Auel Jean M. - Dzieci Ziemi 03 - Łowcy mamutów.pdf

(1762 KB) Pobierz
Auel łowcy mamutów.txt - Notatnik
Jean M. Auel
Łowcy Mamutów
1
Trzęsąc się ze strachu, Ayla kurczowo przylgnęła do wysokiego mężczyzny
stojącego obok i obserwowała zbliżającą się grupę. Jondalar opiekuńczo objął ją
ramieniem, ale to jej nie uspokoiło.
Jest taki wielki! - przeszło jej przez myśl, gdy gapiła się na mężczyznę idącego
na czele grupy, którego broda i włosy miały kolor ognia. Nigdy nie widziała
nikogo tak dużego. Nawet Jondalar malał w porównaniu z nim, chociaż obejmujący
ją mężczyzna górował nad większością ludzi. Czerwonowłosy człowiek, który do
nich podchodził, był nie tylko wysoki. Był potężny, zwalisty jak niedźwiedź.
Miał potężny kark, jego piersi wystarczyłyby dla dwóch zwykłych mężczyzn, a
masywne mięśnie przedramienia dorównywały wielkości uda normalnego człowieka.
Ayla zerknęła na Jondalara. Jego twarz nie wyrażała strachu, ale uśmiech był
niepewny. To byli obcy ludzie, a długie podróże nauczyły go ostrożności w
kontaktach z nieznajomymi.
- Nie przypominam sobie, żebym was kiedykolwiek widział - powiedział mężczyzna.
- Z jakiego obozu jesteście?
Nie mówił językiem Jondalara, zauważyła Ayla, ale jednym z innych języków,
których Jondalar ją uczył.
- Z żadnego obozu - powiedział Jondalar. - Nie jesteśmy Mamutoi. - Puścił Aylę i
postąpił krok do przodu, z rękami wyciągniętymi przed siebie i z otwartymi
dłońmi, żeby pokazać, że niczego nie ukrywa, a zarazem w geście przyjaznego
pozdrowienia. - Jestem Jondalar z Zelandonii.
- Zelandonii? To dziwne... Chwileczkę, czy dwaj obcy mężczyźni nie zatrzymali
się u tych ludzi znad rzeki, którzy mieszkają na zachodzie? Zdaje się, że nazwa,
jaką słyszałem, brzmiała jakoś podobnie.
- Tak, mój brat i ja mieszkaliśmy z nimi - potwierdził Jondalar.
Mężczyzna z płonącą brodą myślał przez chwilę, po czym nieoczekiwanie wyciągnął
ręce w kierunku Jondalara i chwycił go w łamiący kości, niedźwiedzi uścisk.
- No to jesteśmy spokrewnieni! - zagrzmiał i szeroki uśmiech rozjaśnił mu twarz.
- Tholie jest córką mojego kuzyna! Na twarz Jondalara wrócił uśmiech. - Tholie!
Kobieta o imieniu Tholie była współtowarzyszką mojego brata. Ona nauczyła mnie
waszego języka.
- Oczywiście! Powiedziałem ci. Jesteśmy spokrewnieni. Złapał przyjacielsko
wyciągnięte ręce Jondalara, których przedtem nie chciał przyjąć. - Jestem Talut,
przywódca Obozu Lwa.
Ayla zobaczyła, że wszyscy się teraz uśmiechali. Talut rzucił jej promienny
uśmiech, po czym przyjrzał jej się z uznaniem.
- Widzę, że teraz nie podróżujesz z bratem - powiedział do Jondalara.
Jondalar znowu objął Aylę, która zauważyła na jego twarzy przelotny wyraz bólu
oraz zmarszczone czoło.
- To jest Ayla.
- To niezwykłe imię. Czy jest z obozu rzecznych ludzi? Jondalara zaskoczyła
bezpośredniość pytania, po czym, przypomniawszy sobie Tholie, uśmiechnął się.
Niska, przysadzista kobieta, którą znał, nie przypominała kolosa, z którym teraz
rozmawiał na brzegu rzeki, ale oboje byli wyciosani z tego samego kamienia.
Oboje byli bezpośredni, otwarci, niemal niewinnie szczerzy. Nie wiedział, co
odpowiedzieć. Nie było łatwo wyjaśnić, kim jest Ayla.
- Nie, mieszka w dolinie, kilka dni podróży stąd.
Talut był zdziwiony.
- Nie słyszałem o kobiecie o tym imieniu, która mieszka niedaleko. Jesteś
pewien, że należy do Mamutoi?
- Jestem pewien, że nie należy.
- No to kim są jej ludzie? Tylko my, Łowcy Mamutów, żyjemy w tej okolicy.
- Nie mam ludzi - powiedziała Ayla z odrobiną wyzwania, podnosząc głowę.
Talut uważnie ją obserwował. Mówiła jego językiem, ale jakość jej głosu i
sposób, w jaki wymawiała słowa były... dziwne. Nie nieprzyjemne, tylko
niezwykłe. Jondalar mówił z akcentem obcego języka. Różnica w jej wymowie
wykraczała poza obcy akcent. Talut był zaciekawiony.
- Tak, ale to nie jest miejsce na rozmowy - powiedział wreszcie. - Nezzie głowę
mi zmyje, jeśli was nie zaproszę na wizytę. Goście to zawsze trochę rozrywki, a
my już dawno nie mieliśmy gości. Obóz Lwa chętnie was powita, Jondalar z
Zelandonii i Ayla Bez Ludzi. Przyjdziecie?
- Co sądzisz, Aylo? Chciałabyś ich odwiedzić? - spytał Jondalar, przechodząc na
zelandonii, żeby mogła odpowiedzieć szczerze, bez obawy, że obrazi Taluta. - Czy
nie pora, żebyś spotkała ludzi własnego rodzaju? Czy nie to właśnie powiedziała
ci Iza? Znajdź swoich własnych ludzi? - Nie chciał okazać zbytniej gorliwości,
ale po tak długim czasie bez nikogo innego, bardzo chciał tych odwiedzin.
- Nie wiem - powiedziała, marszcząc brwi w niezdecydowaniu. - Co o mnie pomyślą?
On chciał wiedzieć, kim są moi ludzie. Nie mam już więcej ludzi. A co, jeśli
mnie nie polubią?
- Polubią cię, Aylo, uwierz mi. Wiem, że polubią. Talut cię przecież zaprosił.
Nie jest dla niego ważne, że nie masz ludzi. Poza tym, nigdy się nie dowiesz,
czy by cię zaakceptowali, ani czy ty byś ich polubiła, jeśli nie dasz im szansy.
To jest rodzaj ludzi, wśród których powinnaś była wyrosnąć. Nie musimy długo
zostawać. Możemy odejść, kiedy zechcemy.
- Kiedy zechcemy?
- Oczywiście.
Ayla wpatrywała się w ziemię, próbując podjąć decyzję. Chciała pójść z nimi.
Pociągali ją ci ludzie i chciała więcej o nich wiedzieć, ale żołądek ściskał jej
się ze strachu. Podniosła głowę i zobaczyła dwa kudłate konie stepowe, które
pasły się na trawiastej łące koło rzeki. Jej strach wzrósł.
- A co z Whinney!? Co z nią zrobimy? Mogą chcieć ją zabić. Nie mogę nikomu
pozwolić na skrzywdzenie Whinney!
Jondalar zapomniał o Whinney. Co oni sobie pomyślą? - zastanawiał się.
- Nie wiem, co zrobią, Aylo, ale nie myślę, żeby ją zabili, jeśli im powiemy, że
jest wyjątkowa i nie przeznaczona do jedzenia. - Pamiętał własne zdziwienie i
uczucie nabożnej grozy wobec związku Ayli z koniem. Ciekawe będzie zobaczyć ich
reakcję. Mam pomysł.
Talut nie rozumiał, co Ayla i Jondalar mówili, ale wiedział, że kobieta jest
niechętna i mężczyzna próbuje ją namówić. Zauważył też, że nawet w jego języku
mówi z tym samym, niezwykłym akcentem. Jego język - zdał sobie sprawę przywódca
- ale nie jej.
Z przyjemnością rozważał sprawę zagadkowej kobiety - zawsze lubił rzeczy nowe i
niezwykłe, stanowiły wyzwanie. Nagle jednak tajemnica nabrała nowych wymiarów.
Ayla gwizdnęła, głośno i przenikliwie. Niespodziewanie kobyła koloru siana i
źrebak o niezwykłej ciemnobrązowej maści przygalopowali prosto do nich i stanęli
przy kobiecie, która ich pogłaskała! Wielki mężczyzna stłumił dreszcz nabożnej
grozy. To, co zobaczył, wykraczało poza wszystko, czego w życiu doświadczył.
Czy jest mamutem? - zastanawiał się z rosnącą obawą. Czy ma specjalną moc? Wielu
służących Matce twierdziło, że mają specjalną magię przywoływania zwierząt i
kierowania polowaniem, ale nigdy nie widział nikogo, kto tak potrafił panować
nad zwierzętami, żeby przyszły na dany im sygnał. Ona ma wyjątkowy talent.
Trochę to przerażało, ale jak obóz mógłby zyskać! Polowania byłyby takie łatwe!
Talut jeszcze nie pozbierał się z jednego szoku, kiedy kobieta dostarczyła mu
następnego. Trzymając sztywną grzywę kobyły, wskoczyła na jej grzbiet i usiadła
okrakiem. Szczęka wielkiego mężczyzny opadła w zdumieniu, kiedy koń z Aylą na
grzbiecie pogalopował wzdłuż brzegu rzeki. Wraz ze źrebakiem popędzili zboczem
wzgórza na step. Zdumienie, jakie widniało w oczach Taluta, malowało się również
na twarzach reszty grupy. Dwunastoletnia dziewczynka przysunęła się do przywódcy
i oparła o niego.
- Jak ona to zrobiła, Talucie? - spytała drżącym głosem, pełnym zaskoczenia,
nabożnego podziwu i zazdrości. - Ten mały koń był tak blisko, prawie mogłam go
dotknąć.
Wyraz twarzy Taluta złagodniał.
- Będziesz musiała ją spytać, Latie. Albo Jondalara - powiedział, odwracając się
do wysokiego gościa.
- Sam dobrze nie wiem -powiedział Jondalar. - Ayla ma specjalny sposób
obchodzenia się ze zwierzętami. Wychowała Whinney od źrebaka.
- Whinney?
- Tylko tak potrafię wymówić imię, jakie nadała kobyle. Kiedy ona je mówi, to
można pomyśleć, że sama jest koniem. Źrebak nazywa się Zawodnik. Ja go nazwałem,
poprosiła mnie o to. W zelandonii to znaczy ktoś, kto szybko biega. Znaczy
również: ten, kto próbuje być najlepszy. Jak pierwszy raz zobaczyłem Aylę,
pomagała właśnie kobyle przy porodzie.
- To musiał być widok! Nie sądziłem, że kobyła może wtedy komuś pozwolić zbliżyć
się do siebie - powiedział jeden z mężczyzn w grupie.
Demonstracja konnej jazdy miała zamierzony przez Jondalara efekt i uznał, że
pora powiedzieć o niepokojach Ayli.
- Myślę, że chciałaby odwiedzić wasz obóz, Talucie, ale boi się, że będziecie
myśleć, że te konie to po prostu jakiekolwiek konie, a ponieważ nie boją się
ludzi, będzie je łatwo zabić.
- To prawda. Odkryłeś moje myśli, ale to nie było trudne. Talut patrzył na
powracającą Aylę, wyglądającą jak jakieś dziwne zwierzę, pół-człowiek i pół-koń.
Był zadowolony, że nie natknął się na nią niespodziewanie. To byłoby...
denerwujące. Zaczął się zastanawiać, jak by to było samemu jechać na grzbiecie
konia i czy też wyglądałby tak imponująco. Nagle, gdy wyobraził sobie siebie
siedzącego okrakiem na grzbiecie stepowego konia, zaczął się głośno śmiać.
- Raczej ja mógłbym nosić tę kobyłę niż ona mnie! - wykrztusił.
Jondalar zachichotał. Nie trudno było prześledzić myśl Taluta. Wielu ludzi się
uśmiechało lub chichotało i Jondalar zdał sobie sprawę z tego, że wszyscy
musieli myśleć o jeździe na koniu. Nie było w tym nic dziwnego. Jemu samemu też
to natychmiast przyszło do głowy, kiedy pierwszy raz zobaczył Aylę na grzbiecie
Whinney.
Ayla zobaczyła zszokowane twarze ludzi i, gdyby nie czekający na nią Jondalar,
popędziłaby konia z powrotem do doliny, skąd przyszli. We wczesnej młodości zbyt
często była potępiana za zachowania, które się innym nie podobały. I
wystarczająco dużo zaznała potem wolności, kiedy żyła sama, żeby teraz nie
chcieć krytyki za robienie tego, co jej się podoba. Była gotowa powiedzieć
Jondalarowi, że jak chce, to może iść z wizytą; ona wraca do Doliny Koni.
Ale kiedy wróciła i zobaczyła Taluta krztuszącego się ze śmiechu na myśl, że
mógłby siedzieć na małym koniu, zmieniła zdanie. Śmiech był dla niej czymś
cennym. Kiedy żyła z klanem, nie wolno było jej się śmiać; śmiech denerwował
ludzi klanu i był dla nich nieprzyjemny. Śmiała się głośno tylko z Durcem, w
ukryciu. Dopiero Maluszek i Whinney nauczyli ją cieszyć się śmiechem, a Jondalar
był pierwszym człowiekiem, który otwarcie śmiał się razem z nią.
Obserwowała go teraz, jak śmiał się razem z Talutem. Spojrzał na nią zadowolony.
Magia jego oczu o niezwykle żywym, niebieskim kolorze sięgnęła miejsca, które
zareagowało drżącym żarem i wezbrało falą miłości do niego. Nie mogła wrócić do
doliny bez Jondalara. Sama myśl o życiu bez niego powodowała dławiące ściśnięcie
gardła i piekący ból powstrzymywanych łez.
Jadąc w ich kierunku, zauważyła, że chociaż Jondalar nie dorównywał rozmiarami
czerwonowłosemu mężczyźnie, był niemal równie wysoki jak on, wyższy zaś od
pozostałych trzech mężczyzn. Nie, jeden z nich to chłopiec. A czy to jest
dziewczynka? Ukradkiem obserwowała grupkę ludzi, nie chcąc się na nich gapić.
Ruchami ciała dała Whinney sygnał i koń stanął. Przełożyła nogę przez grzbiet
kobyły i zeskoczyła na ziemię. Oba konie wydawały się zdenerwowane, więc kiedy
Talut podszedł, pogłaskała Whinney i objęła kark Zawodnika. W równym stopniu co
one potrzebowała poczucia pewności, jakie dawała ich bliskość.
- Ayla Bez Ludzi - powiedział, niepewny czy jest to właściwa forma zwracania się
do niej, chociaż pasowało to do kobiety o tak niesamowitych talentach. -
Jondalar mówi, że boisz się o swoje konie, że może im się stać krzywda, jeśli
nas odwiedzisz. Powiadam więc, że dopóki Talut jest przywódcą Obozu Lwa, nic nie
stanie się kobyle i jej źrebakowi. Chciałbym, żebyś nas odwiedziła i
przyprowadziła konie. - Uśmiechnął się szeroko i zachichotał. - Nikt nam inaczej
nie uwierzy!
Była teraz bardziej odprężona i wiedziała, że Jondalar chce odwiedzić obóz.
Właściwie nie było powodu odmówić, a pociągał ją ten wielki, czerwonowłosy
mężczyzna, który tak łatwo się śmiał.
- Tak, przyjdę - powiedziała.
Talut z uśmiechem skinął głową, zastanawiając się nad jej dziwnym akcentem i
zdumiewającym stosunkiem do koni. Kim jest Ayla Bez Ludzi?
Ayla i Jondalar obozowali na brzegu szybko płynącej rzeki. Tego ranka, zanim
spotkali ludzi z Obozu Lwa, mieli zamiar zawrócić. Rzeka była zbyt szeroka, by
można ją było przejść bez kłopotów i nie warto było się wysilać, skoro i tak
mieli wracać tą samą trasą. Stepy na wschód od doliny, w której Ayla przez trzy
lata żyła sama, były łatwiej dostępne i młoda kobieta nieczęsto wybierała
trudniejszą drogę na zachód od doliny, nie znała więc tych terenów. Chociaż z
doliny wyruszyli na zachód, nie mieli żadnego specjalnego celu i skręcili na
północ a potem na wschód, ale znacznie dalej niż Ayla kiedykolwiek sama
zapędziła się w trakcie polowań.
Jondalar namówił ją na wycieczkę, żeby ją przyzwyczaić do podróżowania. Chciał
ją zabrać ze sobą do domu, ale jego dom był daleko na zachód. Opierała się temu,
bała się porzucenia bezpiecznej doliny i życia z nieznanymi ludźmi w obcym
miejscu. Chociaż Jondalar bardzo chciał powrócić do domu po wielu latach
podróżowania, zgodził się spędzić zimę wraz z nią w dolinie. Do jego domu było
daleko - prawdopodobnie cały rok podróży - i lepiej było rozpocząć marsz wiosną.
Do tego czasu z pewnością uda mu się przekonać ją, żeby z nim poszła. Nie chciał
nawet myśleć o tym, że może mu się to nie udać.
Ayla znalazła go ciężko rannego i bliskiego śmierci z początkiem ciepłej pory,
która teraz kończyła się, i wiedziała o tragedii, jaka go dotknęła. Pokochali
się, kiedy go pielęgnowała, chociaż długo trwało zanim pokonali bariery
stworzone przez ich całkowicie odmienne wychowanie. Jeszcze ciągle uczyli się
wzajemnych obyczajów i nastrojów.
Ayla i Jondalar dokończyli zwijanie obozu i ku zdziwieniu i zainteresowaniu
czekających ludzi, wpakowali swoje zapasy i wyposażenie na konia, nie do
plecaków, które musieliby nosić sami. Chociaż czasami jeździli razem na krzepkim
koniu, Ayla uznała, że Whinney i jej źrebak będą spokojniejsi, jeśli ją będą
widzieć. Szli więc za grupką ludzi i Jondalar prowadził Zawodnika za długi sznur
przyczepiony do rzemienia opasującego łeb źrebaka. Whinney szła za Aylą bez
żadnego uwiązania.
Przez wiele kilometrów szli wzdłuż rzeki, przez szeroką dolinę, której zbocza
przechodziły w trawiasty step. Na pobliskich zboczach sięgająca piersi trawa z
dojrzałymi i ciężkimi kłosami kłębiła się w złotych falach zgodnie z rytmem
ruchów zimnego powietrza, przywiewanego w kapryśnych porywach z masywnego
lodowca na północy. Na otwartym stepie kilka pokrzywionych i sękatych sosen i
brzóz kuliło się wzdłuż strumieni, korzeniami szukając wilgoci, zabieranej przez
wysuszający wiatr. W pobliżu rzeki trzciny i cibory były nadal zielone, chociaż
zimny wiatr kołysał już niemal nagimi gałęziami drzew liściastych.
Latie trzymała się z tyłu grupy, spoglądając od czasu do czasu na kobietę i
konie, dopóki za zakrętem rzeki nie zobaczyli innych ludzi. Wtedy pobiegła
naprzód, bo pierwsza chciała opowiedzieć o gościach. Słysząc jej okrzyki, ludzie
odwrócili się i zamarli, patrząc na zbliżającą się grupę.
Inni ludzie zaczęli wychodzić z czegoś, co wydawało się Ayli dużą dziurą na
brzegu rzeki, jakiegoś rodzaju jaskinią, ale taką, jakiej nigdy w życiu nie
widziała. Wyglądała tak, jakby wyrastała zza zbocza, ale nie miała kształtu
kamiennego czy ziemnego brzegu. Z darniowego dachu wyrastała trawa, ale otwór
był zbyt równy, zbyt regularny i wydawał się dziwnie nienaturalny. Był doskonale
symetrycznym łukiem.
Nagle zrozumiała. To nie jest jaskinia i ci ludzie nie są klanem! Nie wyglądają
jak Iza, jedyna matka, którą pamiętała, ani jak Creb czy Brun, niscy i
muskularni, z dużymi brązowymi oczyma przesłoniętymi ciężkimi łukami brwiowymi,
z czołem, które schodziło ukosem do tyłu i z wystającymi szczękami bez
podbródka. Ci ludzie tutaj wyglądali jak ona. Byli jak ludzie, wśród których się
urodziła. Jej matka, jej prawdziwa matka, musiała wyglądać tak, jak jedna z tych
kobiet. To byli Inni! To było ich miejsce! Podnieciła i przeraziła ją ta
świadomość.
Głęboka cisza powitała obcych, i ich dziwne konie, gdy dotarli do stałego
zimowiska Obozu Lwa. A potem wszyscy zaczęli mówić równocześnie.
- Talucie! Kogo przyprowadziłeś tym razem?
- Skąd wziąłeś te konie?
- Co im zrobiłeś?
Ktoś zwrócił się do Ayli:
- Jak to robisz, że stoją?
- Z jakiego są obozu, Talucie?
Hałaśliwi, towarzyscy ludzie parli do przodu, bo wszyscy chcieli zobaczyć i
dotknąć zarówno ludzi, jak i konie. Ayla czuła się przytłoczona i zmieszana. Nie
była przyzwyczajona do takiej liczby ludzi naraz. Nie była przyzwyczajona do
ludzi, którzy mówią, szczególnie kiedy wszyscy robią to równocześnie. Whinney
cofała się, strzygąc uszami, próbowała ochronić swojego przestraszonego źrebaka
i odsunąć się od zbliżających się ludzi.
Jondalar widział zdenerwowanie Ayli i koni, ale nie umiał wytłumaczyć tej
sytuacji Talutowi i pozostałym ludziom. Kobyła pociła się, tańczyła w miejscu.
Nagle nie mogła już dłużej tego wytrzymać. Stanęła dęba, zarżała ze strachu i
zaczęła przebierać w powietrzu przednimi kopytami, odpędzając ludzi.
Ayla skupiła uwagę na koniu. Powtarzała jej imię, które brzmiało jak
pocieszające rżenie, i dawała jej znaki gestami, których używała, zanim Jondalar
nauczył ją mowy.
- Talucie! Nikomu nie wolno dotknąć koni, dopóki Ayla nie pozwoli! Tylko ona nad
nimi panuje. One są łagodne, ale kobyła może być niebezpieczna, jeśli się ją
prowokuje albo jeśli sądzi, .że jej źrebak jest w niebezpieczeństwie. Ktoś może
zostać zraniony - powiedział Jondalar.
- Odstąpcie! Słyszeliście go! - krzyknął Talut swym grzmiącym głosem, który
wszystkich uciszył. Kiedy ludzie i konie uspokoili się, Talut mówił dalej, już
normalnym tonem: - Ta kobieta to Ayla. Obiecałem jej, że żadna krzywda nie
spotka tutaj jej koni. Obiecałem jako przywódca Obozu Lwa. To jest Jondalar z
Zelandonii, krewny i brat współtowarzysza Tholie. - Potem z uśmiechem
zadowolenia dodał: - Talut przyprowadził nie byle jakich gości!
Wokół ludzie kiwali głowami. Stali i patrzyli z nie ukrywaną ciekawością, ale
dość daleko, by uniknąć końskich kopyt. Nawet gdyby goście odeszli w tym
momencie, spowodowali wystarczająco dużo zainteresowania, by można było o nich
plotkować i opowiadać przez lata. Wiadomość, że dwóch obcych mężczyzn przebywało
w okolicy i mieszkało z rzecznymi ludźmi na południowym zachodzie, była szeroko
omawiana na Letnim Spotkaniu. Mamutoi handlowali z Sharamudoi, a ponieważ
Tholie, która była krewną, wybrała rzecznego mężczyznę, Obóz Lwa był tym
bardziej zainteresowany. Nie spodziewali się jednak, że jeden z tych obcych
mężczyzn pojawi się w ich obozie, w dodatku z kobietą o magicznej władzy nad
końmi.
- Jak się czujesz? - Jondalar spytał Aylę.
- Przestraszyli Whinney i Zawodnika. Czy ludzie zawsze mówią naraz? Mężczyźni i
kobiety równocześnie? To kłopotliwe, są tak głośni, skąd wiesz, kto co mówi?
Może powinniśmy wrócić do doliny. - Obejmowała kobyłę za kark i opierała się o
nią, pocieszając i czerpiąc pociechę.
Jondalar wiedział, że Ayla jest niemal równie nieszczęśliwa jak konie.
Zaszokował ją hałaśliwy napór ludzi. Może nie powinni zostawać tu zbyt długo.
Może lepiej było zacząć od kontaktów z dwojgiem, trojgiem ludzi, dopóki się nie
przyzwyczai, ale czy to kiedyś nastąpi. No cóż, byli już tutaj. Poczeka i
zobaczy.
- Czasami ludzie są głośni i mówią wszyscy naraz, ale na ogół mówią po kolei.
Myślę, że teraz będą już ostrożniejsi z końmi powiedział i Ayla zaczęła
zdejmować kosze przywiązane do boków zwierzęcia uprzężą, którą zrobiła ze
skórzanych pasków.
Jondalar zabrał Taluta na stronę i cicho mu powiedział, że konie i Ayla są
Zgłoś jeśli naruszono regulamin