Baxter George Owen - Tajemniczy szept.pdf

(600 KB) Pobierz
336156906 UNPDF
George Owen Baxter
Tajemniczy szept
Ilustracje Andrzej Maciejewski
Opracowano na podstawie powieści „Tajemniczy szept” G. O.
Baxtera tłumaczonej z angielskiego przez Alicję Krzymowską i wydanej
przez Wydawnictwo „Dobra Książka”, Wrocław - Katowice 1947 r.
Rozdział I
POŚCIG
Przestępstwa Lew Borgena były zazwyczaj przygotowywane z
największą starannością; ułożywszy ich plany - według wszelkich zasad
ostrożności, wykonywał je sam jeden, nie miał przeto potrzeby ani
dzielenia się zdobyczą, ani dopuszczenia innych do swej tajemnicy, co
najczęściej bywa przyczyną niepowodzenia największych nawet
geniuszów spośród tych, którzy żyją poza obrębem prawa.
Jednakże w wypadku obrabowania banku w mieście Nancy Hatsch,
Borgen zaniedbał swoich zasad i, kierowany raczej instynktem niż
rozwagą i znajomością terenu, zwabiony światłem, które ujrzał w dużym,
zabezpieczonym stalowymi sztabami oknie, korzystając z wieczornego
mroku, wszedł przez tylne drzwi budynku do małego banczku, nie
orientując się w jego zasobach gotówkowych.
Tylne drzwi banku nie były nawet zaryglowane, toteż po wejściu doń
włożył maskę, podsunął lufę pod nos kasjera i zażądał wydania
znajdujących się w kasie pancernej pieniędzy. Usłuchano go niezwłocznie
i wkrótce był w posiadaniu około 15 000 dolarów, po czym zakneblował
usta kasjerowi, związał go i odszedł tą samą drogą, którą przybył. Po
wyjściu z budynku, Borgen dosiadł swego konia i kłusem odjechał w
stronę doliny - rzeki Crispin, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi.
Stosownie do jednej ze swych zasad, nakazującej po dokonaniu
przestępstwa wybrać umiejętnie kierunek ucieczki i jechać prosto przed
siebie bez zatrzymywania się, aż odległość od miejsca ostatniego wyczynu
nie wyniesie przynajmniej 500 mil, Borgen posuwał się w ciągu dwóch dni
w górę rzeki Crispin.
Na pogoń jednak wcale się nie zanosiło, wobec czego Borgen,
powtórnie odstępując od swej zasady, trzeciego dnia zatrzymał się na
wypoczynek w miłej małej dolince tuż za wąwozem, w który skręcała
rzeka.
Gdy znalazł się znów na koniu, spostrzegł niebawem, że grozi mu
kara za zaniechanie zwykle stosowanych ostrożności, bowiem z daleka
dojrzał małą - kawalkadę jeźdźców, którzy wołali nań, aby się zatrzymał.
Lew Borgen nie myślał czekać, albowiem byli to zapewne ludzie wysłani
w celu rewidowania każdego napotkanego w górach podróżnika, uderzył
przeto ostrogami konia i pocwałował wzdłuż doliny. Jeźdźcy podążyli za
nim.
Mieli oni tak dobre konie, że gdyby wierzchowiec Borgena nie był
wypoczęty po postoju, dogoniliby go na przestrzeni pierwszej mili. W tym
stanie rzeczy udało mu się oddalić od nich na pewien dystans, lecz
wkrótce zrozumiał, że nie będzie mógł go nadal utrzymać. Z dwunastu
jeźdźców, których początkowo dostrzegł, połowa pozostała w tyle, sześciu
jednakże ścigało go zawzięcie, tak iż nie było nadziei ujścia przed nimi.
Borgen począł kląć. Był dotychczas przyzwyczajony do powodzenia
w swych ucieczkach, toteż sytuacja obecna wzbudziła w nim nagły lęk.
Zdobycz swoją ulokował bezpiecznie w przytroczonej do siodła torbie,
która, ilekroć lewe jego kolano ją przyciskało, wydawała niezmiernie miły
dla jego ucha szelest. Dwukrotnie już tego popołudnia ścigający
podjeżdżali do niego tak blisko, że dawali ognia ze swych karabinów. Cóż
by się stało z jego piętnastoma tysiącami dolarów - myślał - gdyby
dosięgła go jedna ze skierowanych w jego stronę kul?
Zdecydował w końcu, że musi dokonać jakiegoś rozpaczliwego lub
też nadzwyczaj przebiegłego czynu. Zdążające jego śladem konie zdawały
się być niezwykle wytrzymałe, a noc, która by okryła góry ciemnościami,
była jeszcze daleko.
Przy następnym zakręcie drogi Borgen dojrzał nastręczającą się do
tego czynu sposobność. Do tej chwili wspinali się wciąż w górę, ale
obecnie szlak stawał się tak stromy, że konie mogły postępować tylko
stępa. Zarośla krzaków jałowcowych i karłowate sosny rosły coraz
rzadziej.
Chociaż powietrze było tu zimniejsze, jakby rozrzedzone,
gdzieniegdzie migały jeszcze wśród trawy motyle i do uszu Borgena
dochodziło brzęczenie pszczół. Czerwiec się kończył i słońce
przygrzewało codziennie silniej. Ale mimo nadchodzącego lata, w jednym
miejscu zachował się jeszcze most ze zlodowaciałego śniegu, łączący
łukowatym sklepieniem oba przeciwległe brzegi rzeki.
Zimą gruba powłoka lodu i śniegu pokrywała całkowicie rzekę
Crispin, równając ją z brzegami; teraz jednak ciepłe wiatry, częste deszcze,
a nade wszystko gorące promienie słońca stopiły śnieg i lód załamał się
tworząc zaledwie w kilku miejscach jakby łukowate mosty. W górze i w
dole rzeki, o ile Borgen mógł sięgnąć wzrokiem, nie pozostawał już żaden
z podobnych mostów, oprócz jedynego leżącego przed nim. Wszystkie
inne pospadały w nurty rzeki Crispin, która płynęła wąwozem tak
głębokim, że głośny jej szum dochodził do uszu Borgena dalekim echem.
Gdyby mógł przebyć ten most, a potem zniszczyć go za sobą, powstałaby
między nim a ścigającymi go przeszkoda, którą by nieprędko
przezwyciężyli.
Borgen zatrzymał się i zeskoczył z konia. Zniszczenie tęgo
sztucznego mostu nie nastręczałoby większej trudności i tak w kilku już
miejscach był on prawie przeźroczysty, a z długich sopli, które zeń
zwisały, stale kapała woda. Aby rozbić go na kawałki, wystarczyłoby
zepchnąć na niego jeden ze sterczących wokoło złomów skalnych. Czy
wytrzyma jednak ciężar jego ciała nie mówiąc już nawet o wadze konia?
Posępnie obejrzał się Borgen poza siebie. Pościg się zbliżał, a każdy
z jeźdźców gorączkowo przynaglał swego konia do biegu, jak gdyby czuł,
że nadchodzi moment decydujący. Nie było czasu do stracenia, Borgen
ryzykował już swe życie wielokrotnie, więc musi to uczynić raz jeszcze -
oto wszystko. Wziął konia za cugle i poprowadził naprzód. Mądre zwierzę
parskało i opierało się, strzygąc uszami na widok otwierającej się pod nim
przepaści, ale Borgen przemówił doń i szarpnął je ostro.
Wchodząc na ten zaimprowizowany most, zacisnął zęby. Stwardniały
śnieg chrzęścił mu pod nogami, wydając podejrzane odgłosy. Starał się
stąpać możliwie prosto i pewnie. Przechodził teraz przez
najniebezpieczniejsze miejsce i jeden fałszywy krok groził runięciem w
otchłań. Z całej siły ciągnął za uzdę konia, który drżał na całym ciele i
opornie postępował za nim. Ale kiedy bezpieczne miejsce zdawało się być
już tylko o krok przed nim, most nagle zakołysał się gwałtownie i usunął
mu się spod nóg.
Koń cofnął się, przysiadając na zadnich nogach i wyrwał cugle z rąk
swego pana. Borgen dał olbrzymi skok naprzód, nie czując już pod nogami
żadnego oparcia. Upadł na twarz, schwycił się wystającego odłamu skały i
dźwignął w górę. Zaledwie zdążył stanąć na nogach, gdy cały ten ogromny
zwał śniegu oderwał się od urwiska i spadł do rzeki. Borgen był ocalony.
Szalony wysiłek tak go jednak wyczerpał, że osunął się na kolana i czoło
pokryły mu lśniące krople potu. Usłyszał łoskot rozpryskującej się w
nurtach rzeki lawiny śnieżnej i, odetchnąwszy głęboko, obejrzał się za
swym koniem.
Szczęśliwym trafem zwierzę zdołało dostać się z powrotem na
przeciwległy brzeg i teraz przerażone nie mniej od człowieka zagładą,
której ledwie uniknęło, dygocąc opierało się o skałę. Dzieliła ich
dwudziestopięciostopowa przepaść. Borgen był pozbawiony wierzchowca
i, co gorsze, utracił swą zdobycz. Piętnaście tysięcy dolarów pozostało w
torbie przytroczonej do siodła. Spazm wściekłości i żalu wstrząsnął
bandytą nieomal do łez. Jeszcze chwila, a ścigający go dokonają połowy
swego zadania.
Tej myśli Borgen nie mógł znieść. Wyciągnął rewolwer i wycelował.
Ręka drżała mu jak liść, tak iż musiał ją podtrzymywać lewą dłonią, aby
móc wypalić. Szczęśliwy strzał! Rzemień, który przytwierdzał torbę do
siodła, został przecięty, a torba zlatując uderzyła o nogi konia i potoczyła
się w otchłań. Na krótką - jakże pełną napięcia - chwilę utknęła w
zagłębieniu skały, lecz znikła nareszcie w nurtach rzeki.
Zanim Borgen ochłonął z wrażenia, usłyszał świst kuli i echo strzału.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin