Śmierć - Piotr Kłodkowski.doc

(38 KB) Pobierz
Śmierć - Piotr Kłodkowski

Śmierć

Piotr Kłodkowski

Miesięcznik ZNAK, styczeń 2005 (596)

 

 

 

Nie pal go, Agni, nie susz go płomieniem,

Nie skwiercz mu skóry ani skwiercz mu ciała,

Lecz kiedy stlisz go, wielki istot znawco,

Do ojców wówczas zaprowadź go prędko!

Gdy już go całkiem stlisz, o istot znawco,

Oddaj w opiekę go ojcom umarłym,

Kiedy odejdzie w to królestwo duchów,

Niechaj potęga z bogami się zrówna!

 

(hinduska pieśń pogrzebowa -hymn do boga Agni)

 

 

W Waranasi byłem kilkakrotnie. Miasto na pierwszy rzut oka wygląda przygnębiająco, zresztą podobnie jak wiele innych na północy kraju. Na ścianach domów widoczne są ogromne zacieki, jak gdyby monsun skończył się zaledwie kilka dni temu. Wydaje się, że wszystko jest szare, zakurzone, a do tego jakoś tak niedokończone, niepełne, bez architektonicznej wizji całości. Dla Europejczyka, zwłaszcza tego, który przybywa tutaj po raz pierwszy, Waranasi to miejsce chaosu, ledwie że ujętego w karby ulic i budynków. Na szczęście te negatywne spostrzeżenia ustępują innym. Pojawiają się bowiem świątynie: Wiswanatha, bogini Kali, czy Tulsi Manas. Widać już czcigodny Ganges, w którym codziennie zanurza się ponad siedemdziesiąt tysięcy pielgrzymów. Są wreszcie stosy ofiarne, ogieć i napis: Pawitr nagar mem apka swagat hai - Witajcie w świętym mieście. W mieście, gdzie się umiera w najbardziej pobożny sposób.

Dlaczego fenomen śmierci przyciąga, dlaczego właśnie tutaj intryguje dużo bardziej aniżeli gdzie indziej? To prawda, że człowiek zawsze odnosił się do śmierci z pewną ciekawością i niepokojem. Dzisiaj gwałtowna śmierć stała się nawet powszechnym towarem, sprzedawanym z zyskiem mediom. Ale już śmierć taka zwykła, bez trzęsienia ziemi, bez wojny, porwania czy powodzi wydaje się banalna, niegodna uwagi. Jest wręcz uznawana za pewnego rodzaju przypadłość, prawda że naturalną i nieuchronną, ale upychaną gdzieś po odległych zakamarkach pamięci, tak by jak najmniej przeszkadzała w codziennej egzystencji. Powiedzieć nawet można, że śmierć wręcz drażni swoją obecnością i nie pozwala swobodnie oddawać się godziwemu życiu pełnemu obowiązków ale i przyjemności.

W Waranasi patrzy się na śmierć zupełnie inaczej aniżeli w Europie. Oczywiście wszystko poraża swoją skalą. Bo przecież codziennie, nieprzerwanie od ponad dwóch tysięcy lat pali się tutaj zwłoki ludzkie. Ogień widoczny jest w nocy i w dzień, tuż przed wschodem słońca i o zmierzchu. Z całego niemal kraju zwozi się nad brzeg Gangesu doczesne szczątki Hindusów, które właśnie w tym miejscu mają ostatecznie przemienić się w popiół. Całość sprawia wrażenie jakiejś gigantycznej sakralnej przetwórni, do tego jeszcze zanurzonej tak głęboko w tradycji, że nie sposób jednoznacznie określić jej początków.

Lecz nie tylko świadomość wielkich liczb każe myśleć Europejczykowi o śmierci w zupełnie inny sposób aniżeli dotychczas. A wszystko dlatego, że śmierć w Waranasi występuje w kształcie niezwykle namacalnym, a może raczej brutalnie naocznym. Zwłoki ludzkie niekoniecznie spalają się za każdym razem na bezosobowy popiół. Bywa i tak, że pozostaje widoczna osmalona część dłoni, stopy lub tułowia. Nie zawsze bowiem żałobnicy mają do dyspozycji odpowiednią ilość drewna, aby dokonać całkowitej kremacji. Zamiast na przykład dwóch godzin, ogień pali się jedynie półtorej godziny albo godzinę i czterdzieści minut. To jednak nie ma większego znaczenia. Zgodnie z tradycją spalone, lub raczej: nie do końca spalone szczątki, wrzuca się do świętego Gangesu. Rzeka ma wchłonąć wszystko, co pozostaje z materialnej egzystencji człowieka.

Większość Europejczyków, którzy obserwują cały rytuał z pewnej odległości (najczęściej z łódki płynącej kilkadziesiąt metrów od brzegu), ma bardzo mieszane uczucia. Przede wszystkim razi ich estetyka oraz, mówiąc delikatnie, higiena całego rytuału. Samo palenie zwłok jest naturalnie zrozumiale, zresztą podobna praktyka jest coraz częściej stosowana w samej Europie. Problem jednak w tym, że popiół, a nawet częściowe jedynie zwęglone ciało wrzuca się do rzeki, w której zanurzają się pobożni pielgrzymi. Zresztą nie tylko się zanurzają. Po prostu biorą kąpiel. To znaczy dokładnie myją ręce, twarz, całe ciało. I bardzo intensywnie szorują zęby. Ganges jest przecież świętością, jest złączony z samym bogiem Siwą. Dzięki zanurzeniu w wodzie, w której poprzez materię objawia się świat sacrum, człowiek leczy swoją duszę, pozbywając się przewin popełnionych w obecnym cyklu reinkarnacji. Ową świętością nasyca się całe ciało pielgrzyma - dłonie, stopy, twarz, nozdrza i jamę ustną. Resztki materii, widoczne w unoszonym przez wodę ludzkim popiele czy mocno nadpalonych zwłokach, nie mogą w żaden sposób zniechęcać do kąpieli, kt6ra ma przecież wartość metafizyczną. No bo cóż tam strach przed chorobą, zakażeniem czy zatruciem, skoro ostatecznym celem jest wyrwanie się z kołowrotu kolejnych wcieleń? Zresztą, jakiż sens ma mierzenie zwykłych przypadłości fizycznych miarą duchową? I po co zadawać jakiekolwiek racjonalne pytania właśnie tutaj, nad Gangesem, gdzie związek śmierci ze zbawieniem jest najsilniejszy w całym Hindustanie?

Dla wielu Europejczyków, zwłaszcza tych, którzy chcieliby się zanurzyć w świecie hinduizmu, rozważania o higienicznym aspekcie pielgrzymki są bezcelowe. Próbują, przynajmniej na krótki czas, wejść w skórę tysięcy pielgrzymów i zrozumieć, jeśli to w ogóle możliwe, fenomen miejscowej metafizyki śmierci, o której nieczęsto się mówi w ich ojczystych stronach. Z kolei dla ogromnej liczby jednodniowych gości z egzotycznego Zachodu kwestia estetyki śmierci pozostaje czymś zasadniczym, o czym można po powrocie do domu długo rozmyślać i opowiadać. Wszystko inne da się już zaklasyfikować jako trudny do pojęcia, ale za to niezwykle malowniczy Orient, który do tego wygląda bardzo intrygująco na fotografiach i slajdach.

Od pytań nie sposób jednak uciec. Zadają je zresztą nie tylko postmodernistyczni Europejczycy, lecz i sami Hindusi, świadomi tego, że świętość wyrażona w materii ma swoje granice. Stopień skażenia tego odcinka Gangesu jest ogromny. Z coraz częściej cytowanych ekspertyz wynika, że liczba szkodliwych dla człowieka bakterii (faecal coliform) na 100 mililitrów wody nie powinna przekraczac pięciuset, jeżeli wodę mamy uznać za zdatną do kąpieli. Problem w tym, że w świętym Gangesie liczba ta wynosi ponad półtora miliona ... Woda w rzece jest całkowicie septyczna, nie ma w niej najmniejszej nawet dawki rozpuszczonego tlenu. Ludzka śmierć rozlewa się zatem na rośliny i ryby, które zostają w ten sposób ofiarą hinduistycznej metafizyki.

Są jeszcze i inne dane. W okolicach Waranasi wycięto niemal wszystkie lasy i zagajniki, tak więc coraz większa ilość drewna musi być sprowadzana z coraz dalszych miejscowości, gdzie również w niedługim czasie zacznie brakować drzew do rozpalenia pogrzebowego stosu. Nic dziwnego, że szybkość jałowienia krajobrazu jest wprost proporcjonalna do tempa wzrostu ceny samego drewna. A skoro drewna coraz mniej i staje się coraz droższe, to tylko niewielu Hindusów stać na to, aby poddać całkowitej kremacji ciało swego zmarłego ojca, matki, brata czy siostry. Reszta należy już do świętego i martwego biologicznie Gangesu.

Cóż wobec tego należy czynić? Jak i gdzie szukać ratunku przed śmiercią, tym razem nie człowieka, lecz owej świętej materii, którą hinduizm, dzięki teorii reinkarnacji, tak bardzo dowartościowuje? Bo przecież każda ludzka istota może odrodzić się jako zwierzę lub roślina, tak więc troska o naturę jest wręcz troską 0 samego siebie, tyle że pod inną postacią.

Są oczywiście rozwiązania, a może raczej próby rozwiązania problemu. Powstają rozmaite fundacje, które zbierają pieniądze na oczyszczenie świętego Gangesu, pojawiają się bramini, którzy nawołują do zakopywania, a nie kremowania doczesnych szczątków. Istnieją również specjalne krematoria, gdzie dokonuje się dokładnego spopielenia zwłok bez potrzeby korzystania z drewnianej podpałki.

Ale to wszystko na nic. Pieniędzy na kolejne inwestycje będzie zawsze brakowało, zaś nowocześni bramini mogą przekonać do zmiany obyczaju dziesiątki czy nawet setki, lecz nie tysiące i miliony Hindusów. Z kolei elektryczne krematoria zadowolą co najwyżej garstnajuboższych, bo dla każdego prawdziwie pobożnego człowieka z Hindustanu stanowią wyłącznie jakiś niegodny uwagi erzac prześwietnej tradycji. Wszystko zatem toczyć się pewnie będzie jak dawniej. Nie znikną stosy ofiarne, pielgrzymi nadal będą zanurzać się w falach boga Siwy, zaś zachodni turyści zastanawiać nad fenomenem miejscowej kultury.

I dlatego Ganges nad Waranasi tak ogromnie fascynuje przybyszów. Fascynuje niewidzialnym zbawieniem, a przede wszystkim jak najbardziej widoczną śmiercią. Śmiercią, by tak rzec, totalną: dotykającą ludzi i uświęconej materii. Kto wie, może ta fascynacja to kolejny znak naszych czasów?

 

 

 

PIOTR KŁODKOWSKI, ur. 1964, dr orientalistyki. Wydał: Homo mysticus hinduizmu i islamu (1998),jak się modlą hindusi (red. i oprac., 2000), Wojna światów? 0 iluzji wartości uniwersalnych (2002). Adiunkt w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, wykładowca Wyższej Szkoły Europejskiej 1m. ks. J6zefa Tischnera w Krakowie. Laureat nagrody dziennikarskiej im. Beaty Pawlak (2004) za cykl Doskonały smak Orientu.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin