XIV niedziela zw. C.doc

(30 KB) Pobierz
Radość Boga i aniołów

Radość Boga i aniołów

Nawet aniołowie czekają

Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła. Cieszcie się ze mną, bo znalazłam drachmę, którą zgubiłam. Tak samo, powiadam wam, cieszą się aniołowie Boży, gdy jeden grzesznik się nawraca. Radość pasterza, radość pani domu. Jezus dobiera porównania tak, by pokazać, że radość z odzyskanego dobra jest udziałem wszystkich – mężczyzn, kobiet, aniołów i samego Boga. Właściwie od Boga trzeba by zacząć ten przegląd radości. Odczytana dziś ewangelia jest koniecznym dopełnieniem pierwszych kart biblii – barwnych, pełnych symboliki nie tyle opowieści o początkach świata i człowieka, co raczej odwiecznych pytań o istnienie oraz o dobro i zło. W pierwszym rozdziale kilkakrotnie natchniony autor powtarza refren: „I widział Bóg, że to było dobre” (Rdz 1). W tym stwierdzeniu zawarte jest uznanie wspaniałości, precyzji, mądrości, doskonałości materialnego świata. W drugim rozdziale autor idzie dalej i pyta o dobro moralne, o dobro ludzkich czynów. Dlaczego pyta? Bo widzi to, co i my widzimy: zło panoszące się w świecie.

A Bóg cieszy się dobrem. Tylko dobrem. Nawet najmniejszym. Istotne dobro to dobro czynów człowieka. Od niego zależy w stworzonym świecie wszystko, co najważniejsze. Katastrofa sprowokowana przez szatana, a wywołana przez człowieka, ciąży nad całym stworzonym światem. Bóg jednak czeka na zwycięstwo dobra. Bo wie, że innego zwycięstwa nie będzie. Przecież On sam jest źródłem i początkiem dobra. Dlatego cierpliwie czeka, czekają aniołowie. Czekają jak pasterz i jak owa kobieta – nie bezczynnie, lecz szukając zaginionej owcy, szukając zgubionego pieniążka. Pomagając człowiekowi odnaleźć dobro. Pomagając wrócić do domu Ojca.

Łatwiej wykpić i potępić

W przypowieści o czekającym ojcu i wracającym synu jest jeszcze jedna postać – starszy syn, wierny ojcu, pracowity, posłuszny, dobry. Na tej dobroci jest jednak jakaś skaza. Otóż, gdy dowiedział się, że młodszy brat wrócił, a ojciec marnotrawcę przyjmuje ucztą, muzyką i tańcami, rozgniewał się – mówi Jezus. Tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi – wyrzucił z siebie starszy syn. Nie dziwię się temu, mnie też ogarnęłaby złość i rozżalenie. Taka reakcja wydaje się nam naturalna. Często sami tak się zachowujemy, widząc zło wokół siebie. A gdy ono nas dotyka – potrafimy być bardzo gwałtowni. Odzywa się wtedy poczucie sprawiedliwości – tak to odczuwamy i właśnie sprawiedliwością nazywamy – rozumiejąc przez to odpłatę wedle starożytnej i pogańskiej zasady „oko za oko, ząb za ząb”. Doświadczamy tego w kręgu spraw osobistych, domowych, rodzinnych, w pracy czy w sąsiedztwie. Podobne reakcje obserwujemy, a nieraz ich oczekujemy w sprawach społecznych, ekonomicznych, politycznych. A równocześnie bywamy zdziwieni, gdy tak prymitywnie reagują ludzie postawieni na świeczniku. Bo tak naprawdę zdajemy sobie sprawę, że stara zasada „oko za oko, ząb za ząb” jest wyrazem moralnego prymitywizmu i w głębi serca oczekujemy innych zachowań.

Nasz moralny prymitywizm ma jeszcze inne oblicze. Nie potrafimy się cieszyć, gdy ktoś – jak ów marnotrawny syn z Jezusowej opowieści – wraca do domu, do dobra. Może obserwowałeś, a może sam doznałeś złośliwości czy okrucieństwa innych, gdy usiłowałeś naprawić popełnione zło. Czasem ludziska nie wierzą w dobre intencje, czasem po latach pamiętają grzech czy słabość, a dobro puszczają w niepamięć. To znowu do beczki miodu potrafią dodać łyżkę dziegciu – do opowieści o twoim życiu dodać jedno małe „ale”. Na przykład: „tak to wszystko prawda, ale nie zapomnij, że on wtedy...” – i tu jakiś szczegół. Owszem, prawdziwy, ale złośliwie przywołany po to, by umniejszyć albo i przekreślić wartość dobra. Czasem większym grzechem jest przypominanie czyjegoś błędu, niż sam ten grzech.

Wiele powodów do radości

A chrześcijanin powinien być podobny do Boga i Bożych aniołów. Nie, nie w bezgrzeszności, bo to niemożliwe. Powinniśmy być podobni do Boga i aniołów przez radość z dobra, jakie dostrzegamy w człowieku. Najpierw w samym sobie. Tak, tak – z dobra własnych czynów cieszyć się nie tylko wypada, ale nawet trzeba. Jeśli uczyniłem coś dobrego, jeśli nie zmarnowałem możliwości, talentów, nie zaprzepaściłem okazji – to jest powód i do radości, i do wdzięczności wobec Boga. Jego łaska nie okazała się daremna.

Tym bardziej powinniśmy się cieszyć z dobra, które widzimy w innych. W bliskich nam ludziach przede wszystkim – przecież wtedy dobro staje się naszym udziałem. A może po części jest i naszą zasługą? Powód do radości jest wtedy większy. I niech tę naszą radość będzie widać. Ojciec marnotrawnego syna ucztę przygotował, muzykantów zaprosił, gości. Niech radość będzie radością wielu. Jeśli zobaczyłeś dobro w drugim człowieku – niech on zobaczy twoją radość. Utwierdzi się w dobrym, przekona, że warto było. Łatwiej uwierzy, że Bóg zobaczył dobro, skoro i ludzie widzą i się cieszą.

Jeszcze większym powodem do radości jest powrót z krainy grzechu. Gdy ktoś z twego dalszego lub bliższego otoczenia odchodzi od zła, nawraca się, przemienia. Broń Boże wtedy jakichś żartów, prześmiewek, dokuczania, wyśmiewania czy niedowierzania. Tak reagując stałbyś się współwinny jeszcze większego zła, gdyby owemu człowiekowi nadzieję odebrać. A jemu trzeba otuchy dodać, nadzieję umocnić, odwagę obudzić. Wszystko po to, by maleńki i chwiejny płomyk dobra nie zgasł. Pomagając wrócić na stronę dobra, stajemy się pomocnikami miłosiernego Boga.

A największy powód do radości będziesz mieć wtedy, gdy dzięki twojej pomocy – słowu napomnienia lub zachęty, przykładowi lub wsparciu ktoś stanie się lepszy. Wtedy nie pomocnikiem, a współpracownikiem Boga będziesz. Jak anioł posłany z nieba.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin