św. Tereska z Lisiuex (1873-1897).doc

(53 KB) Pobierz
św

św. Tereska z Lisiuex

(1873 - 1897)




 

     Teresa Martin urodziła się. dnia 2 stycznia 1873 r. w Alencon, w Normandii. Była dziewiątym dzieckiem Ludwika Martin i Zelii z d. Guerin. Na chrzcie świętym otrzymała imiona: Maria, Franciszka, Teresa. Miała zaledwie cztery lata, gdy zmarła jej matka. Pozostał jej ojciec. Nazywał ją "królewną", a ona ojca "królem". Była dzieckiem niezwykle inteligentnym lecz bardzo upartym i dumnym. Jej inteligencja sprawiła Teresy, że wkrótce dostrzegła swoje błędy i z całą stanowczością rozpoczęła z nimi walkę. "Pan Jezus czuwał nad swoją oblubienicą i dozwolił, że wady wcześnie karcone posłużyły jej do postępu w doskonałości". Był to początek jej zdecydowanego dążenia do świętości, które stało się programem jej życia. Nie uznawała połowiczności. W 1884 roku starannie przygotowana przyjęła pierwszą Komunię św. Po przezwyciężeniu wielu trudności i otrzymaniu pozwolenia papieskiego od Leona XIII, mogła, mając zaledwie piętnaście lat, wstąpić do Karmelu w Lisieux. Nie było tam życia usłanego różami, ale twarda zakonna rzeczywistość. Dnia 8 września 1890 r. złożyła śluby zakonne, otrzymując imię: Teresa od Dzieciątka Jezus. Starała się bardzo o to, aby Dzieciątku Jezus sprawić jak najwięcej radości. W Karmelu spędziła zaledwie dziewięć lat. Pełniła tam różne funkcje. Najdłużej była mistrzynią nowicjuszek. Jej "król" zmarł w 1894, a ona 30 sierpnia 1897 roku. Trudno wyczerpująco przedstawić bogactwa tej wyjątkowej duszy. Cechowało ją życie modlitwy, umiłowanie ubóstwa, posłuszeństwa, ofiary i cierpienia. Przede wszystkim zaś miała gorące serce.

     Modlitwa była życiem duszy św. Teresy i siłą napędową dla owocnych wysiłków, zwłaszcza apostolskich. Następujące fragmenty jej wypowiedzi na temat modlitwy są pouczające: "Jakże wielka jest potęga modlitwy! Aby zostać wysłuchanym, nie trzeba koniecznie odczytywać z książki pięknej formułki, ułożonej na daną okoliczność; gdyby tak było, jakże byłabym godna pożałowania! Poza oficjalnymi modlitwami Kościoła, które odmawiać jestem tak niegodna, nie mam odwagi zmuszać się do wyszukiwania pięknych modlitw w książeczkach; nie wiedząc, którą z nich wybrać, postępuję jak dzieci nie umiejące czytać: mówię Panu Bogu po prostu, co chcę Mu powiedzieć, nie siląc się na piękne zdania, a On zawsze zrozumie. Dla mnie modlitwa jest wzniesieniem serca, prostym wejrzeniem ku niebu, okrzykiem wdzięczności i miłości zarówno w cierpieniu, jak i w radości; na koniec jest to coś wielkiego, nadprzyrodzonego, co rozrzewnia moją duszę i jednoczy mnie z Jezusem. Bardzo kocham wspólne modlitwy, bo Jezus obiecał być pośród którzy się gromadzą w imię Jego.

     Czuję wtedy.że żarliwość mych sióstr dopełnia moją. Nieraz, kiedy mój umysł pogrążony jest w tak wielkiej oschłości, że niemożliwością staje się dla mnie wydobycie z niego choćby jednej myśli jednoczącej mnie z Bogiem, odmawiam bardzo powoli: Ojcze nasz, a potem Pozdrowienie Anielskie; wówczas te modlitwy porywają mnie i karmią mą duszę o wiele lepiej, niż gdybym odmówiła je setki razy, ale z pośpiechem".

     Ubóstwa uczyła się "mała Teresa" w domu rodzinnym. W licznej rodzinie przywykła do życia bez zbytków. Jej ojciec należał do Konferencji św. Wincentego, więc uwrażliwiał swoje córki na biedę bliźnich. Pod wpływem jego przykładu odwiedzały one ludzi wiekowych i chorych, by im usłużyć, posprzątać, oprać. Same ubogie, dzieliły się z innymi tym, co miały.

     Pewnego razu Terenia jako mała dziewczynka wyciągała rączki z jałmużjią do biednego staruszka. Ten nie przyjął pieniędzy, uśmiechnął się jedynie i poszedł dalej. Terenia zasmucona wróciła ze spuszczoną głową do ojca, który obserwował tę scenę. Pocieszał ją tłumacząc, że widocznie nie potrzebuje pieniędzy lecz serca, może jest opuszczony.

     Ubóstwo klasztorne nie było zatem dla Teresy czymś nowym. Chętnie żyła w ubóstwie. Nie narzekała. Odpowiadało ono programowi jej życia, które poświęciła nawracaniu grzeszników całego świata. Ubóstwo było jednym ze środków realizacji tego programu. Bardzo natomiast martwiło ją ubóstwo duchowe grzeszników. Ciągle modliła się za nich i umartwiała, aby ich duchowo ubogacić.

     Posłuszeństwo zależało u Tereski od kaprysu, jak zwykle u dzieci. Już jako dziecko starała się opanować nieposłuszeństwo. Pomagali jej w tym rodzice, o czym sama wspomina. Pewnego razu ojciec wołał ją: Królewno moja chodź do mnie! To ty, tatusiu, pofatyguj się do mnie - odpowiedziała buńczucznie z wyżyn huśtawki. Zdumiał się ojciec i zdecydowanym krokiem poszedł do domu. Fe! - skarciła ją starsza siostra Marynia - jak mogłaś tak brzydko odpowiedzieć tatusiowi. Wtedy zeskoczyła z huśtawki i pobiegła, by przejmującym głosikiem przeprosić ojca. Innym razem matka przed wyjściem po zakupy weszła do dzieci. Pochyliła się nad Terenią, aby ją ucałować. Widząc, że śpi, poszła do drzwi. Marynia roześmiała się: ona nie śpi, tylko udaje. Matka na to: to taki z ciebie figlarz? Pochyliła się ponownie, a ta schowała się pod kołdrę. Nie spodobało się to Zelii i wyszła - i znów przepraszała.

     Tak wyglądały początki walki z kaprysami i zdobywania cnoty posłuszeństwa, którą w końcu osiągnęła w stopniu heroicznym. Bez szemrania wykonywała w klasztorze wszystko, co jej polecono. Zadziwiała wszystkich wielką dojrzałością duchową. Przełożona poznała się na jej niezwykłej cnocie i wyznaczyła ją na mistrzynię nowicjuszek. Obowiązek ten spełniała, aż do samej śmierci mimo ciężkiej choroby i cierpień.

     Ofiara składana Bogu z samej siebie i z wszystkiego co przeżywała, było głównym celem jej umartwionego życia za zbawienie grzeszników. Pewnej niedzieli, gdy miała trzynaście lat, ogarnął ją w kościele żar pozyskiwania dla Pana Jezusa wszystkich grzeszników. Postanowiła zapomnieć o sobie i oddać się Boskiemu Oblubieńcowi w intencji zbawienia dusz. Szczególna okazja nadarzyła się niedługo. Ojciec wyczytał w gazecie, że groźny morderca Pranzini został skazany na śmierć. Podczas procesu zachowywał się arogancko. O pojednaniu z Bogiem nie chciał słyszeć. Wtedy Teresa powiedziała Jezusowi: "Oto mój pierwszy grzesznik. Jestem pewna, że mu przebaczysz. Dla mojej pociechy spraw aby okazał jaki znak skruchy". Modliła się umartwiała w intencji jego nawrócenia. Po egzekuc gazeta podała, że już na szafocie poruszony łaską Bo żą odwrócił się, chwycił krzyż podany mu przez kapc lana i ucałował rany Zbawiciela. Na tę wiadomoś Teresa zapłakała z radości.

     Będąc w Karmelu, powiedziała: "Przybyłam tu aby zbawiać dusze, a nade wszystko by się modlić z kapłanów", oraz: "Całkowicie oddałam się Jezusów Może On dlatego czynić ze mną, co Mu się podoba' Na łożu śmierci powiedziała do swojej sióstr Paulinki (s. Agnieszki): "Nigdy nie przypuszczałam, ż można tyle cierpieć. Nigdy, nigdy! Nie mogę sobie te go wytłumaczyć, jak tylko moim gorącym pragnienie: zbawiania dusz". Rozumiała, że cierpieniejest najccr niejszą ofiarą składaną Bogu.

     Cierpienie było wiernym towarzyszem życia Świętej. Już w czwartym roku życia przeżywała śmierć matki. W dziesiątym sama zachorowała śmiertelnie. Jej wyzdrowienie uznano za cudowne. Sama twierdził; że stało się to za sprawą Najśw. Panny. Jakiś cza bardzo dręczyły ją skrupuły. Uwolnienie od nich, ja sama mówiła, zawdzięczała czterem swoim siostron które zmarły jako niemowlęta. Przeżywała wiele niepowodzeń, zwłaszcza w okresie starania się o przyjęcie do zakonu. W zakonie nie było żadnyc względów ani na młody jej wiek, ani na słabe zdrowie. Doszedł do tego paraliż ojca, a niedługo jego śmierć, Wreszcie gruźlica płuc z wszystkimi konsekwencjami, jak: duszenie się, wysoka gorączka, osłabienie, krwotoki i niewydolność krążenia. Do śmierci nie miała w zakonie żadnych ulg. Z wszystkiego robiła prezent swojemu Oblubieńcowi, Jezusowi Chrystusowi. Coraz bardziej upodabniała się do cierpiącego Zbawiciela. "Męczeństwo, oto marzenie mej młodości; rosło ono ze mną w karmelitańskiej klauzurze. Chciałabym jak Ty, mój Oblubieńcze godny uwielbienia, być biczowana i ukrzyżowana". Marzenie to spełniło się w swoisty sposób.

     Miłość: "Upodobało się Panu darzyć mnie przez całe życie miłością moich najbliższych; w najdawniejszych wspomnieniach widzę się otoczona najczulszymi pieszczotami. Ale jeśli umieścił mnie wśród kochających serc, to i mojemu nie poskąpił uczucia, czyniąc je miłującym i wrażliwym. Nie można sobie wyobrazić, do jakiego stopnia kochałam ojca i matkę..."

     Miłość dała mi klucz do mego powołania. Zrozumiałam, że skoro Kościół jest Ciałem Mistycznym złożonym z różnych członków, to posiada serce i że serce to płonie Miłością. O Jezu, Miłości, nareszcie znalazłam powołanie. Moim powołaniem jest Miłość. W Sercu Kościoła będę miłością. Nie opuszczę żadnej okazji do ofiary, choćby najmniejszej, żadnego spojrzenia, żadnego słowa, wykorzystam najdrobniejsze nawet czyny, by je pełnić z miłości. Chcę cierpieć z miłości, cieszyć się z miłości. Jezu, ja jestem zbyt mała, by dokonać wielkich czynów, toteż moim szaleństwem jest ufność, że Miłość Twa przyjmie mnie jako ofiarę".

     Mała droga zawiodła Teresę do wielkiej świętości: "Kiedy porównuję się ze świętymi, stwierdzam nieustannie, że między nami jest ta sama różnica, jak między niebotyczną górą, a zagubionym ziarnkiem piasku, deptanym nogami przechodniów. Lecz zamiast zniechęcać się, mówię sobie: Dobry Bóg nie dawałby mi pragnień nierealnych, więc pomimo, że jestem tak małą, mogę dążyć do świętości.Niepodobna mi stać się wielką, powinnam więc znosić się taką, jaką jetem, ze wszystkimi swymi niedoskonałościami. Chcę jednak znaleźć sposób dostania się do nieba, jakąś małą drogę, bardzo prostą i bardzo krótką. Żyjemy w epoce wynalazków i nie ma już potrzeby wchodzić na górę po stopniach. U bogatych ludzi zastępuje je winda. Otóż i ja chciałabym znaleźć taką windę, która by mnie uniosła aż do Jezusa, bo jestem zbyt mała, by wstępować po stromych stopniach doskonałości. Windą, która mnie uniesie aż do nieba, są Twoje ramiona, o Jezu! A do tego nie potrzebuję wzrastać, przeciwnie, powinnam zostać małą, stawać się coraz mniejszą".

     Krótko przed śmiercią zapytana, co rozumie przez słowa: pozostać małym dzieckiem przed Bogiem? Odpowiedziała: "To znaczy uznać, że się jest niczym, oczekiwać wszystkiego od Bogajak małe dziecko oczekuje wszystkiego od swego ojca; niczym się nie kłopotać, nie zabiegać o nic dla siebie. Nawet u biednych daje się dziecku to, co mu jest konieczne. Dopiero kiedy ono urośnie, ojciec nie chce go już żywić i mówi mu: teraz pracuj, już sam możesz dać sobie radę. Aby tego nie usłyszeć, nie chciałam nigdy być duża, czułam, że jestem niezdolna do zarabiania na życie wieczne w niebie. Zostałam więc zawsze mała.

     Kult św.Teresy rozwijał się żywiołowo. Teologiczne uzasadnienie tego kultu zawierają pisma papieskie: Pius XI w 1923 r. beatyfikował ją, a w 1925 kanonizował. Ten sam papież w 1927 r. ogłosił ją patronką misji katolickich (obok św. Franciszka Ksawerego), ponieważ jej życie zakonne było przede wszystkim środkiem do ratowania dusz modlitwą, ofiarą, wyrzeczeniem i cierpieniem. W 1944 r. Pius XII ogłosił ją patronką Francji (obok św. Joanny d'Arc).

      Różne były przejawy tego kultu. Malarze i rzeźbiarze w oparciu o powiedzenie Świętej, że z nieba będzie "spuszczać deszcz róż", przedstawiali ją z lekkim uśmiechem, z krzyżem w ręku i naręczem róż spadających w dół, a symbolizujących łaski Boże wypraszane przez nią dla mieszkańców ziemi. W 1937 r. kardynał Eugeniusz Pacelli, jako legat Piusa XI, poświęcił w Lisieux bazylikę wzniesioną ku jej czci - miejsce licznych pielgrzymek z całego świata. W 1947 r. jej relikwie przeszły w peregrynacji przez całą Francję, której zaczęła patronować.

     W Polsce kult św. Teresy z Lisieux przyjął się szybko. Nie było kościoła bez obrazu Świętej z różami i uśmiechem. Ku jej czci wzniesiono kilkadziesiąt kościołów; założono dwa zakony żeńskie: Karmelitank: Dzieciątka Jezus, oraz Siostry świętej Teresy od Dzieciątka Jezus; ukazało się kilkanaście jej żywotów, a także jej autobiografia, korespondencja i inne zapiski pod tytułem "Dzieje duszy".

     W 1980 roku papież Jan Paweł II, w czasie pobytu we Francji, oddał hołd "Świętej wieku XX". Powiedział tam: "Dziękujmy Ojcu, Synowi i Duchowi Świętemu za świętych. Dziękujmy za świętą Teresę z Lisieux. Dziękujmy za to piękno i głębokie, i proste i czyste, które objawiło się w niej Kościołowi i światu.

     To piękno zachwycało. A teraz z Lisieux ma szczególny dar zachwycania pięknem swojej duszy. Nawet jeżeli wiemy, że to piękno było trudne i że wzrastało w cierpieniu, nie przestaje ono radować swym czarem oczu naszej duszy".
 

ks. Tarsycjusz Sinka CM

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin