Bursa Andrzej.doc

(73 KB) Pobierz
Andrzej Bursa - Luiza

http://jezyk-polski.eza.pl/materialy/poezja/andrzej_bursa/andrzej_bursa.htm

 

Andrzej Bursa - Luiza

 

Krajobraz I

Luizo... Ja wiedziałem tu uderzy piorun

Nad drzew błogosławieństwem zwisa jasny miecz

Pagórki zapylone motylem wieczoru

Wąwozy ścieżki szosy przeszedłem wzdłuż i wszerz

 

Szedłem tędy śpiewając niosąc biały narcyz

Słuchałem bzdur wierutnych kipiącego serca

I wracały na tarczy (krwawej słońca tarczy)

Poległe tu marzenia moje i bluźnierstwa

 

Tutaj Eros prowadzi srebrnopióry rower

A Herkules z rodziną je jajka na twardo

Diana wiedzie wilczura... mych ulic bogowie

Tu bogowie bogowie hulają co się zowie

Krzywoprzysięstwa dyszą popędliwe wargi

 

Lecz gdy widnokrąg oko rozszerzy czerwone

Miasto jak pięść pancerna nieomylnie grozi

I niesyty radości ten jarmark ubogich

Stąd ten piorun ukryty i ten miecz wzniesiony

 

Krajobraz II

Drzewa żywą krwią wzbierają i bolą

Zielona kukułka w wiklinie

Gryziony pęd zapiecze w ustach gorzką solą

Gdy gardło wieczoru milknie

 

Sztylety zabijają rzekę po kryjomu

Tętno wody stygnące i sztyletów poślizg

Na lasu zwęglonych ramionach

Gaśnie pejzaż naszej miłości

 

Luizo mnie tu wszystko do łez do krwi znane

Każdy znak na metalu i niebie rozumiem

Popatrz to nasz sekretny alfabet składany

W pejzażu zagrożonym mieczem i piorunem

 

Andrzej Bursa - Zgaśnij księżycu

 

Z misiem w rączkach zasnęło dziecko

Miasto milczy jak tajemnica

Przyczajony za oknem zdradziecko

Zgaśnij zgaśnij księżycu!

 

Księżyc srebrne buduje mosty

Księżyc płacze zielonymi łzami

Księżyc jest tylko dla dorosłych

Zasłoń okno zasłoń okno mamo.

 

Z wież wysokich przez liście szpalerów

Na dorosłych zstępuje księżyc

Synek ma trzy lata dopiero

Jemu jeszcze nie wolno tęsknić.

 

Jeszcze będą burzliwe noce

Srebrne miasta dużo goryczy

Wstań mamusiu zasłoń okno kocem

Zgaśnij zgaśnij księżycu!

 

 

Andrzej Bursa – Miłość

 

Tylko rób tak żeby nie było dziecka

tylko rób tak żeby nie było dziecka

 

To nie istniejące niemowlę

jest oczkiem w głowie naszej miłości

kupujemy mu wyprawki w aptekach

i w sklepikach z tytoniem

tudzież pocztówkami z perspektywą na góry i jeziora

w ogóle dbamy o niego bardziej niż jakby istniało

ale mimo to

...aaa

płacze nam ciągle i histeryzuje

 

wtedy trzeba mu opowiedzieć historyjkę

o precyzyjnych szczypcach

których dotknięcie nic nie boli

i nie zostawia śladu

wtedy się uspokaja

nie na długo

niestety

 

 

JA CHCIAŁBYM BYĆ POETĄ

 

Ja chciałbym być poetą

Bo dobrze jest poecie

Bo u poety nowy sweter

Zamszowe buty piesek seter

I dobrze żyć na świecie

 

Ja chciałbym być poetą

Bo byczo u poety

Bo u poety cztery żony

A z każdą dawno rozwiedziony

A ja lubię kobiety

 

Ja chciałbym być poetą

Może mnie przecież przyjmą

Bo dla poety zakopane

Nie trzeba wcześnie wstawać rano

A wstawać rano zimno

 

Bo fajno jest poecie

Nie musi w biurze ślipić

I fuk mu cała dyscyplina

Tylko gitara i dziewczyna

I złote gwiazdy liczyć

 

I mylić się i liczyć

I liczyć wciąż od nowa

Na ziemi w drzewie i błękicie

Trudnego szukać słowa

 

I gniewać się i martwić

Bo ciągle jeszcze nie to

I ciągle baczyć ciągle patrzeć

Ja nie chcę być poetą

 

 

KAT

 

Podobno kat

wcale nie ma fraka

ani maski

(może w Paryżu u nas nie)

Tylko ubrany jest

zwyczajnie

„zwyczajnie” to ja wiem jak

szaryalbogranatowywpaski

żałosne petroniuszostwo

małomiejskiego gulona

 

skarżą się na kryzys teatru

a nawet tego nie umieją wyreżyserować ze

smakiem

 

jak mnie będą wieszać

kat ma być we fraku.

 

1957

 

 

LUIZA

 

KRAJOBRAZ I

 

Luizo... Ja wiedziałem tu uderzy piorun

Nad drzew błogosławieństwem zwisa jasny miecz

Pagórki zapylone motylem wieczoru

Wąwozy ścieżki szosy przeszedłem wzdłuż i wszerz

 

Szedłem tędy śpiewając niosąc biały narcyz

Słuchałem bzdur wierutnych kipiącego serca

I wracały na tarczy (krwawej słońca tarczy)

Poległe tu marzenia moje i bluźnierstwa

 

Tutaj Eros prowadzi srebrnopióry rower

A Herkules z rodziną je jajka na twardo

Diana wiedzie wilczura... mych ulic bogowie

Tu bogowie bogowie hulają co się zowie

Krzywoprzysięstwa dyszą popędliwe wargi

 

Lecz gdy widnokrąg oko rozszerzy czerwone

Miasto jak pięść pancerna nieomylnie grozi

I niesyty radości ten jarmark ubogich

Stąd ten piorun ukryty i ten miecz wzniesiony

 

 

 

KRAJOBRAZ II

 

Drzewa żywą krwią wzbierają i bolą

Zielona kukułka w wiklinie

Gryziony pęd zapiecze w ustach gorzką solą

Gdy gardło wieczoru milknie

 

Sztylety zabijają rzekę po kryjomu

Tętno wody stygnące i sztyletów poślizg

Na lasu zwęglonych ramionach

Gaśnie pejzaż naszej miłości

 

Luizo mnie tu wszystko do łez do krwi znane

Każdy znak na metalu i niebie rozumiem

Popatrz to nasz sekretny alfabet składany

W pejzażu zagrożonym mieczem i piorunem

 

 

PIOSENKA JAZZOWA

 

Dlaczego mnie zabrano z mojej Afryki

Pytam: Dlaczego mnie zabrano z mojej Afryki?

Gdzie zwierzęta me rzeźbione w korze

Amulety i kościane noże...

Po co było tak długo pracować mi

Na plantacji bawełny w którą słowa się mota

 

Gdy prawdziwa jest tylko stara piosenka krwi

Którą wyśpiewać umie tylko saksofon

Co ja tu robię

Przecież od lat

Miałem statkiem pirackim odpłynąć

Na księżycu i gwiazdach oznaczaliśmy czas

Z brodatym kapitanem w Szczecinie

Lecz tchórz... uląkłem się spienionej bryzy

Wyszło na jaw że kapitan to szuler i złodziej

Teraz szukam w uściskach Luizy

Snów zgubionych jak ślady na wodzie

 

 

PĘTLA ARCHITEKTURY

 

Dzieckiem w kolebce kto łeb urwał hydrze,

Ten młody zdusi centaury.

Mickiewicz

 

Za dużo pustych spojrzeń wdeptałem tu w ciszę

Wierzchołków starych strychów legend cudzych okien

Więc dziś łagodne miasto odwet bierze mści się

Rażąc mnie znad kopuły ognistym obłokiem

 

To biegną na mnie wieże z betonu i spiżu

Beczący łeb bezkrwawo mur ucina krzywy

W wesołych łódkach dłoni ukryj mnie Luizo

Przed straszną konsekwencją martwej perspektywy

 

Lecz urok nie odwróci od skazańca pętli

Zabitego spojrzenia długo krąży astral

Bo kto dzieckiem w kolebce przed chimerą klęknął

Ten młody zginąć musi pod toporem miasta

 

 

KSIĄŻĘ

 

Chłopięcy książę mocą przeczucia Luizy

W gorączce się przemyka poprzez chłodne sale

Ściskając krótki mieczyk do cieni się zbliża

Płosząc je spod stóp kolumn wyrżniętych w krysztale

 

Waleczność księcia duchy zwycięża rogate

Lecz najmężniejsze serce pojąć nie jest w stanie

Dzwonów ciszy w pomrukach elektrycznych świateł

Wież i baszt fatalizmu w bałamuctwie planet

 

Książę... Królestwo twoje obraca się w popiół

Istotne jest to czego nie osiągniesz nigdy

Osamotnienie spojrzeń bezcelowość kroków

Krew wina puls kryształu konstrukcja obłoków

Rozgrzeszy bieg planety i krater wystygły

 

 

ZODIAK

 

Kłamią fałszywe lustra wszystkich barw wieczorów

Ze strategii zodiaku niechybnie wynika

Że w Ryby się przesila Koziorożca pora

Śmieszna rzewność Barana w tępą jurność Byka

 

Szarlataństwo zodiaku ścisły tworzy wykres

Nagiej cierpkości wiosen i herbów jesieni

Źródło cichych tajemnic klarowne i czyste

Ciemne wino czerwonej młodości zapieni

 

Wtedy gwiazdę Luizy zatapiają chmury

Jej postać osieraca z marzeń widnokręgi

Tylko nad głową rosną w absurdu potęgę

Zodiakalnych przeznaczeń złowrogie figury

 

 

OGRÓD LUIZY

 

W czerwcu najpiękniej ogród zakwita Luizy

Którego nieistnienie zabija jak topór

Zawieszony na tęczy pod gwarancją wizji

Rozżarza się w olśnieniu purpurowych kopuł

W czerwcu najpiękniej ogród zakwita Luizy

 

Luiza której lekkość gracja i swoboda

Metal z różą a krzemień z obłokiem kojarzy

Biega bezbronna w ciemnych lewadach ogrodu

Serca wyryte w korze mając na swej straży

Luiza której lekkość gracja i swoboda

 

Kawalkada dąbrowy czujność sarnich blasków

Gamę śmiechu Luizy powtarza gdy ona

Rozrzucająca włosów rozgwiazdę na piasku

Poddaje nagie gardło śmiechem zwyciężona

Kawalkada dąbrowy czujność sarnich blasków

 

Łaskę Luizy może zdobyć tylko męstwo

Pewność rzutu i nerwów szaleńcze napięcie

Zwycięzco umazany gęstą krwią zwierzęcą

Przynieś jej lwią paszczękę i serce łabędzie

Łaskę Luizy zdobyć może tylko męstwo

 

Prostotę tajemnicy ogrodu Luizy

Labiryntów i altan puszcz i klombów kwietnych

Ptaszarni i rykowisk gonów gazel chyżych

Pojąć potrafi tylko prawy i szlachetny

Prostotę tajemnicy ogrodu Luizy

 

Którego nieistnienie zabija jak topór

Realnością śmiertelnych poczekalni ziemi

Przeklęty rojeniami dzieci i idiotów

Wydrwiony mgieł nonsensem ginie w neurastenii

Którego nieistnienie zabija jak topór

 

 

ZBRODNIA LUIZY

 

Wśród mahoniowych biurek lśniących płyt kredensów

Stąpają nosorożce i mamuty czarne

W salonie odczynionym przez wieczór z nonsensu

Douglas chrapie w fotelu z poderżniętym gardłem

 

To Luiza sprawczynią tej zbrodni i bredni

Ona szyny i mury zawiązuje w pętlę

I cios miecza się spełni i piorun się spełni

Ale piersi Luizy pozostaną piękne

 

Luiza wymuskana oddechem zachodów

Wypasiona na stęchłej padlinie neurozy

Nieprawdziwa jak mleczne brody starych bogów

Nad pejzażami staje i rozpina grozę

 

Rozżarzona krwi igła sycząca na nerwach

Tworzy brednie Luizy z kolorów powietrza

Luiza to jest dramat co się nie rozegra

I w tym jego fatalność że Douglas jest wieprzem

 

1956

 

 

MOBILE

 

Koń utworzony z mrzonek nieba

Podrywa galopadę tętnic

Urokliwością ruchów giętkich

Tratuje łąki i zasiewy.

 

Zasadą konia jest powietrzność

Stąd nieuchwytność owej szkody

Pod kłębowiskiem dymów mlecznych

Mrą ptaki owoce i trzody

Gdy koń ruchomość swą i lekkość

Przenosi w wietrze przez ogrody.

 

Ogrodnik jak pień nieruchomy

Zaklina cicho w takie noce:

O Panie odpędź znak widomy

Chroń moje trzody i owoce.

 

 

MODLITWA DZIĘKCZYNNA Z WYMÓWKĄ

 

Nie uczyniłeś mnie ślepym

Dzięki Ci za to Panie

 

Nie uczyniłeś mnie garbatym

Dzięki Ci za to Panie

 

Nie uczyniłeś mnie dziecięciem alkoholika

Dzięki Ci za to Panie

 

Nie uczyniłeś mnie wodogłowcem

Dzięki Ci za to Panie

 

Nie uczyniłeś mnie jąkałą kuternogą karłem epileptykiem

hermafrodytą koniem mchem ani niczym z fauny i flory

Dzięki Ci za to Panie

 

Ale dlaczego uczyniłeś mnie Polakiem?

 

 

MROŹNY WIECZÓR

 

ŻONA:

nie idź nigdzie lepiej w domu siedź

Coraz niżej w termometrze rtęć

Lód chodniki poskuwał bose

Noc taka czarna jak smutek

 

JA:

Kupię tylko w budce papierosy

Zaraz do ciebie powrócę

 

ŻONA:

Miły miasto w biały grób się kładzie

Starą fajkę znalazłam w szufladzie

Albo lepiej zrobię ci herbaty

 

JA:

Miła miła nie mam tytoniu

Przetrząsnąłem wszystkie schowki w domu

Bez tytoniu tylko siąść i płakać

 

ŻONA:

Miły miły lepiej w domu siedzieć

Mróz czatuje jak biały niedźwiedź

Lodowaty polarny i dziki

Noc taka c...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin