Konkurs.docx

(27 KB) Pobierz

Strach otworzył mu oczy i wcisnął do rąk broń. Poderwał się i na chwiejnych nogach zatoczył koło w miejscu. Uniósł blaszany puklerz i wymierzał cięcia. Otaczali go ze wszystkich stron, w mroku przypominali jednolitą masę, wysocy i szczupli szeleścili od podmuchów chłodnego wiatru. Zdyszany zatrzymał się w miejscu, wzrok przyzwyczajał się do mroku, a spięte ciało szykowało się do starcia. Z każdym oddechem szał wywołany strachem mijał, zrobił kilka obrotów szukając w sięgających pasa zaroślach przeciwników. Wsłuchiwał się w ciszę, aż nie przerwały jej bicie serca i krew szumiąca w skroniach. Ostrożnie schował szable do pochwy i zastąpił ją pistoletem. Do drugiego przedramienia puklerz był przypięty pasami, dlatego palce wolnej dłoni zacisnęły się na miniaturowej latarce.

Zasłona nocy ustępowała jasnym snopom latarki nie pokazując niczego więcej niż trawy. Po chwili do jego uszu dobiegł dźwięk strachu. Konik polny spłoszony wyskokiem kontynuował przerwany koncert.

Zdenerwowany wcisnął wyłącznik i utonął w ciemności. Zastanawiał się, która godzina, złośliwe niebo zakryło chmurami księżyc z gwiazdami. Rozważał, czy mimo wybudzenia i resztek adrenaliny płynącej we krwi nie spróbować zasnąć. W końcu znowu miał iść cały dzień.

Problem wędrowca rozwiązał się sam. Wyglądało to jakby zza horyzontu rzucono złotą włócznią, po chwili pojawiały się kolejne i kolejne, aż poranek rozpoczął się na dobre.

Załatwił poranne potrzeby, nie był głodny, wypił tylko łyk wody z butelki. Związał mocniej buty, poprawił kurtkę, podrapał się po zarośniętej brodzie i zszedł do rowu. Wyłożony białymi odłamkami kamieni przypominał granicę między technikom a naturą. Wieńczące nasyp tory kolejowe roniły łzy od porannej rosy, ze zgrozą pomyślał, że ten szlak nigdy się nie skończy.

Bez obawy szedł między szynami. Świat się skończył, a jedyna machina mogąca go zmiażdżyć była przed nim, przynajmniej taką miał nadzieje.

Szedł już godzinę nie mając w głowie niczego poza bólem pęcherzy i obdarć na kostkach. Zdał sobie sprawę, że jeśli poświeci temu całą uwagę to oszaleje. Dlatego szukał ratunku we wspomnieniach.

 

Tamtego dnia wypoczywał w cieple kominka, gdzieś w górach, daleko od ludzi. Miał być tylko on i jego ukochana.

- Sebuś?- Usłyszał głos w telefonie.

- Hej Sara! Gdzie jesteś? Mam już po ciebie jechać?

- Ach tak, tak. Będę za jakąś godzinę.

- Świetnie, to ja się już zbieram. Zjemy w mieście, czy upichcimy coś w domku?

- Oczywiście, że w domu. Na tarasie. Patrząc na góry i gasnące wśród nich promienie lata…

              Lubił jej głos, a szczególnie, gdy nabierał rozmarzonej barwy.

- Kocham cię, Sara…no kocham cię jak…

- Dobra, dobra…poczekaj aż się zobaczymy! Pa!

             

              Widząc wynurzające się znad wzniesień bloki skrzywił usta i na moment zwolnił kroku. Przypomniało mu się miasteczko, jakie zostawił za sobą dwa dni temu. Nie dość, że na peronie cuchnęło od gnijących świńskich trucheł to na dodatek miejscowi chcieli go obrabować. Miał szczęście, że hałas zwabił „ślizgaczy” i wszyscy musieli uciekać.

              Z każdym krokiem miasteczko się powiększało. Otoczone dzikimi polami, łąkami i lasami nie różniło się od innych widm. Od prawej rzucały cienie wyblakłe, zielone bloki mieszkalne. Dalej widział coś, co szarpnęło w nim dawno niedrgającą strunę. Oddech i kroki przyśpieszyły, a ożywione wspomnienia z łatwością odnajdywały słowa.

              Rozpoznał pomarańczowo-białą szkołę średnią, kort, basen, hale sportową i pobielaną szkołę podstawową. Szukał nazwy miejscowości, do której się zbliżał. Miał wrażenie, że minęły wieki, albo kilka wcieleń. W końcu wdrapał się na porośnięty trawą garb i padł na kolana.

-To…mój…dom…Brzeg…Brzeg Dolny!

 

              Gdy dojeżdżał do miasta przekroczył niewidzialną granicę, za którą zaczęły go bombardować oświetlone reklamy. Świeciły latarnie, mijające go samochody i okna w mieszkaniach. Czuł jak wzbiera w nim gniew, ponieważ powrócił do cywilizacji, nienawidził jej, pragnął jej śmierci, albo przynajmniej od niej uciec. Jeszcze tylko chwila, myślał, zabiorę Sarę i wracam do mojej górskiej fortecy. Bastionu chroniącego mnie przed najgorszym z wrogów!

              Wjeżdżał w zakręty, włączał kierunkowskazy, przepuszczał pianych pieszych, denerwował się na rowerzystów- był piątkowy wieczór. Wpadał w rytm monotonii i doprowadzało go to do szału.

              Zatrzymał się na psach, ostatniej granicy dzielącej go od ukochanej, wpatrywał się w idących za wolno ludzi i świat nagle stanął w miejscu. Wiedział, że widzi przed sobą ruch, ale intuicja wykrzykiwała ostrzeżenie.

              Nagle ujawnił się ukryty w czaszce granat. Siła wybuchu sprawdzała granice wytrzymałości mózgu, aż w końcu z dziwnym uczuciem triumfu stracił przytomność.

 

              Zmusił się do wystudzenia emocji, wspominki i sentymenty zachował na później. Rodzime strony tak jak każde inne mogły zostać skażone. Zakrył twarz maską tlenową, na dłonie włożył gumowe rękawice. Wyciągnął z pochwy szable i machnął nią na próbę. Szedł z cichą nadzieją, że miasteczko nie zmieniło się za bardzo od jego ostatniej wizyty.

              Beznamiętnie mijał posesje, normalnie sprawdzałby domy dla żywności i innych dóbr, ale przypomniał sobie, że po drodze czeka na niego stacja benzynowa.

              Idąc chodnikiem zatrzymał się obok małej, białej cysterny i wstrzymał oddech. Boczna ściana budynku i dystrybutory paliwa zostały pomazane krwią. Zbliżał się powoli starając się rozglądać, ale ślady pozostawione po nieszczęśnikach za bardzo przykuwały jego uwagę. Wyglądało to tak, jakby ludzie pozabijali się o paliwo i żywność, ale nigdzie nie było widać trupów. Tylko opuszczone samochody blokujące ulicę, aż po szlaban kolejowy.

              Zatrzymał się przed szklanymi, automatycznymi drzwiami i zadrżał na widok czerwonych śladów dłoni. Rozchylił skrzydła, wszedł do środka. Stąpał delikatnie starając się nie hałasować, oraz unikać wyblakłych smug, tylko, że były prawie wszędzie.

              Miał szczęście. Ludzie nie zdążyli wynieść wystarczająco dużo jedzenia. Wziął bezpieczną ilość by w razie problemów waga jedzenia nie spowalniała go podczas biegu. Zaczął jeść zeschniętą, słodką bułkę. Wychodząc poczuł spleśniałą woń i bez zastanowienia wyrzucił resztę.  Z sentymentem spojrzał na zaparkowane tiry, podszedł do nich i westchnął kładąc dłoń na ciągniku.

              To był wielki błąd.

              Znieruchomiał, przez strach i rozsądek, patrzył na początek plandeki i modlił się w duchu. Czułki tańczyły w powietrzu wychwytując dźwięki. Galaretowate ramie sunęło po przyczepie zostawiając lepki śluz.

              Idzie tutaj!

              Na tułowiu było widać strzępy materiału, mogłoby to być dowodem ludzkiej przeszłości tego potwora, albo informacja o ostatnim posiłku.

              Sunął powoli odpychając się ogonem, wiedział, że to zmyłka. Ślizgacze nie lubiły się przemęczać, ujawniały swoją szybkość i zwinność tylko wtedy, gdy były pewne, że zdobycz jest w ich zasięgu.

              Mężczyzna patrzył w tańczące czułki, mdliło go od widoku zmarszczonej, obślizgłej skóry prześwitującej kości.

              Jeśli dam się sprowokować, zginę.

              Stwór zatrzymał się, wyglądało przez chwili jakby się rozglądał. Zwrócił się w stronę budynku stacji i zamarł na chwile w bezruchu. Po dłuższej chwili ruszył w jej kierunku, cicho, bezszelestnie, jakby unosił się nad kostką brukową, oraz asfaltem. Gdy poczuł się bezpieczny delikatnie odwracał głowę za ślizgaczem. Zobaczył szczura jedzącego spleśniałe resztki, biedne stworzenie, ślizgacz zbliżył się na tyle, że zaprezentował swoje pełne możliwości. Wystrzelił do przodu z gracją węża chwytając gryzonia długimi paluchami. Nie widział jak potwór się posila, wycofywał się, aż wszedł między samochody blokujące wjazd.

 

              Wybudził się przez hałas, otępiały i zamroczony znieruchomiał ściskając dłońmi skronie by powstrzymać ból. Oddychał coraz szybciej, otworzył oczy, ale oślepiło go światło. Po chwili ponownie stracił przytomność.

              Otwierając oczy pierwsze, na co zwrócił uwagę to brak bólu, suchość w ustach i lekkie zawroty głowy. Rozejrzał się dookoła, wzdrygnął się, przednia szyba była umazana krwią, a boczne pokryte pajęczynami pęknięć.

              Powoli odpiął pasy, nacisnął klamkę drzwi i ostrożnie stawiając kroki wyszedł na zewnątrz.

              Od tego, co zobaczył zawrót głowy omal nie zwalił go z nóg, omiótł oczyma dookoła i padł na kolana.

              Wszędzie panowały ciemności, pozbawione prądu miasto rozświetlały księżyc i gwiazdy. Widział kontury ludzkich sylwetek pokotem leżących na chodnikach, ulicach, w bramach kamienic i zaułkach. W samochodach, jakie blokowały ulice również było widać martwych kierowców.

              Oparł się o asfalt, myślami błądził w próżni dopóki nie ujrzał niewyraźnej, lekko rozmytej twarzy.

              Sara.

              Czołgał się między trupami w kierunku dworca, po dłuższej chwili wstał i szedł flegmatycznie, co chwila potykając się. Nie orientował się ile razy wymiotował zanim nie przekroczył wielkich, spróchniałych, dwuskrzydłowych drzwi.

 

              Powinien iść wzdłuż torów, za pociągiem, tam mogli być ludzie. Wybawienie. Ale z drugiej strony jestem w domu, myślał.

              Przekroczył szlaban, szedł w dół głównej ulicy z zafascynowaniem nazywając mijane budowle. Nie było ich wiele. Sklep ogrodniczy, posterunek policji, sklep monopolowy i za skrzyżowaniem pojawił się pierwszy z wielu supermarketów. Pamiętał. Jak pójdzie dalej znajdzie ich jeszcze pięć, a może i sześć? Burmistrzowie uwielbiali budować supermarkety, nigdy ich nie lubił, Sebastian wolał klimat małych, osiedlowych sklepików.

              Znieruchomiał na widok znajomego bloku mieszkalnego, był kolorowy- niedawno odrestaurowany- i wzniesiony na wysokość zaledwie drugiego piętra. Ale tam, tam było jego dzieciństwo, oraz…rodzice. Nagle poczuł ogromny wstyd. Kiedy ostatnio myślałem o rodzicach?

              Otworzył ciężkie, skrzypiące drzwi klatki schodowej i przekroczył próg. Gdy zatonął w ciemności wymacał drogę do schodów i położył stopę na pierwszym stopniu. Nie zwrócił uwagi na hałas, jaki zrobił. Zwrócił dopiero na następny.

              Szaleńczy krzyk rozległ się z piwnic, wydawało się, że wstrząsnął całym blokiem. Sebastian błyskawicznie odwrócił się do wyjścia i skoczył- tyle powinno wystarczyć, jedną nogą był na zewnątrz.

              Chwycono go za plecak i płaszcz, jednocześnie spadały na niego uderzenia pięści. Siłował się, ale nie miał większych szans. Wyszarpnął z cholewy buta nóż, odwrócił się twarzą do napastników i dźgał w nadziei, że trafi gardło, czy pierś.

              Zobaczył jak padające zza jego pleców światło oświetla sylwetki. Byli ludźmi, kiedyś, zanim nie spłonęły ich dusze. Teraz to obłąkańcze monstra żądne krwi wszystkiego, z czego można jej utoczyć.

              Bronił się, ciął i kaleczył, słyszał jak piszczą od ran, ale to było za mało. Powalili go, uderzył głową o schody, ale nie stracił przytomności. Łapska okładały go po piersi, paluchy próbowały dosięgnąć twarzy, a on desperacko walczył o życie. W końcu przypomniał sobie o pistolecie, wyszarpnął broń z kabury i wystrzelił. Oddał jeszcze kilka strzałów zanim jakaś zabłąkana pięść nie zdzieliła go w skroń.

 

              Nie było jej tam. Wszystkie pociągi zdążyły dojechać na stację, ale nie dojechał pociąg Sary. Powracały mu zmysły, rozglądał się, nasłuchiwał, węszył, oszalał. Wskoczył na tor i obmacywał tory, aż w końcu zaczął wyć. Na dworcu panowała głucha cisza, dziesiątki trupów zalegały w pobliżu pociągów, jakby ze wszystkich ludzi nagle uleciały dusze. Przyjrzał się niektórym, krew sączyła się z ich nosów, uszu i oczu. Niektórzy drgali jeszcze w konwulsjach, podbiegał do takich i próbował reanimacji. Nic to nie dawało, umierali, a on mógł tylko przyglądać się kończącym się skurczom.

- Oszalałeś! Zamknij się! Zamknij ryj!

              Wystraszył się ostrego szeptu i przewrócił się na bok zasłaniając twarz rękoma.

- Kolejny. Jeśli apokalipsę musieli przeżyć sami głupcy i tchórze to czeka nas smutna przyszłość…

- Kim…kim jesteś?

- Twoim aniołem stróżem.- Mężczyzna odpowiedział ironicznie. Twarz miał paskudną, brudną od zakrzepłej krwi i poznaczoną ranami. Miał na sobie kamizelkę kuloodporną i strzelbę wycelowaną w niego.- Zbieraj się. Chyba, że poczekasz, aż przyjdą.

- Kto?

- Obłąkańcy. Słyszysz? Zwabiłeś ich krzykiem. Choć za mną, jeśli chcesz żyć.

 

              Obudził się i natychmiast tego pożałował. Czuł ból chyba z tysięcy ran, było mu gorąco i w głowie tłukł ktoś młotem jakby pragnął wypuścić mózg na wolność. Drgnął, muszę uciekać, poruszył się gwałtownie, aż położono mu na twarz wilgotną szmatę. Stopniowo uwalniał się od ciała, wypełniała go lekkość, swoboda. Rozwiązywano supełki wiążące go z ciałem, a gdy rozplątał się ostatni uleciał.

              Śniła mu się przeszłość. Beztroskie lata dzieciństwa spędzonego w Brzegu Dolnym. Oczyma młodego Sebastiana rozglądał się po drzewach podczas spacerów po parkach. Uwielbiał je, za ich wielkość, zieloność i magie, jaka kryła się w cieniach, czy rozstrzelanych smugach światła.

              Odwiedzał kryjące się wśród zieleni mauzoleum. Wtedy smutek mieszał się z fascynacją. Smutek, ponieważ ktoś skutecznie ograbił ruinę z należytej czci i godności, fascynacją, ponieważ ta niewielka budowla budziła wyobraźnie.

              Zatrzymał się przed Domem Kultury. Zawsze na dłuższą chwilę, wyobrażał sobie jak robi zdjęcia na pocztówkę. Pałac wyglądał przepięknie, ale żałował, że z tylu wież, jakie oglądał na starych fotografiach pozostało tak niewiele. Po paru chwilach zapomnienia biegł do środka na zajęcia. Nigdy się nie nudził.

              Stare miasto posiadało atmosferę, magnetyzm, przez który spędził tam całe dzieciństwo. Kiedyś wszystko było stare i brzydkie, ale gdy dojrzewał wszystkie kamienice zdawały się to robić razem z nim. Wszystko odmalowywano i upiększano. Wszystko, wszystko z czasem stawało się piękniejsze.

- Otwórz oczy. Teraz, teraz!

              Powieki rozwarły się niechętnie, wyłowił taniec płomieni świec, a po chwili łunę rozpływającą się po policzku młodej kobiety.

- Cco… się dzieje?

- Sprawdzam, czy żyjesz. Oddychałeś strasznie dziwnie, niepokoiłam się i jeszcze ta gorączka. Jak się czujesz?

- Gdzie…jestem?

- W mojej twierdzy. Markecie jaki mijałeś zanim wszedłeś do bloku. Odbiło ci? Nie wiesz, że tam śpią obłąkani za dnia?

- Ja tylko…mieszkałem tam kiedyś.

- Prawie zginąłeś przez sentyment…

- Kkim jesteś?

- Ewa. Ewa Starska. Ty?

- Krogulewicz. Sebastian…jak…jak mnie uratowałaś?

- Może to i szajbusy, ale mimo to dalej ludzie, a nie znam nikogo mocnego na gaz pieprzowy. Dobrze, że miałeś maskę.

- Jesteś…sama?

- Mówienie sprawia ci trudności. Nie dobrze. Odpocznij. Nie wiem, czy wybudziłam cię z troski, czy chęci rozmowy…nie, nie jestem sama. Jest nas kilkoro, ale wszyscy poszli na szaber.

              Nie odpowiedział. Zamknął oczy i mimo rozpalającego się bólu zasnął od razu.

 

-Moja dziewczyna! Ona jest w tamtym pociągu!

- Och w tamtym na pewno nie.

- Co? Skąd wiesz?!

- Fala uderzeniowa nie zniszczyła całej elektroniki od razu. Zbierałem informacje zanim wszystko padło. Niech Internet spoczywa w pokoju…

              Biegli przez uliczki wymijając śmieci i złom. Wszędzie było ciemno za wyjątkiem drogi rozświetlanej przez latarkę Anioła Stróża. Mężczyzna nagle się zatrzymał unosząc zaciśniętą pięść. Sebastian znał ten gest z filmów, więc wyhamował i zamarł w oczekiwaniu. W między czasie rozglądał się, Konrad zgasił latarkę, już miał protestować, gdy syknął:

- Są przed nami.

              Krogulewicz przyglądał się pochodowi, jaki przechodził za wylotem uliczki. W bladym świetle gwiazd wyglądali na cienie idące w marszu żałobnym. Sylwetki przypominały ludzkie, ale prawie wszyscy maszerujący garbili się, powłóczyli nogami, albo drżeli i upadali raz, za razem.

- Za mną.- Odezwał się do chłopaka, gdy ulica opustoszała.

              Biegli bez wytchnienia i zatrzymali się dopiero w klatce schodowej. Za zamkniętymi drzwiami oparli się o chłodne ściany i łapali oddech.

- Co…co się dzieje?- Wydyszał Sebastian.

- Apokalipsa.

- Coś…więcej?

- To, czego zapewne doświadczyłeś to coś w rodzaju echo fali uderzeniowej ładunku elektromagnetycznej. Ruscy z tym się bawili swego czasu. Niszczy elektronikę a z ludzi robi bezduszne maszyny do zabijania.

- Ale…jak?

- Nie będę ci teraz robił streszczenia anatomii mózgu. Wyprzedzając pytanie, żyjemy bo jesteśmy niesamowici, albo bardziej wiarygodnie…nie wiem.

- Skąd wiesz gdzie jest pociąg Sary?

- Och jej pociąg ma na tym odcinku jeden postój więcej od pozostałych. O tej porze, tak na oko…musi być z kilometr stąd.

- Idę tam. Idę po nią!

- Człowieku- zagrodził mu wyjście.- Te…stwory…stały się nocnymi zabójcami. Mają wyczulony słuch i ogromne parcie na ludzką krew, a nawet mięso.

- Zrobili z nich kanibali…? Nie ważne. Muszę ja uratować!

- Nie uratujesz jej ginąc rozszarpany w ciemności przez hordę wyzutych z ludzkich uczuć potworów. Poczekaj do rana, a pójdę z tobą. Zgoda?

              Zmierzył go ponurym wzrokiem i usiadł ciężko na schodku.

-Zgoda.

 

- Ewa…wody…- Słaby głos poniósł się po pogrążonym w ciemności pomieszczeniu. Poczuł szyjkę butelki w kąciku ust, po czym łapczywie spijał lecący płyn.

- Lepiej?

-Mhm.

- Powiesz mi po co tutaj przyszedłeś?

- W podróży przypomniałem sobie jak bardzo kocham to miasto…

- Hah…miasto. Duże słowo. A tak na poważnie?

- Szukam mojej dziewczyny.

- Dziewczyny?

- Tak. Na imię ma Sara. Napisała… mi list, żebym szedł za nią…wzdłuż torów…tam ma być bezpiecznie…

- Szkoda, że Brzeg Dolny przywitał cię tak brutalnie. Zostawiała listy?

- Tak. Znajdowaliśmy je, co jakiś czas. Jest w grupie. A gdy doszliśmy do jednego z miast okazało się, że jedzie z pociągiem, konwojem.

-Co? I jacy my?

- Szukałem Sary z Aniołem Stróżem…ale zginął. To było dawno i nie chce o tym…nie…nie chce…

- Spokojnie…już-Zaczęła gładzić go po twarzy.- Wszystko już dobrze. Jesteś bezpieczny. Jesteś…w domu.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin