A. i B. Strugaccy - Z zewnatrz.pdf

(100 KB) Pobierz
(Microsoft Word - A. i B. Strugaccy - Z zewn\271trz)
A. i B. Strugaccy
"Z zewn Ģ trz"
Opowiadania zawarte w tym zbiorze nie były do tej pory publikowane w Polsce. Pierwsze z nich, Iwznie, z
1958 r. stało siħ ĻrodkowĢ czħĻciĢ minipowieĻci "Z zewnĢtrz", którĢ czytelnik przeczytaę w całoĻci moŇe
teraz. "Noc na Marsie" jest z kolei prologiem do powieĻci Połdieı, XXII wiek., "Mars", "Stara Baza" i "Mars.
Obława" to rozdziały powieĻci StaŇory, tworzĢc razem rosyjskie "Kroniki marsjaıskie". " Czerwony gmach"
jest znowu fragmentem powieĻci "Miasto skazane", a "Biedni Ņli ludzie" to pierwszy tytuł "Trudno byę
bogiem".
Noc na Marsie
Kiedy rudy piasek pod gĢsienicami crawlera nagle zaczĢł osiadaę, Piotr Aleksejewicz Nowago wrzucił bieg
wsteczny i krzyknĢł do Mandela: "Wyskakuj!" Crawler szarpnĢł siħ, rozrzucajĢc chmury piasku i pyłu, i zaczĢł
siħ przewracaę, zadzierajĢc rufħ do góry. Wówczas Nowago wyłĢczył silnik i sam wyskoczył z crawlera.
Upadł na czworaka i, nie podnoszĢc siħ, odbiegł w bok. Piasek pod nim osuwał siħ i zapadał, lecz Nowago
jakoĻ dotarł do miejsca twardego i usiadł, podciĢgajĢc nogi pod siebie. Zobaczył Mandela, który klħczał na
przeciwległym brzegu leja, i otoczonĢ parĢ, sterczĢcĢ z piasku na dnie leja rufħ crawlera. Było teoretycznĢ
niemoŇliwoĻciĢ przewidzenie tego, Ňe coĻ podobnego moŇe siħ zdarzyę z crawlerem typu "Jaszczurka". W
kaŇdym razie tutaj, na Marsie. Crawler "Jaszczurka" był lekkim szybkim pojazdem ? otwartĢ piħciomiejscowĢ
platformĢ na czterech autonomicznych gĢsienicach. Ale właĻnie on spełzał powoli do czarnej dziury, gdzie
tłusto błyszczała głħboka woda. Od wody buchała para.
- Kawerna - ochryple powiedział Nowago. - MieliĻmy pecha, Ňe hej.
Mandel zwrócił ku Nowadze twarz zasłoniħtĢ po oczy maskĢ tlenowĢ.
- Tak, mieliĻmy pecha - powiedział.
Wiatru nie było wcale. Kłħby pary z kawerny podnosiły siħ pionowo ku czarnofioletowemu, usypanemu
duŇymi gwiazdami niebu. Słoıce - maleıki jasny dysk nad diunami - wisiało nisko na zachodzie. Po
czerwonawej dolinie od diun ciĢgnħły siħ czarne cienie. Było zupełnie cicho, słychaę tylko było szmer piasku
osuwajĢcego do leja.
- No dobrze - powiedział Mandel i podniósł siħ. - To co robimy?
WyciĢgnĢę go oczywiĻcie nie moŇemy. - SkinĢł w stronħ kawerny. - Czy teŇ moŇemy?
Nowago pokrħcił głowĢ.
- Nie, Łazarze Grigoriewiczu - powiedział. - Nie jesteĻmy w stanie.
Rozległ siħ długi ssĢcy dŅwiħk, rufa crawlera zniknħła i na czarnej powierzchni wody, jeden za drugim,
pojawiło siħ i pħkło kilka bĢbli.
- Tak, raczej nie jesteĻmy w stanie - powiedział Mandel. - Musimy wiħc iĻę, Piotrze Aleksejewiczu. To
drobiazg - trzydzieĻci kilometrów. Dojdziemy za piħę godzin.
Nowago przyglĢdał siħ czarnej wodzie, na której juŇ siħ pojawił cienki lodowy wzór. Mandel spojrzał na
zegarek.
- Jest osiemnasta dwadzieĻcia. Na miejscu bħdziemy o północy.
- O północy - powiedział Nowago z powĢtpiewaniem. - OtóŇ właĻnie, o północy.
Pozostało trzydzieĻci kilometrów, pomyĻlał. Z tego dwadzieĻcia przyjdzie iĻę w ciemnoĻciach. Wprawdzie
mamy okulary podczerwone, ale tak czy owak sytuacja jest kiepska. ņe teŇ coĻ takiego musiało siħ zdarzyę?
Crawlerem przybylibyĻmy tam jeszcze za jasnego dnia. MoŇe by tak wrócię do Bazy i wziĢę drugi crawler?
Do Bazy jest czterdzieĻci kilometrów, a tam wszystkie crawlery sĢ w rozjazdach, i na plantacjħ przybħdziemy
dopiero jutro nad ranem, kiedy juŇ bħdzie za póŅno. Ach, jak to niedobrze siħ złoŇyło!
- To nic, Piotrze Aleksejewiczu - powiedział Mandel i poklepał siħ po biodrze, gdzie pod dochĢ1 wisiała
kabura z pistoletem. - Idziemy.
- A gdzie narzħdzia? - spytał Nowago.
Mandel siħ rozejrzał.
- Wyrzuciłem je - powiedział. - Aha, oto i one.
Komentarz [1]: saved from
url=(0043)http://www.premiere.com.pl/scut
um/zzewn.htm
716449681.001.png
Zrobił kilka kroków i podniósł niewielki sakwojaŇ.
- Oto i one - powtórzył, ĻcierajĢc z sakwojaŇa piasek rħkawem dochy. - Idziemy?
- Idziemy - powiedział Nowago.
I poszli.
Przeciħli dolinħ, wdrapali siħ na diunħ i znowu zaczħli schodzię. Szło im siħ lekko. Nawet waŇĢcy piħę
pudów Nowago tutaj razem z butlami tlenowymi, systemem ogrzewczym, w futrzanym ubraniu i z ołowianymi
zelówkami na untach1 waŇył wszystkiego czterdzieĻci kilogramów. Mały szczupły Mandel kroczył jak na
spacerze, pomachujĢc niedbale sakwojaŇem.
Piasek był spoisty, zbity i Ļlady na nim prawie nie zostawały.
- Za crawler strasznie mi siħ oberwie od Iwanienki - powiedział Nowago po długim milczeniu.
- Co pan tu zawinił? - oznajmił Mandel. - SkĢd pan mógł wiedzieę, Ňe tutaj jest kawerna? I bĢdŅ co bĢdŅ
znaleŅliĻmy wodħ.
- To nas woda znalazła - powiedział Nowago. - Ale za crawler mimo wszystko oberwħ. Iwanienkħ pan zna:
"Dziħki za wodħ, ale maszyny wiħcej panu nie powierzħ".
Mandel siħ zaĻmiał:
- Nie szkodzi, damy sobie radħ. A i wyciĢgniħcie tego crawlera nie bħdzie aŇ tak trudne? Patrz pan, co za
piħkniĻ!
Na grzbiecie pobliskiej wydmy, obróciwszy ku nim strasznĢ trójkĢtnĢ głowħ, siedział mimikrodon -
dwumetrowy jaszczur, rudy w cħtki pod kolor piasku. Mandel rzucił w niego kamykiem, ale nie trafił. Jaszczur
siedział, rozkraczywszy siħ, nieruchomy jak kawałek kamienia.
- ĺliczny, dumny i pełen spokoju - zauwaŇył Mandel.
- Irina mówi, Ňe jest ich bardzo duŇo na plantacjach - powiedział Nowago. - Ona je dokarmia?
Nie umawiajĢc siħ przyspieszyli kroku. Diuny siħ koıczyły. Teraz szli po płaskiej równinie solniska.
Ołowianepodeszwy dŅwiħcznie stukały na zmarzniħtym piasku. W promieniach białego zachodzĢcego
słoıca płonħły wielkie plamy soli; wokół tych plam, jeŇĢc siħ długimi igłami, Ňółciły siħ kule kaktusów. Tych
dziwnych roĻlin bez korzeni, bez liĻci, bez pni było na równinie bardzo duŇo.
- Biedny Sławin - powiedział Mandel. - NiewĢtpliwie siħ niepokoi.
- Ja teŇ siħ niepokojħ - burknĢł Nowago.
- AleŇ obaj jesteĻmy lekarzami - powiedział Mandel.
- Ale jakimi lekarzami? Pan jest chirurgiem, ja internistĢ. Odbierałem poród wszystkiego raz w Ňyciu, było to
dziesiħę lat temu w najlepszej poliklinice Archangielska, i za plecami stał mi profesor?
- Nie szkodzi - powiedział Mandel. - Ja odbierałem kilka razy. Nie trzeba tylko siħ denerwowaę. Wszystko
bħdzie dobrze.
Mandelowi pod nogi dostała siħ kłujĢca kula, zgrabnie jĢ kopnĢł. Kula zakreĻliła w powietrzu długi łagodny
łuk i potoczyła siħ, podskakujĢc i łamiĢc kolce.
- Uderzenie i piłka powoli wytacza siħ na wolny - powiedział Mandel. - Mnie niepokoi co innego: jak dziecko
bħdzie siħ rozwijaę w warunkach zmniejszonego ciĢŇenia?
- Mnie to akurat wcale nie niepokoi - odezwał siħ ze złoĻciĢ Nowago. - Rozmawiałem juŇ z IwanienkĢ.
MoŇna bħdzie urzĢdzię wirówkħ.
Mandel pomyĻlał chwilħ.
- To jest myĻl - powiedział.
Kiedy omijali ostatnie solnisko, coĻ przenikliwie zagwizdało - jedna z kul, leŇĢca dziesiħę kroków od Nowagi,
wzbiła siħ wysoko w niebo i, zostawiajĢc za sobĢ białĢ strugħ wilgotnego powietrza, przeleciała miħdzy
lekarzami i upadła w centrum solniska.
- Och! - zakrzyknĢł Nowago.
Mandel siħ zaĻmiał.
- Ach, co za ohyda! - płaczliwym głosem powiedział Nowago. - Za kaŇdym razem, kiedy idħ przez solniska,
jakieĻ paskudztwo?
 
Podbiegł do najbliŇszej kuli i niezgrabnie jĢ kopnĢł. Kula wczepiła siħ igłami w połħ jego dochy.
- Ohyda! - wysyczał Nowago, z wysiłkiem odrywajĢc w marszu kulħ od dochy, a nastħpnie od rħkawiczek.
Kula opadła na piasek. Jej było zdecydowanie wszystko jedno. I tak bħdzie leŇeę ? zupełnie nieruchomo,
zasysajĢc w siebie i sprħŇajĢc rozrzedzone marsjaıskie powietrze, aby póŅniej nagle je wypuĻcię z
ogłuszajĢcym gwizdem i przelecieę jak rakieta z dziesiħę do piħtnastu metrów.
Mandel nagle siħ zatrzymał, popatrzył na słoıce i uniósł ku oczom zegarek.
- Dziewiħtnasta trzydzieĻci piħę - mruknĢł. - Za pół godziny zajdzie słoıce.
- Co pan powiedział, Łazarze Grigoriewiczu? - spytał Nowago.
On teŇ siħ zatrzymał i obejrzał siħ na Mandela.
- Beczenie kozła nħci tygrysa - oznajmił Mandel. - Nie rozmawiaj pan głoĻno przed zachodem słoıca.
Nowago siħ rozejrzał. Słoıce stało juŇ całkiem nisko. Plamy solnisk na równinie za nimi pogasły. Diuny
pociemniały. Niebo na wschodzie stało siħ czarne jak tusz chiıski.
- Tak - powiedział Nowago, rozglĢdajĢc siħ. - Nie opłaca siħ nam głoĻno rozmawiaę. PowiadajĢ, Ňe "ona" ma
bardzo dobry słuch.
Mandel zamrugał oszronionymi rzħsami, zgiĢł siħ i wyciĢgnĢł z kabury ciepły pistolet. SzczħknĢł zamkiem i
pistolet wsunĢł za wyłóg prawego unta. Nowago teŇ wydobył pistolet i wsunĢł za wyłóg lewego unta.
- Pan strzela z lewej? - spytał Mandel.
- Tak - odpowiedział Nowago.
- To dobrze - powiedział Mandel.
- Tak mówiĢ.
Popatrzyli na siebie, ale nic juŇ nie moŇna było wypatrzyę ponad maskĢ i pod futrzanĢ otoczkĢ kapuzy.
- Idziemy - powiedział Mandel.
- Idziemy, Łazarze Grigoriewiczu. Tylko teraz pójdziemy għsiego.
- Dobrze - zgodził siħ wesoło Mandel. - Uwaga, ja idħ pierwszy.
I poszli dalej: pierwszy Mandel z sakwojaŇem w lewej rħce, piħę kroków za nim Nowago. Jak szybko robi siħ
ciemno, myĻlał Nowago. Zostało nam dwadzieĻcia piħę kilometrów. No, byę moŇe trochħ mniej. DwadzieĻcia
piħę kilometrów przez pustyniħ w pełnych ciemnoĻciach? I "ona" w kaŇdej sekundzie moŇe siħ na nas rzucię.
Na przykład zza tej oto diuny. Albo zza tej dalszej. Nowago wstrzĢsnĢł siħ z zimna. Wyjechaę trzeba było
rankiem. Ale któŇ mógł wiedzieę, Ňe na trasie leŇy kawerna? ZadziwiajĢcy pech. Ale jednak wyjechaę trzeba
było rankiem. A nawet wczoraj, z wszħdołazem, który zawiózł na plantacjħ pieluchy i aparaturħ. ZresztĢ
wczoraj Mandel operował. Robi siħ coraz ciemniej. Mark niewĢtpliwie juŇ nie moŇe znaleŅę sobie miejsca.
Biega co chwila na wieŇħ popatrzeę, czy aby nie jadĢ długo oczekiwani lekarze. A długo oczekiwani lekarze
wlokĢ siħ piechotĢ przez nocnĢ pustyniħ. Irina go uspokaja, ale oczywiĻcie teŇ siħ denerwuje. To ich
pierwsze dziecko, i pierwsze dziecko na Marsie, pierwszy Marsjanin? Jest bardzo zdrowĢ i zrównowaŇonĢ
kobietĢ. KobietĢ wspaniałĢ! Ale ja na ich miejscu nie zdecydował bym siħ na dziecko. Nie szkodzi, wszystko
bħdzie pomyĻlnie. ByleĻmy tylko siħ nie spóŅnili?
Nowago cały czas patrzył w prawo, na szarzejĢce grzbiety diun. W prawo teŇ patrzył Mandel. Dlatego teŇ nie
od razu zauwaŇyli Tropicieli. Tropicieli teŇ było dwóch i pojawili siħ z lewej strony.
- Ahoj, przyjaciele! - krzyknĢł ten, który był nieco wyŇszy.
Drugi z nich, krótki, prawie kwadratowy, zarzucił karabin na ramiħ i pomachał rħkĢ.
- Oho - powiedział z ulgĢ Nowago. - ToŇ to przecieŇ Opanasenko i Kanadyjczyk Morgan. Ahoj, przyjaciele! -
wrzasnĢł radoĻnie.
- Co za spotkanie! - powiedział, podchodzĢc, drĢgal Humphrey Morgan. - Dobry wieczór, doktorze -
powiedział, ĻciskajĢc rħkħ Mandelowi. - Dobry wieczór, doktorze - powtórzył, ĻciskajĢc rħkħ Nowadze.
- Dzieı dobry, panowie - zahuczał Opanasenko. - Co za traf?
Zanim Nowago zdĢŇył odpowiedzieę, Morgan nieoczekiwanie powiedział:
- Dziħkujħ, wszystko siħ zagoiło - i znowu wyciĢgnĢł do Mandela długĢ rħkħ.
- Co? - spytał zaskoczony Mandel. - ZresztĢ cieszħ siħ. - O nie, on jest jeszcze w obozie - powiedział
 
Morgan. - Ale teŇ prawie jest zdrów.
- Humphrey, co pan tak dziwnie wyjaĻnia? - zapytał zbity z tropu Mandel.
Opanasenko chwycił Morgana za kraj kapuzy, przyciĢgnĢł ku sobie i krzyknĢł mu prosto w ucho: -
Humphrey, wszystko jest inaczej! PrzegrałeĻ!
Nastħpnie obrócił siħ ku lekarzom i wytłumaczył, Ňe godzinħ temu Kanadyjczyk uszkodził niechcĢcy
membrany słuchowe w nausznikach i nic teraz nie słyszy, chociaŇ twierdzi, Ňe w marsjaıskiej atmosferze
moŇe siħ Ļwietnie obchodzię bez pomocy "technique" akustycznej.
- Mówi on, Ňe i tak wie, co mogĢ mu powiedzieę. SpieraliĻmy siħ, i on przegrał. Teraz bħdzie musiał piħę
razy wyczyĻcię mój karabin.
Morgan siħ rozeĻmiał i oznajmił, Ňe Gala, dziewczyna z Bazy nic tu do tego nie ma. Opanasenko machnĢł
beznadziejnie rħkĢ i spytał:
- Wy oczywiĻcie do plantacji, na stacjħ biologicznĢ?
- Tak - powiedział Nowago. - Do Sławinów.
- Słusznie - powiedział Opanasenko. - Bardzo tam na was czekajĢ. Ale dlaczego piechotĢ?
- O, co za przykroĻę! - z poczuciem winy powiedział Morgan. - Nic zupełnie nie mogħ usłyszeę.
Opanasenko przyciĢgnĢł go znowu do siebie i krzyknĢł:
- Poczekaj, Humphrey! Potem ci opowiem!
- Good - powiedział Morgan. Odszedł, rozejrzał siħ, i ĻciĢgnĢł z ramienia karabinek. Tropiciele mieli ciħŇkie
dwulufowe karabinki samopowtarzalne z magazynkiem na dwadzieĻcia piħę nabojów z pociskami
rozpryskowymi.
- UtopiliĻmy crawler - powiedział Nowago.
- Gdzie? - spytał szybko Opanasenko. - Kawerna?
- Kawerna. Na trasie, mniej wiħcej na czterdziestym kilometrze.
- Kawerna! - radoĻnie powiedział Opanasenko. - Humphrey, słyszysz?
Jeszcze jedna kawerna!
Humphrey Morgan stał plecami do nich i krħcił głowĢ w kapuzie, przyglĢdajĢc siħ ciemniejĢcym pagórkom.
- Dobrze - powiedział Opanasenko. - To póŅniej. Tak wiħc utopiliĻcie crawler i zdecydowaliĻcie siħ iĻę
piechotĢ? A broı to macie?
Mandel poklepał siħ po nodze.
- A jakŇe - powiedział.
- Ta-ak - powiedział Opanasenko. - Przyjdzie was eskortowaę. Humphrey! Do diabła, nie słyszy?
- Poczekajcie - powiedział Mandel. - Ale po co?
- "Ona" jest gdzieĻ tutaj - powiedział Opanasenko. - WidzieliĻmy Ļlady.
Mandel i Nowago popatrzyli na siebie.
- Pan, Fiodorze Aleksandrowiczu, ma siħ rozumieę, widzi to lepiej - niezdecydowanie powiedział Nowago -
ale uwaŇałem? W koıcu jesteĻmy uzbrojeni.
- Wariaci - powiedział zdecydowanie Opanasenko. - Wszyscy wy tam w Bazie jesteĻcie, proszħ wybaczyę,
głupkowaci. Uprzedzamy, tłumaczymy - i oto,proszħ. NocĢ. Przez pustyniħ. Z pistoletem. Mało wam
Chlebnikowa?
Mandel wzruszył ramionami.
- Według mnie, w tym wypadku? - zaczĢł, ale wtedy Morgan powiedział: "Ci-cho!" i Opanasenko
błyskawicznie zerwał z ramienia karabinek i stanĢł obok Kanadyjczyka. Nowago cichutko chrzĢknĢł i
wyciĢgnĢł pistolet z unta. Słoıce prawie juŇ siħ schowało ? nad czarnymi zħbatymi sylwetkami diun Ļwieciła
siħ wĢska Ňółtozielona smuŇka. Całe niebo zrobiło siħ czarne, pełne gwiazd. Blask gwiezdny spoczywał na
lufach karabinów i widaę było, jak lufy powoli siħ poruszajĢ w prawo i w lewo.
Potem Humphrey powiedział: Przepraszam. Pomyłka. I wszyscy od razu siħ poruszyli. Opanasenko krzyknĢł
Morganowi do ucha:
 
- Humphrey, oni idĢ do stacji biologicznej do Iriny Wiktorowny! Trzeba zaprowadzię!
- Good. Idħ - powiedział Morgan.
- Idziemy razem! - krzyknĢł Opanasenko.
- Good. Idziemy razem.
Lekarze ciĢgle jeszcze trzymali w rħkach pistolety. Morgan odwrócił siħ ku nim, przypatrzył siħ i zakrzyknĢł:
- O, to niepotrzebne! Schowajcie je.
- Tak, tak, schowajcie - powiedział Opanasenko. - I nie zamiarujcie strzelaę. NałóŇcie teŇ okulary.
Tropiciele juŇ byli w okularach podczerwonych. Mandel wstydliwie wsunĢł pistolet do głħbokiej kieszeni
dochy i przełoŇył sakwojaŇ do prawej rħki. Nowago chwilħ zwlekał, nastħpnie włoŇył pistolet znowu za wyłóg
lewego unta.
- Idziemy - powiedział Opanasenko. - Poprowadzimy was nie trasĢ, lecz na przełaj, przez wykopki. Bħdzie
bliŇej.
Teraz w przedzie i z prawej strony Mandela szedł Opanasenko z karabinkiem pod pachĢ. Z tyłu i z prawej
strony Nowagi kroczył Morgan. Karabinek na długim pasie zwisał mu z szyi. Opanasenko szedł bardzo
szybko, ostro zbaczajĢc na zachód.
W okularach podczerwonych diuny wydawały siħ byę czarno-białe, a niebo - szare i puste. Podobne to było
do rysunku ołowiem. Pustynia szybko stygła i rysunek stawał siħ coraz mniej kontrastowy, jakby siħ zaciĢgał
mglistym dymkiem.
- A dlaczego was tak ucieszyła nasza kawerna, Fiodorze Aleksandrowiczu?
- spytał Mandel. - Woda?
- Naturalnie - powiedział Opanasenko, nie odwracajĢc siħ. - Po pierwsze - woda, a po drugie - to w jednej z
kawern znaleŅliĻmy płyty okładzinowe.
- Ach, tak - powiedział Mandel. - OczywiĻcie.
- W naszej kawernie znajdziecie cały crawler - posħpnie burknĢł Nowago.
Nagle Opanasenko ostro skrħcił, omijajĢc równy placyk piasku. Na skraju placyku stała tyka ze zwieszonĢ
chorĢgiewkĢ.
- Ruchome piaski - odezwał siħ z tyłu Morgan. - Bardzo niebezpieczne. Ruchome piaski były prawdziwym
przekleıstwem. MiesiĢc temu został zorganizowany specjalny oddział ochotników-zwiadowców, który miał
za zadanie odnaleŅę i oznaczyę wszystkie działki ruchomych piasków w okolicach Bazy.
- Ale przecieŇ, zdaje siħ, Hasegawa udowodnił - powiedział Mandel - Ňe wyglĢd tych płyt moŇna teŇ
wytłumaczyę i przyczynami naturalnymi.
- Tak - powiedział Opanasenko. - W tym jest problem.
- A znaleŅliĻcie cokolwiek w ostatnim czasie? - spytał Nowago.
- Nie. Na wschodzie została znaleziona ropa, znaleziono bardzo interesujĢce skamieniałoĻci. Ale po naszej
linii ? nic. Przez pewien czas szli w milczeniu. Nastħpnie Mandel powiedział po głħbokim namyĻle:
- Nic dziwnego - prawdopodobnie - w tym nie ma. Na Ziemi archeolodzy majĢ do czynienia z resztkami
kultury, która ma co najwyŇej sto tysiħcy lat. A tutaj ? dziesiĢtki milionów. Odwrotnie, byłoby to dziwne?
- A i my tak bardzo siħ nie skarŇymy - powiedział Opanasenko. - Od razu dostaliĻmy tak tłusty kĢsek ? dwa
sztuczne satelity. Nawet kopaę nic nie musieliĻmy. I poza tym - dodał po chwili milczenia - szukanie jest nie
mniej ciekawe, niŇ znajdowanie.
- Tym bardziej - powiedział Mandel - Ňe oswojona przez was przestrzeı na razie jest taka mała?
PotknĢł siħ i omal nie upadł. Morgan odezwał siħ półgłosem:
- Piotrze Aleksejewiczu, Łazarze Grigoriewiczu, podejrzewam, Ňe wy cały czas rozmawiacie. Teraz nie
wolno. Fiodor to poĻwiadczy.
- Humphrey ma racjħ - powiedział ze skruchĢ Opanasenko. - Lepiej zamilknijmy.
Minħli pasmo wydm i zeszli do doliny, gdzie słabo od gwiazd mieniły siħ solniska. Znowu, pomyĻlał Nowago.
Znowu te kaktusy. Nigdy jeszcze mu siħ nie trafiło widzieę kaktusy nocĢ. Kaktusy promieniowały równĢ
jasnĢ podczerwieniĢ. Jasne plamy porozrzucane były po całej dolinie. Bardzo piħknie!, pomyĻlał Nowago.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin