COLIN
FORBES
Śmierć w banku Main Chance
Od autora
W
szystkie postaci przedstawione w tej książce są tworem wyobraźni autora i nie odpowiadają żadnym rzeczywistym osobom. Ta sama zasada czystej wyobraźni odnosi się do posiadłości, wsi, miast, dzielnic, mieszkań i ich lokatorów oraz instytucji, organizacji, a także gór w Wielkiej Brytanii i za granicą.
Prolog
Ż
adne znaki na niebie i ziemi nie ostrzegły Tweeda, zastępcy dyrektora SIS* i dawnego detektywistycznego asa Scotland Yardu, że podejmuje się najdziwniejszego w swojej karierze zadania. We wspaniały marcowy dzień wyjechał z Londynu, kierując się na południe, a siedząca obok niego asystentka Paula Grey studiowała mapę, aby wybrać najlepszą trasę. Zgodnie z jej wskazówkami zjechali z autostrady i posuwali się na południowy zachód szeroką lokalną szosą, z obu stron obrzeżoną nasypami porośniętymi na szczycie żywopłotami, których gałęzie zaczynały właśnie wypuszczać pierwsze listki. Słońce świeciło na bezchmurnym niebie. Od czasu do czasu mijali samotne domy z ogrodami od frontu, gdzie można już było zauważyć krokusy i pierwsze kępy narcyzów.
- Wspaniała przejażdżka - powiedziała Paula, spoglądającprzez okno.
Była atrakcyjna, szczupła, nieco po trzydziestce. Czarne włosy opadały jej na twarz lśniącą falą.
· Masz pojęcie, dokąd jedziemy? - spytał Tweed.
· Pewnie, że tak. Hengistbury Manor znajduje się w głębi dość rozległego leśnego obszaru. Dziwaczne miejsce na umieszczenie głównej siedziby Main Chance Bank.
· Jak powiedział Buchanan, najbogatszego prywatnego banku na świecie.
Wszystko zaczęło się wczesnym rankiem, tuż po przyjeździe Tweeda do siedziby głównej SIS na Park Crescent w Londynie.
* Secret Intelligence Service - wywiad brytyjski (wszystkie przypisy od tłumacza).
7
Najważniejsi pracownicy zebrali się w jego przestronnym gabinecie na pierwszym piętrze. Były reporter Bob Newman wyciągnął swoje długie ciało w fotelu, Harry Butler, jak przystało na cock-neya*, rozłożył się na podłodze, a Paula usiadła za swoim biurkiem w kącie pod oknem. Marler, doskonały strzelec wyborowy, stanął obok Pete'a Nielda.
Ledwo Tweed zasiadł za antycznym biurkiem, otrzymanym w prezencie od współpracowników, zadzwonił telefon. Uniósł brwi. Była dopiero ósma rano. Kto mógł dzwonić o tej porze?
Monica, jego wieloletnia sekretarka, kobieta w średnim wieku, z włosami upiętymi w kok z tyłu głowy, zakryła mikrofon dłonią i powiedziała:
· Szef Yardu Buchanan pilnie prosi cię do telefonu.
· Nieco za wcześnie, Roy... - zaczął Tweed, dając sygnał Pauli, by słuchała na równoległej linii.
· To coś wyjątkowo pilnego - odparł Buchanan zdecydowanym głosem. - Chcę cię prosić o wyjątkową przysługę. Słyszałeś o Main Chance Bank, najbogatszym w kraju banku prywatnym? Jest całkiem niezależny. Żadnych akcji na giełdzie. Zarządza nim Bella Main. Ma osiemdziesiąt cztery lata i wciąż świetnie się trzyma. Poznała cię na jakimś przyjęciu przed rokiem, zrobiłeś na niej duże wrażenie. Możesz dzisiaj tam pojechać?
· Dokąd?
· Do Hengistbury Manor.
· Gdzie to, u diabła, jest?
Paula podsunęła mu otwartą mapę, wskazując miejsce. Tweed skinął głową i zwrócił się do Buchanana.
· Zapomnij o pytaniu, Paula już znalazła. A po jakiego czorta Bella Main chce mnie widzieć?
· Nie wiem. Nie powiedziała...
· Więc dlaczego, na Boga, Roy - Tweed się nachmurzył - tak się tym przejmujesz?
· Rząd uważa, że z tym bankiem coś jest nie tak.
· Coś nie tak? W jakim sensie? - spytał Tweed.
· Nie wiem - odparł zirytowany Buchanan. - Myślę, że kilku bogatych ministrów trzyma tam pieniądze. Ale to tylko moje zgadywanie, a w tej chwili jestem zawalony bieżącą robotą i związanymi z nią problemami. Wiesz, że mianowano mnie dowódcą brygady antyterrorystycznej? Proszę, zajmij się tym. To może być ważne...
* Cockney - człowiek pochodzący ze wschodniej, robotniczej części Londynu.
8
· Z jakiego powodu?
· Nie mam pojęcia.
· Jesteś naprawdę bogatym źródłem informacji. Kiedy mamy się spotkać?
· Dziś rano. Około jedenastej, możliwie punktualnie, jeśli ci się uda. Umówiłem się z nią w twoim imieniu.
· Nie pytając mnie o zdanie? Wielkie dzięki!
· Przepraszam, ale naprawdę jestem w tarapatach. Powiedziałem jej, że zapewne przyjedziesz do niej z Paulą. Naprawdę przepraszam.
· Wracaj do ścigania swoich terrorystów. Pojedziemy. Jesteś mi sporo winien. - Rzucił słuchawkę, nim Buchanan zdołał cokolwiek odpowiedzieć, i spojrzał na Paulę. - Łatwo tam trafić? - spytał.
· Nie, ale znajdę drogę. - Odwróciła się do Harry'ego, który zaglądał jej przez ramię. - Dlaczego cię to tak interesuje? - spytała.
· Ot tak, po prostu ciekawi mnie, dokąd jedziecie - powiedział, stukając grubym palcem w mapę. -To tu?
- Tak.Paula wstała.
- Lepiej coś na siebie włożę. Tam może być chłodno. A Tweedjuż przestępuje z nogi na nogę.
Jej szef, w narzuconym płaszczu z wielbłądziej wełny, czekał przy drzwiach gotowy do drogi. Po kilku sekundach miała na sobie krótki kożuszek. Usiadła na krześle i sprawdziła automatyczną berettę 6,35 mm umieszczoną wygodnie w kaburze na prawej łydce. Przedtem sprawdziła walthera 7,65 mm w kaburze na biodrze. Wstała.
· No to jestem gotowa!
· Ruszajmy - powiedział Tweed.
Zadzwonił telefon. Gdy Monica podnosiła słuchawkę, Tweed potrząsnął głową i uprzedził:
· Nie ma mnie.
· Tym razem jesteś - odparła Monica. -To Philip Cardon. Spodziewam się, że jak zwykle z zagranicy.
Tweed przysiadł na skraju biurka, dając sygnał Pauli, by podbiegła do swojego aparatu. Podnieśli słuchawki w tej samej chwili. Zniecierpliwienie Tweeda znikło i w jego głosie zabrzmiało rzeczywiste zadowolenie.
- Philip, stary łajdaku. Od wieków nie mam od ciebie żadnejwieści. Co tam słychać w świecie?
9
· Czy to bezpieczna linia? - Głos Philipa zabrzmiał niespodziewanie ostro.
· Gdyby nie była, to już dawno nas by w tym biznesie nie było.
· Tylko parę słów. Od głęboko ukrytego agenta wiem, że Ca-louste Doubenkian jest w drodze do Brytanii. Mógł tam już dotrzeć. Wiesz, o kim mówię?
· Mniej więcej. Nigdy nie zawarliśmy znajomości.
· I nie pal się do tego. Jest bardzo niebezpieczny i ma duże możliwości. Z moich informacji wynika, że jedzie do Anglii w związku z jakąś sprawą dotyczącą ciebie.
· Pod jakim względem, Philipie? Nie wiem, o co chodzi.
· Tak samo, jak ja. Ale pilnuj się. Zadzwonię, jeśli dokopię się do jakichś informacji.
Philip zakończył nagle rozmowę i Tweed usłyszał dźwięk szybko odłożonej słuchawki. Odłożył swoją, a Paula i Monica zrobiły to samo. Wzruszył ramionami, wyszedł z gabinetu i zbiegł po schodach, Paula za nim. Po otwarciu drzwi frontowych spojrzał za siebie. Harry, który w milczeniu sunął za Paulą, teraz szybko ruszył w stronę garaży.
· Ciekawe, dokąd Harry'emu tak się śpieszy? - zdziwiła się, zapinając pas.
· Robi swoją robotę. Wiesz, że dałem im wolną rękę w wykonywaniu zadań. Philip wydawał się bardzo spięty - zauważył Tweed, wyjeżdżając z Park Crescent i kierując się w stronę autostrady prowadzącej na południe.
· Czy nie powinniśmy się zastanowić, jakie kłopoty może nam sprawić ten Doubenkian? - spytała.
· Nie sądzę - odparł lekceważąco.
· Chyba jednak powinniśmy o tym pomyśleć - nalegała Paula. - Philip zawsze wie, co mówi. Zawsze.
· Zapnij pas - rzucił Tweed wesoło. - W tę piękną wiosenną pogodę czeka nas spokojny dzień na wsi. Zrelaksuj się.
· Mówił, że on jest niebezpieczny - ciągnęła.
Tweed spojrzał na nią z uśmiechem i pozostawił tę uwagę bez komentarza, ciesząc się na myśl o czekającej go wycieczce.
1
Z
ostawili autostradę daleko za sobą i coraz bardziej zagłębiali się w wiejską okolicę. Słońce wciąż świeciło, a niebo pozostawało czyste i niebieskie z lekkim odcieniem morskiej zieleni. Na długich odcinkach nie spotykali żadnego pojazdu. Znikły również samotne domy z pełnymi wiosennych kwiatów ogrodami od frontu. Zabrzęczała komórka Pauli. Odebrała i rozmawiała przez chwilę.
· To Monica - powiedziała, chowając telefon do kieszeni.
· Tak? - spytał Tweed, błądząc myślami daleko.
· Próbowała sprawdzić, skąd dzwonił Philip. Gdzieś z Belgii. Nie wie dokładnie skąd. Potrafili jej podać jedynie kraj. Nie sądzę, aby to był jeden z jego szczęśliwych terenów łowieckich.
· Tak, to nienormalne. Ale przecież włóczy się po całym kontynencie.
· Czy zauważyłeś lekki samolot lecący równolegle do drogi?
· Tak. Widziałem.
· Może to Marler nas pilnuje.
· Nie, to nie jego maszyna.
· Błyska światłami, włącza je i wyłącza. Co on robi?
· Przestał. Teraz odlatuje na północ.
· Ach tak.
Spojrzała na Tweeda. Odpowiadał automatycznie, błądząc myślami gdzie indziej. Zwolnił i do wysokiego wzgórza zbliżyli sięw tempie niemal ślimaczym.
Z góry mieli doskonały widok na okolicę przed sobą i drogę spływającą w dół długą prostą linią. Nie więcej niż osiemset metrów przed nimi ogromny traktor-koparka tkwił na szczycie niewielkiego pagórka. Pole za nim było zaorane. Daleko jak wzrok
sięgał leżały odwalone wielkie skiby. Tweed zatrzymał auto i wyłączył silnik. W nagłej ciszy słychać było jedynie miarowy, dość wysoki dźwięk. Traktor stał, ale kierowca, majaczący niewyraźnie za kierownicą, nie zgasił motoru. Tweed zaczął powoli zjeżdżać ze zbocza. Paula oczekiwała, że przyspieszy, ale zerknąwszy na szybkościomierz zobaczyła, że pełzną z prędkością niespełna czterdziestu kilometrów na godzinę.
Ze zdumieniem spojrzała na swojego szefa. Nigdy nie wyglą...
zck68