Kopalnia piasku - Paweł Góral.pdf

(246 KB) Pobierz
427448513 UNPDF
1
Wychowałem się na farmie. Wiem, że w Polsce nie ma farm, je-
dynie gospodarstwa rolne, ale myśmy właśnie tak nazywali naszą
posiadłość. Większość sąsiadów miała ziemię podzieloną na małe
części, często znacznie od siebie oddalone. Nasza była w jednym
kawałku. To zasługa prapradziadka, który wykupił działkę z roz-
parcelowanego majątku i zastrzegł w testamencie, że nie wolno jej
dzielić na mniejsze części. Ma dziedziczyć tylko jeden syn. Innym
należy się spłata. Podobna zasada obowiązywała mojego ojca, kie-
dy dostał ziemię po dziadku. Często oglądaliśmy amerykańskie
fi lmy i cieszyło nas, że tam farmy wyglądają podobnie, są tylko
trochę większe. Pozornie to skomplikowane, ale zdawało egzamin
przez trzy pokolenia, więc po co zmieniać reguły? Dowiedziałem
się, że po śmierci ojca też wszystko będzie moje i to napawało
optymizmem.
Nie jestem pewien, czy wszystko dokładnie pamiętam. Tak
mi się przynajmniej wydaje, że początki były trudne. Z czasem
fakty zacierają się, rozmywają i nikną, ewoluując w anegdotę. Tyle
zostało z magii owego dnia, kiedy w Wigilię od samego rana za-
czął padać śnieg. Nie byłoby w tym nic dziwnego, ale pod wieczór
usłyszeliśmy grzmot i zaczęła się najnormalniejsza w świecie bu-
rza, tyle że grudniowa, śnieżna. A zaraz potem zgasło światło. To
napędziło wszystkim stracha. Ojciec wziął nas na kolana i opo-
wiedział historię jabłonek rosnących przed domem. Wszyscy ją
znali, bo drzewa posadził dziadek. Po kolacji poszedł się dzielić
opłatkiem ze zwierzętami. Nie było go tylko chwilę i zaraz wpadł
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytaæ ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj .
Niniejsza publikacja mo¿e byæ kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wył¹cznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym mo¿na
jakiekolwiek zmiany w zawartoœci publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania siê jej
od-sprzeda¿y, zgodnie z regulaminem serwisu .
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
do kuchni z okrzykiem, że maciora się prosi. Tego było za wiele.
Wigilia, burza, awaria prądu, a teraz maciora się prosi, choć ter-
min wypadał po Nowym Roku. Matka położyła nas spać i wyszła
pomóc w chlewie.
Następnego dnia z rana, nie pytając nikogo o pozwolenie, po-
gnaliśmy zobaczyć prosiaki. Czekała nas niespodzianka. Był tylko
jeden i to lichy. A gdzie cała reszta? Ojciec podszedł smutny i wy-
jaśnił, że pozostałe urodziły się martwe, a tylko ten ożył i jakoś
zipie, ale i jemu nie dawał nadziei. Maciora chora na czerwonkę.
Jeszcze wczoraj, mimo Wigilii, ściągnął weterynarza. Diagnoza
była następująca: Dlatego oprosiła się wcześniej, a małe były mar-
twe, że zachorowały jeszcze w brzuchu. Tylko jedno żyje, ale i to
raczej kwestia czasu. Na to Monika, moja młodsza siostra, w krzyk.
Nie odda prosiaczka, weźmie do domu i będzie karmić smoczkiem
jak lalki z butelki. Na pewno przeżyje. Tak jak obiecała, przyniosła
go do domu i karmiła kilka razy dziennie. Jakoś się wykaraskał.
Biegał po całym domu, brudził i wszędzie wsadzał świński nos.
Z tego powodu przezwaliśmy go Dziobkiem. Łaził za nami i za-
wsze miał ochotę na drapanie za uchem. Od wiosny zostawał
w chlewie tylko na noc. Kiedy rano otwieraliśmy drzwi, podbiegał
do domu. Pilnował go o wiele lepiej od wszystkich psów, które do
tej pory mieliśmy. Kiedy podrósł, okazało się, że nie jest chłopcem
i w przyszłości będzie miał małe. Po jakimś czasie ojciec zawołał
inseminatora. Dziobek poradził sobie wyśmienicie. Wyznaczono
jej termin na jesień.
Kiedy wyznaczona data zaczęła się zbliżać, świniak osiągnął
rozmiary betoniarki. Jak sobie z tym wszystkim poradzi? Monika
zapewniała, że doskonale. No i stało się. Kolejnej nocy Dziobek
wygrzmociła trzynaście prosiaków! Tyle nie udało się nikomu
wcześniej. Pojawił się także gotowy plan, co z tym skarbem zrobić.
Ojciec oznajmił, że jak podrosną, sprzedamy wszystkie na rynku,
a za kasę kupimy wreszcie nowy samochód. Takiej wiadomości
nikt nie mógł przywitać obojętnie. Wszyscy czekali z niecierpli-
wością. W niedzielę razem z matką pojechali na giełdę. Nas od-
prowadzili na te parę godzin do sąsiadki. Tego dnia przekonałem
się, że liczba trzynaście nie należy do szczęśliwych. Ojciec kupił
na giełdzie zastawę. Wracając, tak bardzo się cieszył z nowego
samochodu, że nie zauważył leżącego na szosie buraka cukrowe-
go. Wpadł w poślizg, a potem wpakowali się pod przyczepę tira.
Rodzicom po prostu odcięło głowy.
Trudno opisać zamieszanie, które powstało po wypadku. U są-
siadki czekaliśmy już dosyć długo, a przecież giełda nie była da-
leko. Po kilku godzinach pod dom podjechał samochód, tyle że
milicyjny. Sąsiadka pobiegła się dowiedzieć, czego szukają mundu-
rowi. Nie pamiętam, kto powiedział, że rodzice nie żyją. Po prostu
umarli. Przyjęliśmy wiadomość bez zbędnych ceregieli. Nikt nas
nie chciał trzymać w domu. Mieliśmy spać u ciotki Tereski. Miesz-
kała po drugiej stronie wsi. Wieczorem wszystko do nas dotarło.
Monika oszalała. Zaczęła się drzeć, wyć i zielenieć od tego. Moje
reakcje były zupełnie odwrotne. Miałem krzyk w sobie. Po kwa-
dransie zadzwonili po lekarza. Dostaliśmy po tabletce i to Monice
pomogło. Uspokoiła się i położyła spać.
Kilka dni poprzedzających pogrzeb właśnie tak wyglądało. Po-
budka, tabletka, śniadanie i nic. Totalna apatia. Potem wypłynęły
twarze z przeszłości — wujkowie, ciotki, stryjenki. Ludzie w więk-
szości widziani przeze mnie po raz pierwszy w życiu. Żukiem
przywieźli dwie trumny. Na rodzinnej naradzie postanowiono, że
rodziców nie położą w kaplicy przy kościele. W ostatnią drogę
wyjdą z rodzinnego domu. Trumny szczelnie zamknięte. Przecież
tych głów nie odcięło tak ładnie, równo, jak można nożem. Były
zmiażdżone. Odwaliło je od tułowia razem z dachem samochodu
i całą resztą. Różni ludzie — rodzina i sąsiedzi — przychodzili
oddać zmarłym szacunek. Siedziałem grzecznie na krześle i do
dzisiaj mam to podłe uczucie, że się wcale z nimi nie pożegnałem.
Śnię, że pojechali po ten pierdolony samochód i zaraz wrócą, tacy
sami, młodzi, jak wtedy, a zaraz potem budzę się rozdygotany. Na-
stępnego dnia był pogrzeb. Raz, dwa, trumny do piachu, zakopali
i po sprawie.
Po tym znowu zebranie rodzinne. Musieli coś z nami zrobić.
Dwie sieroty i gospodarstwo rolne w dodatku. Nic z tego wszyst-
kiego nie pamiętam. Cały czas dostawałem pigułki. Rzeczywi-
stość stała się umowna i tak było przez kilka tygodni. Niczego
nie pamiętam.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin