!Eliot Pattison - Mantra czaszki.pdf

(1899 KB) Pobierz
Microsoft Word - Pattison_Eliot_-_Mantra_czaszki__SCAN-dal_848_.rtf
Eliot Pattison
Mantra czaszki
(Przeoy: Norbert Radomski)
30240803.001.png
Dla Matta, Kate i Connora
PODZI KOWANIA
Ksika ta nie mogaby powsta bez pomocy Natashy Kern i Michaela Denneny’ego. Wyrazy
wdzi!czno"ci nale si! take Christinie Prestii, Edowi Stacklerowi, Lesley Payne i Laurze Conner.
ROZDZIA$ 1
Nazywali to schodzeniem na czworaki. Wysoki, chudy jak szkielet mnich balansowa
na kraw!dzi stupi!dziesi!ciometrowego urwiska, za ca podpor! majc tylko przenikliwy
himalajski wiatr. Shan Tao Yun zmruy oczy, by lepiej widzie chwiejc si! posta. Serce
podeszo mu do garda. To Trinle szykowa si! do skoku - Trinle, jego przyjaciel, który
jeszcze tego ranka szeptem pobogosawi mu stopy, by nie rozdeptyway owadów na swej
drodze.
Rzuciwszy taczki, Shan pu"ci si! biegiem.
Gdy Trinle przechyli si! poza skraj urwiska, podmuch wznoszcego si! powietrza
zdar mu z szyi khat!, namiastk! szala obrz!dowego, któr w tajemnicy nosi pod ubraniem.
Shan p!dzi zygzakiem, omijajc wymachujcych motami i kilofami m!czyzn, dopóki nie
potkn si! na wirze. Gdzie" z tyu rozleg si! gwizdek i, tu po nim, gniewny okrzyk. Wiatr
igra z brudnym strz!pem biaego jedwabiu, koyszc nim chwil! nad gow Trinlego, a
wreszcie z wolna uniós go ku niebu. Wi!2niowie zwrócili oczy ku pyncej w górze khacie,
nie z zaskoczeniem, ale z nabon czci. Wiedzieli, e kade zdarzenie jest znaczce,
najwi!ksze za" znaczenie kryj w sobie cz!sto takie wa"nie subtelne, nieoczekiwane
dziaania samej natury.
Stranik krzykn ponownie, ale nikt nie powróci do pracy. Bya to ao"nie pi!kna
chwila: biay szal ta5czcy na kobaltowym niebie, dwie setki wyn!dzniaych twarzy
zwróconych w gór! w nadziei objawienia, niepomnych kar, jakie bez wtpienia czekaj
wi!2niów za zmarnowanie choby minuty. Bya to jedna z tych chwil, jakich Shan nauczy si!
oczekiwa w Tybecie.
Ale Trinle, balansujc na skraju urwiska, jeszcze raz zwróci w dó spokojne,
wyczekujce spojrzenie. Shan widywa ju wi!2niów schodzcych na czworaki: wszystkich z
tym samym radosnym wyczekiwaniem na twarzach. To zawsze odbywao si! wa"nie tak,
niespodziewanie, jak gdyby nagle podszepn im to niesyszalny dla innych gos.
Samobójstwo byo ci!kim grzechem, nieuchronnie pocigajcym za sob odrodzenie w
niszej formie ycia. A jednak ycie na czterech ko5czynach mogo si! wyda kuszce wobec
ycia na dwóch w chi5skim obozie pracy przymusowej.
Gramolc si! w najwyszym po"piechu, Shan schwyci Trinlego za rami!, gdy ten ju,
ju pochyla si! nad przepa"ci. W tej samej chwili zrozumia jednak, e 2le zinterpretowa
jego zachowanie. Mnich po prostu przyglda si! czemu". Dwa metry niej, na skalnym
wyst!pie, na którym z trudem mie"cio si! gniazdo jaskóek, lea may, l"nicy przedmiot.
Zota zapalniczka.
W"ród wi!2niów przemkn szmer podniecenia. Wiatr zagna khat! z powrotem nad
gra5 i teraz opadaa gwatownie na stok pi!tna"cie metrów od terenu robót.
Stranicy wbiegli ju mi!dzy nich, chwytajc w"ród przekle5stw za paki. Gdy Trinle
odsun si! od urwiska, przygldajc si! spywajcemu w dó skrawkowi jedwabiu, Shan
wróci do swych wywróconych taczek. Przy stercie rozsypanego gruzu sta sierant Feng.
Oci!ay, siwy, ale zawsze czujny, notowa co" do raportu. Budowa dróg bya prac w subie
socjalizmu. Zaniedbujc obowizki, popeniao si! jeszcze jeden grzech przeciwko ludowi.
Ale gdy wlók si! niemrawo na spotkanie z gniewem Fenga, w górze rozleg si!
okrzyk. Dwaj z wi!2niów poszli po khat!. Dotarli do kamiennego usypiska, gdzie
wyldowaa, ale teraz cofali si! na kl!czkach, zawodzc zapami!tale. Ich mantra uderzya
stojcych w dole niczym podmuch wiatru. Jeden po drugim, syszc j, opadali na kolana,
wczajc si! w "piew, a ogarn on stopniowo ca brygad!, od wzgórza po zaparkowany
niej, przy mo"cie, rzd ci!arówek. Sta tylko Shan i czterech innych, jedyni Chi5czycy
w"ród wi!2niów.
Feng rykn w"ciekle i ruszy p!dem, dmc w gwizdek. <piew wi!2niów w pierwszej
chwili zbi Shana z tropu. Nie byo przecie samobójstwa. Ale sowa nie day si! pomyli z
niczym innym. Bya to inwokacja rozpoczynajca cig wskazówek pozwalajcych zmaremu
wyzwoli si! z bardo i odnale2 wa"ciwe wcielenie.
=onierz w kurtce z naszytymi czterema kieszeniami, oznak najniszej rangi w Armii
Ludowo-Wyzwole5czej, ruszy truchtem pod gór!. Porucznik Chang, oficer stray
wi!ziennej, szepn co" Fengowi do ucha, na co sierant krzykn na Chi5czyków, by
rozebrali odkryty przez tybeta5skich wi!2niów kopiec. Shan, potykajc si! na kamieniach,
skierowa si! tam, gdzie leaa khata, i uklk obok Jilina, ospaego, pot!nego Mandura.
Wpychajc szal do r!kawa, dostrzeg na gburowatej twarzy osika bysk podniecenia. W
nagym przypywie energii Jilin rozgarn gruz.
Nieoczekiwane znaleziska nie byy niczym niezwykym dla idcej w pierwszym
rzucie ekipy przydzielonej do usuwania najwi!kszych gazów i lu2nych odamków ska.
Cz!sto zdarzao si!, e wzdu tras wytyczonych przez saperów ALW napotykano to rozbity
garnek, to znowu czaszk! jaka. W kraju, gdzie wci jeszcze oddawano zmarych s!pom, nie
dziwiy nawet znajdowane tu i ówdzie ludzkie szcztki.
W"ród gruzu ukaza si! na wpó wypalony papieros. Jilin porwa go z radosnym
pomrukiem, gdy obok nich pojawia si! para wyglansowanych na bysk oficerek. Shan
przysiad na pi!tach, odchylajc si! w ty, i ujrza nad sob Changa. Twarz porucznika
gwatownie si! zmienia. Do5 pow!drowaa do pistoletu u pasa. Ze zdawionym okrzykiem
zgrozy oficer cofn si! za plecy Fenga.
Tym razem 404. Ludowa Brygada Budowlana wyprzedzia s!py. W obramowaniu
odgarni!tych gazów spoczyway zwoki m!czyzny. Pierwsze rzuciy si! Shanowi w oczy
buty trupa, kosztowny zachodni model z najprawdziwszej skóry. Z trójktnego wyci!cia
czerwonego swetra wyzieraa "nienobiaa koszula.
- Amerykanin - szepn Jilin gosem penym czci, nie dla zmarego, ale dla jego
ubrania.
M!czyzna mia na sobie nowe niebieskie dinsy - nie marny chi5ski drelich, do
którego u ulicznych handlarzy kupowao si! podrobione zachodnie naszywki, ale oryginalny
ameryka5ski produkt. Do swetra przypi!ty by emaliowany znaczek: dwie skrzyowane flagi,
ameryka5ska i chi5ska. Donie trupa spoczyway na brzuchu - zmary wyglda jak go"
hotelowy drzemicy w oczekiwaniu na podwieczorek.
Porucznik Chang szybko doszed do siebie.
- Dalej, do diaba! - warkn, wypychajc Fenga do przodu. - Chc! zobaczy twarz.
- B!dzie "ledztwo - wypali bez namysu Shan. - Nie moecie tak po prostu...
Chang kopn go, niezbyt mocno, jak czowiek nawyky radzi sobie z niesfornymi
psami. Kl!czcy obok Jilin uchyli si!, odruchowo osaniajc gow! r!koma. Zniecierpliwiony
porucznik zbliy si! do trupa i uj go za kostki. Rzuciwszy Fengowi poirytowane spojrzenie,
wyszarpn ciao spod okrywajcych je jeszcze odamków ska. Nagle krew odpyn!a mu z
twarzy. Odwróci si! i wykrzywi, ogarni!ty fal mdo"ci.
Trup nie mia gowy.
- Bawochwalstwo to zamach na socjalistyczny porzdek! - szczeka przez tub! mody
oficer, gdy wi!2niowie wracali pod eskort do zdezelowanych szarych ci!arówek, dawno ju
wycofanych z armii. - Kada modlitwa to cios wymierzony w lud!
Zerwijcie okowy feudalizmu, doko5czy w my"lach Shan. Albo: szacunek dla
przeszo"ci to wstecznictwo.
- Smok si! poywi! - krzykn który" z wi!2niów.
Gwizdek nakaza cisz!.
- Nie wyrobili"cie normy - cign wysokim, monotonnym gosem oficer polityczny.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin