XXXIII niedz. zw. C.doc

(30 KB) Pobierz
Nadzieja dobrych

Oto nadchodzi dzień palący jak ogień, a wszyscy pyszni i wszyscy wyrządzający krzywdę będą słomą, więc spali ich ten nadchodzący dzień. A dla was, czczących moje imię, wzejdzie słońce sprawiedliwości. Przedostatnia niedziela roku liturgicznego, jak zawsze, wywołuje temat Bożego sądu. Tradycja mówi o nim: Sąd ostateczny. Zapowiedzi proroków, a i słowa samego Jezusa nie zostawiają wątpliwości, że kiedyś – nie wiemy kiedy – takie ostateczne zakończenie walki o dobro przeciw złu będzie miało miejsce. Myśl o tym inspirowała kaznodziejów, poetów, malarzy. Wystarczy przypomnieć słynne freski w kaplicy sykstyńskiej na Watykanie – ich treścią jest właśnie sąd ostateczny. W wielu kościołach śpiewa się pieśń W gniewu dzień, w tę pomsty chwilę świat w popielnym legnie pyle. Pieśń powstała przed wielu wiekami i jest wyrazem lęku przed Bożym sądem, a zarazem pełna tęsknoty i nadziei na ostateczne zwycięstwo dobra.

Jest to nadzieja i oczekiwanie wielu. Wielu? Czy nie należałoby powiedzieć, że jest to oczekiwanie wszystkich? Nawet tych, którzy zdają się wysługiwać złu. Bo tak naprawdę, w głębi każdego ludzkiego serca zapisana jest potrzeba dobra. Dlatego także w życiu człowieka uwikłanego w grzechy, zło, a nawet w zbrodnie są chwile, gdy zatęskni za dobrem i coś dobrego uczyni. Ta odwieczna potrzeba dobra dlatego jest tak silna, że każdy z nas stworzony został na Boży obraz. I dlatego wierzymy, że w ostatecznym rozrachunku świata zwycięży dobro. Tak właśnie odczytujemy zapowiedzi proroków i Jezusa.

Jednak Jezus nie obiecuje łatwego zwycięstwa. Czytaliśmy Jego słowa: Powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu – mówi. Podniosą na was ręce i będą was prześladować. Z powodu mojego imienia wlec was będą do królów i namiestników. Patrząc na bieg mijających miesięcy i lat, na historię minionych wieków i epok, widzimy, jak wiele niepokoju, zła, zakłamania, przemocy, okrucieństwa, zbrodni, wynaturzeń rujnuje nasz świat. O sprawiedliwości mówi się ciągle – a jakby jej nie było. O prawach człowieka trąbi się wszędzie – a mamy nieodparte wrażenie, że to tylko pozory. Prezydenci zabiegają o pokój – ale tocząc mordercze wojny i handlując bronią. Osądza się tylko przegranych – a zwycięzcy, choćby byli zbrodniarzami, mogą spać spokojnie. Skazuje się za seksualne nadużycia – a równocześnie nakręca się spiralę wszechobecnej pornografii. Walczy się z alkoholizmem i narkomanią – ale to właśnie uzależnieni przynoszą największe dochody. Dużo hałasu na temat polityki prorodzinnej – a tak naprawdę podkopuje się byt rodzin. Ochronę życia i zdrowia człowieka ogłasza się sprawą najważniejszą – gwarantując zarazem wolność uśmiercania nienarodzonych i starych.

Wystarczy tej wyliczanki. Niepełnej i uproszczonej. Ale już i ona prowokuje do dramatycznego pytania: Czyżby dobro było w odwrocie? Czyżby w świecie zwyciężało zło? W świecie? A w nas samych, we mnie, w tobie? Czy nie musimy się czasem wstydzić swoich słów, czynów, zaniedbań? Czy nie byłeś nigdy zdziwiony, czy sama siebie nie zaskoczyłaś jakąś podłością, głupotą, świństwem wyrządzonym drugiemu człowiekowi? Potrafimy skrzywdzić tych, których kochamy najbardziej – i to też bywa zaskoczeniem.

A przecież pragniemy dobra. A przecież wiemy, że staniemy przed Bogiem. A przecież wierzymy, że dokona się nad światem ostateczny sąd, który będzie tryumfem dobra, prawdy, miłości. Dlaczego więc nie potrafimy, nie stać nas, a może nie chcemy być wierni dobru? Prorok przestrzega: Oto nadchodzi dzień palący jak ogień, a wszyscy pyszni i wszyscy wyrządzający krzywdę będą słomą, więc spali ich ten nadchodzący dzień. Jezus dodaje: Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony.

Dlaczego nie potrafimy być wierni dobru? Chyba dlatego, że nadzieja w nas maleńka, albo i wcale jej nie ma. Nadzieję traktujemy jako oczekiwanie na przyszłość. „Kiedy będzie lepiej?” – to takie standardowe pytanie, które zdaje się o nadzieję pytać. Albo inaczej: „Może mi się uda” – czasem z myślą o jakimś przedsięwzięciu, czasem o jakiejś wygranej. Albo jeszcze inaczej: „Coś z tego będę miał” – gdy trzeba zaryzykować własnym wysiłkiem, pracą, może i pieniądzem. Owszem, to wszystko są oznaki nadziei. Ale nie o taką nadzieję chodzi chrześcijaninowi. Tu trzeba wskazać na apostoła Pawła – tego z drugiego czytania. Człowieka czynu, wytężonej pracy. Tysiące kilometrów, dziesiątki odwiedzonych miast, ludzie do których szedł. Pracował, by mieć nie tylko z czego żyć, ale i z czego finansować misyjne wyprawy. To o tym pisze: U nikogo nie jedliśmy za darmo chleba, ale pracowaliśmy w trudzie i zmęczeniu, we dnie i w nocy, aby dla nikogo z was nie być ciężarem, aby dać wam samych siebie za przykład. Paweł był człowiekiem ogromnej, opartej na wierze nadziei.

Czas zapytać, czym jest nadzieja. Otóż nadzieja jest głębokim przeświadczeniem, że Bóg dostrzeże, zauważy i wbuduje w wielkie dzieło stworzenia każdy okruch dobra. Dlatego warto być dobrym już teraz, w tej chwili. Nawet, gdyby ludzie nie dostrzegli czynionego dobra, nawet gdyby je zmarnowali. Bo chrześcijańska nadzieja tylko w jakiejś części skierowana jest ku przyszłości. Nadzieja chrześcijanina jest osadzona w chwili obecnej, jest przekonaniem, że warto być dobrym dziś, teraz, zaraz. Bóg teraz potrzebuje mego wysiłku i trudu, by wielkie dzieło stworzenia i odkupienia do pełni doprowadzić. Potrzebuje, ale i siłę daje. Z tej pewności rodzi się energia, by iść w życie dalej. I choć wokoło tyle zła, choć we mnie samym grzech nieraz bierze górę – mówię: warto być dobrym. A sąd ostateczny? Sąd ostateczny będzie przypieczętowaniem dobra, które czynimy teraz. Nie pytaj więc, czy i kiedy będzie lepiej. Już dziś dorzuć do wielkiego skarbca dobra choć trochę od siebie.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin