X niedziela zwykła.doc

(31 KB) Pobierz
Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają

Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników. Jezus poszedł w gościnę do poborcy podatkowego, zwano ich wtedy celnikami. Mało tego – jednego z nich zaprosił do grona swoich uczniów. A poborcy podatkowi złą sławą się cieszyli. System dzierżawy podatków sprzyjał nadużyciom i bogaceniu się poborców. Oczywiście – kosztem zwykłych ludzi. Jednym tchem więc mówiono o celnikach i grzesznikach. Dokładnie tak skomentowali to faryzeusze z Kafarnaum, mówiąc: Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami? To pytanie i jego podtekst nie zaskoczyły Jezusa, najwyraźniej był na nie przygotowany. Odpowiedział: Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników. Bo nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Te słowa są ważne dla każdego i każdej z nas. Między nami zbrodniarza chyba nie ma, ale na pewno nie ma człowieka bezgrzesznego. Zresztą, nawet wielcy święci widzieli własną grzeszność. Dlatego gdy Jezus deklaruje swoją misję jako szukanie grzeszników, odnajdujemy w tym samych siebie. Z tego powodu ewangelia zawsze przyciągała nie tylko świętych, ale i błądzących.

Doskonale zdawał sobie z tego sprawę apostoł Paweł – pewnie dlatego, że uważał siebie za największego z grzeszników (1 Tm 1,15). Pisze więc myśląc o sobie, ale i o każdym i każdej z nas: Jezus został wydany za nasze grzechy i wskrzeszony z martwych dla naszego usprawiedliwienia. Przyznać więc wobec samego siebie, wobec swego sumienia, że jest się grzesznikiem, to otworzyć swe serce Jezusowi. Czy to nie nadzieja i ulga?

Tak, to bez wątpienia jest początkiem nadziei. Tyle, że nie jest łatwo swą grzeszność uznać. Takim typowym przykładem tego problemu są uzależnienia. Najczęściej spotykamy się z alkoholizmem. Są metody leczenia chorych, ale jest jeden konieczny warunek ich powodzenia – uzależniony człowiek musi przyznać, że jest alkoholikiem. Dopóki tego nie uczyni, nie jest możliwa żadna terapia. Rozszerzając te spostrzeżenia, można powiedzieć: dopóki człowiek nie uzna swej grzeszności, dopóty pozostaje zamknięty na uzdrawiającą siłę łaski Bożej. A tak dzieje się nieraz. Każdy ksiądz zna spowiedzi typu „spowiadałem się rok temu, bo właściwie nie mam grzechów”. Nie pozostaje wtedy wiele więcej, jak powiedzieć „to po coś przyszedł?” Doświadczenie uczy, że przekonywanie, robienie z tym człowiekiem domyślnego rachunku sumienia nic albo niewiele daje. Równocześnie znając życie wiadomo z całą pewnością, że nie ma ludzi bezgrzesznych. Tyle, że świadomość tej grzeszności nie jest jednakowa. I zamknięcie się na dar łaski jest zróżnicowane. Póki jednak człowiek pozostaje zamknięty na Bożą moc, póki trwa w kłamliwym przeświadczeniu, że jest bezgrzeszny, a może i doskonały, dopóty w jego życiu nie zmieni się nic. Będzie w nim królować zło, a co najmniej moralny bałagan i życiowa bylejakość. Znam niejednego takiego człowieka. Tacy ludzie są zwykle utrapieniem dla najbliższych, pewni siebie, samolubni, niesłowni, przekonani o własnej wyższości, lekceważą wszelkie zasady i reguły.

W przedziwny sposób zdają się być ilustracją biblijnej sceny kuszenia Ewy i Adama. I tych szatańskich słów „będziecie jak Bóg znali dobro i zło” – sami będziecie miarą dobra i zła. Henryk Sienkiewicz po mistrzowsku oddał to w prostym opowiadaniu. Pamiętacie „W pustyni i w puszczy”, jak Staś pyta Kalego, co to jest grzech. „Grzech, to jak ktoś Kalemu ukraść krowę”. A dobry uczynek? „Dobry uczynek, to jak Kali komuś ukraść krowę”. To, co zabawne w książce, w życiu staje się nieszczęściem wielu i początkiem wielorakiego zła. Czy nie tak właśnie jest za naszych dni w Polsce? Zaciera się coraz bardziej świadomość grzechu, nasila się pewność siebie, zasady się nie liczą, wartości moralne są wyśmiewane. Jesteśmy krok od katastrofy.

Ozeasz, ten z pierwszego czytania, żył w czasach podobnych – było to osiem wieków przed narodzeniem Jezusa. Prorok woła: Dołóżmy starań, aby poznać Pana! A w imieniu Boga mówi: Ciosałem ich przez proroków, słowami ust moich zabijałem, a prawo moje zabłysło jak światło. Prorocy to ludzie przemawiający w imieniu Boga, przypominający o prawu i sprawiedliwości, ukazujący granicę dobra i zła, napominający ale i pocieszający ludzi. Ich misję można ująć krótko: „Poznajcie Boga, poznajcie samych siebie!” Taką samą odpowiedź ma chrześcijanin, gdy patrzy na otaczający go świat i na samego siebie. Musimy wrócić do źródła prawdy o nas samych. Tym źródłem jest Bóg. Chrześcijanin dodaje: szczególnym źródłem prawdy o Bogu, o świecie, o człowieku, o mnie samym jest Jezusowa ewangelia.

I tu wracam do sceny opowiedzianej przez ewangelistę. Mateusz pisze tam o sobie. To jego, podatkowego poborcę, powołał Jezus. Mateusz był świadomy, że w jego otoczeniu było wielu ludzi nieuczciwych, grzesznych. Ważne, że ci ludzie tak skwapliwie przyjęli zaproszenie na spotkanie z Jezusem. Wiedzieli jacy są. Coś w nich zaczęło dojrzewać. O sobie Mateusz pisze, że wstał z ławy w swoim kantorku, zostawił wszystko i poszedł za Jezusem. Zerwał z przeszłością. Nawet swój zysk porzucił – a wiemy, jak trudno z pieniądzem i zyskami się rozstawać. Mateusz w obecności Jezusa na nowo zobaczył siebie. Głębiej poznał swoje wnętrze. Do tego stopnia, że zaczął innego imienia używać – już nie Lewi, jak dotąd, ale Mateusz – i pod tym imieniem go znamy.

Taką chwilą prawdy o sobie powinien być dla nas rachunek sumienia. Kościół przypomina o tym na początku każdej Mszy, gdy kapłan wzywa do uświadomienia sobie i uznania własnych grzechów. Co jakiś czas, najlepiej co kilka miesięcy, przychodzić z szerszym rachunkiem sumienia do spowiedzi. Ma to znaczenie nie tylko jako narzędzie samokontroli czy też środek wychowawczy. Przyznać najpierw wobec siebie, potem wobec Boga (spowiednika biorąc na świadka), że jest się grzesznikiem, to otworzyć serce Jezusowi. Czy to nie początek nadziei i źródło nowej energii?

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin