"Fak! Już sesja..." - tak myśli większość studentów przed egzaminami - "a ja się przez cały semestr opieprzałem/łam, trzeba wkuć, trudno...". A ponieważ sesją zakończony jest każdy semestr nauki w szkole wyższej, warto sobie jak najwcześniej wypracować dobry sposób na wkucie całego ^_^ materiału (no dobra może nie całego, ale o tym później). Tym krótkim artem chciałem nawiązać so cennych rad Krzysztofa Klimaja. Podam swój przepis, może komuś się przyda ;)) a jeśli nie, to może ktoś wyśle do NoName jakiś inny od mojego, być może efektywniejszy.
Jak pewnie większość zdążyła się już przyzwyczaić, są przedmioty które wchodzą nam lepiej, inne gorzej. Skoro już zaszliśmy do szkoły wyższej to, domyślam się, mamy wypracowane (jeśli nie wszystkie to przynajmniej większość) te, które wchodzą nam szybciej. Nie ukrywam, że, w tym wypadku, najgorzej wypadają studenci początkowych semestrów, bo mają tak pomieszany rozkład zajęć, że właściwie ciężko to w ogóle dopasować do obranego kierunku ;PPP (to z autopsji, przynajmniej na informatyce ;). Te zatem przedmioty które względnie łatwo przyswajamy, opuszczamy, ponieważ na ich opanowanie potrzeba zdecydowanie mniej czasu. Nie będę opisywał na nie sposobu, bo jak ktoś się interesuje jakąś tematyką, to już ma wiedzę i na pewno sam ją poszerza.
Opiszę zatem sposób na przedmioty "ciężkie", a do tych zaliczam takie, których za bardzo nie rozumiem, albo takie, których znajomość nie wnosi nic sensownego do moich zainteresowań i do tego czym zamierzam się zająć w przyszłości. Nawiasem mówiąc, bardzo często te dwa czynniki się pokrywają, przykład: Filozofia, na pierwszym semestrze ;))) (też z autopsji). Po pierwsze trzeba uzyskać od wykładowcy listę tematów egzaminacyjnych, nie orientuję się jak jest na różnych uczelniach, w mojej natomiast, z reguły, przychodzi to bez większych problemów. Często zależy to również od stosunków studentów z wykładowcą. Nigdy nie staramy się na siłę wyciągać wszystkiego, czasem wykładowca podaje część tematów, zostawiając sobie miejsce na kilka niewiadomych. Trzeba podejść miłym słowem, wyjaśnić jakie to przedmiot jest trudny, jak dużo mamy jeszcze egzaminów i jak bardzo trzeba się uczyć hehe, przeważnie działa (ale znalazło się paru opornych). Gdy mamy już listę tematów sytuacja przedstawia się mniej więcej tak: mamy dwadzieścia tematów, z tego trzy na pewno będą. Jeśli chcemy zaryzykować możemy kilka odrzucić, ja odrzucam tylko wtedy jeśli mam np. pięć pytań z tego trzy zaliczają, bo jeśli muszę napisać wszystko to nie ryzykuję, nie daj Boże trafi się odrzucony to już mogę zbierać kartkę i szykować się na poprawę ^_^.
Zakładam jednak, że zaryzykujemy. Odrzucamy ze trzy tematy. Zostaje siedemnaście. Teraz bierzemy pusty zeszyt albo plik luźnych kartek. Osobiście wolę kartki bo mogę je segregować jak mi się tylko spodoba, albo dodawać czy usuwać tematy, i streszczamy temat. I to naprawdę STRESZCZAMY... wywalamy cały bełkot, którym często nasycone są książki i zostaje naprawdę niewiele, esencja. Taka esencja często mieści się na jednej stronie zwykłego małego zeszytu w kratkę zapisanej linijka pod linijką. To jest proces czasochłonny i pracochłonny, ale bardzo ważny bo te kartki to właśnie podstawa dalszej nauki.
Po skompletowaniu siedemnastu kartek zapisanych samą esencją wiedzy ;))) pozostaje nam to zapamiętać... ponieważ nie jest to przedmiot na którym nam zależy, możemy wykorzystać zasadę 3Z: zakuć, zdać, zapomnieć... Czyli wkuwamy. Siadamy sobie wypoczęci (najlepiej od rana, ale wiem że nie każdy może) i czytamy wszystko, dokładnie! Przy odrobinie szczęścia zajmie nam to godzinę, maksymalnie dwie (przecież to tylko około siedemnastu stron zeszytu w kratkę). Potem robimy sobie mały odpoczynek. Trzeba sobie tak zorganizować wypoczynek, żeby odzyskać trochę sił, czyli najlepiej coś prostego, relaksującego... I po około godzinie znowu siadamy i czytamy całość od nowa, dokładnie! Z początku będzie nam to zabierało więcej czasu, a za każdym razem mniej niż poprzedni (zakładając, że czytaliśmy naprawdę dokładnie). I znowu odpoczynek. Włączamy sobie muzyczkę, albo siadamy do kompa popykać w jakąś niezobowiązującą gierkę... I po godzinie (nie zgadniecie ;))) znowu siadamy i czytamy... I w zasadzie to już wszystko, trzeba czytać to samo od nowa i od nowa i jeszcze raz od nowa. Po pewnym czasie niektóre części notatek zaczną nam wchodzić do pamięci, wtedy należy się postarać opowiedzieć je bez kartki, na początku pewnie nie będzie śpiewająco ale kilku próbach niektóre pytania w ogóle odpadną z czytania jako już nauczone, wtedy skupiamy na tych kilku trudniejszych, które jeszcze zostały... i to by było na tyle.
Oczywiście nie mogę zagwarantować, że dla każdego jest to metoda najszybsza i najlepsza, mogę natomiast zagwarantować, że każdy kto jeszcze nie znalazł swojego sposobu na wkuwanie może, a nawet powinien, jej spróbować. Ja akurat jakoś tak od podstawówki miałem już to ułatwienie, że co sobie zapisałem, to pamiętałem (dlatego częściej pisałem ściągi niż z nich korzystałem ;)))). Ale jeśli zaryzykujesz, spróbujesz i okaże się, że to jest dla ciebie wymarzona metoda to cool. I oto właśnie mi chodziło, kiedy skrobałem sobie tego arta 20 kwietnia 2000 o godzinie 1:10.
Powodzenia
magdagurtowska