Wojaczek Rafał.doc

(56 KB) Pobierz
DOTKNĄĆ

DOTKNĄĆ...

 

Dotknąć deszczu, by stwierdzić, że pada

Nie deszcz, tylko pył z Księżyca spada

 

Dotknąć ściany, by stwierdzić, że mur

Nie jest ścianą, lecz kurtyną z chmur

 

Ugryźć kromkę, by stwierdzić, że żyto

Zjadły szczury i piekarz też zginął

 

Łyknąć wody, by stwierdzić, że studnia

Wyschła oraz wszystkie inne źródła

 

Wyrzec słowo, by stwierdzić, że głos

Jest krzykiem i nikogo to nie obchodzi

 

 

ZAWSZE DOJRZALI

 

Musimy być o świcie do ostatniej krwi

W pełnych szufladach serca rozliczeni z nocą;

 

Gdy ostatnia moneta, Księżyc już się stoczy

Pod stół nieba i, saldo, Słońce wschodzi z żył;

 

Gdy w gniazdo uplecione z magnetycznych sfer

Kula Ziemi ze źrenic nam wytoczy się;

 

Gdy natychmiast nas w wargi opuchnięte bierze

Mdła rozpacz, żeśmy winni stworzywszy ten świat;

 

Kiedy rozpacz kobiecie powierzamy - aż

W żyznej głodem macicy krzepnie w sytą perłę;

 

O zmierzchu, kiedy suma winnej śmierci krwi

Już nie obciąża Ziemi, gdy na inną, gwiazdę

 

Pierwszą - lepszą przelana; my musimy zawsze

Być dojrzali do nowego bohaterstwa.

 

 

POWIEŚĆ NOCY ZIMOWEJ

 

Idzie dziewczyna senna i ciemna jej krew

Idzie równiną białą- czystej kartki śnieg

Wiedzie ją błędna gwiazda co we krwi jej płonie

Niesie ją drogi powieść

 

Idzie dziewczyna i jak długo idzie już

Lecz w długopisie inny- dłuższy czas puls

Grzany pobożną dłonią nie zamarza nawet

Wtedy, gdy czas w zegarze

 

Przeto idzie dziewczyna i dziewczyna wciąż

Mimo że rośnie kartek zapisanych stos

- Gdy czasem Księżyc gwieździe na złość się zalegnie

We krwi, po nogach ścieknie

 

Tak idzie- i niebaczna na granice cła

Wierna tylko miłości swojej ślepej- aż

Ciemną plamkę już zaschłej krwi o świcie znajdzie

Autor na prześcieradle

 

                Grudzień 1969

 

 

ZMIERZCH ŁAGODNIE ROZSUPŁAŁ

 

Zmierzch łagodnie rozsupłał mózgu ciasny węzeł -

Blask zapalanej lampy jakby uciął ręce

 

Mrozu, które przez szybę rosły serce macać-

Kryształ krwi się roztopił, pękła limfy szklanka

 

I rdza szronu spłynęła; czy może ściekła

Łza, nareszcie łaskawa. I w końcu śmierć, wściekła

 

Suka przywarowała w nogach łóżka, chłodnym

Nosem póty tykając sterczących spod kołdry

 

Stóp, póki nie schowam.- i dopiero wtedy

Mogłam zacząć się bać; bo nie tamtej już śmierci

 

Bezimiennej jak tyle kundli przy śmietnikach,

Co się już na chodniku na wznak rozwaliła

 

Iskając sobie gołe podbrzusze; ja mogłam

Każdy swój lęk szczególny imiennie wywołać

 

Z rejestru snów, dziennika jawy, katalogu

Czytelni, z Almanachu Gotajskiego, szkolnych

 

Wypisów lub z zarysu psychoanalizy,

Z historii świętej Kingi, z pism pornograficznych

 

-inwentarza pamięci... i tylko się strzegłam,

By przypadkiem nie wyrzec Twojego imienia.

 

8 III 1971

 

CZY ŚPIĄCĄ MOŻNA ZBUDZIĆ GRZECZNIE

 

Sen zgęstniał rtęć opadła na dno ciała krew

Odpłynęła z twarzy

I już gołymi dłońmi odgarniałam śnieg

Który wargi parzył

 

Strach zmroził lecz nie straszyć ale właśnie jął

Radość sobą karmić

Chociaż było nieomalże niestrawne to

Smakowanie gwiazdy

 

Krzak trzewi się spopielił by szczęśliwy ból

Krzykiem wyrósł z krtani

Kto jak nie Ty potrafił obudzić mnie znów

Pocałunkiem takim

 

 

MÓWIĘ DO CIEBIE CICHO

 

Mówię do ciebie cicho tak cicho jakbym świecił

I kwitną gwiazdy na łące mojej krwi

Mówię tak cicho aż mój cień jest biały

 

Jestem chłodną wyspą dla twojego ciała

które upada w noc gorącą kroplą

Mówię do ciebie tak cicho jak przez sen

płonie twój pot na mojej skórze

 

Mówię do ciebie tak cicho jak ptak

o świcie słońce upuszcza w twoje oczy

Mówię do ciebie tak cicho

jak łza rzeźbi zmarszczkę

 

Mówię do ciebie tak cicho

jak ty do mnie

 

                               11/12 VI 1966

 

 

OKNO

 

Głowa jest zimna Gwiazda chłodzi przełyk

tylko okno płonie we krwi

 

Lubię być obcy pod Twoim oknem

jakby na pół urodzony.

 

Myślę o Twoim brzuchu

ręce chowam za siebie

 

Teraz sprawdzam rysy swojej twarzy

jakbym je ustalał

z Twoimi wargami

 

Śmierć jest obojnakiem

 

 

ON

 

Przyszedł

Niewiele miał do powiedzenia

Pokazał ostrze i uśmiechnął się

Wszystkim nam

nagle

zrobiło się

niedobrze

 

Usiadł na ławeczce zerwał stokrotkę

Powąchał

i przytwierdził ją do klapy

Kiedy roześmiał się

ze strachu zaczęło śmierdzieć

 

Ale on miał słabą głowę

Pierwszy nie wytrzymał i wstał

Odszedł na stronę

a my zaczęliśmy oddychać

 

A potem poszedł już całkiem

i nie wrócił

 

 

LIST SPOD CELI

 

Jest figurka ulepiona z chleba

razowego jak Twoje podbrzusze.

I nazwałem ją jak kiedyś Ciebie,

by Twe imię nie było mi puste.

 

Ulepiłem swoimi palcami,

ostrzem drzazgi zaznaczyłem pępek,

postawiłem ją na parapecie

świata, który świeci za kratami.

 

Teraz patrzę na nią, czy już sucha.

Widzę w grudzie szpary. leczę śliną.

Jest mój język, Twoje suche usta

kiedyś były równie chłonną gliną.

 

1967

 

 

BYŁA POTRZEBA

 

Była potrzeba życia, była śmierci potrzeba.

Była potrzeba wiersza, potrzeba miłości.

Była potrzeba Ciebie i Królową Polski

Nazywałem Cię wtedy na użytek wiersza.

Była potrzeba wódki i potrzeba śliny,

I piłem i zarówno smakowałem mydliny.

I gdy oszukiwałem na użytek potrzeby

Życia, z oszustwem zaraz rósł rachunek śmierci.

 

 

MÓW - A JA Z TWOICH SŁÓW KOLCZYKI ZROBIĘ (...)

 

Mów - a ja z Twoich słów kolczyki zrobię

Śnij - z Twoich snów sukienkę ślubną skroję

Myśl - z Twoich myśli los wykroję sobie

Żyj - uprzytomnię śmierć

 

I bij - od razów rozum we mnie wejdzie

Idź - będą czekać kiedy znów przyjść zechcesz

Jedz gdy podaję bo na łeb wyleję

O przebaczenie proś

 

 

STO PIĘĆDZIESIĄTY PIĄTY DOWÓD NA TWOJE ISTNIENIE

 

Werset

snu

 

co nie składa

się sam

 

bo nie

dowolnie

 

ale

na obraz

 

 

PIOSENKA STAREGO KSIĘŻYCA

 

Ja stary księżyc nie znam swego ojca

Ja stary księżyc nie znam swojej matki

Ja stary księżyc zawsze byłem stary

Tylko młode dziewczęta starsze są ode mnie

 

Jaskiniowy egipski gotycki i polski

Ja stary księżyc jestem Twym koszmarem

Chodzę po Twoim dachu mieszkam w Twojej krwi

Oświetlam Twoje sny

 

Tylko młode dziewczęta starsze są ode mnie

Księżyc jest lunatykiem Mickiewicz jest kobietą

Nigdy nie byłaś młoda więc co zrobisz

 

Śmierć jest przecinkiem w zdaniu Twego losu

Ja stary księżyc niezawodny żałobnik

Gdy na stypie podają alkohol

 

1969

 

 

BALLADA O LĘKU

 

Zbliża się do nas

lęk: ma twarz

ze śniegu zielonego jak fosfor lub kość

spróchniałego drzewa.

Wkłada nam do ust

dłoń i już

jemy ją wysysając jakby z sopla sok

idący do serca.

Daje nam swej pić

krwi i szpik

mózgu wyjeść musimy mu z czaszki aż dno

o zęby zazgrzyta.

Wiemy, że to jest

krew, co nie

przyjmie się w naszych żyłach, żeby mogły nią

do woli oddychać.

Wiemy, że to jest

szpik jak krew

trujący: po nim nasze trzewia będą w głos

zawodziły: zdrada!

Ale lęk jak ból

nie być już

nie może: nas bez niego nie ma i on

bez nas nie przeraża.

 

 

KIM JEST TEN, CO SIĘ JAWI W LUSTRZE (...)

 

Kim jest ten, co mi się jawi w lustrze

Nie kobietą ani też osobą

Mgły, tylko tak okrutnie sobą,

Że miejsce w almanachu dotąd puste?

 

Kim jest ten, co z mojego kieliszka

Pijąc nie pijakiem jest, chociaż

Podejmowany przez policję z błota

Za cechowego brany jest towarzysza?

 

Kim jest ten, co moim długopisem

Wypisuje moje wiersze

I w moim łóżku moją żonę bierze?

Kim jest ten, co przed chwilą wyszedł?

 

 

MIT O DAWNYM SZCZĘŚCIU

 

Anioł przyszedł do nas, cały czarny,

I powiedział: Wy Polacy - głupcy!

A wyglądał jakby zamiast twarzy

Żywej kamień miał, co się nie skurczy

 

Przez śmiech albo choćby niemy wyraz

obrzydzenia na nasze cierpienie.

W ręku mądrą różdżkę pałki trzymał,

Marsz Szopena wygrywał na flecie

 

Policyjnie trzymanym - tak, gwizdek -

w marmurowo zaciśniętych wargach.

- Nie wypsnęła się nikomu skarga,

 

Kiedy patrzył - nasze czoła czyste

Odbijały się w kamiennych oczach.

I zawrócił do niebieskich koszar.

 

 

Wojaczek Rafał - Bądź mi
 

Bądź mi od stóp do głowy, od pięty do ucha

Od kolan do pachwiny, od łokcia do paznokci

Pod pachą, pod językiem, od łechtaczki do rzęs

 

Bądź biegunem mojego pomylonego serca

Rakiem, który mózg jedząc pozwoli poczuć mózg

Bądź wodą tlenu dla spalonych płuc

 

Bądź mi stanikiem majtkami podwiązką

Bądź kołyską dla ciała, niańką co kołysze

Jedz mi brud zza paznokci, pij miesięczną krew

 

Bądź żądzą i spełnieniem, rozkoszą, znowu głodem

Przeszłością i przyszłością, sekundą i wiecznością

Bądź chłopcem, bądź dziewczyną, bądź nocą i dniem.

 

Bądź mi życiem, radością, bądź śmiercią, zazdrością

Bądź złością i pogardą, nieszczęściem i nudą

Bądź Bogiem, bądź Murzynem, ojcem, matką, synem.

 

Bądź - i nie pytaj, jak Ci się wypłacę

A wtedy darmo weźmiesz najpiękniejszą zdradę:

Miłość, która obudzi śpiącą w Tobie śmierć

 

Wojaczek Rafal - Modlitwa Bohaterów
 

Na brednię naszą i na naszą nędzę

Na zatwardziałość w naszym szaleństwie

 

I na naszego głodu głośny krzyk

Na dom nasz który opuściły sny

 

Na naszą mowę wielce bełkotliwą

Na rozpaczliwie niedorzeczną miłość

 

I na znikomość wszelkich naszych prac

Na koszmar nocy i na bezsens dnia

 

Na naszych mistrzów bezradnych i smutnych

Oraz na sędziów ponuro okrutnych

 

Na biedne matki dogorywające

Przez nasze winy chcące i niechcące

 

Na nasze serca obrzękłe wątroby

Na nasze wargi popękane szorstkie

 

Na roztrzęsione fatalnie ręce

Oraz na mózgi w daremnej męce

 

I na te płuca co bez powietrza

Na strach bezsenny na koszmarny zegar

 

Na wszystko co jest udziałem naszym

Błagamy wzgląd miej ironiczna Pani

 

 

Wojaczek Rafal - Kim jest
 

KIM JEST ten, co przybywa i z jakiego przestworu?

Zali odmierzonego czyjąkolwiek już stopą?


Kim jest ten, kogo widzieć znów zaczynam w tumanie

Krwi, która zeń paruje i dniem stawa się jawnie?

 

Kim jest ten, który gada głosem pierwszego ptaka?

Kim jest ten, co sposobi wiotką gałązkę pod nim?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin