatruł się czymś, po czym ona nagle zaczyna opowiadać o swoim dzieciństwie, dzieciństwie tym, że nie zna swoich rodziców, ze kiedyś ją znaleziono, że może jest dzieckiem Niemców porzuconym w czasie ucieczki.
I ni stąd ni zowąd mówi, że wie, ze będzie miała przez Pawła przykrości. Nagle Paweł zaczyna ją całować, kobieta długo się broni, wreszcie ulega, upadają na ziemię i wreszcie mężczyzna dopina swego – lecz stało się to bez udziału kobiety [biednyJ] potem długo jeszcze słuchali swoich wstrzymywanych oddechów. Paweł spojrzał na Justynę – wydała się mu prawie brzydka. Zapytał ją czy jest szczęśliwa, nie opowiedziała. Gdzieś za ich plecami trzasnęła gałązka. Justyna podniosła się, zaczęła poprawiać włosy i ubranie, Paweł nie był pewny jej reakcji, więc objął ją i zaczął całować kark. Nie protestowała. Nagle odwróciła się i zapytała, co Paweł ma na piersi. Mężczyzna pokazał jej krzyż powstańczy, który znalazł w Sole. Justyna tez chce mieć cos takiego wiec idą nad Sołę szukać „skarbów”. Ale zbliżał się wieczór, nad rzeką panował już mrok, postanowili, ze poszukają za dnia. Pawłowi zdawało się, że ktoś ich obserwuje, jego obawy potwierdziły się, gdy skierowali się w stronę lasu – rozległ się jakby tętent uciekającego zwierzęcia. Paweł bardzo się zmartwił faktem, ze ktoś ich obserwował. Odprowadził Justynę do domu, chciał ja pocałować na pożegnanie, ale kobieta uciekła. Paweł wracał przez las, jak zwykle rozmawiał ze sobą, nagle w tę rozmowę włączył się mężczyzna. Dopiero po jakimś czasie Paweł dostrzegł, że jest to torowy, lekko podpity. Korzystając z okazji podpytuje go o Huniadego. Torowy opowiada, że znał Huniadego, ganiał go po całym powiecie, umawiał się kilka razy z nim na spotkanie, ale nigdy nie przychodził. Huniady zostawił mu u ludzi wiadomość, że przyjdzie do niego, nocna porą i żeby torowy zawsze na niego czekał. Więc torowy ściągnął saperów z powiatu i zaminował cały teren wokół bunkrów, w których miał się ukrywać Huniady. I tak już czeka dwunasty rok, czy nie wybu...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin