Albert Wojt - Przystanek przy Gwiaździstej.doc

(742 KB) Pobierz

 

Albert Wojt

 

 

 

Przystanek przy Gwiaździstej

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Cicho skrzypnęły drzwi i w progu pokoju oficera dyżurnego pojawił się porucznik Mazurek. Nie czekając na zaproszenie wszedł do środka i sięgnąwszy po papierosa, usiadł naprzeciwko tkwiącego za szerokim biurkiem kapitana Zawilskiego.

- Co słychać? - zagadnął, tłumiąc dyskretnie ziewanie - Na razie chyba spokój?

- Spokój - potwierdził Zawilski - Od dwóch godzin nie było żadnej interwencji. Dobrze, że wpadłeś - dodał, - bo można umrzeć z nudów.

- Widać marcowe roztopy nie sprzyjają wyczynom złodziei i chuliganów.

- Choć jedna dobra strona tej okropnej pluchy - roześmiał się kapitan. - A swoją drogą współczuję chłopakom ż prewencji, że przez całą noc muszą tłuc się radiowozami po Żoliborzu!

- Miejmy nadzieję, że do rana nic nie wyskoczy

- Nie mów hop! - Zawilski rozejrzał się za niepolakierowanym kawałkiem biurka. - Jeszcze nie ma północy...

Jak gdyby na potwierdzenie tych słów nagle rozległ się hałaśliwy brzęk telefonu. Oficerowie spojrzeli ponuro po sobie. O tej porze mogli się spodziewać tylko prośby o interwencję..

- Wykrakałeś, Boluś - westchnął Mazurek

Kapitan wahał się przez moment, czy sięgnąć po  słuchawkę, czy włączyć głośnik. W końcu wybrał to drugie rozwiązanie i przysunął mikrofon.

- Oficer dyżurny KDMO - rzucił z wyraźną niechęcią. - Słucham.

- Chciałem zawiadomić o przestępstwie - ostro zachrobotał w głośniku głos młodego mężczyzny. - Nie jestem pewien, czy dobrze dzwonię, ale...

- Włamanie? - domyślnie zapytał Zawilski.

- Coś znacznie poważniejszego

- Rozbój?

- Chyba jednak nie jest to sprawa na telefon - zawahał się rozmówca. - Zwłaszcza, że ja zostałem w nią wplątany...

- Proszę podać nazwisko i adres. Jeśli trzeba, przyślemy kogoś do pana.

- Może lepiej sam się zgłoszę?

- Ale, o co właściwie chodzi?

- Będę najdalej za kwadrans..

Kapitan chciał jeszcze o coś zapytać, ale rozległ się trzask odkładanej słuchawki i połączenie zostało przerwane.

- Ki diabeł? - Z zakłopotaniem pokręcił głową. - Rozumiesz Michał co z tego?

- Pewno jakiś kawał - zbagatelizował sprawę porucznik.

- A jeśli nie?

- To prędzej czy później facet przyjdzie do komendy.

- Może masz rację - uspokoił się Zawilski. - Nie pozostaje nam nic innego, jak cierpliwie czekać...

- Póki co, poczęstowałbyś mnie herbatą - Mazurek uśmiechnął się przymilnie. - Zapomniałem, że moja wczoraj się skończyła - Zabrzmiało to jak usprawiedliwienie.

Kapitan bez słowa sięgnął do jednej z szuflad. Przez dłuższą chwilę przewracał w niej zapamiętale. Wreszcie wyciągnął niewielką czarną puszkę. Rozglądał się waśnie za grzałką i szklankami, kiedy znowu zadzwonił telefon. Tym razem jakiś spóźniony przechodzień informował o włamaniu do sklepu jubilerskiego. Zawilski bezradnym gestem rozłożył ręce, a Mazurek nie bez żalu pomyślał, że nieprędko wypije obiecaną herbatę. Nie czekając nawet na dyspozycję kapitana porucznik spiesznie podniósł się z krzesła i parę minut później pędził już radiowozem na miejsce przestępstwa.

Prowadzony wprawną ręką sierżanta Kuligowskiego popielaty fiat 125p któryś już raz z rzędu przemierzał wyludnione żoliborskie ulice, bryzgane spod kół fontannami rzadkiego błota. Zarówno kierowca, jak i towarzyszący mu kapral Sędzisz mieli serdecznie dosyć dzisiejszej służby, zwłaszcza, że jazda po śliskim, pokrytym topniejącym śniegiem asfalcie nie należała do przyjemności, a na domiar złego prawie przez całą noc padało.

Zbliżali się właśnie do skrzyżowania Gwiaździstej z Podleśną, kiedy z końcowego przystanku ruszył autobus linii sto osiemnaście. Sędzisz odruchowo zerknął na zegarek.

- Piąta - poinformował sennym głosem Kuligowskiego. - Mimo niedzieli MZK punktualnie zaczyna swoją działalność..

Sierżant w odpowiedzi mruknął tylko coś niezrozumiale pod nosem i skręcił w Podleśną. Chwilę później po prawej stronie zaczerniał skraj Lasku Bielańskiego. Biegnącym wzdłuż niego chodnikiem szedł zataczając się jakiś niewysoki, ubrany w wybłoconą jesionkę mężczyzna Najwyraźniej musiał mieć poważne pretensje do otaczającego go świata, bo raz po raz wygrażał gniewnie pięściami drzewom, latarniom, a nawet budowanym po drugiej stronie ulicy nowoczesnym wieżowcom.

- Pijany jak bela - zauważył kapral z niesmakiem. - Chyba przydałoby się odstawić go do izby wytrzeźwień...

- Widać trzy lata więzienia niczego faceta nie nauczyły - westchnął Kuligowski. - Znowu będzie przepijał każdą złotówkę...

- Znasz ptaszka? - zdziwił się Sędzisz.

- Owszem - przytaknął sierżant. - To Maciek Siwucha. Kiedyś nie było zamka, którego by nie otworzył.

Radiowóz ostro przyhamował i funkcjonariusze w kilku susach znaleźli się przy mężczyźnie. W pierwszym momencie milicyjne mundury nie zrobiły na pijanym większego wrażenia. Siwucha machnął tylko niecierpliwie ręką i zmełłszy w ustach jakieś przekleństwo chciał odejść w swoją stronę. Dopiero groźne chrząknięcie Sędzisza uprzytomniło mężczyźnie, z kim ma do czynienia, bo przepraszającym gestem uderzył się w piersi.

- Kochana władzunia wybaczy! - bąknął niepewnie. - Przechyliłem kielonek i odrobinę mi zaszkodziło.

- Spiliście się na umór - sprostował Kuligowski, wskazując znacząco na zabłoconą jesionkę mężczyzny. - To wstyd, żeby w waszym wieku leżeć pod drzewem albo w rynsztoku

- Co też pan, panie władzo! - zaprzeczył stanowczo Siwucha. - Ja tylko się pośliznąłem...

Sierżant z politowaniem pokiwał głową i miał właśnie zamiar kończyć niepotrzebną dyskusję, kiedy zauważył, ze kapral przygląda się czemuś intensywnie. Pobliska latarnia nie dawała zbyt wiele światła, ale bezlistne drzewa i krzaki nie zasłaniały całkiem widoku, tak, że kilka metrów od skraju Laska Bielańskiego można było dostrzec jakiś leżący na ziemi ciemny kształt. Skojarzenie wydało się Kuligowskiemu tak oczywiste, że poczuł na plecach nieprzyjemny dreszcz.

- Poczekaj tu na mnie! - rzucił Sędziszowi ostrym, nie znoszącym sprzeciwu tonem - Zaraz wracam!

Zapalił zabraną z radiowozu latarkę i ostrożnie zagłębił się w lasku. Już po kilku krokach zachlupotało mu w butach, ale sierżant nie zwracał uwagi na błoto. Parę metrów przed nim błysnęły w świetle latarki jasne włosy i młoda twarz leżącego. Chłopak mógł mieć najwyżej dziewiętnaście, dwadzieścia lat, a modna, zamszowa marynarka i sztruksowe spodnie, w które był ubrany, świadczyły, że musiał pochodzić z dość zamożnej rodziny. Milicjant przyklęknął tuż obok, chwytając go za przegub, zgodnie jednak ze swymi przewidywaniami nie wyczuł pulsu. Przyjrzał się dokładnie leżącemu i po krótkim wahaniu sprawdził zawartość jego kieszeni. Portfela nie znalazł, ale za to spostrzegł na marynarce chłopaka niewielką, rdzawą plamę. Teraz było już wszystko jasne...

Kuligowski biegiem wrócił do wozu i bez zastanowienia włączył radiotelefon.

- W Lasku Bielańskim przy Podleśnej znalazłem zwłoki mężczyzny! - zameldował, kiedy zgłosił się oficer dyżurny. - Na mój gust śmierć musiała nastąpić całkiem niedawno.

- Samobójca? - Informacja najwyraźniej nie zrobiła na Zawilskim większego wrażenia.

- Samemu raczej trudno wpakować nóż we własne plecy - sierżant nie mógł się powstrzymać od ironicznej uwagi. - W dodatku ktoś dokładnie wypróżnił denatowi kieszenie - dodał poważnie.

- Zaraz wysyłam Mazurka z ekipą! - głos oficera dyżurnego zabrzmiał znacznie ostrzej i bardziej zdecydowanie. - A ty na razie pilnuj, żeby tam nikt bez potrzeby nie kręcił!

- Jeszcze jedno - przypomniał sobie Kuligowski. - Przed chwilą zatrzymałem na Podleśnej pijanego Macieja Siwuchę...

- Nie zawracaj mi teraz głowy pijakami! - uciął Zawilski z wyraźnym zniecierpliwieniem. - Myślisz, że nie mam większych zmartwień?

Sierżant popatrzył niechętnie na stojącego kilka kroków od radiowozu mężczyznę. Nie bardzo chciało mu się wierzyć, żeby tamten miał coś wspólnego z ujawnionym przed chwilą zabójstwem, ale jednak...

- Właziliście w te krzaki? - zapytał Siwuchę siląc się na obojętność. - Widzieliście, kto tam leży?

- Że niby ktoś miałby kimać pod drzewkiem? - zatrzymany parsknął głupkowatym śmiechem. - Pan władza kogoś tam znalazł?

- Lepiej sobie nie żartujcie! - Kuligowski gniewnie podniósł głos. - Dobrze chyba wiecie, że zabito człowieka!

- Jezus, Maria! - Siwucha zamrugał gwałtownie powiekami, zrozumiawszy widać nareszcie, co się stało. - Ktoś odstawił mokrą robotę?!

- A wy przypadkiem nie przyłożyliście do tego ręki.

- Boże uchowaj! - Zatrzymany w jednej chwili wytrzeźwiał. - Ja bym nawet muchy nie skrzywdził, a co dopiero człowieka...

- Więc jak to było? Wchodziliście do lasku?

- Moja noga tam nie postała! - Mężczyzna żarliwie uderzył się w piersi. - Nawet nie wiedziałem, czego pan władza szuka w tych krzakach!

- Wobec tego, skąd wracacie?

- Popiłem trochę z przyjaciółmi.

- Gdzie to było?

- U Mietka.

- Jakiego Mietka?

- Takiego blondyna z kozią bródką...

- Kpicie sobie czy co? - Sierżant z trudem powstrzymał się, by nie huknąć na zatrzymanego. - Jego nazwisko i adres!

- Bóg mi świadkiem, że nie pamiętam, jak on się nazywa - jęknął Siwucha płaczliwie. - Zawsze wszyscy mówili „Mietek z Marymontu” i każdy wiedział, o kogo chodzi...

- Zatrzymamy was do wyjaśnienia, to i pamięć wam wróci!

- Kiedy ja mogę pokazać, gdzie facet mieszka! To dwa kroki stąd, na Sobockiej...

Kuligowski machnął lekceważąco ręką i odwrócił wzrok od mężczyzny. Podleśną nadjeżdżała właśnie szara, milicyjna nysa. Chwilę później wysypało się z niej kilku funkcjonariuszy. Jako pierwszy ruszył w kierunku zwłok porucznik Mazurek.

Oficer szybko przeszukał ubranie denata, ale nie znalazł niczego poza grzebieniem, chustką do nosa i zużytym biletem ulgowym. Zawiedziony odsunął się nieco, żeby zrobić miejsce technikowi, kiedy nagle jego wzrok padł na pozostawione przez siebie wyraźne ślady. Niemal identyczne widniały po drugiej stronie zwłok.

- Mam nadzieję, że to nie twoje?

Spojrzał badawczo na towarzyszącego mu Kuligowskiego.

- Nie żartuj! - żachnął się sierżant z widoczną urazą. - Przecież spece od kryminalistyki ciągle powtarzają na szkoleniach, żeby nie zacierać śladów na miejscu przestępstwa...

- W porządku! - Porucznik pojednawczo poklepał kolegę po ramieniu. - Zaraz zrobimy odlewy.

Chciał właśnie wydać stosowną dyspozycję, kiedy od strony ulicy dobiegło go wesołe poszczekiwanie. Przypomniał sobie, że Zawilski obiecał przysłać psa z przewodnikiem, i natychmiast zmienił decyzję.

- Dajcie no tu kundla - huknął na całe gardło - Odlewy mogą poczekać.

Prowadzony przez długonogiego kaprala rosły owczarek bez pospiechu zbliżył się do wskazanego mu śladu. Przez dłuższą chwilę wąchał uważnie, wreszcie sapnął na znak, że jest gotów, i ruszył niezbyt szybkim truchtem poprzez zarośla. Przewodnik owinął sobie wokół dłoni koniec linki, przypiętej zamiast smyczy do psiej obroży, i puścił się za swoim pupilem. W ślady kaprala poszli natychmiast Mazurek i Kuligowski.

Owczarek zatoczył niewielki łuk i wybiegł na Podleśną. Dalej poprowadził milicjantów aż do skrzyżowania z Gwiaździstą, gdzie przystanął na moment, widać jednak bez większego trudu odnalazł właściwy trop, bo pewnie skręcił w lewo. Przebyli kolejnych kilkadziesiąt metrów i pies znowu zatrzymał się, tym razem pod słupkiem przystanku autobusowego. Przewodnik cmoknął zachęcająco na swego pupila, ale ten popatrzył tylko bezradnie na kaprala.

- Diabli nadali! - zaklął ze złością porucznik. - Wsiadł do autobusu i szukaj wiatru w polu!

- I pomyśleć, że ja widziałem ten autobus - westchnął melancholijnie sierżant. - Gdybym mógł przewidzieć...

- Co ty mówisz?! - Mazurek aż podskoczył. - I w ogóle skąd wiesz, który autobus wchodzi w grę?

- Była dokładnie piąta, kiedy przejeżdżaliśmy z Sędziszem Gwiaździstą - wyjaśnił spokojnie Kuligowski. - Z pętli ruszało właśnie sto osiemnaście...

- To jeszcze o niczym nie świadczy.

- Ale w niedzielę nie odjeżdża wcześniej z Gwiaździstej żaden autobus, a zanim pojawił się tam następny, ja już znalazłem zwłoki

- Innymi słowy kierowca musiał widzieć zabójcę?

- Niewykluczone, że go nawet zapamiętał. W końcu o piątej nie ma zbyt wielu pasażerów.

Oficer rozejrzał się bacznie dokoła. Po przeciwnej stronie Gwiaździstej stały dwa nowe ikarusy. Jeden z nich miał tabliczkę z numerem linii to osiemnaście. Kierowca szykował się właśnie o odjazdu i porucznik chcąc zdążyć zamienić z im kilka słów musiał podbiec do wozu

- Czyżby znowu jakaś kontrola? - Drobny, niespełna dwudziestokilkuletni blondyn zmierzył milicjanta nieufnym spojrzeniem, odruchowo sięgając po dokumenty. - Przecież nie dalej jak tydzień temu połowa chłopaków z naszej bazy oberwała mandaty za światła, hamulce i luzy w kierownicach...

- Ja nie jestem z „drogówki” - odparł uspokajająco Mazurek. - Zresztą zawsze żyłem w zgodzie z MZK.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin