142. Leone Laura - Tropikalna noc.doc

(494 KB) Pobierz

 

Laura Leone

 

Tropikalna noc


Rozdział 1

 

Znalazła go o świcie. Z twarzą zanurzoną w mokrym piasku leżał tak blisko wody, że fale omywały mu nogi. Idąc wzdłuż brzegu, była tak oczarowana widokiem przepastnych wód Morza Karaibskiego wzburzonego po nocnym sztormie, że nie zauważyła leżącej na ziemi postaci. Potknęła się.

– Och! – wykrzyknęła.

Upadła wprost na nieruchome ciało.

– Hej, Doc! – zawołał Luke Martinez. Nie potrafił dotrzymać jej kroku i, jak zwykle, pozostał w tyle.

Z trudem uniosła się i zsunęła na piasek. Dopiero teraz zobaczyła, o co się potknęła.

– Och! – jęknęła.

– Hej, Doc! – krzyknął znów Luke. Z daleka zobaczył, że się przewróciła. Zaczął szybko biec w jej stronę.

– Och, mój Boże!

Ogarnęła ją panika.

– Doc, czy coś ci się stało? – Zaniepokojony Luke dopadł wreszcie miejsca, w którym się znajdowała.

– Och, mój Boże! – powtórzyła.

Podniosła się i popatrzyła na ziemię. U jej stóp leżał mężczyzna. Martwy lub nieprzytomny. Dziwnie wygięty, mokry i oblepiony piaskiem. Dojrzała poraniony kark i szyję.

Santa Maria! – wykrzyknął Luke na ten widok, a po chwili dodał z przyganą w głosie: – Mówiłem ci przecież, Doc, żebyś tak wcześnie rano nie chodziła nad morze.

Popatrzyła na chłopca. Dziesięcioletni Luke z uporem towarzyszył jej wszędzie. Postanowił się nią opiekować i chronić przed złymi mocami. Duchami piratów, morskimi potworami, straszydłami, duendes i jadowitymi wężami. Dziś jednak zobaczył coś, czego nawet mimo bujnej fantazji nie potrafił sobie wyobrazić. Nieruchome ciało nieznanego mężczyzny. Był to dla chłopca widok niesamowity, bo na wyspę prawie nigdy nie docierali cudzoziemcy.

– Żyje? – zapytał przerażony.

– Nie wiem – odparła Cherish. Instynktownie pragnęła udzielić pomocy nieprzytomnemu mężczyźnie. Bała się jednak dotknąć trupa. Otrzymała wprawdzie staranne akademickie wykształcenie, a nawet uzyskała doktorat, ale nikt nigdy jej nie nauczył, jak postępować w podobnych sytuacjach.

– Jeśli nie wiesz, to sprawdź – powiedział Luke.

Zagryzła wargi, pochyliła się i drżącymi palcami dotknęła żyły na szyi mężczyzny. Po chwili wyczuła puls. Silny i miarowy. Odetchnęła z ulgą.

– Żyje – stwierdziła.

– Kto to jest? Skąd wziął się tutaj ten człowiek?

– Nie wiem.

Mężczyzna miał na szyi koło ratunkowe. Ono to sprawiało, że leżał w dziwacznej pozycji. Lewą ręką przyciskał do boku jakiś przedmiot. Nie mogła dojrzeć, co to jest.

– Pewnie podczas sztormu fala zmyła go z pokładu – powiedziała do Luke’a. Poprzedniego dnia oraz przez całą noc fale sztormowe biły o brzeg i wyrzucały na wyspę różne przedmioty. – Ma szczęście, że przeżył.

– To niemądry człowiek. Jak można kąpać się lub – żeglować podczas takiej okropnej pogody! – Chłopiec nie był w stanie zrozumieć postępowania nieznajomego– Miał wypadek. Musiało się zdarzyć coś nieprzewidzianego. Pomóż mi przewrócić go na plecy.

Twarzą do góry.

Oboje zaczęli ostrożnie ciągnąć mężczyznę za ramię. Z trudem zdjęli mu z szyi koło ratunkowe i ułożyli go równo na piasku.

– Widzisz, Doc! – wykrzyknął Luke, spoglądając na nieruchomą postać.

Cherish rzuciły się w oczy niemal równocześnie dwie rzeczy. Krwawiąca rana na lewym ramieniu, częściowo zakryta strzępami koszuli, i wypchany, pluszowy królik, zwykła dziecinna zabawka, którą mężczyzna przyciskał kurczowo do siebie.

Rana wyglądała na zadaną nożem.

– To nie są ślady zębów rekina – stwierdził Luke, pochylając się nad leżącym i oglądając jego ramię.

– Masz rację.

Odchyliła podartą, zakrwawioną koszulę mężczyzny. Chciała się przekonać, jak głęboka jest rana. Musiało go to zaboleć, gdyż nagle drgnął i jęknął głośno. Zamrugał powiekami i otworzył oczy. Były szare jak niebo nad ich głowami, jeszcze zaciągnięte chmurami po sztormie.

– Proszę się nie bać. Wszystko będzie dobrze. Już jest pan bezpieczny – szepnęła Cherish uspokajająco do leżącego.

Zobaczyła wyraz ulgi na ściągniętej bólem twarzy mężczyzny. Rozchylił sine wargi. Próbował coś powiedzieć. Przysunęła się bliżej.

– Czy pan coś mówił? – zapytała.

Z wielkim wysiłkiem ponowił próbę. Bezskutecznie. Wreszcie udało mu się wyszeptać pytanie:

– Kim pani jest?

– Jestem Cherish Love.

– Cherish Love – powtórzył. – Patrzył przez chwilę na pochyloną nad nim kobietę. I ku jej ogromnemu zaskoczeniu, zdobył się na lekki uśmiech. – Miłość. Z pewnością nią jesteś – szepnął i stracił przytomność.

 

Posłała Luke’a do wsi po pomoc. Wrócił dziesięć minut później, prowadząc z sobą dwóch mężczyzn. Wysokich, barczystych rybaków o ciemnobrązowej skórze, odziedziczonej po afrykańskich przodkach. Cherish odniosła wrażenie, że fakt, iż znalazła nad brzegiem morza nieprzytomnego cudzoziemca, uznali za jedno z jej małych dziwactw, na które zwykle przymykali oczy. Wzięli na ręce bezwładne ciało i zanieśli do chaty, w której mieszkała.

– Trzeba się nim zająć – powiedziała do chłopca, gdy tylko rybacy wykonali swoje zadanie i odeszli. – Luke, będzie mi potrzebna pomoc twojej babki.

– Pójdę jej poszukać – zaofiarował się chłopiec i pędem wybiegł z chaty.

Została sam na sam z nieznajomym. Nieprzytomny mężczyzna spoczywał na jej łóżku. Zabarwiona krwią, zapiaszczona słona woda zniszczyła bezpowrotnie pościel. Cherish zabrała znad morza koło ratunkowe, które nieznajomy miał przy sobie, i mokrego, wypchanego królika. Trzymała go palcami za ucho i oglądała z odrazą. Plusz puścił farbę i różowa woda ściekająca z królika kapała na jej jasną bluzkę. Odłożyła zabawkę na stos gazet. Koło ratunkowe oparła o ścianę. Przedtem jednak na zniszczonej powierzchni z trudem odcyfrowała zatarty napis: „Lusty Wench”.

– Sądząc po nazwie, można założyć, że nie jest to jednostka marynarki Stanów Zjednoczonych – z przekąsem mruknęła pod nosem, wychodząc z izby, która służyła jej za sypialnię. Mała chata, złożona tylko z dwu pomieszczeń, stała na skraju wsi. Cherish wynajęła ją od dziadka Luke’a.

Zamyślona, przeszła do drugiej izby. Czy „Lusty Wench” to jacht? A może statek wycieczkowy? Na te pytania nie potrafiła odpowiedzieć.

Mimo że na wyspie nie było elektryczności, Cherish miała w chacie bieżącą wodę. Mogła mieć nawet gorącą, dzięki zbiornikom z gazem, wymienianym co kilka tygodni. Czekało ją teraz trudne zadanie. Musiała zająć się nieprzytomnym mężczyzną. Napełniła wiaderko ciepłą wodą i wyciągnęła z szuflady parę czystych szmatek. Zaniosła wszystko do izby, w której leżał mężczyzna. Stanęła przy łóżku i zaczęła mu się przyglądać.

Już na pierwszy rzut oka było widać, że stan nieznajomego jest zły. Oprócz groźnie wyglądającej rany na ramieniu miał wiele innych obrażeń. Pewnie jest ich jeszcze więcej pod grubą warstwą mokrego piasku, pomyślała Cherish. Policzek mężczyzny przecinała długa, świeża blizna. Miał podbite lewe oko i pokaleczoną skórę na twarzy. Wszystko to jednak nie potrafiło ukryć faktu, że był młody. I bardzo przystojny.

Wyraziste i regularne rysy twarzy wskazywały na dobre, a może nawet arystokratyczne pochodzenie. Miał prostokątną szczękę, wydatne kości policzkowe, prosty, kształtny nos i szerokie, zmysłowe usta. Nie golił się od co najmniej dwóch dni. Świadczył o tym ciemny zarost na twarzy. Ale Cherish dostrzegła inne szczegóły, które wskazywały na to, że mężczyzna był przed wypadkiem człowiekiem dbającym o swój wygląd. Jego faliste, brązowe włosy były krótko przystrzyżone. Miał dobrze utrzymane ręce, z długimi palcami i wypielęgnowanymi paznokciami. Twardy naskórek dłoni wskazywał jednak na to, że nie stronił od pracy fizycznej.

Strój mężczyzny, mimo że skąpy, bo złożony ze strzępków koszuli i zniszczonych szortów, był dobrej jakości. Na ręku Cherish zobaczyła zegarek. Bardzo kosztowny, oceniła. Odpięła go i zdjęła z ręki leżącego. Pod paskiem ujrzała dziwną ranę. Podłużną, biegnącą wokół nadgarstka. Podobną do tej, którą już wcześniej zauważyła na drugim ręku.

Obejrzała dokładnie zegarek. Na kopercie zobaczyła napis: „Kochanemu Ziggy’emu od Catherine”.

Cherish spojrzała na potężne, umięśnione ciało mężczyzny. Ziggy? Z niesmakiem odłożyła zegarek. Może to tylko zdrobnienie, którego prawie nigdy nie używa, mimo woli usiłowała usprawiedliwiać nieznajomego. Ziggy to było bardzo pretensjonalne imię.

Usiadła na brzegu łóżka, nożyczkami rozcięła do końca postrzępioną koszulę i zdjęła ją z nieruchomego ciała. Mężczyzna pozostał tylko w krótkich spodenkach. Jedną z przyniesionych szmatek umoczyła w ciepłej wodzie i zaczęła obmywać piasek z pokaleczonego torsu.

Tak, jest przyzwyczajony do pracy fizycznej, uznała. Miał dobrze rozwiniętą klatkę piersiową, umięśnione ramiona i nogi. Musiał ponadto dużo przebywać na powietrzu. Jego silne ręce były ogorzałe od słońca. Przemywała teraz dłonie i palce. Pod warstwą przylepionego piasku odkryła dalsze obrażenia. Musiała zadać mężczyźnie ból, gdyż nagle zaczął jęczeć i niespokojnie się poruszać. Nie mogła jednak przerwać swego przykrego zajęcia. Trzeba było oczyścić rany. Przytrzymała więc mocno rękę, którą usiłował wyswobodzić.

Ponownie otworzył oczy. Popatrzył na Cherish nieprzytomnym wzrokiem.

– Boli? – spytała.

Usiłował nabrać powietrza do płuc i skrzywił się z bólu.

– Tak.

– Jest pan bardzo pokaleczony. – A może ten człowiek ma jeszcze jakieś obrażenia wewnętrzne?

pomyślała nagle. Ogarnęło ją przerażenie. Nerwowo przełknęła ślinę. Z trudem się opanowała. Musiała uspokoić nieznajomego. – Proszę się nie martwić.

Pomogę panu – dodała mniej pewnym głosem. Zastanawiała się, na ile zda się jej opieka, jeśli rzeczywiście stało mu się coś złego.

Najpierw zobaczył potargane, faliste rude włosy, a potem szeroko rozstawione zielone oczy i smukłą, łabędzią szyję. Przeniósł wzrok niżej. Wodził teraz oczyma po kształtnych, pełnych piersiach, widocznych pod bluzką. Dostrzegł wąską talię i zgrabne uda. Młoda kobieta miała na sobie krótkie szorty. Była prześliczna.

Czując na sobie badawczy wzrok mężczyzny, Cherish zakręciła się nerwowo. Kiedy skończył inspekcję i ponownie spojrzał jej w oczy, zobaczyła zdumienie malujące się na jego twarzy.

– Czy... Czy jestem w niebie? – zapytał po chwili.

– Nie. Jest pan na wyspie Voodoo Caye – odrzekła zaskoczona.

– Och. – Zmarszczył brwi i powiedział powoli:

– Cherish Love.

– Tak.

– Czy jest pani boginią? Potrząsnęła głową i roześmiała się.

– Nie. Ani kapłanką.

Odetchnął głębiej i zacisnął palce na jej dłoni, tak jakby znów silniej dolegał mu ból.

– Czuję się okropnie – wyznał.

– Nic dziwnego. Proszę postarać się zasnąć, a ja...

– Hej, Doc! Babcia obiecała, że zaraz przyjdzie! – Luke z krzykiem wpadł do chaty.

Leżący mężczyzna obrzucił go wzrokiem. Na widok dużego krzyża namalowanego niebieską farbą na czole chłopca ze zdumienia rozszerzyły mu się oczy. Cherish też była zaskoczona wyglądem Luke’a.

– Czy już umieram? – cicho spytał chory.

– Nie – odparła szybko. – Ten krzyż ma chronić Luke’a.

– Przed czym?

– Przed tobą – z rozbrajającą szczerością odrzekł chłopiec. – Babcia mówiła, że ten znak strzeże przed złymi duchami.

– Przecież jeszcze mnie nawet nie widziała – powiedział nieznajomy.

– Daj spokój, Luke. Męczysz chorego. Stań na warcie przed domem i poczekaj tam na babcię. – Cherish wzrokiem odprowadziła chłopca aż do drzwi, a potem spojrzała na leżącego. Zobaczyła, że zasnął. A może zemdlał? Nie miała pojęcia, jak to rozpoznać. Czekając z niecierpliwością na przyjście babki Martinez, nadal w miarę swych skromnych możliwości opatrywała mężczyznę. Wciąż zaciskał palce na dłoni Cherish. Jego ręka stawała się coraz cieplejsza. Chyba wreszcie zaczął odzyskiwać normalną temperaturę. Nie wysunęła dłoni z uścisku, chcąc dodać mu otuchy.

Westchnął i powoli odwrócił na bok głowę. Cherish bezwiednie zaczęła odgarniać sztywne od soli kosmyki włosów z twarzy mężczyzny. Przytrzymała rękę na pulsującej żyle na szyi, świadoma kontrastu między gładką skórą na karku a stwardniałym naskórkiem dłoni.

Zaskoczona swą reakcją, szybko wysunęła drugą rękę z dłoni leżącego, wstała i odeszła od łóżka.

Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Nie miała pojęcia, że tkwią w niej jakieś macierzyńskie uczucia. Jej stosunek do tego mężczyzny wynikał jedynie z typowej dla każdej kobiety chęci niesienia pomocy komuś, kto jest chory, samotny i całkowicie bezradny. W żadnym razie nie mógł zrobić na niej wrażenia widok pięknego mężczyzny leżącego na łóżku!

Odetchnęła głęboko i zabrała się do przerwanego zajęcia. Zanurzyła szmatkę w ciepłej wodzie i zaczęła energicznie usuwać piasek i ślady zaschniętej soli z ramion chorego. Delikatnie obmyła pokaleczone przeguby rąk. Nagle uprzytomniła sobie, że są to rany od sznura. Czyżby na jachcie wplątał się w ożaglowanie i liny poprzecinały mu skórę?

Cherish bezwiednie reagowała na bliskość tego mężczyzny. Nie mogła oderwać od niego oczu. Wreszcie zmusiła się, żeby przestać mu się przyglądać. Zaczęła dociekać, kim jest. Była przekonana, że ma przed sobą Amerykanina. Świadczył o tym jego akcent. Co więcej, mimo że powiedział dotychczas niewiele, była pewna, iż jest człowiekiem wykształconym. Ukończył jakiś elitarny uniwersytet na Wschodnim Wybrzeżu? A może tylko nauczył się naśladować wymowę ludzi z wyższych sfer? Cherish miewała już do czynienia z tymi obydwoma rodzajami mężczyzn i za każdym razem z trudnością ich rozróżniała.

Znów popatrzyła na leżącego. Powinna teraz umyć i opatrzyć mu plecy, ale sama nie dałaby rady go przewrócić. Zaczęła czyścić brzegi rany na ramieniu, ale natychmiast nerwowo się poruszył. Odłożyła więc szmatkę w obawie, że zrobi mu jakąś krzywdę.

W tym momencie weszła do chaty babka Martinez. Cherish odetchnęła z ulgą.

– A co my tutaj mamy? – zapytała stara kobieta ze śpiewnym akcentem Garifuna, czarnoskórych mieszkańców Karaibów, którzy do Środkowej Ameryki przywieźli z sobą własny język. Po angielsku mówili w specyficzny sposób.

– Och, babciu! Jak dobrze, że już jesteś! – wykrzyknęła Cherish.

Wyciągnęła rękę w stronę pani Martinez, która zbliżyła się do łóżka. Mimo posiwiałych włosów, pokaźnej tuszy i gęstej sieci zmarszczek pod oczami, miała nadal piękną twarz. Młodość opuściła tę kobietę dawno temu, ale wewnętrzny spokój i siła ducha sprawiały, że jej twarz jaśniała radością, a ciemne oczy skrzyły się inteligencją. Cherish bardzo ceniła mądrość babki Martinez i była szczęśliwa, że ma ją teraz przy sobie.

– Co mu jest? – spytała stara kobieta, spoglądając na leżącego.

– Ma głęboką ranę. O tu, na ramieniu. Poza tym odniósł wiele obrażeń. Może nawet wewnętrznych! Nie wiem, co robić. Nie umiem mu pomóc! – powiedziała zgnębiona Cherish.

– Uspokój się, Doc. Nie panikuj – odparła pani Martinez. – W przeciwnym razie przysporzysz mi kłopotów. Zamiast jednego pacjenta będę miała dwóch.

– Babciu, czy mogę popatrzeć na to, co będziesz mu robiła? – zapytał Luke. Nie zauważony wsunął się cicho do pokoju.

Pani Martinez pozwoliła mu zostać. Była zdania, że chłopak powinien uczyć się życia.

– Trzeba zdjąć mu majtki – oświadczyła, przyglądając się leżącemu mężczyźnie. – Kto wie, co w nich jest.

– Ależ... Przecież nie możemy... – Cherish zaczęła się jąkać. Nie udało się jej powiedzieć nic sensownego.

Babka Martinez spojrzała na młodą kobietę. Na widok jej przerażonej miny głośno się roześmiała. Zdecydowanym krokiem podeszła do łóżka i zaczęła ściągać z chorego szorty. Spłoniona Cherish odwróciła wzrok. Wiedziała, że trzeba rozebrać nieznajomego. Spodenki były mokre i brudne. Cała ta sytuacja bardzo ją krępowała. Zdawała sobie sprawę z tego, że reaguje jak pensjonarka.

– Niczego mu w majtkach nie brakuje. Wszystko jest na miejscu – z udaną powagą, lecz z roześmianymi oczyma oświadczyła babka Martinez. – Ma wszystko, co trzeba, a nawet więcej. Znacznie więcej – dodała, chichocząc.

– Ależ babciu, gdyby teraz się ocknął, byłby zawstydzony – zaprotestowała Cherish.

Stara kobieta potrząsnęła głową.

– Nie masz racji, Doc. Mężczyźni lubią być podziwiani.

– Ja nie lubię – wtrącił się Luke.

– Za dziesięć lat zmienisz zdanie – odparła babka. – Jeśli poznasz wówczas taką dziewczynę jak Doc, będziesz chciał, aby cię podziwiała. Możesz mi wierzyć, chłopcze, że tak właśnie będzie.

Cherish odważyła się wreszcie rzucić okiem na łóżko. Mężczyzna miał wspaniałe ciało. W pełni obnażony, wyglądał doskonałe. I bardzo podniecająco. Spłoniona, odwróciła wzrok.

– Zrobiło się tutaj gorąco – powiedziała babka Martinez. – Może powinien cały czas leżeć nago.

– Nie. Okryj go – wyrwało się Cherish.

Stara kobieta bez słowa spełniła jej prośbę. Na obnażone biodra mężczyzny zarzuciła róg cienkiego prześcieradła. A potem usiadła na brzegu łóżka i zaczęła starannie oglądać pacjenta.

– Co z nim? – spytała zaniepokojona Cherish.

– Jest bardzo potłuczony. Zdrowo oberwał, ale – chyba nic poważnego mu się nie stało. Zdumiewające, że od tej głębokiej rany na ramieniu nie wykrwawił się na śmierć. Widocznie krew zdążyła zakrzepnąć, zanim znalazł się w morzu. – Sięgnęła po wiaderko i w ciepłej wodzie zwilżyła czystą szmatkę. – Musiał mocno uderzyć się w głowę. Popatrz, Doc, ma tu potężnego guza. A widziałaś rozbite kolano? Przez kilka dni nie będzie mógł chodzić. Muszę teraz oczyścić mu ranę na ramieniu. Mężczyzna ocknął się, zajęczał z bólu i znów zemdlał. Po chwili jednak otworzył oczy.

– Czy musi pani to robić? – zapytał nagle zdumiewająco wyraźnie.

– Muszę – odparła babka Martinez.

Przyjrzał się jej uważniej.

– Byłem przekonany, że zobaczę kogoś innego. Szałową dziewczynę.

– Mówisz o Doc?

– Powiedziała, że nazywa się Love. Miłość? – szepnął cicho. – To niemożliwe. Musiało mi się przywidzieć. Byłem chyba nieprzytomny.

– Chodzi ci o Doc. Jest tutaj – odparła babka Martinez. Przesunęła się w bok, żeby chory mógł dojrzeć młodą kobietę. – Leżysz na jej łóżku. Będzie się tobą opiekowała.

Na zbielałych od bólu wargach mężczyzny ukazał się lekki uśmiech.

– A więc jestem w raju.

– Zadbamy o to, żebyś był – zapewniła babka Martinez.

Zabrała się z zapałem do przemywania rany. Przedtem poleciła Cherish i Luke’owi, żeby mocno przytrzymali leżącego. Przyszło im to z trudnością. W gruncie rzeczy byli zadowoleni, kiedy ponownie stracił z bólu przytomność. Po dokładnym oczyszczeniu rany babka Martinez zszyła ją równym ściegiem, używając do tego celu jedwabnych, czerwonych nici. Cherish zrobiło się niedobrze. Całym wysiłkiem woli jednak się opanowała. Wstydziła się starej kobiety.

 

Potem babka Martinez odśpiewała jakąś dziwną pieśń, spaliła przyniesione z sobą pióra i nad łóżkiem zawiesiła amulet. Zostawiła leki, pouczyła Cherish, jak ma postępować z chorym, i poszła do domu. Obiecała zaparzyć zioła kojące ból i przeciwzapalne.

Cherish została sama z chorym. Spał spokojnie, oddychając głęboko i równo. Babka Martinez ostrzegła ją jednak, że wieczorem pacjent może dostać wysokiej gorączki.

Czysty i opatrzony, wyglądał znacznie lepiej niż poprzednio. Jest bardzo przystojny i atrakcyjny, pomyślała młoda kobieta, patrząc na leżącego. Nasunęła prześcieradło na jego obnażone uda i nadal mu się przyglądała. Miała nadzieję, że za kilka godzin obudzi się i powie, kim jest, a także wyjaśni, jak to się stało, że podczas sztormu znalazł się na morzu.

 

Odczuwał na przemian lęk i ból. Z potworną siłą wysokie, wzburzone fale uderzały nim o poszycie łodzi.

Boże, dlaczego znalazłem się w wodzie?

Muszę uciekać. Za wszelką cenę.

Lodowata, czarna otchłań ciągnęła go w dół. Utonie z pewnością. Tak więc tamci ludzie nie będą musieli go wykończyć. Zrobi to za nich potężny żywioł.

Znów całym ciałem uderzył o kadłub łodzi. Poczuł ból. Potworny ból. Głowa. Głowa. Tak bardzo boli go głowa...

Czy wiedzą, że nadal znajduje się obok łodzi? Czy przestali już go szukać? Czy wołali: człowiek za burtą!? Człowiek za burtą!? Wiedzieli, że w takich warunkach nie przeżyje w morzu ani godziny.

Uciekać? Spróbować odpłynąć czy unosić się na falach i udawać trupa?

Za wszelką cenę musi utrzymać pluszowego królika. I koło ratunkowe. Musi mieć przy sobie obie te rzeczy. To szansa. Jedna. Jedyna.

Boże, ten straszny ból! Jeszcze chwila, a zginie. I nie będzie wcale musiał udawać, że się utopił. Żeby poszedł na dno, wystarczy jeszcze jedno zachłyśnięcie się słoną wodą, jeszcze jedno uderzenie ciałem o łódź, jeszcze jedna kropla krwi z otwartej rany...

Strach. Potworne, obezwładniające uczucie. Ze strachu tracił zmysły. Morze było pełne drapieżników. Ile czasu upłynie, zanim któryś z nich poczuje krew i zaatakuje bezbronną ofiarę?

Boże, żałuję popełnionych grzechów. Żałuję wszystkich złych uczynków. Ale czy zasłużyłem na taką śmierć? Mam się utopić lub zostać pożarty przez podwodne bestie?

Och! Znów potężne uderzenie o łódź sprawiło, że zaczął niemal tracić przytomność.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin