Kosidowski Zenon - Gdy słonce bylo bogiem.doc

(2304 KB) Pobierz









 

 

ZENON KOSIDOWSKI

 

GDY SŁOŃCE BYŁO BOGIEM

 

1956






 

 

 

 

 

 

 

 

 

WŚRÓD ŚWIĄTYŃ I OGRODÓW MEZOPOTAMII




 

 

PIELGRZYM Z NEAPOLU

 

 

W pierwszych latach XVII wieku zasłynął we Włoszech neapolitański kupiec Pietro

della Valle. Ponieważ wiele podróżował po dalekich krajach egzotycznych, ziomkowie

nazywali go Il Pellegrino - pielgrzym.

Pietro jednakże nie podróżował, jakby to należało przypuszczać, w poszukiwaniu

drogocennych korzeni i tkanin jedwabnych. Pobudką jego podróży były sprawy zgoła

romantyczne, a mianowicie doznany w młodości zawód miłosny. Potem już zasmakował w

włóczęgostwie i zawsze niesyty wrażeń, zapuszczał się w coraz to inne nieznane krainy, gdzie

stopa Europejczyka rzadko stawała.

Dziwnym zrządzeniem losu przygody tego romantycznego kupca stały się pamiętne w

dziejach archeologii i dzięki temu warto poświęcić im kilka chwil uwagi.

Przenieśmy się więc wyobraźnią do Neapolu. W kościele San Marcellino odbywa się

nabożeństwo zamówione przez Pietro. Nawa zapełniła się po brzegi, wszyscy w mieście

dowiedzieli się już przez pocztę pantoflową o frasunku młodego Pietra i o jego

postanowieniu. W ciągu dwunastu lat był zaręczony z nadobną panną z zamożnego domu

kupieckiego i raptem uderzył w niego piorun: rodzice wydali ją za mąż za kogo innego.

Upokorzony i dotknięty w najczulszych uczuciach młodzieniec postanowił szukać

zapomnienia w podróżach. Nie wymknął się jednak z miasta cichaczem. Z typowym dla

południowca zamiłowaniem do scen pompatycznych,              żegnał się z rodakami w sposób

teatralny. Po zakończeniu nabożeństwa kapłan zawiesił mu na szyi złoty amulet wyobrażający

kostur pielgrzymi. Mieszczanie stawali na palcach, by nic nie uronić z widowiska, a Pietro

składał uroczyste śluby, iż nie wróci do Neapolu zanim nie odwiedzi Grobu Świętego.

Wyprawa do Jerozolimy stała się zaczątkiem jego barwnego i urozmaiconego

przygodami  życia podróżniczego. Nie skończyło się bowiem na nabożnej pielgrzymce do

Ziemi Świętej. Neapolitańczyk zwiedził Wenecję, Konstantynopol i Kair, popłynął na trudno

naówczas dostępne wyspy Lewantu, przemierzył wzdłuż i wszerz Mezopotamię i Syrię, dotarł

nawet do Iranu.

W XVII wieku podróż taka nie była fraszką. Miesiącami trzeba było przemierzać

stepy i pustynie, góry i moczary, kolebiąc się na twardym grzbiecie wielbłąda. Statkom

żaglowym, niewygodnym i łatwo niszczonym przez burze, groziło stałe niebezpieczeństwo

korsarskich napadów. Podróżnik musiał znosić upały i mrozy, głód i pragnienie, robactwo,

brud i najrozmaitsze choroby. Na drogach grasowali rozbójnicy, a ludność mahometańska

odnosiła się do Europejczyków z nieukrywaną wrogością.


 

 

 

W ciągu swych podróży Pietro della Valle nie zrywał łączności z rodakami z Neapolu.

Wysyłał do nich regularnie listy, niejednokrotnie zaopatrzone w nagłówek: Z namiotu mego

na pustyni. W listach tych zabłysnął niespodzianym talentem pisarskim. Błyskotliwy styl,

wykwintny humor, bystrość obserwacji i barwność opisów, nade wszystko jednak obfitość

przygód pełnych zabawnych sytuacji i porywających intryg, oto co w krótkim czasie zyskało

mu ogólny poklask współziomków.

Pietro della Valle, jak przystało na Włocha o żywym temperamencie, rychło otrząsnął

się z miłosnej porażki.              Świadczą o tym frywolne przygody, które opisuje z gustem i

humorem. Przebywając na wyspie Chios rzucił się w wir zabaw tamtejszej swawolnej

ludności. Dniem i nocą odbywały się tańce,  śpiewy i urocze igraszki z miejscowymi

strojnisiami, a Pietro czuł się w swoim żywiole. Z filuterną chełpliwości...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin