Taylor Janelle - Moj kochanek, moj wrog.pdf

(1879 KB) Pobierz
150575119 UNPDF
Mój kochanek, mój
wróg
Janelle Taylor
Tytuł oryginalny: In Too Deep
Przekład: Julia Grochowska
150575119.002.png
Prolog
Santa Fe, Nowy Meksyk
Obie Loggerfield był naprawdę odrażający, zwłaszcza z bliska. De-
tektyw Hunter Calgary starał się nie oddychać zbyt głęboko. Obie
najwyraźniej nie mył się od tygodni. Brud i pot czarną, lśniącą warstwą
okrywały każdy centymetr jego skóry i wypełniały bruzdy na twarzy.
Kontakt Obiego z wodą następował tylko podczas deszczu, a i wtedy
stary pijaczyna jak mógł, starał się go unikać. Dlatego właśnie w czasie
porannego oberwania chmury szukał schronienia na schodach posterunku.
I dlatego Hunter wpuścił go do środka.
Na reklamę malowniczego południowego Zachodu, czarodziejskiej
krainy, Obie nie za bardzo się nadawał. Na szczęście dla turystów i dla sta-
łych mieszkańców deszcz był w tych stronach rzadkością, Obie żył więc
sobie, nikomu nie wadząc, kawał drogi na północ od miasta, w prowi-
zorycznym namiocie rozbitym w cieniu czerwonawych, postrzępionych
skał.
Posadził zwaliste, brudne cielsko w starym dębowym fotelu i obrzucił
Huntera chytrym spojrzeniem.
- Zatrzymacie mnie, panie władzo?
Smród, jaki od niego bił, był nie do opisania. Składało się na niego tyle
różnych zapachów, że w skądinąd bogatym słownictwie Huntera znalazło
się tylko jedno określenie: okropność.
- Podwiozę cię za miasto, Obie. Bo jak nie, to ktoś mógłby zechcieć
wsadzić cię do paki.
- W pace jest sucho. - W głosie Obiego zabrzmiała nadzieja.
Zza otwartych drzwi gabinetu sierżanta Ortegi dobiegło parsknięcie.
- Nawet o tym nie myśl - ostrzegł go surowy głos, Obie zaczął drapać
się w miejscu, które raczej rzadko drapie się przy ludziach. - To jest
więzienie, a nie hotel dla przejezdnych.
- Nie jestem przejezdny - burknął.
Hunter powstrzymywał śmiech. Od sześciu lat pracował w policji w
Santa Fe i, jak pamięta, Obie rzeczywiście przez cały ten czas mieszkał tyl-
150575119.003.png
ko w swoim namiocie.
Odpowiedź Obiego wyprowadziła z równowagi porywczego
sierżanta.
- Powiem ci, kim jesteś, Loggerfield. Wrzodem na dupie! Wynoś się
stąd natychmiast, śmierdzisz tak, że nie ma czym oddychać. Calgary, za-
bieraj go!
Hunter sięgnął po kluczyki od dżipa.
- Chodź, Obie, idziemy do domu.
Zrobili jednak zaledwie parę kroków w stronę drzwi, gdy drogę zastą-
pił im szczupły, siwowłosy mężczyzna o nerwowych ruchach. Ściskał
teczkę tak mocno, jakby od tego zależało jego życie, ale głos miał spokojny i
opanowany.
- Detektyw Calgary? - spytał.
Hunter przez chwilę przyglądał się obcemu. Pewnie prawnik. W spra-
wie jakiegoś klienta. Bogatego klienta, sądząc po fasonie garnituru i lśnią-
cych butach.
- Owszem - odpowiedział, przeciągając po teksańsku samogłoski.
Obie z ciekawości oglądał przybysza. Tamten zauważył go i odrucho-
wo zmarszczył nos Hunter stłumił śmiech. Obie naprawdę robi wrażenie.
- Jestem Joseph Vessver z biura Wessver, Moore, Tate i McNeill. Przy-
jechałem na polecenie Allena Hollowaya. Pan Holloway chciałby pana
zatrudnić.
Hunter nadal spoglądał na niego bez słowa. Nie musiał pytać, kim jest
Allen Holloway. Holloway - czy też jego potężna firma - był właścicielem
ogromnej część Santa Fe i kilku innych miast w Nowym Meksyku, Arizonie
i Teksasie Zaczynał od jednej teksasko-meksykańskiej restauracji w Dallas.
Nazywała się Rancho del Sol i rozrosła się w sporą sieć. Rancho del Sol
pojawiły się na całym południowym Zachodzie. Wszystko wskazywało na
to , że Holloway zarobił miliony, lokując zyski na giełdzie i w
nieruchomościach. Jego nazwisko systematycznie pojawiało się w lokalnej
prasie w związku z niezliczonymi aktami filantropii. Był właścicielem
biurowcowi domów dla emerytów, wielokrotnie finansował niezależnych
filmowców, którzy kręcili swoje dzieła w okolicach Santa Fe. Wszystko to
odrywało się w świecie wielkich pieniędzy i w sferach, do których Hunter
nie należał i z którymi nie chciał mieć nic wspólnego.
Pytanie zasadnicze: czego może chcieć od niego ktoś taki, jak Allen
Holloway? Było wprawdzie coś, co ich łączyło, Hunter jednak wątpił, by
150575119.004.png
Allen zdawał sobie z tego sprawę. A jeśli nawet, to dlaczego szukał go
teraz, po tylu latach?
Wessver zmarszczył brwi, jakby myślał o tym samym.
- Słyszałem, że przestał pan pracować w policji? Czyżby pan wrócił?
- Nie. - Hunter zastanawiał się, czy cokolwiek wyjaśniać, ale doszedł
do wniosku, że to wyłącznie jego sprawa.
- Rozumiem - powiedział Wessver, nic nie rozumiejąc. Jeszcze raz
spojrzał na Obiego i lekko zakasłał. Odór bijący od tego człowieka zwalał z
nóg. Wsuwając palce pod klapy przeciwdeszczowego płaszcza, Wessver
marzył, by wcisnąć twarz w materiał i uciec od tego smrodu. - Czy
mógłbym zamienić z panem parę słów na osobności? - spytał, starając się
nie wciągać powietrza.
Hunter westchnął. Zawsze, prawie zawsze, czuł, kiedy zanosiło się na
jakieś kłopoty.
- Odwożę Obiego do domu - powiedział znużonym głosem. - Wrócę
mniej więcej za godzinę. Woli pan zaczekać, zostawić swój numer, pojechać
ze mną...
- Zaczekam - padła szybka odpowiedź.
Hunter pożegnał go z błyskiem rozbawienia w oczach. Klepnął Obiego
w plecy, z których uniósł się obłoczek kurzu, i obaj ruszyli do drzwi.
Kiedy wrócił na posterunek, zapadał zmrok. Zatrzymał się przed bu-
dynkiem, przekręcił kluczyk w stacyjce i siedział przez chwilę, słuchając
odgłosów zamierającego silnika. Deszcz ustał, ciemne niebo rozjaśniały
punkciki gwiazd. Hunter rozparł się wygodnie na podniszczonym fotelu.
Lubił Nowy Meksyk. Odpowiadało mu przejrzyste rozrzedzone
powietrze i rozległe przestrzenie. Większość życia spędził w Los Angeles,
ale po śmierci Michelle coraz trudniej mu było tam wytrzymać. Postanowił
więc wyjechać i do dziś nie żałował tej decyzji.
Wściekłość na tamtejszą policję, na prawników, na wszystkich związa-
nych z jego porażką wypaliła się nieco w ciągu ostatnich, na szczęście mało
urozmaiconych, sześciu lat, lecz wiara Calgary'ego w sprawiedliwość
zmalała niemal do zera. W Santa Fe próbował jeszcze wrócić do pracy w
policji, jednak spustoszenie, jakiego dokonały w nim tamte wydarzenia,
było zbyt głębokie.
Wypalił się i tyle.
Westchnął, wyskoczył z dżipa i ruszył w kierunku wejścia. Przed mie-
siącem przestał pracować na tym posterunku, zamierzał posiedzieć na
150575119.005.png
swoim samotnym ranczo i dojść ze sobą do ładu, ale zaglądał tu od czasu
do czasu, głównie po to, żeby pogadać z Ortegą. Sierżant nie darował mu
tego, że odszedł. Najpierw prosił, potem rozkazywał i tupał z wściekłości,
na koniec niechętnie wyraził zgodę.
- Wrócisz - orzekł nieco złowieszczo, wręczając Hunterowi ostatnią
wypłatą - szybciej niż myślisz.
W tej chwili Ortegi nie było w zasiągu wzroku. Hunter pchnął drzwi i
skierował się do pomieszczeń leżących w głębi. Drzwi od jego dawnego
pokoju zamknięto, zapewne na klucz. Nigdzie żywej duszy. Tylko w holu,
na rzeźbionej drewnianej ławce, siedział sztywno pan Wessver z teczką na
kolanach. Na widok Huntera wstał.
- Mam tu samochód. Czy możemy kontynuować rozmowę w Rancho
del Sol, restauracji pana Hollowaya? - spytał. - Chciałby zaprosić pana na
kolację, niezależnie od tego, jaką decyzją ostatecznie pan podejmie.
Hunter bez słowa skinął głową i w ślad za niewysokim mężczyzną
udał się do jego ciemnozielonego lexusa.
Rancho del Sol w Santa Fe było niskim, pełnym zakamarków budyn-
kiem z vigas - ciemnymi, wystającymi na zewnątrz belkami i sklepionymi
przejściami z czerwonej, sztucznie postarzonej cegły. Tutejsza kuchnia
serwowała autentyczne dania z południowego Zachodu, a także steki,
uważane za najlepsze w okolicy. Hunter zwykle zamawiał żeberka i nigdy
się nie zawiódł. I dziś już pierwszy kęs rozpłynął mu się w ustach. Chyba
nigdy nie zdoła zrozumieć wegetarian.
Joseph Wessver wybrał wino. Hunter nie był specjalnym amatorem
win, ale merlot mu smakował; był równie dobry, jak wołowina. Gdzieś w
połowie drugiego kieliszka uświadomił sobie, że Wessver tylko udaje, że
pije, postanowił więc przejść do sedna sprawy.
- Czego oczekuje ode mnie pan Holloway? - spytał, sadowiąc się wy-
godniej na krześle. Nogi mu zdrętwiały i najchętniej rozprostowałby je na
małym spacerze. Był w czarnych dżinsach i szarej, rozpiętej pod szyją
koszuli. Jeżeli taki strój nie spełniał wymogów pana Wessvera, to Hunter
miał to gdzieś. W Santa Fe nikt się czymś takim nie przejmuje.
- Chciałby, żeby ochraniał pan jego córkę.
- Córkę? - Hunter zmarszczył czoło i wysunął nogę, jak mógł najdalej,
nie potrącając swojego znerwicowanego rozmówcy. - Przed czym?
- Przed byłym mężem. - Prawnik z uwagą przyglądał się Hunterowi.
Detektyw zamarł. Wiedział, na co się zanosi.
150575119.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin