Mary Jo Putney Wróg i kochanek.pdf

(2933 KB) Pobierz
24864541 UNPDF
24864541.001.png
Przedmowa
Ś mierć króla Henryka I w 1135 roku zapoczątkowała czasy
określane niekiedy mianem anarchii. Henryk był sprawnym
i bezwzględnym władcą, ale chociaż spłodził ponad dwadzieś­
cioro dzieci z nieprawego łoża, to jego następczynią została
jedyna prawowita córka Matylda, za młodu wydana za cesarza
Niemiec. Uwielbiana w Niemczech, owdowiała, gdy miała
nieco ponad dwadzieścia lat, i powróciła do Anglii, gdzie
powszechnie mówiono o niej „cesarzowa".
Następnie Henryk wydał córkę za Gotfryda, czternastolet­
niego spadkobiercę hrabiego d'Anjou. Związek ten, niechciany
przez samych małżonków, wzburzył ponadto szlachtę nor-
mandzką, ponieważ Normandię i Anjou dzieliła odwieczna
wrogość. Jednak król miał dość siły, by zmusić swych wasali do
przysięgi, że zgodzą się, aby Matylda została jego następczynią.
Jednakże, gdy tylko zmarł, kuzyn Henryka, Stefan z Blois (który
pierwszy zaprzysiągł lojalność Matyldzie, a prawdopodobnie był
wcześniej jej kochankiem) natychmiast zagrabił koronę i skarbiec.
Stefan był układny i rycerski, nic więc dziwnego, że wasale
i Kościół przyjęli go z radością jako władcę zamiast Matyldy.
Niestety, ambicje nowego króla przekraczały jego możliwości,
tak że w ciągu zaledwie kilku lat zraził sobie Kościół i wielu
poddanych.
6
MARY JO PUTNEY
Robert z Gloucester, najstarszy bastard króla Henryka, jeden
z największych angielskich posiadaczy ziemskich, był po­
wszechnie szanowany za swe talenty i prawość. Wiosną 1138
roku postanowił udzielić przyrodniej siostrze poparcia w jej
roszczeniach do tronu, rzucając wyzwanie królowi Stefanowi.
Zachód i południe Anglii poparły Roberta i kraj pogrążył się
w wojnie domowej.
Większość batalii toczyła się na obszarach granicznych
między zwolennikami Matyldy na zachodzie i większym,
wschodnim obszarem kraju, wiernym Stefanowi. Liczni wasale
powitali anarchię z zadowoleniem, jako okazję do zwiększenia
własnych wpływów, przyjmując ziemię i tytuły równie chętnie
od każdej ze stron konfliktu. Nawet jak na owe brutalne czasy
zdarzały się przypadki wyjątkowych rzezi, mimo że Robert
z Gloucester dosyć dobrze utrzymywał porządek na kont­
rolowanych przez siebie terenach.
Matylda, chociaż bliska zdobycia tronu, nie osiągnęła swego
celu. (Często była oskarżana o arogancję, wyniosłość i samo­
wolę, cechy uznawane jako całkiem normalne u króla, ale
kronikarze mężczyźni nie mogli ich znieść u kobiety. Od
tamtych czasów niezbyt wiele się zmieniło).
Po śmierci Roberta z Gloucester w 1148 roku Matylda
powróciła do Normandii i nigdy więcej nie pojawiła się w Anglii,
ale jej młodszy syn Henryk podjął ponownie kwestię dziedzictwa
Andegawenów (nazwaną tak od gniazda rodowego męża i synów
Matyldy w Anjou). Nieodrodny potomek Wilhelma Zdobywcy,
Henryk, dokonał swojej pierwszej inwazji na Anglię w wieku lat
zaledwie czternastu. Militarnie nic nie osiągnął, ale - co wręcz
zakrawało na farsę - udało mu się przekonać króla Stefana, aby
ten opłacił zaległy żołd andegaweńskich najemników Henryka.
W 1148 roku, kiedy ma miejsce większość wydarzeń opisa­
nych we Wrogu i kochanku, wyczerpany kraj znalazł się w mart­
wym punkcie. Utrzymywały się stare podziały: na zachodzie
okopali się zwolennicy Matyldy, na wschodzie zaś Stefana.
Wciąż dochodziło między nimi do utarczek granicznych.
Prolog
Opactwo Fontevaile, Shropshire,
5 grudnia 1137
Blade zimowe słońce zachodziło w dniu straszliwej klęski,
która wydarzyła się w same święta Bożego Narodzenia. Kiedy
dwaj rycerze wyruszali w drogę, na ciemnym niebie lśniła łuna
dopalających się zgliszcz warowni. Mieli zadanie do wykonania
i przez wiele mil trudnej, szybkiej jazdy milczeli.
Koło północy wjechali na ostatnie wzgórze przed celem
podróży. Wstrzymawszy bez słowa zgodnym ruchem konie,
zarówno młody, jak i stary rycerz spojrzeli na rozpościerającą
się przed nimi dolinę. Przy pełni księżyca była zalana zimnym
srebrnym blaskiem, nadającym opactwu Fontevaile aurę nie­
biańskiego spokoju.
- Boże, jakże żałuję, że nie jesteś szlachetnie urodzony.
Zło, które wydarzyło się tego dnia, doprowadziło starszego
mężczyznę do rozpaczy. To gorzkie westchnienie było jej
wyrazem. Walter z Evesham był kapitanem gwardii de Lan-
ceyów. Znał całą rodzinę, był nieomal jej członkiem i żałował
teraz, że nie zginął razem z nimi.
Usta młodszego mężczyzny wykrzywił grymas rezygnacji,
jak u kogoś, komu życie bardzo wcześnie pokazało, gdzie jest
jego miejsce.
- Żałujesz nie bardziej niż ja, ale żal nie zmieni faktu, że
moja matka była służącą ojca, a nie jego żoną.
8
MARY JO PUTNEY
Wzrok kapitana zatrzymał się na postaci towarzysza. Ryszard
FitzHugh miał wysoką i chudą sylwetkę nie w pełni dojrzałego
młodzieńca, ale był odważnym i zręcznym wojownikiem.
Zaledwie w ubiegłym tygodniu został pasowany na rycerza
i wszyscy, którzy go znali, byli zgodni, że zasługuje na ten
zaszczyt, mimo że ma dopiero osiemnaście lat.
- Ryszardzie, jesteś najlepszym z synów lorda Hugona -
stwierdził Walter posępnie. - Byłoby o wiele lepiej dla Warfield,
gdybyś to ty był dziedzicem.
Młody rycerz zignorował komplement i skinął dłonią w kie­
runku uśpionego opactwa.
- Nie należy nie doceniać mojego brata Adriana.
- Ależ to niewyrośnięty, nadmiernie religijny chłopak -
warknął stary kapitan. - Byłoby najlepiej, gdyby pozostał
w Fontevaile i złożył śluby. Cóż on może uczynić, aby bronić
swej spuścizny w tym oszalałym kraju?
- Sporo. Znam Adriana dosyć dobrze i gwarantuję, że nie
brakuje mu rozsądku ani umiejętności władania mieczem.
Ryszard mocniej owinął się wełnianą opończą. W przenik­
liwym chłodzie grudniowego wiatru metalowe ogniwa kolczugi
mroziły go, jakby wykuto je z lodu, ale w tej niebezpiecznej,
targanej buntami okolicy nie odważyłby się jechać bez zbroi. -
Choć jest młody, to myślę, że będzie bronił Warfield najlepiej,
jak można.
- Zapomniałem, że wysłano was razem na nauki do Court­
ney. - Sir Walter spiął konia ostrogą i ruszył w dół cienistego
Zbocza doliny. Unosząc brew, zastanawiał się, czy optymizm
Ryszarda może być uzasadniony.
- O tak! Spaliśmy na jednej pryczy i razem trenowaliśmy
przez pięć lat, zanim Adrian zdecydował, że pójdzie do kla-
sztoru.
Ryszard sprowadzał wierzchowca wyboistym szlakiem w dół,
wspominając, jak dwaj chłopcy, otoczeni tyloma obcymi twa­
rzami, tęskniący za domem i nieprzyznający się do tego,
przylgnęli do siebie i stali się prawdziwymi braćmi. Bycie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin