Rosalie Ash - Ślepa namiętność.pdf

(791 KB) Pobierz
Love by design
ROSALIE ASH
Ślepa
namiętność
155775545.004.png 155775545.005.png 155775545.006.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Nic nie rozumiem. - Virginia przeniosła spojrzenie z zasmuconej twarzy
ojca na zatopionego w ponurych rozmyślaniach brata, w końcu zaś jej
błękitnozielone oczy spoczęły na rozpalonej i niespokojnej twarzy bratowej. -
Wiem dobrze, że dla całej rodziny ciągle jestem dzieckiem i tylko kobietą. - W
odpowiedzi ojciec uśmiechnął się blado. Problem ten od lat był przedmiotem
sporów. - Nie rozumiem jednak, dlaczego właśnie pożar ma oznaczać koniec
wszystkiego. Z pewnością...
- Tata nie powiedział wcale, że to koniec, Virgie... - łagodnie wtrącił
Charles. - Trzy lata w college'u nie oduczyły cię wyolbrzymiania wielu spraw.
- Nie zmieniaj tematu. - Virginia niespokojnie przeczesała ręką rudozłote
włosy, zapominając, że wcześniej zostały one starannie upięte w kok. - I nie
traktujcie mnie, proszę, tak protekcjonalnie! Przecież zarząd firmy wyjaśnił
szczegółowo, w jakich znaleźliśmy się kłopotach. Jesteśmy poważnie zadłużeni,
wykazujemy straty nawet przed opodatkowaniem. Ledwo starczy nam pieniędzy
na pensje w tym miesiącu. Nie jesteśmy w stanie wykonać połowy zamówień...
To wszystko nie stało się nagle, po wypadku z tą nową opalarką tkanin na
wydziale drukarskim...
- Nie - przyznał ojciec oddychając ciężko. W jego zielonych oczach,
jaśniejszych od oczu Virginii, kryło się cierpienie. - Wynikło to, niestety, z
przestarzałego stylu zarządzania, braku innowacji, złego marketingu. Według
opinii banku, chciałbym dodać, nie mojej...
- Ale także ze zmiennego popytu i wysokiej stopy procentowej -
zaprotestował nieco urażony Charles, pełniący w firmie Sarah Chester Fabrics
rolę szefa sprzedaży i planowania.
- Nieważne, jak to nazwiemy, ponoszę za to taką samą odpowiedzialność,
jak każdy inny. Zapewniam cię, że teraz potrzebujemy dużego kapitału na
inwestycje, aby utrzymać się na powierzchni, niezależnie od pieniędzy, które
- 1 -
155775545.007.png
odzyskamy dzięki ubezpieczeniu. A bank domaga się modernizacji zarządzania,
zanim udzieli nam poręczenia...
- I tu, jak się domyślam, wkracza na scenę przyjaciel Charlesa, ten
przemądrzały karierowicz, Guy Stern? - z nie ukrywaną niechęcią spytała
Virginia. Kipiała wściekłością, zdając sobie sprawę, że rodzina lekceważy jej
argumenty. Sala konferencyjna była teraz w połowie pusta. Po zakończonym
przed chwilą zebraniu zarządu pozostała jedynie rodzina Chesterów.
- Guy nie jest przemądrzałym karierowiczem - zaprotestował Charles
tonem, którego używał, gdy trzeba było udobruchać szczególnie rozdrażnioną
siostrzyczkę. - Tak się składa, że jest wziętym... - zawiesił głos szukając
najwłaściwszego słowa - biznesmenem.
- Groszorobem! Babcia, gdyby żyła, dostałaby zawału! Wierzcie mi, taki
człowiek będzie miał w nosie zasady, które ona tak ceniła: troskę o
pracowników, etykę zawodową... Poza tym sądzę, że nie będzie w
najmniejszym stopniu zainteresowany przemysłem tekstylnym!
Charles spojrzał na ojca znacząco. Gładki kosmyk kasztanowych włosów
opadł mu na czoło.
- Zysk to zysk, nieważne, w jakiej branży. - Obdarzył Virginię swym
przekornym chłopięcym uśmiechem.
Cynizm w ustach brata był rzadkością i Virginia zrozumiała, że sprawa
jest trudna. To prawda, Chesterowie mają poważne kłopoty...
- A więc zasady, których przestrzegano w Sarah Chester Fabrics, nie będą
obowiązywały?
- Jeśli nie uda się przekonać kogoś takiego jak Guy, aby nam pomógł, to
S.C.F. przestanie istnieć razem ze swoimi zasadami. - Kiedy Charles chciał ją
uspokoić, zawsze uśmiechał się w ten sposób. Virginia była zawiedziona. Ile to
już razy brat i ojciec zamykali jej usta, nie licząc się z jej zdaniem?
To właśnie babcia pomogła dziadkowi stworzyć S.C.F. To jej projekty
dały początek całemu przedsięwzięciu. Gdyby nie wiedza techniczna dziadka,
- 2 -
155775545.001.png
dzięki której projekty te mogły być zrealizowane, Virginia uznałaby wszystkich
mężczyzn z rodu Chesterów za beznadziejnych męskich szowinistów. Mimo że
fabryka nosiła imię jej babki, tata i Charles traktowali płeć piękną nieco
lekceważąco. Nieraz dawali jej, Virginii, do zrozumienia, że im szybciej
wyjdzie za mąż i będzie miała dzieci - tak jak jej bratowa Lucy - tym lepiej! To
nie było w porządku! Znowu poczuła żal, ale i złość na siebie za to, że jest taka
samolubna nawet w chwili, gdy rodzinna firma stanęła na skraju bankructwa.
Ojciec zawsze polegał na poczuciu odpowiedzialności Charlesa, dzielił z nim
kłopoty i strapienia. Byłoby to wspaniałe, pod warunkiem, że liczono by się
również z jej zdaniem... Ma dwadzieścia jeden lat. Jeśli uzyska dobre wyniki w
szkole, już w sierpniu otrzyma dyplom projektanta tkanin. Dlaczego więc nie
może być traktowana poważnie?
- A zatem mamy przekazać ster w ręce człowieka, którego nie obchodzi
nic poza pieniędzmi? - zapytała z uporem. - I to wtedy, gdy każdy widzi, że
firma wymaga jedynie przemyślenia na nowo kierunków działania,
urozmaicenia produkcji...
- Może jednak uwierzysz w naszą inteligencję, Virginio? - Głos ojca
zabrzmiał bardzo chłodno. Wstał gwałtownie, a jego spojrzenie mówiło, że nie
dopuszcza sprzeciwu. - Gdyby był jakikolwiek sposób pozwalający na
uniknięcie całej tej afery, to przy naszym doświadczeniu na pewno byśmy go
znaleźli!
Virginia przygryzła wargę, dojrzała współczujący uśmiech Lucy i wzięła
głęboki oddech.
- Tak, oczywiście - powiedziała z goryczą czując, że emocje towarzyszące
rozmowie wywołały jeden ze znanych jej ataków szalonego bólu głowy.
- Wracaj do domu z Lucy, Virginio. Odpocznij trochę i nie zadręczaj
interesami swojej pięknej główki - dodał ojciec z lekkim poczuciem winy w
głosie, jakby przypomniał sobie o jej rekonwalescencji. - Jesteś blada jak upiór,
kochanie.
- 3 -
155775545.002.png
- To tylko nerwy, tatku - wymamrotała kipiąc ze złości.
- Herbatę wypijemy w oranżerii, dobrze, Virgie? - Lucy wstała,
podnosząc z trudem swój wielki brzuch zza stołu.
- Świetnie. - Virginia przytrzymała drzwi biura, przepuszczając ciężarną
Lucy, i na pożegnanie uśmiechnęła się chłodno do pozostających w sali
mężczyzn.
- Do zobaczenia.
Na parkingu Lucy podała kluczyki Virginii i wcisnęła się na miejsce obok
kierowcy. Zerkała z lekkim przestrachem na bratową, prowadzącą, jej zdaniem,
nieco zbyt szybko.
W parę minut zostawiły za sobą biura Sarah Chester Fabrics, minęły
osmaloną przez pożar halę druku tkanin i zanurzyły się w bujną zieleń drogi do
Armscott Manor, domu Chesterów od trzech pokoleń. Trudno było uwierzyć, że
to już prawie sierpień... Przebłyski słońca, pierwsze od wielu dni tego,
chłodniejszego niż zwykle, angielskiego lata, ozłacały kremowe kwiaty
wychylające się ze splątanych gałązek żywopłotu. Ich silny zapach dolatywał
przez odkryty dach samochodu, przywołując Virginii bolesne wspomnienia
wiejskich spacerów z Mortimerem w Oxfordshire. Tak, to był szczególny rok - i
to z wielu powodów...
Przejechały kilkanaście kilometrów, zanim Lucy odważyła się odezwać.
- Postaraj się tak tym nie przejmować, Virgie...
Virginia zdała sobie sprawę, że zupełnie niepotrzebnie kurczowo ściska
kierownicę. Spróbowała się odprężyć, zmuszając się do uśmiechu, lecz
wzmagający się ból głowy na powrót wykrzywił jej usta.
- Zwykle mi się udaje. Ale to takie frustrujące! Mam przecież swoje
udziały w spółce i mimo to nikt nie uważa za stosowne poinformować mnie, gdy
zaczyna ona iść na dno!
- 4 -
155775545.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin