Harry Potter i Aniołowie 29 rozdziałów 6 tom 2008-05-15.doc

(1265 KB) Pobierz
http://potter6-8

http://potter6-8.blog.onet.pl/


Rozdział I - "Listy"

Harry biegł korytarzem. Ściany były obdrapane, na podłodze walały się sczerniałe ze starości kości. Cały ten ogromny tunel napawał młodzieńca strachem. Ale biegł. Biegł bez przerwy, nie wiedział ile czasu już to robi. Wszystko było takie nierzeczywiste. Za czym biegł? Nie wiedział, chyba biegł, by zrzucić pewien ciężar, który ciążył na nim od czasu śmierci Syriusza.

- Harry… - rozległ się znajomy dźwięk. Chłopiec zatrzymał się i odwrócił. Daleko za sobą widział swój najgorszy koszmar – Lorda Voldemorta. Wysoki, pająkowaty, trupioblady mąż kroczył ku niemu z wyciągniętą różdżką. Potem Potter poczuł przymus spojrzenia w dal. Przed nim, też bardzo daleko, stał Syriusz.

- Chodź, Harry… - szepnęła zjawa senna udająca wuja chrzestnego i wyciągnęła dłoń. Harry chciał biec, ale nie mógł. Czuł się, jakby próbował pokonać taflę lodu. Z każdym kokiem zjeżdżał coraz bardziej w stronę swego koszmaru, Toma Marvolo Riddle’a, który bez przeszkód szedł ku niemu. Już miał krzyknąć z przerażenia, gdy świat nagle popękał, na sekundę się zatrzymał i wszystko rozpadło się z metalicznym odgłosem – kerr-czik, kerr-czik…

 

***

 

Harry usiadł na łóżku zlany potem. Budzik metalicznie trzeszczał na szafce po lewej stronie. Cały pokój pogrążony był w półmroku, zasłona przepuszczała nieco księżycowej poświaty. Wszystko to nadawało sypialni młodzieńca mistycyzmu. Bohater wymacał okulary i założył je jedną ręką na śliski od potu nos. Drugą dłonią wymacał budzik i przysunął go bliżej twarzy. Piętnaście po północy. Prawie przespał swe urodziny. Wyczołgał się spod kołdry, wyłączył trzeszczący budzik, rzucił go na pościel i podszedł do okna. Wolno rozsunął kotarę, a cały pokój pogrążył się w jasnym, srebrnym blasku. Księżyc nie był przysłonięty ani przez jedną chmurkę. Harry doskonale słyszał przekleństwa jakiegoś żebraka, gdy ten nie znalazł nic w kontenerze na śmieci. Typowa noc na ulicy Privet Drive, pomyślał młodzieniec i swym zwyczajem usiadł na parapecie. Oparł twarz o zimną szybę i zaczął nasłuchiwać. Słyszał zwyczajne odgłosy ulicy – brzęki latarni, odgłosy żebraków, trzepot skrzydeł… Trzepot skrzydeł?! Harry natychmiast uchylił okno i spojrzał w dół. W kwiatach ciotki Petuni wiło się kilkanaście niewyraźnych, mocno upierzonym kształtów. Potter mrugnął z niedowierzaniem i wywiesił przez okno pościel. Powoli, ostrożnie zsunął się na dół i uwolnił przerażone ptaki. Nie był szczególnie zdziwiony, gdy, odkrył, że były to sowy, używane przez czarodziei jako kurierzy. Uwolnione ptaki zatrzepotały skrzydłami i szybko znalazły się w pokoju młodzieńca, który, jako istota bezskrzydła, musiał znowu pokonywać mozolną drogę po ścianie. Gdy w końcu znalazł się na powrót w swoim pokoju, przyjrzał się opierzonym posłańcom. Natychmiast rozpoznał swą Hedwigę, znajoma mu była również mała sówka Rona, Świstoświnka. Oprócz tego na szafce siedziało kilka sów innej maści, których Harry nie rozpoznawał. Szybko odwinął liścik z nóżki swej sowy i rozwinął pergamin. Wypadły z niego dwa, źle wycięte wycinki z „Proroka Codziennego”, gazety czarodziejów. Młodzieniec bez namysłu chwycił pierwszy z nich i wstrząśnięty przeczytał nagłówek.

 

Albus Dumbledore zaginął!

Dyrektor największej szkoły sztuk magicznych w Anglii, Albus Dumbledore, zaginął! „Poszukiwania na niewiele się zdały” relacjonuje „Prorokowi” zasłużony auror, Alastor Moody, który osobiście przeszukał cały budynek wraz z grupą bliżej niezidentyfikowanych osób. „Przeszukaliśmy całą szkołę i nie znaleźliśmy żadnych magicznych śladów aportacji, deportacji czy walki. Bariery zamku pozostały nienaruszone. Gabinet dyrektora jest zamknięty na cztery spusty i wszelkie czary otwierające imają się ich. Nie pomogło nawet wezwanie olbrzyma uderzeniowego.” Relacja aurora nie przynosi zbyt wielu wyjaśnień. Wiadomo jednak, że dyrektora ostatni raz widziano w gospodzie Pod Świńskim Łbem w wiosce Hogsmade. Potem kilku świadków widziało go udającego się do zamku. Było to przed jakimiś dwoma dniami. Od tamtej pory nikt nie widział profesora Dumbldore’a. Minerwa McGongall odmówiła chwilowego przyjęcia urzędy dyrektorki, dlatego też mister rozpoczął poszukiwania czasowego zastępcy. Zakres poszukiwań objął już naprawdę duży obszar, aurorzy wykluczają porwanie. Będziemy Państwa informować o bieżących wydarzeniach. Więcej o relacji Alastora Moody’ego na stronie 10.

 

Harry oniemiał, ręce mu zmartwiały. Wypuścił nieświadomie świstek, który gdy spadł na podłogę, ukazał swą drugą stronę – zapisaną czerwonym atramentem datę wskazującą na miesięczne opóźnienie. Więc dyrektora nie ma już miesiąc, pomyślał Harry. Profesor Dumbledore znikał już wiele razy, ale teraz mogło to mieć zupełnie inne podłoże. W końcu Voldemort powrócił. Po chwili namysłu młodzieniec chwycił drugi, lekko większy świstek i wyciągnął go na odległość dłoni. Większość ścinka wypełniała olbrzymia fotografia.

 

Czasowy dyrektor Hogwartu mianowany!

Niedawno Ministerstwo Magii wydało oficjalne zaświadczenie dotyczące chwilowego zastępcy profesora Dumbldore’a. Został nim były dowódca sił uderzeniowym Ministerstwa, jak i były przywódca kasty aurorów – Astrume Elementrari z Cypru. „To odpowiedni człowiek na właściwym stanowisku” mówi nam młodszy asystent ministra, Percy Weasly. „Elementrari to potężny czarodziej, którego osiągnięcia przyćmiewają wszystkie operacje sił uderzeniowych Ministerstwa. Sam rozbijał kilkanaście lat temu całe oddziały śmierciożerców, walczył nawet z samym Voldemortem. Niestety, ma od tego czasu okropnie zmasakrowaną twarz i od dłuższego czasu przebywał w swojej samotni w Himalajach, zamku warownym Castle Eltrame. Zgodził się przyjąć funkcję tylko ze względów ochronnych.” Nic więcej nie udało się nam zdobyć, posiadamy jednak aktualną fotografię Astrume’a Elementrariego.

 

Harry spojrzał po raz pierwszy na fotografię u góry i mrugnął. Podłużne zdjęcie przedstawiało wysokiego mężczyznę w czarnym płaszczu, szarych rękawicach i kapturze o nienaturalnie czarnym wnętrzu, który nawet z fotografii zdawał się emanować obojętnością, chłodem i magią. Ruchome zdjęcie pokazywało szybko padający deszcz, wolne ruchu ciemnego płaszcza i wyraźne chmurki zimna bijące przy każdym wydechu z magicznej ciemności nakrycia głowy, choć był środek lata. Tajemniczy auror niebezpiecznie przypominał Harry’emu dementora, a w najgorszym przypadku, bardziej tajemniczą wersję Lorda Voldemorta. Chwilę później młodzieniec przeczytał resztę tekstu.

 

Pełną listę osiągnięć tego potężnego czarodzieja możecie Państwo zobaczyć na stronie 2, w ramce „Osiągnięcia nowego dyrektora Hogwartu”.

 

W rogu widniał zapisany znowu czerwonym atramentem znak – data wskazywała na poprzedni tydzień. Harry domyślał się, kto mógł mu przysłać te wycinki, jednakże z czystej ciekawości sięgnął po list. Nie był specjalnie zaskoczony, widząc koślawy podpis.

 

Drogi Harry!

Mam nadzieję, że zanim sięgnąłeś po list, obejrzałeś fragmenty „Proroka”. Jeśli nie, zrób to szybko! Ale heca… Nikt by chyba nie pomyślał, że Dumbledore może tak po prostu wyparować, co? Z resztą, nieważne… Osobiście nie mogę się już doczekać powrotu do szkoły! Ciekawi mnie ten nowy dyrektor. Choć wygląda podejrzanie, nie sądzisz? Do zobaczenia 1 września na Pokątnej Harry!

Ron

PS: Mam nadzieję, że po tej awanturze na peronie Twoi mugole wypuszczą Cię z domu?

 

Młodzieniec zmartwiony odłożył list na łóżko i rozejrzał się. Wkoło kilka sów próbowało dostać się do klatki Hedwigi, a ona sama dziobała jedzenie w miseczce. Harry sam się zastanawiał, czy uda mu się wrócić do szkoły. Po szoku, jaki zafundował Dursleyom Szalonooki, młody czarodziej szczerze wątpił w swoją przyszłość. Potem otworzył jeszcze kilka listów, jeden od Hermiony, wraz z prezentem („Podręcznik czarnej magii”, twórcze, myślał Harry), oraz od Hagrida, który pisał z Alpów. Potem rozwiązał opasłą paczkę, którą niosły aż dwie sowy. W środku był krótki liścik od Percy’ego, który wyjaśniał, że w ramach zadośćuczynienia przysyła Harry’emu ten oto prezent. Młodzieniec z mieszaniną złości i ciekawości na twarzy otworzył paczkę. Szczęka natychmiast mu opadła. Okazało się, że w paczce była mała, drewniana skrzynia z okrągłym zamkiem. Liścik w środku oznajmiał – użyć zaprogramowanej różdżki. Czarodziej szybko wygrzebał ze swego standardowego kufra różdżkę i powoli, jakby bał się eksplozji, wsunął ją w otwór i ostrożnie przekręcił. Rozległ się metaliczny trzask i wieko samo się uchyliło. Harry zaś oniemiał. W środku widać było coś na kształt długiego tunelu, który biegł pionowo w dół i niknął w ciemności. Po bokach, w obszernych wcięciach, widać było rzędy półek, kufrów, pomieszczeń i wręcz laboratoriów. Właściciel niezwykłego kufra miał obecnie przed oczami miejsce, gdzie mógł upchnąć nieskończoną liczbę przedmiotów.

- Dzięki Percy… - szepnął młodzieniec i ostrożnie zamknął wieko. Teraz stary kufer był mu już teoretycznie niepotrzebny, a nowy przypominał magiczną skrzynię Moody’ego. Takiego prezentu się nie spodziewał. Teraz przyszła pora na najcięższy cios. Harry drżącymi rękami podniósł szarą kopertę ze stemplem Hogwartu i Ministerstwa – w środku niewątpliwie były wyniki sumów. Rozerwał powoli brzeg koperty i wyjął plik kart. Rozłożył największą z nim, beżową kartę jak z encyklopedii, i przeczytał.

 

Wyniki egzaminu – Poziom Standardowych Umiejętności Magicznych

Astronomia – P

ONMS – P

Zaklęcia - W

OPCM – W

Wróżbiarstwo - N

Zielarstwo – P

HM – N

Eliksiry - P

Transmutacja – P

 

Harry przeczytał list znowu. I po raz kolejny. Nie mógł uwierzyć – z historii magii „nędzny”? Powinien dostać „okropny”… Choć i to było lepsze niż sądził. „Wybitny” z zaklęć – młodzieniec spodziewał się najwyżej „powyżej oczekiwań”, ale najwidoczniej nie było aż tak źle. Jedyną oceną, z jakiej się nie zdziwił, było W z obrony przed czarną magią. Uśmiechnął się w duchu na myśl o Umbridge i odłożył kopertę. Przeczesał włosy i otworzył okno. Kolejno sowy wystawiały nóżki po zapłatę, a gdy już wszystkie, z wyjątkiem oczywiście Hedwigi, odleciały, Harry zamknął okno i chciał się położyć na łóżko i zasnąć. Lecz w tym momencie zauważył jeszcze jedną sowę i ostatnią kopertę – nie widział ich wcześniej, więc z początku lekko się wystraszył, potem jedna podniósł list i uważnie przyjrzał się pieczęci. Koperta była mlecznobiała, bielsza, niż jakikolwiek papier widziany do tej pory przez młodzieńca. Czarodziej obrócił kopertę. Nie było nadawcy. Po ponownym obróceniu listu Harry przyjrzał się dziwacznej pieczęci. Ukazywała ona dwie pary jastrzębich skrzydeł łączących się w pewnym momencie i mieszających. Zmrużył oczy i odczytał napis wypisany filigranowymi literami na spodzie znaku. „Deus’atinfelix”. Nie miało to głębszego sensu, choć coś młodzieńcowi przypominało. Z ciekawości złamał pieczęć i wyjął z koperty pergamin. Ponadto, gdy ją przechylił, wypadł srebrny sygnet. Harry zdziwiony rozwinął pergamin i zaczął czytać.

 

Panie Potter

Pragniemy Panu donieść, że w dniu 4 sierpnia, o północy, Pański dom zostanie zaatakowany i najprawdopodobniej zniszczony przez doborowe siły śmierciożerców. Radzimy Panu jak najszybszą ewakuację i zabranie z miejsca zamieszkania całego dobytku, bowiem z siłami przyjdzie sam Lord Voldemort. Prosimy także obejrzeć pierścień. Życzymy Panu przyjemnej, komfortowej podróży. Z poważaniem

Rada Antiquusum

 

Harry mrugnął z niedowierzaniem i już miał przeczytać dziwną wiadomość raz jeszcze, gdy zobaczył, że pismo powoli zanika. Szybko starał się przeczytać jakieś zdanie, ale ze zdumieniem zachowało się tylko jedno – „szybko”. Nie widział wcześniej tego słowa, lecz po chwili kartka stała się znów biała. Potem młody czarodziej, zszokowany, wyciągnął ze śnieżnobiałej koperty tajemniczy pierścień. Była to prosta, srebrna obrączka z wygrawerowanymi znakami „deus’atinfelix”, identycznymi jak na pieczęci. Harry podniósł go, obejrzał i niespodziewanie założył. Nagle z sygnetu zaczęły wydobywać się srebrne opary, które po chwili pochłonęły w mgle cały pokój. Harry chciał krzyczeć, ale dźwięk rozmywał się cal od jego ust. Niedługo poczuł jakieś szarpnięcie, głośny trzask i przewrócił się na łóżko. Rozbił sobie głowę o róg i jedynym, co zdołał zobaczyć, był on sam i cały wystrój jego pokoju w olbrzymiej sali rodem z gotyckiego kościoła. Potem zemdlał i nie widział już nic…

Rozdział II - "Uniwersytet"

 - Potter…

W pokoju rozległ się aksamitny głos. Harry zmrużył oczy i powoli usiadł. Czuł, jakby czaszka pękła mu na dwoje, ból wręcz go oślepiał. Po chwili zaczął jednak wracać mu wzrok i zobaczył, że siedzi na swoim łóżku, pośród swego otoczenia, ale nie w swoim pokoju w domu przy ulicy Privet Drive numer cztery. Był to pokój proporcjonalny do jego własnego, jednakże była to gotycka komnata o czarno-szarych, ogromnych kamieniach budujących ściany, podłogę i sufit. Byłoby to może mnie surrealistyczne, gdyby nie wysoka, tajemnicza postać w rogu. Siedziała na starym kufrze Harry’ego. Był to wysoki człowiek o białej cerze, białych włosach i w czarnej szacie, która nasuwała skojarzenia ze śmierciożercami czy Astrume Elementrarim. Błękitne oczy świdrowały go spojrzeniem a tajemniczy uśmiech rodem z obrazów Leonarda da Vinci przydawał mu nierealistyki.

 - Eeee – wyjąkał młodzieniec i wyprostował się. Z sufitu zwisał żyrandol. Postać siedziała w tej samej pozie. Nastąpiła chwila niezręcznej ciszy.

 - Panie Potter – pierwszy odezwał się tajemniczy mężczyzna. Miał aksamitny, czuły, ciepły głos i wyraźny słowiański akcent. – Witamy w Uniwersytecie Magii i Psioniki Roshermathron.

Harry mrugnął z niedowierzaniem i wyjrzał przez wąski otwór, zapewne strzelniczy. Żołądek zwinął mu się w ciasny supeł, gdy ujrzał wiele setek metrów pod sobą olbrzymią twierdzę położoną na klifie. On sam znajdował się w jakimś olbrzymim, bardzo wysokim budynku, czy może wieży. Twierdza-miasto leżało na klifie nad przepaścią, widać było dwie drogi prowadzące w dół, na równinę. Nad nimi, tak daleko jak tylko czarodziej mógł wygiąć głowę, rozpościerała się olbrzymia góra.

 - Mont Everest – powiedziała postać i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Chyba mężczyzna był przyzwyczajony do takich zachowań. – Mamy tu piękny widok na Himalaje, prawda, panie Potter?

 - Kim pan jest? – zapytał Harry i odwrócił się do postaci w czarnej szacie. Ta tylko założyła nogę na nogę i mruknęła.

 - Jestem Piotr Archana, pochodzę z Polski. Jestem jednym z Aniołów.

 - Eeee… Czym? Z resztą, nieważne, ja jestem…

 - Harry James Potter, syn Jamesa i Lily Potterów zamordowanych z ręki Lorda Voldemorta szesnaście lat temu – wyrecytował Piotr i wstał. Harry wybałuszył oczy. Ten dziwny mężczyzna wiedział o nim wszystko. Jednakże cała ta sytuacja trochę go przerażała. Został wbrew swej woli porwany z własnego, może niezbyt kochanego, ale jednak, miejsca zamieszkania. Teraz zaś mężczyzna oznajmiał mu, że znajduje się w Azji, na dodatek na stoku najwyższej góry świata i do tego wbrew własnej woli!

 - Hej, hej! – krzyknął Harry i też wstał. Mężczyzna obrócił się ku niemu z pytaniem na twarzy. Harry lekko się zmieszał. -  Czemu zostałem uprowadzony wbrew mej woli i do tego jestem przetrzymywany tutaj jak więzień! No i co to ma znaczyć – Uniwersytet Magii i Psioniki Roshermathron?

Piotr uśmiechnął się.

 - No, nareszcie o to pytasz. Zostałeś wybrany przez Radę Antiquumus na ucznia naszej szanownej uczelni, założonej przez samego Merlina wiele wieków temu. Jesteś jednym z setki wybranych na całym świecie, więc ciesz się, Potter. Chodź za mną – mężczyzna wskazał drewniane drzwi, jak w celi, i pozwolił młodzieńcowi wyjść pierwszemu. Znaleźli się w długim, szerokim korytarzu obwieszonym arrasami, jasno płonącymi świecami i obrazami. Szkarłatny dywan był pościerany od setek stóp, które w ciągu wieków przeszły tym korytarzem. Harry czuł się, jakby kroczył w swym śnie, dzień temu. Po chwili dotarli do kolejnych drzwi, a potem do kolejnych – wszystkie prowadziły chyba do kwater „wybranych”, takich jak Harry, sprowadzonym tu siłą przez Radę Antiquumus, czymkolwiek by ona nie była. Szli kilkanaście minut, aż w końcu korytarz zaczął się rozwidlać. Piotr wybrał lewą odnogę, prowadzący w dół i zwijający się niczym wąż. Młodzieńcowi cała ta wyprawa przypominała zejście do Komnaty Tajemnic, kilka lat temu. Po długiej chwili korytarz nagle rozprostowywał się i odzyskiwał pion. Za sobą Harry słyszał tupot setek stóp, zapewne innych „wybranych” i ich „Aniołów”. Wszystko wydawało się tak dziwne i surrealistyczne, że czarodziej miał wrażenie, że kroczy we śnie. Po chwili obie postacie dotarły do olbrzymich, żelaznych wrót. Miały kształt półokręgu. Chwilę później do szerokiego korytarza wpłynął potok innych „wybranych”. Niektórzy z wysokich mężczyzn prowadziło kilku z nich, więc było ich zauważalnie mniej. Wszyscy byli w wieku Harry’ego, gdyby uczęszczali do Hogwartu, zaczynaliby szósty rok. Wszędzie trwały rozmowy w różnych językach.

 - Nie, ja z Irlandii…

 - Niemcy, konkretniej Berlin…

 - Zostałem do cholery porwany, co za…

 - Co ja tu robię, Durmstrang wygląda lepiej…

 - Cholera…

Takie rozmowy toczyły się w obszernym tunelu, choć zwykle były to monologi – wielu bało się mówić otwarcie o sobie czy o swoim zdaniu na temat miejsca pobytu. Natomiast „Aniołowie” tylko stali ponad tłumem, niczym bezimienni patroni i strażnicy, nieznacznie uśmiechając się do siebie nawzajem. Po chwili olbrzymie wrota zaskrzypiały raz i drugi, wszystkie rozmowy ucichły. Gigantyczne, żelazne skrzydła zaczęły powoli rozwierać się, niczym skrzydła ptaka szykującego się do lotu. Po chwili były zupełnie już otwarte. Zanim jednakże tłum „wybranych” wszedł do Sali widocznej za drzwiami, wyszedł z niej mężczyzna. Miał mlecznobiałe włosy, taką samą skórę i całe oczy. Nosił zaś szatę, która zdawała się być ucieleśnieniem czerni. Była tak czarna, że wręcz świeciła. Nagle wszyscy Aniołowie zgięli się wpół, a za ich przykładem poszli „wybrani”. Postać w czerni przeszła wolno w tłumie Aniołów i wybranych, zostawiając za sobą ścieżkę. Harry zauważył u jego boku dwie różdżki ze srebra. Piotr po chwili podniósł się i podszedł do mężczyzny.

 - Cherubie Oliocie… - szepnął i ukłonił się Oliotowi. Ten skinął głową i skinął na tłum.

 - Niech wchodzą – miał czysty głos, który oblewał uszy i umysł Harry’ego niczym fala przypływu. Jednakże, dało się w nim słyszeć jakąś… metaliczność, niczym dźwięki ze źle zestrojonego radia. Jednak Harry nie miał zbyt wiele czasu do namysłu, bo po chwili Aniołowie wystąpili przed tłum, było ich chyba czterdziestu. Wszyscy podobni, wysocy mężowie w czarnych szatach, nie imali się jednak do Cheruba Oliota, który była jakby doskonalszą wersją każdego z nich. Tłum wybranych stał ciągle w dwóch sznurach, nie śmiąc stąpać po śladach Oliota. Po chwili Aniołowie ruszyli, a za nimi wybrani. Na końcu kroczył majestatycznie Cherub. Niedługo potem wszyscy znaleźli się w olbrzymiej hali, dwa razy większej od Wielkiej Sali Hogwartu. Olbrzymie kolumny w stylu korynckim były zrobione z marmuru, granitu i srebra, a sam ich promień wynosił zapewne jakieś dwa metry. Sama sala przypominała olbrzymi kościół gotycki. Sufit niknął w ciemności, a niektóre dalsze kolumny podpierały półpiętro, na którym stał olbrzymi tron. Ten, kto na nim siedział, mógł spoglądać na całą salę z olbrzymiej wysokości. Po bokach, między kolumnami, wiły się rzędy stołów i ław kościelnych. Przed nimi zaś, tuż przed olbrzymim posągiem brodatego czarodzieja, który różdżką podpierał półpiętro, stał marmurowy, grawerowany w smoki i feniksy blat. Nagle Aniołowie znikli, kiedy wszyscy oglądali salę. Podobnie jak Cherub Oliot. Wybrani zostali sami. Nastało kilka minut niezręcznej ciszy, nawet wiatr umilkł. Postacie w ławach siedziały bez żądnego ruchu. Nagle zagrzmiał potężny głos dobiegający z blatu. Był czysto mechaniczny, niczym dźwięki wydawane przez komputer – jednakże miał w sobie pewną ludzką tonację, zgrzytanie.

 - Wybrani!

Wszyscy nagle wyprostowali się, a Harry, który stał z przodu, widział wyraźnie postacie za blatem. Było to czterech mężczyzn i trzy kobiety, z czego w samym środku siedział łysy mężczyzna poznaczony szkarłatnymi liniami blizn. Jednakże nie to było najdziwniejsze – wszystkie siedem istot miało olbrzymie, anielskie skrzydła. Siedzieli tam, kobiety nienaturalnie piękne a mężczyźni – nienaturalnie spokojni. Mieli na sobie srebrne szaty a ich skóra zdawała się przezroczysta, tak była biała. Jeżeli Oliot był doskonałym odbiciem Anioła – te postacie były czystą perfekcją.

 - Witajcie w Uniwersytecie Roshermathron, wybrani spośród najznamienitszych rodów i uczelni całego świata! – przemówiła jedna z kobiet, tym samym, cybernetycznym głosem, jednakże słychać było w nim czyste piękno i jakąś część ludzką. – Jesteście jednymi z nielicznych, którzy mają zaszczyt przebywać tutaj, w szkole założonej przed wiekami przez samego Merlina!

 - Tutaj właśnie – przemówił mężczyzna przy lewym krańcu stołu. – Zostaniecie wyszkoleni na Aniołów, najpotężniejszych magów całego świata.

 - Czemu? – krzyknęła jakaś dziewczyna na końcu i natychmiast oczy wszystkich zwróciły się na nią. Była wysoka, miała długie, czarne włosy i kremową cerę. Natychmiast zaś umilkła i starała się zapaść pod ziemię.

 - Czemu?! – zagrzmiał znów głos łysego przywódcy. – Ponieważ nadchodzą mroczne czasy. Jeden z najpotężniejszych czarnoksiężników naszych czasów, Lord Voldemort – nikt się nie wzdrygnął, Harry nie był do tego przyzwyczajony. – powstał, by znów odmienić losy świata. Dlatego też postanowiliśmy przeprowadzić pierwszy od setek lat wielki nabór. Każdy z was jest na swój sposób wyjątkowy, a wielu nie ma bladego pojęcia, że wraz z powstaniem Lorda Voldemorta obudziło się jeszcze kilka złowrogich sił, które od setek lat nękają ten świat. Jedną z nich jest Fenrir – prawilkołak, ojciec ich wszystkich, który na swe potępieńcze wezwanie zebrał armię tych istot i ruszył nieznanymi nam tunelami do Anglii – na wezwanie Voldemorta.

 - W Andach – zaczęła kobieta po prawicy łysego. – obudziła się zaś siła wieków. Najstarszy ze smoków – Smoczy Patriarcha Cine – obudził się i wraz ze swymi dziećmi, smokami cienia, wyruszył ku Europie, by siać śmierć i zniszczenie. Voldemort obudził moce, których sam do końca nie potrafi zrozumieć i dlatego Aniołowie po raz trzeci muszą się ujawnić, po raz pierwszy od tysięcy lat.

Postacie umilkły na chwilę. Harry był wstrząśnięty. Voldemort miał olbrzymie siły na swe rozkazy – jeżeli dołączyły do niego smoki i legiony potężnych wilkołaków, a może nawet inne siły, jak dementorzy, świat mógł być zgubiony. A on był jednym z, wielu, którzy zostali wybrani przez tą radę anielskich istot jako strażnik dobra  i pokoju. Każdy na swój sposób wyjątkowy, mówił przywódca tajemniczych istot. Harry nigdy tak naprawdę nie interesował się czarodziejami z reszty świata, nie wiedział, że mogą na ziemi istnieć potęgi jeszcze gorsze od Voldemorta.

 - Anioł Piotr Archana! – ryknął łysy i z cienia wyszedł znajomy już z widoku Anioł Harry’ego. Podszedł do rady i nachylił się. Po chwili skinął głową i zaczął iść ku tłumowi przerażonych „wybranych”. Po drodze zahaczył o czterech z nich, w tym Harry’ego, i wyprowadził z hali. Odchodząc, młodzieniec poczuł na sobie potężne spojrzenie i spojrzał machinalnie na półpiętro. W przebłysku światła zobaczył na podeście starca w szkarłatnej szacie, nie zdążył jednak dostrzec twarzy, bo ciemność pochłonęła salę i czwórka podopiecznych Piotra poszła z powrotem wężowym tunelem na górę wysokiego budynku.

 

Rozdział III - "Historie dotąd przemilczane"

Pięć postaci szło powoli spiralnym korytarzem. Mdłe cienie rzucane przez w połowie wypalone świece dawały mało światła, dlatego też szli praktycznie na oślep. Tunel był stromy, gdzieniegdzie skapująca woda utworzyła ślizgawki. Harry raz o mało nie skręcił sobie karku na jednej z nich. Jedyną osobą, która szła bez jakichkolwiek problemów, był Anioł. Poruszał się z niewysłowioną gracją, każdy krok zdawał być się wyważony i dokładnie przemyślany, a szedł szybko. Młodzieniec czuł się nieswojo pośród „wybranych”, choć miał pewność, że oni czują to samo. Były tu dwie dziewczyny i jeden chłopak, z czego jedna z nich miała długie, srebrne włosy i pokaźne kształty. Czarodziej niekiedy sam łapał się na tym, że patrzy na nią, a nie pod nogi, bo szedł ostatni. A przecież tyle spraw było niewyjaśnionych, tyle rzeczy zdarzyło się w tak krótkim czasie. Teraz młody mag myślał o liście od Rady. „Pański dom zostanie zaatakowany i najpewniej zniszczony”. Czy mogła być to prawda? Rzecz jasna Harry nigdy nie pałał miłością do Dursleyów, ale poczucie straty kogoś, choć osobliwie, ale jednak, bliskiego, było trochę przytłaczające. A może była to jednak tylko próba namówienia Harry’ego do podróży, do dotknięcia pierścienia, który teleportował go do Roshemathron? A może jednak nie… To pytanie nie przestawało dręczyć młodzieńca. Czemu? To pytanie też go nurtowało. Czy był aż tak niezwykły? A może to pomyłka? Chociaż nie… Na pewno nie. Harry już dawno przestał wierzyć w coś takiego jak „pomyłka” czy „zbieg okoliczności”. Po chwili jednak coś przerwało rozmyślania młodego Pottera.

- Patrzcie! – krzyknął chłopak o długich, czarnych włosach. Wszyscy zwrócili oczy w prawo. Piotr stał na balkonie bez poręczy, wcześniej Harry go nie zauważył. Zobaczył też, kilka metrów za sobą, kątem oka, wyjście na swój korytarz. Ile jeszcze przegapił przez swe rozmyślania. Przed nimi spiralny tunel się kończył. Czarodziej widział jak Piotr odwraca się, teraz stał do nich tyłem. Białowłosa dziewczyna jako pierwsza odważyła się wyjść za Aniołem. Stanęła jednak obok niego i zmarła. Potem odważył się wyjść sam Harry. Kiedy tylko przekroczył próg, poczuł, że stoi na żelazie, czuł to charakterystyczne zimno. Potem powoli podniósł wzrok i prawie zwymiotował. Stali na wijącym się w górę otwartym podeście, bez poręczy, podtrzymywanym chyba samą magią. Lecz nie to było straszne. Ów podest znajdował się, bowiem najpewniej… kilkaset metrów nad ziemią. Stali na otwartym, niepodtrzymywanym balkonie na wysokości, co najmniej stu pięter. Widok był oszałamiający. Harry widział ciągnące się w nieskończoność szczyty górskie, zaś pod nimi rozciągało się położone na surowym klifie miasto. Miało kształt półkola, na północnym wschodzie i zachodzie zaś kończyło się dwiema bramami, z którym dwie strome ścieżki prowadziły do rozległej kotliny w środku najwyższych gór świata. Gdyby stąd spadł, mógłby lecieć nawet minutę a po upadku żadne czary nie zdołałyby odzyskać jego ciała. Zrobił niepewny krok w stronę Piotra, który uśmiechnięty patrzył na wschód słońca, stojąc tuż nad krawędzią. Dziewczyna stała trochę dalej. Potter miał nogi jak z waty, ale i tak po kilkunastu morderczo strasznych chwilach dotarł do Anioła. Obrócił się za siebie i ujrzał pozostałą dwójkę wolno idącą w górę, po lekkiej pochylni wokół klinowatego, olbrzymiego budynku. Harry już wcześniej zauważył, a teraz potwierdził swe przypuszczenia, że ten gigantyczny budynek ma kształt końcówki sztylety, która musiała wystawać ze środka miasta pod nimi. Wrażenie było naprawdę piorunujące. Już chyba zrozumiał, czemu ci ludzie nazywają się Aniołami…

- Idziemy? – mruknął Archana i ruszył pewnie po pochyłym balkonie. Reszta ruszyła za nim. Po drodze dwie dziewczyny zamieniły nieśmiało kilka słów, lecz szybko milkły. Nikt nie miał ochoty zawierać teraz znajomości, nie po takim szoku. Po dłuższej chwili pięcioosobowa grupa dotarła do miejsca, z którego widać było szczyt wieży. Balkon znikł, a obszar pod nimi okalały chmury. Teraz widać było tylko niektóre wyższe góry i morze chmur.

- Ekhm… - chrząknął Anioł i wszyscy znów zwrócili na niego swe spojrzenia. Stał przed masywnymi wrotami wyrytymi w tajemnicze runy i dziwne symbole. Przydałaby się tu Hermiona, pomyślał młodzieniec. – Oto Runiczne Wrota – powiedział Piotr i wyjął różdżkę ze srebra. – Za nimi znajdują się kwatery ćwiczebne. Po całym mieście i tym oto, centralnym budynku, rozrzucone są automatyczne teleporty do tego miejsca. Same wrota są obłożone taką warstwą zaklęć, że nawet przywódcy Rady nie zdołaliby ich sforsować, wspólnymi siłami. Udamy się do Sali Przodków, gdzie zapoznacie się z historią Roshemathron. To tyle. Przejechał różdżką po niektórym runach i wypowiedział długo wiązankę zaklęć, której Harry nawet gdyby chciał i tak by nie zapamiętał. Po chwili Anioł zakończył inwokację i machnął zamaszyście różdżką. Kamienne wrota rozmyły się w powietrzu a cała grupa szybko wkroczyła do środka. Anioł machnął dłonią i drzwi znów się pojawiły. Oczom grupy podopiecznych Archana ukazał się wysoki korytarz z tysiącami odgałęzień. Oni poszli prosto. Młodzieniec widział w oddali otwarte areny, laboratoria i pokoje pełne najróżniejszych kryształów. Niedługo potem kolumna dotarła na sam koniec wijącego się korytarza. Piotr znowu szepnął słowo rozkazu i kolejne wrota rozmyły się w powietrzu, a grupka weszła do środka. Drzwi, jak poprzednio, natychmiast odzyskały konsystencję. Sala było czystą kulą z olbrzymią, kryształową kolumną po środku. W licznych gablotach leżały najróżniejsze księgi.

- Siadajcie – mruknął Anioł i sam usiadł na kryształowym tronie. Przybrał swój zwyczajowy wyraz twarzy i założył nogę na nogę. Poczekał, aż reszta też usiądzie i zaczął. – Witajcie w Sali Przodków, lub jak wolicie, Komnacie Pamięci. To w tej granitowej kuli przybyli utaj trzej założyciele uczelni i zarazem pierwsze osoby władające mocą – Magi, Psion i Eter.

- Jak? – zapytała białowłosa dziewczyna i odgarnęła włosy. Miała lekko spiczaste uszy. Miała piękny głos. - Magi, Psion i Eter – powoli powtórzył Anioł. – Pierwsze osoby władające czystą mocą. Magi był panem żywiołów, pierwotnej materii, z której wszystko było zbudowane. Umiał wzniecać ogień samym spojrzeniem, zabijać kamykiem. To jego umiejętność, magia, przetrwała do dziś w największej formie. Psion zaś…

- A jakiego rodzaju magii używał? – przerwała czarnowłosa dziewczyna o perskiej urodzie. Anioł ani trochę nie zmienił wyrazu twarzy, wciąż wręcz emanował obojętnością. Harry jednak podejrzewał, że pod tą chłodną maską kryje się irytacja, może rozbawienie.

- Rodzaju magii? – zapytał Piotr tym razem z lekkim rozbawieniem. Dziewczyna lekko się zmieszała. – To wy, magowie współcześni, odróżniacie rodzaje magii, czyli tkz. czarną i białą magię. To jest bezsens. To, że ktoś używa czarnej magii nie oznacza, że jest sługą Voldemorta czy, jak niegdyś, Morgany le Fay. Poza tym, jeśli mamy być dosłowni, to Magi wynalazł też magię runiczną, celtycką i alchemię. Więc… Nie wnikajmy, dobrze? Bo zajęłoby nam to cały dzień… – Anioł był wyraźnie rozbawiony. Choć widać też było po nim, że się niecierpliwi. Chyba nie lubił tego zajęcia. Dziewczyna zaś była kompletnie skonsternowana. – Więc tak… Magia… To najsłabsza z trzech sztuk używania pierwotnej mocy. Lecz najbardziej w tych dniach rozpowszechniona. Więc wróćmy do historii. Psion, brat bliźniak Magiego, nauczył się w swym czasie używać najwrażliwszego na moc narządu – umysłu. Z jego pomocą przepowiadał przyszłość, wnikał w sprawy przeszłości. Zgłębił tajniki telekinezy, telepatii i prekognicji. Te wszystkie umiejętności nazywamy dziś psioniką, a tych, którzy jej używają – psionami. To najbardziej tajemnicza z trzech sztuk i często trudno ją zgłębić, choć nie jest najpotężniejsza. Z jej pomocą dwaj psioni mogą przenosić góry, rozmawiać w umysłach, będąc na dwóch końcach świata i chodzić po wodzie czy biegać po ścianach. Poznanie tej sztuki wymaga ogromnej samodyscypliny, dlatego Aniołowie, którzy opanowali tą sztukę, są uważani za jednych z najwybitniejszych absolwentów Roshemathron. Pozostaje jeszcze jedna sztuka, tak… Eter był panem najpotężniejszej i najmroczniejszej ze sztuk. Nie mamy dla niej nazwy, dlatego nazywamy ją Elementem. Ci, którzy jej używają, to Elementarni. Niestety… Właśnie przez tych Elementarnych wczesny Roshemathron upadł. Eter miał, bowiem dzięki Elementowi moce nieograniczone, mógł dawać życie i manipulować esencją wszechświata. Widząc to, Magi i Psion zniszczyli swego starszego brata i nić więzów rodzinnych została przerwana. Słudzy Magiego i jego brata wymordowali wielu Elementarnych, byli, bowiem okrutni i nienawistni. Rozpoczęła się wielka wojna, w czasie, której powstały wampiry, wilkołaki i gobliny. W końcu jednak po stronie Magiego stanęły centaury. Psion zginął, zabity przez Smoczego Patriarcha Cine’a a Magi unicestwił ostatecznie organizację Elementarnych, którzy jednak rozpierzchli się po Ziemi i ich potomkowie – dobrzy i źli – żyją po dziś dzień. To tyle. Pytania? – Anioł westchnął i chrząknął. Widać było, że ta opowieść go męczy. Harry zauważył samotną łzę spływającą po białym policzku Anioła. Szybko jednak znikła. On sam zadawał sobie setki pytań. Nie było jednak odpowiedzi. Nigdy nikt nie opowiedział Harry’emu o psionice czy Elemencie, w bibliotece Hogwartu nie było wzmianki o pierwszej wielkiej wojnie dobra ze złem. - Ale… - odważyła się zapytać białowłosa dziewczyna. – Psion zginął, Eter też. A mi powiedzieli, że to Merlin założył tą uczelnię. Więc?

- To był Merlin – powiedział czarnowłosy, dotąd milczący chłopak. Chyba sobie coś uświadomił, bo pstryknął palcami. – Merlin to Magi, prawda?

- Prawda – stwierdził Anioł.

- A znasz jakiś Elementarnych? – palnął Harry. Piotr zamknął oczy, jakby sobie coś przypominał, a po chwili otworzył je i powiedział - Tak… W Roshemathron przybywa obecnie pięciu Elementarnych, wszyscy dobrzy oczywiście – dodał widząc minę Harry’ego. – Jednym z nich jest Dante Alighieri, przywódca Rady, ten łysy. Potem jest jedna z członkiń Rady, chyba Serafia się nazywa, nie wiem… Potem jest Cherub, Oliot, który z resztą pretenduje do Antiquumus. Na końcu jest dwóch Aniołów, ale nie znam ich. Są pilnie strzeżeni i nie wolno im opuszczać okolicy, ponieważ Elementarny w złych rękach to ogromna moc.

- Kim jest Oliot? – zapytała białowłosa.

- Oliot jest pierwszym Cherubem od czasów Hoda, dwa wieki temu, który zasiada obecnie w Radzie. Mówi się, że ma olbrzymią moc, dorównuje ponoć samemu Dantemu. Niegdyś nazywał się John Aliola, pochodził z Australii. Urząd Cheruba pełni już pięćdziesiąt lat, wcześniej był Aniołem, jednym z najbardziej utalentowanych. Jeżeli zasiądzie w Radzie, Alighieri zapewne zrzeknie się przywództwa i wreszcie odejdzie w zaświaty, po pięciu mileniach. - Co?! – ryknął Harry. Pięć tysięcy lat? Łysy wyglądał na najwyżej pół wieku, choć miał wręcz puste oczy. A Oliot? Wyglądał, jakby dopiero skończył dwadzieścia lat, a ma zapewne ponad siedemdziesiąt. Wszyscy byli wstrząśnięci. Piotr wyglądał na szczerze ubawionego. - Widzicie… Kilkanaście wieków temu Dante tytanicznym wysiłkiem otoczył cały Roshemathron czasową barierą. Tu czas nie płynie normalnie, ba, wręcz stoi. Chyba pora, byście dowiedzieli się, gdzie właściwie jesteśmy – uśmiechnął się, chrząknął, jak przed każdym dłuższym wywodem i zaczął. – Obecnie znajdujemy się na najwyższym z pięter Stoku, klinowatego budynku ciągnącego się na setki metrów ponad miasto. Jest on siedzibą Aniołów i Praw, jak nazywamy uczniów. Tunele pod Stokiem rozciągają się na pięć razy większą długość niż sam budynek. Zajmują ogromną część Everestu. Pod nami znajduje się olbrzymie miasto, w którym mieszkają magowie, którzy wprawdzie przeszli szkolenie, ale nie zostali Aniołami. To ogromna, kilkutysięczna armia niemająca sobie obecnie równych na świecie. Nazywamy to miasto Heavenen, bo przybyszom zdaje się być przystanią pośród morza mgieł. Można tam kupić wszystko, jeśli się dobrze poszuka. W rozległej kotlinie na wschód od miasta znajdują się pastwiska, gdzie pasterze hodują magiczną rasę koni, która potrafi biegać po powietrzu. To nasza kawaleria… - nagle przerwał, bo słup zaświecił na niebiesko. Mrugnął, zaskoczony. – Dokończymy jutro, zbliża się następna grupa. Żegnam – pstryknął palcami i przez chwilę Harry widział tylko mgłę. Po chwili był już w swej kwaterze, która zmieniła się nie do poznania. Na półkach leżało z kilka setek oprawionych w skórę tomów, zniknął stary kufer a jego zawartość zapewne przeniesiono do nowego, bezwymiarowego kufra z Ministerstwa. Miał nowe łóżko, a pościel io ściany pomalowano na czarno. Harry rzucił się na łóżko i natychmiast zasnął.

 

***

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin