037. Kaiser Janice - Dramat w Hollywood.doc

(683 KB) Pobierz
Heartrob

 

 

 

DRAMAT W HOLLYWOOD

Janice Kaiser

 

Czy Sydney przełamie swe uprzedzenia do świata blichtru i konwenansu, jakim, jej zdaniem, jest Hollywood?

 

 

Tytuł oryginału Heartthrob

Przekład Ewa Bogatyńska

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

- Proszę mi darować głupie pytanie - powiedział Abe Cohen. - Ale jak zamierza pani ochraniać kogoś, kim pani pogardza?

Sydney Charles pomyślała, że musi mieć się na baczności. Nie mogła pozwolić, aby Abe Cohen zniechęcił się do jej projektu. Od niego zależało, czy dostanie pracę.

- Panie Cohen... - zaczęła spokojnym tonem.

- Mów mi Abe, kochanie. Twoja matka mówiła do mnie Abe przez trzydzieści lat. Ty też możesz tak się do mnie zwracać.

- Abe - poprawiła się Sydney, starając się ukryć napięcie - policjant nie musi być zakochany w ofierze, żeby szukać mordercy, a specjalista od ochrony nie musi być jakoś szczególnie związany z pracodawcą. A w ogóle, to mam podobno pilnować córeczki Zinna Garretta, a nie jego samego. Z mojego punktu widzenia fakt, że Zinn Garrett jest aktorem, nie ma żadnego znaczenia. A ponieważ to Garrett podpisuje czek, będę starała się być dla niego uprzejma.

- Uprzejma to za mało - odrzekł Cohen, pociągając cygaro. - Gwiazdy filmowe to na ogól ludzie bardzo drażliwi, przywykli do tego, że wszyscy całują ich po rękach. Wiesz o tym. Zinn nie jest aż taki okropny jak większość z nich, czasem nawet potrafi być całkiem rozsądny. Nie zapominaj jednak, że jest aktorem. Ma pieniądze, jest uwielbiany i mieszka w tym mieście. A co najważniejsze - ubóstwia swoją córkę. Czy mam jeszcze coś do tego dodać?

Sydney niecierpliwie potrząsnęła głową, odrzucając do tyłu blond warkocz.

- Nie, wszystko jasne, Abe. Chciałam ci tylko powiedzieć, co w ogóle myślę o aktorach. Dobrze znam Hollywood i nie przepadam za jego mieszkańcami. Oczywiście, nie mam na myśli tu obecnych - dodała szybko.

Abe Cohen uśmiechnął się lekko, usiadł wygodniej w fotelu i zadumał się.

Sydney była przekonana, że Abe równie dobrze sam mógłby grać w filmach, oczywiście jako aktor drugoplanowy. Był już po sześćdziesiątce, miał solidny brzuszek, pokrytą zmarszczkami twarz, z charakterystycznym perkatym nosem. Przy tym błyszczącą łysinę i nieodłączne cygaro w kąciku ust. Biuro Abe'a mieściło się w dość starym budynku w Beverly Hills. Nie było może imponujące, ale przytulne i wypełnione najróżniejszymi pamiątkami z Hollywood. Matka opowiadała kiedyś Sydney, że Abe miał nawet statuetkę Oskara, którą jakiś klient zapisał mu w testamencie. Ściany biura były obwieszone fotografiami gwiazd filmowych z różnych czasów, oczywiście w towarzystwie Abe'a Cohena. Abe zresztą zaraz po przyjściu Sydney do biura pokazał jej zdjęcie, na którym stał pomiędzy Lee Lorraine, matką Sydney, i Dickiem Charlesem, jej ojcem. Zdjęcie było zrobione w czasie kręcenia jakiegoś filmu, ze dwadzieścia siedem lat temu. Sydney nigdy przedtem nie widziała tej fotografii. Teraz, w czasie rozmowy, ukradkiem przypatrywała się ojcu, którego ledwie znała. Abe nagle przechylił się nad biurkiem.

- Widzisz, Sydney - powiedział - nie mogę cię polecić Zinnowi Garrettowi tylko dlatego, że znałem twoją matkę. Dlaczego właściwie miałbym to robić? Zresztą ciągle wysłuchuję od ludzi najrozmaitszych propozycji i pomysłów. A co ty masz do zaproponowania? - Wydmuchnął dym w stronę sufitu i znowu oparł się wygodnie w fotelu. - Proszę bardzo, słucham.

Sydney wiedziała, że musi teraz dobrze wypaść. Kilka miesięcy temu otworzyła prywatne biuro detektywistyczne, ale interes nie szedł zbyt dobrze. Otrzymała w tym czasie tylko kilka niewielkich zleceń, więc postanowiła postarać się o kontrakt jako specjalistka od ochrony osobistej. Rozpaczliwie go potrzebowała, gdyż skończyły się jej oszczędności. Była zmuszona wrócić do domu matki, bo nie mogła dalej opłacać wynajmowanego mieszkania. Co gorsza, gdyby nie udało się jej zdobyć szybko pieniędzy, trzeba będzie zamknąć własne biuro. Postanowiła więc zająć się ochroną osobistą. Ludzie dobrze za to płacili, więc miała nadzieję, że wybrnie jakoś z kłopotów finansowych.

- Abe, będę z tobą szczera. Nie mam jeszcze takiej pozycji wśród prywatnych detektywów jak Michelle Pfeiffer wśród aktorek. Na razie nie jestem gwiazdą. Ale jestem naprawdę dobra w tym, co robię. Wiele razy zajmowałam się ochroną osobistą, kiedy jeszcze pracowałam u Candy'ego Gonzaleza i zawsze robiłam to dobrze. Teraz sama założyłam biuro i chcę się specjalizować właśnie w ochronie ludzi.

- Jak długo pracowałaś u tego Gonzaleza?

- Trochę ponad rok.

- A przedtem?

- Studiowałam na University of Califomia w Los Angeles, specjalizowałam się w kryminologii.

Abe strząsnął popiół do popielniczki.

- Kłopot w tym, że nie masz zbyt dużego doświadczenia.

Sydney spojrzała na palmy za oknem, potem potrząsnęła głową.

- Oczywiście - powiedziała - za moją pierwszą rolę nie dostałam nominacji do Oskara, ale odniosłam sukces i znam swój fach.

- No dobrze, malutka, ale kontynuując twoje porównanie muszę ci powiedzieć, że przed producentem zawsze stoi pytanie: czy zaangażować nieznaną debiutantkę, a to zawsze jest duże ryzyko, czy raczej postawić na znaną gwiazdę.

Sydney pochyliła się ku niemu.

- Jestem naprawdę dobra, daj mi tylko szansę - poprosiła.

Abe machnął ręką.

- Kochanie, posłuchaj dobrej rady. W tym mieście, jeśli się czegoś chce, trzeba chcieć z całej siły. A na twojej twarzy nie widać ani śladu determinacji. Weźmy na przykład twoją matkę. Kiedy zaczynała karierę, była biedna jak mysz, do studia weszła w starej sukienczynie, ale na planie filmowym umiała od razu przemienić się w milionerkę. Widać więc było, że odniesie sukces.

- Matka była aktorką, ja nią nie jestem - zauważyła Sydney.

- Zinn Garrett za to jest aktorem, i to znanym.

- Panie Cohen, nie będę błagać pana o tę pracę. Jestem jednak pewna, że dam sobie radę.

- Będę z tobą szczery - powiedział Abe Cohen. - Osobiście wolałbym wysłać cię do znanej wytwórni filmów niż do ochrony dzieciaka Zinna przed jakąś maniaczką. Musisz sama się dobrze zaprezentować - poradził.

- Czy to znaczy, że mnie pan poleci do tej pracy?

- Tak, ale to wszystko, co mogę zrobić. Potem musisz sobie radzić sama.

- To cudownie! - wykrzyknęła Sydney, uderzając dłonią o biurko.

- Nie myśl tylko, że już dostałaś tę pracę. W tym mieście trzeba umieć się sprzedać. Teraz będziesz musiała jeszcze przekonać do siebie Zinna Garretta.

Sydney mimo wszystko była zadowolona. Kontrakt u Garretta to była poważna sprawa. W każdej gazecie opisywano, że sławnemu aktorowi grożono porwaniem córki. Wszyscy o tym mówili. Tak, to było poważne zadanie i, jeśli jej się uda, może stać się początkiem kariery.

Abe Cohen patrzył na nią z wyraźnym rozbawieniem.

- Wiesz, dziecinko, zawsze dziwiło mnie, że mając matkę aktorkę, sama nie połknęłaś bakcyla filmu. Kiedyś rozmawiałem z nią o tym i tłumaczyłem, że nie można nic robić na siłę.

Tak, matka marzyła, by i Sydney została aktorką. Kiedy była jeszcze małym dzieckiem, zabierała ją na wszystkie próbne zdjęcia dla młodocianych aktorów. Marzeniem Lee Lorraine było zrobić z córki gwiazdę filmową. I trudno powiedzieć, co było dla matki większą porażką i rozczarowaniem - czy koniec jej własnej kariery filmowej, czy też kompletny brak zainteresowania Sydney światem filmu i wielkich gwiazd.

Abe przyjrzał się dziewczynie dokładnie.

- Wesz, że masz dobre zadatki - wyznał z uśmiechem. - Z taką figurą i buzią mogłabyś zrobić karierę. Ale to nie wszystko - westchnął. - Nie odziedziczyłaś po rodzicach miłości do filmu.

Sydney często powtarzano, że jest bardzo podobna do matki z lat młodości, ale poza tym różniły się we wszystkim.

- Tak, aktorstwo nigdy mnie nie pociągało - potwierdziła Sydney.

Abe ze smutkiem pokiwał głową.

- Mama chyba ci powiedziała, że zajmowałem się także sprawami twojego staruszka?

Sydney poczuła znajomy ból, ale uśmiechnęła się, żeby nie dać nic poznać po sobie. Ostatnią osobą, o której chciałaby rozmawiać, był Dick Charles, ale zdawała sobie sprawę, że nie da się tego uniknąć.

- Tak, mama wspominała mi o tym.

- Dick był jednym z wielkich. - Abe żuł cygaro. - Był wielki wtedy, kiedy jeszcze w filmach grały prawdziwe gwiazdy.

Sydney nic nie powiedziała. Teraz, kiedy Abe obiecał zarekomendować ją, powinna przynajmniej być uprzejma.

- Wielka szkoda, że nie znałaś lepiej swojego staruszka - kontynuował Abe.

- Miałam jednak matkę - Sydney z trudem przełknęła ślinę - i naprawdę szczęśliwe dzieciństwo, a to jest najważniejsze.

Abe uśmiechnął się i potaknął.

- Wiesz, dziecinko, bardzo mi przypominasz twoją matkę.

- Dziękuję. To chyba komplement, prawda?

Abe znowu potaknął.

- A jak się miewa Lee?- zainteresował się.

- Zupełnie dobrze, choć trochę dokucza jej artretyzm - odparła Sydney.

- Artretyzm jest dokuczliwy, zwłaszcza dla takiej tancerki jak twoja mama - stwierdził Abe.

- Mama nie tańczy od lat!

- Oczywiście, nie tańczy już zawodowo, ale wierz mi dziecko, że to zostaje człowiekowi we krwi na zawsze. Choćby parę kroków na dywanie w salonie. Lee na pewno tańczy, mogę się założyć.

Abe wydmuchnął dym z cygara.

- Tak - mówił dalej - jej historia była jedną z bardziej tragicznych w Hollywood. Może dlatego, że zaczęła karierę w nieodpowiednim czasie. Najważniejsze to trafić na właściwy moment. Lee Lorraine miała wszelkie dane po temu, by zrobić wielką karierę, ale jej nie zrobiła. Pewnie już ci o tym opowiadano? - zapytał.

Sydney poruszyła się, jakby było jej niewygodnie na wyściełanym krześle. Zawsze sprawiało jej przykrość słuchanie, jak to matka nie zrobiła wielkiej kariery, a ojciec zrobił, i to właśnie wtedy, kiedy matka poświęciła się jej wychowywaniu, a ojciec… Najdelikatniej mówiąc, nie można było nic szczególnie dobrego o nim powiedzieć.

- Aktorzy tacy jak twoja matka to już zanikający typ. Ja zresztą też należę do tego samego gatunku - westchnął.

Sydney wiedziała, że stary agent reklamowy lubił grać przed ludźmi, a jedną z jego sztuczek było niewątpliwie narzekanie. Najważniejsze jednak, że zechciał jej pomóc i że poleci ją Zinnowi Garrettowi. Była mu za to szczerze wdzięczna.

- Abe, co mam dalej robić?

Agent podał jej kartkę.

- Powiedziałem Zinnowi, że o pierwszej będziesz u niego. Tu masz adres.

Sydney nie mogła ukryć zdumienia.

- Czy to znaczy, że już wcześniej mnie umówiłeś?

- No tak, ale gdybyś mi się nie spodobała, to bym wszystko odwołał. Rozmawiałem z nim wczoraj, był gotów zatrudnić kogoś innego. W tym przypadku jednak czas się bardzo liczy.

Sydney zerwała się z krzesła, pochyliła nad biurkiem i mocno uścisnęła dłoń Abe'a.

- Dziękuję ci bardzo! - wykrzyknęła.

- A ja ci życzę, żebyś sobie na tej sprawie połamała nogi.

Sydney odwróciła się i podeszła do drzwi, ale zatrzymał ją głos Abe'a.

- Nawiasem mówiąc, Zinn ma dobre oko. Twoja figura… No, mądrej głowie dość dwie słowie.

Sydney kiwnęła głową, że rozumie. Tego właśnie nienawidziła w Hollywood. Kobiety i mężczyźni byli na sprzedaż. Nie zawsze chodziło o seks. Był to po prostu naturalny sposób bycia w tym mieście, tak nieodzowny jak makijaż czy eleganckie stroje. Widziała, jak to się skończyło w przypadku jej matki i dlatego postanowiła, że sama nigdy nie będzie naśladować stylu życia gwiazd filmowych.

Wyszła z biura Abe'a i podeszła do swojej hondy stojącej na parkingu. Westchnęła na widok sporej plamy ropy i wyciekających ciągle spod silnika kropli. Rzeczywiście, silnik jakoś dziwnie zachowywał się od pewnego czasu. Musi podjechać do najbliższej stacji, dokupić ropy i mieć nadzieję, że uda się jej dojechać na czas do domu Zinna Garretta przy Pacific Palisades. Spojrzała na zegarek. Musi się pospieszyć, jeśli chce zdążyć.

Wsiadła do samochodu, który na szczęście od razu zapalił.

Sydney nerwowo splatała warkocz, czekając w samochodzie pod domem Garretta. Rozmawiała już z gospodynią przez domofon i dowiedziała się, że Garretta jeszcze nie ma. Upływały następne minuty, a Garrett ciągle nie wracał. Patrzyła teraz na solidną bramę i modliła się w duchu, by aktor nie zmienił zdania i nie znalazł kogoś innego do ochrony. Dla niej ta praca stanowiła ostatnią deskę ratunku.

Sydney była zdecydowana wykonać swoje zadanie. Zdawała sobie sprawę z wszelkich niebezpieczeństw, choć większość tego rodzaju zajęć polegała na zwykłej, codziennej harówce, ale za to właśnie jej płacono i z tego żyła.

Bez wątpienia prędzej wzięłaby udział w bandyckim napadzie, łaziłaby do szulerni i grała tam z handlarzami narkotyków, niż dałaby się namówić na milutkie pogawędki z aktorami i aktorkami, opowiadającymi głównie o problemach swoich duszyczek. Dobrze znała mentalność mieszkańców Hollywood, więc wiedziała, czego można się po nich spodziewać. Może tak się szczęśliwie złoży, że Garrett będzie większość czasu spędzał na planie i opiekę nad córką powierzy wyłącznie jej.

Sydney spoglądała na Pacyfik i wznoszące się u jego brzegów pagórki Beverly Hills. Dom Garretta znajdował się na samym szczycie wzgórza, widok stamtąd musiał być piękny. Teraz jednak rozkoszowanie się widokami uniemożliwiał unoszący się w powietrzu i niemal całkowicie zasłaniający niebo smog, który przypominał o bliskości Los Angeles.

Sam dom był zupełnie nowy, pewnie zbudowany na polecenie Garretta. Zamiast powszechnego w tej okolicy różowawobeżowego tynku i czerwonych dachówek, dom miał białe mury i zielonkawy dach. Wokół rosły olbrzymie palmy i kolorowo kwitnące krzewy.

Sydney spojrzała na zegarek. Garrett spóźniał się już pól godziny. Nie był to najlepszy znak. Jadąc tu z biura Abe'a przygotowała się, co i jak ma powiedzieć, ale teraz nabierała wątpliwości, czy się jej uda.

Wczoraj, kiedy przewoziła swoje rzeczy do domu matki, czuła się kompletnie przegrana, a kiedy matka zaproponowała, że przyjmie kilku uczniów, żeby trochę zarobić, czuła, że serce niemal jej pęka.

Matka utrzymywała je obie nie tylko grając w filmach, ale także prowadząc niewielkie studio, w którym uczyła tańca dzieci aktorów i przyszłe baletnice. Zapewniało to niewielki dochód, i pozwalało matce zachować kontakt z tym, co tak kochała. Jednak z wiekiem i w miarę, jak zaczął rozwijać się u niej artretyzm, musiała zaprzestać dawania lekcji.

Sydney domyślała się, że matka nigdy nie zaprzestała marzeń o karierze filmowej. Z czasem wszystkie ambicje przerzuciła na córkę. Ciągle opowiadała jej o świecie filmu, ale Sydney zawsze była bardzo niezależna i nie poddawała się wpływom matki.

Konflikt między nimi wynikał właśnie z odmiennych upodobań i dla obu był trudny do rozwiązania. Sydney bardzo cierpiała, bo kochała matkę gorąco i była jej wdzięczna za wszystkie poświęcenia. Nawet teraz trudno było wytłumaczyć Lee, że jej wielkie przywiązanie do świata filmu nie jest rozsądne, że właśnie to przywiązanie zniszczyło ją samą i spowodowało tyle nieporozumień między nią i córką. Jednak za każdym razem, kiedy Sydney próbowała w jakikolwiek sposób krytykować przemysł filmowy, jej matka wpadała w furię. „Gdyby nie film, nie byłoby ciebie na świecie. Nigdy w życiu nie żałowałam ani przez moment tego, co zdarzyło się mnie i twojemu ojcu, bo zostaliśmy obdarzeni przepięknym dzieckiem!” - krzyczała.

Oczywiście, matka nie dodawała, że to dziecko było nieślubne i że własnego ojca znało tylko z ekranu, a w dodatku ten ojciec traktował je obie niemal jak powietrze. To wszystko dręczyło Sydney i spowodowało jej niechęć do Dicka Chariesa i w ogóle do aktorów, a także do całego świata, który wokół siebie tworzyli.

To już właściwie historia. Ojciec umarł i przeszedł do legendy, a matka i ona sama mogły się co najwyżej pojawić w przypisach do jego biografii. Jednak to jego pieniądze pozwoliły Lee utrzymać ładny dom i dały jej wystarczające zabezpieczenie na starość.

Kiedy jednak matka wciąż udzielała lekcji, choć już z trudem chodziła, Sydney zdecydowała, że musi sama zacząć zarabiać i znalazła najpierw pracę u McDonalda.

Spojrzała w boczne lusterko, ale nie ujrzała żadnego samochodu. Czyżby Garrett ją zlekceważył?

Zniecierpliwiona tym wszystkim wysiadła z samochodu, odrzuciła warkocz przez ramię, wychyliła się za przydrożną barierę i zaczęła wpatrywać w drogę dojazdową. Próbowała jakoś wygładzić pomiętą już sukienkę. Zawsze wolała ubierać się do pracy w spodnie, ale tym razem matka tak nalegała, że zgodziła się włożyć sukienkę, bo rzekomo seksapil jest rzeczą, która w Hollywood liczy się najbardziej. Sydney nie była zachwycona, ale zaufała doświadczeniu matki w kontaktach z gwiazdami.

Słońce świeciło ostro, nie było wiatru, a powietrze stawało się coraz bardziej gorące. Sydney przypomniał się pewien letni dzień, podobnie upalny jak dzisiejszy. Dostała wówczas swe pierwsze zadanie jako prywatny detektyw w firmie Candy'ego Gonzaleza. Była wtedy tak zdenerwowana, że ledwie mogła prowadzić samochód, a musiała zdobyć jak najwięcej informacji o pewnym maniaku, który wypisywał jakieś wariackie listy do jednego z graczy drużyny Dodgersów z Los Angeles.

Praca u Gonzaleza dała jej potrzebne doświadczenie, jednak prywatni detektywi są na ogół z natury ludźmi bardzo niezależnymi. Podobnie było z Sydney - pragnęła jak najszybciej usamodzielnić się i otworzyć własną agencję. Pytanie tylko, czy nie zrobiła tego za wcześnie? Może jednak była zbyt niecierpliwa?

Okiem eksperta zaczęła oglądać mur otaczający posiadłość Garretta. Został tak zaprojektowany, by chronić mieszkańców przed ciekawskimi spojrzeniami przechodniów i turystów, ale nie zapewniał całkowitego bezpieczeństwa. Gdyby ktoś koniecznie chciał się dostać do środka, mógłby to uczynić bez większych problemów.

Musi o tym powiedzieć Garrettowi na samym początku. W ten sposób udowodni mu od razu, że jest profesjonalistką. Jeśli ma dostać tę pracę, musi przede wszystkim rozwiać wszelkie wątpliwości Garretta.

Znowu spojrzała na zegarek i w tym samym momencie usłyszała nadjeżdżający z dużą prędkością samochód. Był to srebrzysty, pobłyskujący chromowaniami jaguar. Prowadził go Garrett. Samochód zwolnił i zatrzymał się po drugiej stronie ulicy, przed bramą posiadłości. Garrett wyciągnął pilota, nacisnął i brama otworzyła się automatycznie. Sydney wyjęła torebkę z samochodu i skierowała się w stronę domu, ale zanim przeszła na drugą stronę ulicy, brama zamknęła się. Jaguar jechał powoli długim podjazdem w stronę zabudowań. Zatrzymał się, mężczyzna wysiadł, odwrócił się i spojrzał jakby z pewnym wahaniem na Sydney.

- Panie Garrett! - zawołała.

Niezbyt zdecydowany zaczął iść w jej stronę. Miał na sobie nieskazitelnie białą koszulę, a twarz przysłaniały olbrzymie słoneczne okulary. Sydney była jednak pewna, że to właśnie jest Zinn Garrett.

Znała tę twarz, choć w rzeczywistości mężczyzna był dużo przystojniejszy niż na ekranie. Zagrał kilka razy w filmach, które nie odniosły oszałamiającego sukcesu, ale jego popularność rosła od kilku lat, bo występował w telewizyjnym serialu detektywistycznym. Grał adwokata broniącego niewinnie oskarżonych, a były to głównie przystojne kobiety,

Sydney nie miała telewizora, więc tylko ze dwa razy widziała u kogoś ten serial. Kiedy Garrett podszedł bliżej, zdziwiła się, że jest wyższy, niż się jej wydawało. Widać było, że jest wysportowany i silny. Twarz zasłaniały mu okulary, ale Sydney pamiętała, że Garrett ma piękne oczy, mocno zarysowane kości policzkowe i niemal arystokratyczny nos. Tylko usta były wąskie i zawsze jakby lekko skrzywione, co powodowało, że nie był lalkowatym pięknisiem. Sydney pamiętała, że oglądając go w paru filmach odniosła wrażenie, jakby Garrett nie traktował tego, co robi, ze zbyt dużą powagą.

Poczuła, że serce bije jej szybciej, ale pomyślała, że to pewnie ze zdenerwowania. Nigdy nie peszyła się w obecności sławnych aktorów, spotykała ich bardzo wielu i często. Kiedy była jeszcze dziewczynką, matka zabierała ją ze sobą do studia filmowego.

Garrett uśmiechnął się i odezwał, zanim zdążyła otworzyć usta.

- Ma pani ołówek?

- Ołówek? - Nie bardzo wiedziała, o co mu chodzi.

- No tak, coś do pisania. - Przeszukiwał kieszenie swej jedwabnej koszuli, - Bo ja nic przy sobie nie mam.

Sydney otworzyła torebkę, wyciągnęła długopis i podała mu przez kratę bramy. Garrett us'miechal się z lekkim rozbawieniem.

- Potrzebuję jeszcze jakiejś kartki. - Wskazał palcem w jej stronę.

- Czy ja wyglądam na sekretarkę? - zapytała odruchowo, ale zaraz przestraszyła się, jak on zareaguje na taką uwagę. Trudno było jednak wyczytać cokolwiek z jego twarzy,

Sydney znalazła w torebce stary kwit ze sklepu spożywczego, podała mu i czekała, co będzie dalej,

Garrett odwrócił kwit i napisał coś na drugiej stronie. Potem spojrzał na nią i choć nie widziała jego oczu, domyśliła się, że ocenia jej figurę. Potem oddał kwit i szeroko się do niej uśmiechnął.

- Pani jest tu przejazdem, czy też mieszka pani w Los Angeles? - zapytał.

- Przepraszam, nie rozumiem.

- Jestem po prostu ciekaw… Pani nie wygląda jak większość… no… wielbicielek.

Sydney spojrzała na karteczkę i przeczytała: Z najlepszymi życzeniami dla cudownej dziewczyny - Zinn Garrett. Pokręciła głową, niczego nie rozumiejąc.

- Co to jest?

- Mój autograf - wyjaśnił Garrett. - Czy spodziewała się pani, że podpisze się: Tom Selleck?

Sydney zrozumiała wszystko i wybuchnęła śmiechem.

- Obawiam się, że to jakieś nieporozumienie. Panie Garrett, nie przyszłam tu po pański autograf.

Zdjął okulary, w jego oczach nie było najmniejszego zakłopotania.

- Pani nie jest kolekcjonerką autografów?

Pokręciła przecząco głową.

- Czy mogę zatem spytać, o co chodzi? Nie, nie, pozwoli pani, że sam zgadnę. Pewnie ma mi pani doręczyć pozew sądowy. Moja była żona i jej adwokat znowu chcą wszcząć sprawę, a pani krótka spódniczka, zgrabne nogi i mila buzia miały mnie wprowadzić w błąd, tak?

Sydney znowu pokręciła przecząco głową i zdjęła okulary.

- Gdybym miała wręczyć panu pozew, już dawno bym to zrobiła - zauważyła.

- Rzeczywiście. - Garrett potarł dłonią policzek. Spojrzał jej w oczy. - Zdaje się, że długo bym musiał zgadywać. Może mi pani coś podpowie?

- Zgoda.

Sydney sięgnęła do torebki i wyciągnęła swój półautomatyczny pistolet. Nie mierzyła nim w Garretta, ale on i tak pobladł.

- Nazywam się Sydney Charles - przedstawiła się. - Pan chciał mnie zatrudnić do ochrony swej rodziny. Od razu muszę powiedzieć, że nie powinien pan podchodzić do bramy i rozmawiać z kimś zupełnie nieznajomym.

Garrett nie chciał po sobie pokazać, że się przestraszył, ale widać było, że jest zdenerwowany.

- To pani jest Sydney Charles? - spytał zdziwiony.

- Tak, byłam z panem umówiona - spojrzała na zegarek - dokładnie trzydzieści pięć minut temu.

- Pani Charles, przepraszani za spóźnienie i mam nadzieję, iż nie gniewa się pani, że wziąłem ją za moją wielbicielkę. Nie domyśliłem się, kim pani jest, bo, prawdę mówiąc, spodziewałem się mężczyzny.

- To mi się często zdarza, ale jeśli ktoś uważnie czyta, to zauważy, że moje imię pisze się nie, jak męskie, przez „i”, na przykład Sidney Poitier, ale przez „y” - Sydney, a to jest imię żeńskie.

- No tak - zauważył ponuro Garrett - powinienem popracować nad ortografią i chyba też nad metodami zachowania bezpieczeństwa.

- Tak, powinien pan - potwierdziła Sydney.

Garrett wskazał na pistolet, który wciąż trzymała w ręce.

- Jak pani schowa tę zabawkę, będziemy mogli przystąpić do rozmów.

Wsunęła pistolet do torebki, nie mogąc ukryć zadowolenia, że jednak zrobiła na nim wrażenie. Trzymała w ręce kartkę z jego autografem i nie bardzo wiedziała, co z nią zrobić. Wreszcie podała mu ją przez bramę.

- Proszę, mnie to nie jest potrzebne, a pan może odesłać ten autograf do muzeum.

Garrett bez słowa wziął kartkę, zmiął i schował do kieszeni.

Sydney przestraszyła się, że może zbyt daleko się posunęła. Abe Cohen ostrzegał ją przecież, iż gwiazdorzy są niesłychanie drażliwi i przyzwyczajeni raczej do hołdów niż do krytyki czy żartów.

- Widzi pani - wyjaśnił Zinn Garrett - gram w serialu detektywistycznym i nauczyłem się, że nigdy nie powinno się sprzeciwiać kobiecie, która ma w torebce rewolwer.

Podszedł do wyłącznika i nastawił kod szyfrowy. Brama ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin