Balzac Honoriusz-Komedia ludzka 1-Listy dwóch młodych mężatek.pdf

(1331 KB) Pobierz
Balzac Honoriusz-Komedia ludzka 1-Listy dwoch mlodych mezatek
Honoriusz Balzac - Listy dwóch młodych mężatek
LISTY DWÓCH MŁODYCH MĘŻATEK
Przełożył
JULIAN ROGOZIŃSKI
PANI GEORGES SAND
Powyższa dedykacja, droga Georges, nie zdoła przydać nowego blasku Twojemu imieniu, gdyż ono to rzuci
magiczny promień na tę książkę; nie mówię tak przez wyrachowanie lub skromność. Chcę w ten sposób dać świadectwo
prawdziwej przyjaźni, co zrodziła się i przetrwała mimo naszych podróży i długich okresów rozłąki, mimo naszych prac i
ludzkiej) nieżyczliwości.
To uczucie na pewno nigdy nie wygaśnie. Orszak nazwisk przyjaciół towarzyszący moim utworom jest osłodą w
trosce, o jaką przyprawia mnie ilość owych dzieł, gdyż nie rodzą się one bez bólu, a niemniejszą zgryzotę budzą we mnie
choćby już tylko zarzuty wywołane moją zastraszającą płodnością, jak gdyby świat, co służy mi za model, nie był jeszcze
płodniejszy. Czyż to nie będzie piękne, droga Georges, jeśli pewnego dnia jakiś antykwariusz literatur zaginionych
odnajdzie w tym orszaku wielkich nazwisk jedynie szlachetne serca, świętą i nieskalaną przyjaźń, a także sławy naszego
wieku? Czyż nie powinienem bardziej chlubić się tym niezawodnym szczęściem niż powodzeniem, o którym zawsze
wątpić należy?
Gdyż to szczęście dla tego, kto zna Cię dobrze, mienić się, jak to czynię, Twoim przyjacielem.
DE BALZAC
Paryż, w czerwcu 1840 r.
CZĘŚĆ PIERWSZA
I
DO PANNY RENATY DE MAUCOMBE
Paryż, we wrześniu.
Moja droga sarenko, ja też jestem na swobodzie! A jeśliś nie napisała do mnie do Blois, stawiłam się również
pierwsza na naszym miłym listownym spotkaniu. Unieś teraz pięknych czarnych oczu utkwionych w pierwszym zdaniu i
powstrzymaj okrzyk zdziwienia aż do listu, w którym zwierzę Ci się ze swojej pierwszej miłości. Mówi się zawsze o
pierwszej miłości – byłażby więc i druga? Cicho bądź! – odpowiesz mi; i zapytasz raczej, jakem wydostała się z tego
klasztoru, gdzie miałam złożyć śluby. Moja droga, u karmelitanek dzieją się najróżniejsze rzeczy, ale cud mojego
oswobodzenia do najnaturalniejszych spraw należy. Głos przerażonego sumienia zatriumfował wreszcie nad nakazami
nieugiętej polityki, ot i wszystko. Nie mogąc patrzeć, jak umieram z żałości, ciotka przekonała wreszcie moją matkę, która
przepisywała mi od dawna nowicjat jako najskuteczniejsze lekarstwo na moją chorobę. Czarna melancholia, na którą po
Twoim zapadłam wyjeździe, przyspieszyła to szczęsne zakończenie.
Jestem teraz, mój aniele, w Paryżu, a to szczęście zawdzięczam Tobie. Moja Renatko, gdybyś mogła mnie widzieć
owego dnia, kiedym znalazła się bez Ciebie, miałabyś prawo pysznić się nadzwyczaj głębokim afektem, jaki w moim
bardzo młodym sercu obudzić zdołałaś. Tyleśmy wspólnie marzyły, tyle razy rozwijałyśmy skrzydła do lotu i tyle godzin
spędziłyśmy z sobą, że dusze nasze złączyły się, przypominając owe dwie siostry węgierskie, zrośnięte od urodzenia, o
których śmierci opowiadał nam pan Beauvisage, nie zasługujący z pewnością na to nazwisko: 1 trudno było lepiej wybrać
klasztornego lekarza. Czyż nie chorowałaś w tym samym czasie co i Twoja gołąbka? Opanowana beznadziejnym
przygnębieniem, mogłam tylko rozpamiętywać łączące nas więzy; na mysi, że rozłąka zerwała je może, ogarnęło mnie
zniechęcenie do życia, niby osamotnioną turkawkę, śmierć wydała mi się ukojeniem i powolutku zaczęłam umierać. Nie
mieć nikogo bliskiego i być u karmelitanek w Blois, lękać się okropnie, że ślubów moich nie poprzedzi ów rozgłos, jaki
towarzyszył obłóczynom panny La Valliere 2 , i że nie będzie wtedy przy mnie mojej Renaty! – ależ sama ta trwoga była już
chorobą, śmiertelną chorobą. To monotonne życie, w którym każda godzina przywodzi do obowiązku, modlitwy, pracy, tak
niezmiennych, że zawsze powiedzieć można, co robi karmelitanka o tej czy owej godzinie dnia lub nocy; owo straszne
bytowanie, wśród którego obojętniejemy na to, czy otaczający nas świat istnieje, czy nie, stało się dla nas jednym z
najbardziej urozmaiconych; porywy naszych dusz zapomniały o jakichkolwiek granicach, fantazja dała nam klucz do
swojego królestwa, jedna z nas była dla drugiej czarodziejskim hipogryfem, rzeźwiejsza budziła bardziej ospałą, a dusze
nasze igrały do woli, biorąc w posiadanie ów świat, którego nam wzbroniono. Wszystko, nawet „Żywoty Świętych”,
pomagało nam do zrozumienia najbardziej sekretnych spraw! Owego dnia, kiedy odjęto mi Twoje najmilsze towarzystwo,
stałam się tym, kim jest w naszych oczach karmelitanka, teraźniejszą Danaidą, co zamiast starać się o napełnienie beczki
bez dna, dobywa codziennie, nie wiem, z jakiej studni, puste wiadro, licząc na to, że wyciągnie pełne. Ciotka nic nie
wiedziała o naszym życiu wewnętrznym.
Nie starała się wytłumaczyć mojego zniechęcenia do życia, ona, co utworzyła sobie świat niebiański na obejmującej
dwie morgi powierzchni swego klasztoru. Kto, moja droga sarenko, chce w naszym wieku pojąć do głębi życie religijne,
musi zdobyć się na nieopisaną prostotę, której brak nam obu, albo przejąć się duchem płomiennej ofiary, czyniącym z
mojej ciotki istotę wzniosłą. Ciotka poświęciła się dla ukochanego brata, ale któż może poświęcać się dla obcych ludzi lub
ideałów?
Od dwóch tygodni bez mała tyle tłumię szalonych słów, tyle pogrzebałam w sercu medytacyj, tyle mam do
zakomunikowania spostrzeżeń i tyle do opowiedzenia rzeczy, które możesz usłyszeć Ty jedna, że udusiłabym się, gdyby
nie te pisane zwierzenia, jakimi – w braku czegoś lepszego – zastąpiłyśmy nasze ulubione pogawędki. Jakież konieczne
jest dla nas życie serca!
1 B e a u v i s a g e – dosłownie: pięknolicy
2 Louise de La Baume Le Blanc, księżna de L a V a l l i e r e (1644–1710) – faworyta Ludwika XIV; gdy względy
króla odebrała jej następna faworyta, pani de Montespan, usunęła się do klasztoru
1 / 69
430714744.004.png 430714744.005.png
Honoriusz Balzac - Listy dwóch młodych mężatek
Zaczynam swój dziennik tego ranka, imaginując, że i Twój jest zaczęty i że niedługo zamieszkam w głębi Twojej
pięknej doliny Gémenos, o której wiem tylko tyle, coś mi powiedziała, a Ty zamieszkasz w Paryżu, znanym Ci tylko z
naszych wspólnych rojeń.
Otóż, moja śliczna, pewnego poranku, co w księdze życia mojego na zawsze różową zakładką oznaczony zostanie,
przybyła z Paryża panna do towarzystwa razem z Filipem, ostatnim pokojowcem mojej babki, wysłani, żeby mnie stąd
zabrać. Kiedy wezwawszy mnie do swojej celi ciotka oznajmiła mi tę nowinę, zaniemówiłam z radości i spoglądałam na
ciotkę niby niespełna rozumu. „Moje dziecię – rzekła swoim gardłowym głosem – widzę, że opuszczasz mnie bez żalu; ale
to nie ostatnie pożegnanie, zobaczymy się jeszcze: Bóg ozdobił twoje czoło znamieniem wybranych, jest w tobie pycha
wiodąca zarówno do nieba, jak i do piekła, lecz za wiele w tobie szlachetności, żebyś upadła! Znam cię lepiej, niż ty znasz
siebie: namiętność nie będzie u ciebie tym, czym bywa u kobiet pospolitych”. Przyciągnęła mnie łagodnie i ucałowała w
czoło, przelewając we mnie ów trawiący ją ogień, od którego sczerniał lazur jej oczu, zwiotczały powieki, potworzyły się
zmarszczki na śniadych skroniach i zżółkło piękne oblicze. Zatrząsł mną dreszcz, dostałam gęsiej skórki. Zanim
odpowiedziałam, ucałowałam jej ręce. „Droga ciotko – odrzekłam – mimo przedziwnej dobroci twojej, twój Paraklet 3 nie
okazał się zbawienny dla ciała ani miły sercu mojemu, a w takim razie musiałabym przelać tyle łez, aby tu wrócić, że nie
powinnaś życzyć sobie ponownej mojej bytności. Zechciałabym znowu przekroczyć te progi tylko będąc zdradzoną przez
mojego Ludwika XIV, a jeśli trafi mi się taki, jedynie śmierć wydrzeć mi go zdoła! Nie boję się żadnej pani de
Montespan!”
– „Idźże już, szalona głowo – odparła z uśmiechem – nie zostawiaj tu tych świeckich myśli, zabierz je wszystkie; i
wiedz, że jesteś bardziej panią Montespan niż panną La Valliere”.
Ucałowałam ciotkę. Biedaczka nie mogła się powstrzymać, żeby nie odprowadzić mnie do karety, a oko jej to na
mnie, to na herbach naszego rodu spoczywało.
Noc zastała mnie w Beaugency, pogrążoną w odrętwieniu psychicznym, które spowodowane było tym dziwnym
pożegnaniem. Czego zaznam w tym świecie, któregom tak mocno pragnęła? Przede wszystkim nie spotkałam nikogo, kto
by mnie przywitał, daremnie więc napełniłam serce czułością: matka była w Lasku Bulońskim, a ojciec na posiedzeniu,
mój brat, książę de Rhétoré, wraca – jak mi oznajmiono – zawsze w ostatniej chwili, żeby się przebrać do obiadu. Panna
Griffith (ma ona pazury 4 ) i Filip zawiedli mnie do moich apartamentów.
Owe apartamenta to te same, co należały do ukochanej mojej babki, księżnej de Vaurémont, której zawdzięczam
niejaką fortunę, choć nikt nie napomknął mi o tym. Czytając te słowa, podziel ze mną smutek, któregom doznała na tym
miejscu, uświęconym moimi wspomnieniami.
Pokoje wyglądały tak samo, jak je zostawiła! Miałam spać w łóżku, na którym umarła. Siadłszy na brzegu
szezlonga, płakałam, nie widząc, że w pokoju jest ktoś jeszcze, i wspominałam, jak często klękałam tutaj, aby słyszeć ją
lepiej. Widziałam stąd jej twarz tonącą w zrudziałych koronkach i wychudłą zarówno wskutek podeszłego wieku, jak i
cierpień konania. Zdawało mi się, że ten pokój bucha jeszcze ciepłem, które ona tu utrzymywała. Jakże się to stało, że
panna Armanda Ludwika Maria de Chaulieu musi, niczym wieśniaczka, położyć się do łóżka babki niemal w dzień jej
śmierci? – uroiło mi się bowiem, że księżna, która zmarła jeszcze w roku 1817, skonała zaledwie wczoraj. Natknęłam się w
tym pokoju na przedmioty, których tutaj być nie powinno, świadczące, jak ludzie pochłonięci sprawami monarchii mało się
troszczą o swoich najbliższych i jak niewiele myślano o tej szlachetnej kobiecie, jednej z najwybitniejszych niewiast
osiemnastego wieku, skoro już znalazła się w grobie.
Filip zrozumiał jakby przyczynę łez moich. Oznajmił, że księżna zapisała mi w testamencie wszystkie meble. Ojciec
zostawił zresztą paradne pokoje w takim stanie, do jakiego doprowadziła je rewolucja.
Wstałam tedy, a Filip otwarł przede mną drzwi małego salonu sąsiadującego z apartamentami recepcyjnymi, gdziem
ujrzała znaną mi ruinę: ponad drzwiami, we framugach widniały niegdyś cenne obrazy, a teraz te ramy ziały pustką,
marmury potłuczono i zrabowano lustra.
Dawniej bałam się chodzić głównymi schodami, wędrować przez te opuszczone, przestronne i wysokie sale i
udawałam się do księżnej wąskimi schodkami, wiodącymi pod sklepieniem głównych schodów do ukrytych drzwi jej
ubieralni.
Apartament złożony z salonu, sypialni i owego ślicznego, złotoczerwonego gabineciku, o którym ci mówiłam,
mieści się w pawilonie od strony Inwalidów. Pałac oddziela od bulwaru jedynie mur okryty pnączami i wspaniała aleja,
ocieniona rzędem drzew, których korony łączą się z listowiem młodych wiązów, rosnących wzdłuż ulicy. Gdyby nie
błękitna i złota kopuła, gdyby nie szary masyw Inwalidów, mogłabyś pomyśleć, że jesteś w lesie. Styl owych trzech pokoi
oraz ich położenie świadczą, że były tu niegdyś paradne apartamenta księżnych de Chaulieu, apartamenta zaś książąt
musiały znajdować się w pawilonie naprzeciw; oba te pawilony są rozdzielone, jak nakazuje obyczaj, dwoma głównymi
budynkami oraz pawilonem stanowiącym fasadę, gdzie mieszczą się te mroczne i dźwięczące echem sale, które pokazał mi
Filip, sale odarte z dawnej świetności, takie, jakiem w dzieciństwie widziała. Spostrzegłszy zdziwienie malujące się na
moim licu, Filip wdał się ze mną w poufną rozmowę. Moja droga, w tym domu dyplomatów służba jest powściągliwa i
tajemnicza. Oznajmił mi tedy, że tylko patrzeć ustawy, na mocy której emigrantom będzie wypłacona równowartość
przepadłych majątków. Ojciec zwleka z remontem pałacu do chwili, kiedy otrzyma rzeczone odszkodowanie.
Architekt królewski określił już koszta, a mają one wynosić trzysta tysięcy liwrów.
W głowie mi się od tego zwierzenia zakręciło i padłam na sofę w moim salonie. Jak to!
Zamiast przeznaczyć ową sumę na mój posag ojciec pogrzebał mnie żywcem w klasztorze?
Oto jaki wysnułam wniosek stanąwszy w progu tych drzwi. Ach, Renato, ileż razy wspierałam głowę na Twoim
ramieniu, wspominając owe dni, kiedy dzięki mojej babce życie tętniło w tych dwóch pokojach! Ona, istniejąca już tylko w
moim sercu. Ty, która przebywasz w Maucombe, o dwieście mil ode mnie, oto jedyne osoby, co mnie kochają albo kochały.
3 P a r a k l e t – klasztor pod Nogent-sur-Marne, założony przez Pierre Abelarda (1079–1142), filozofascholastyka,
znanego ze swej wiernej a nieszczęśliwej miłości do Heloizy, która została pierwszą przeoryszą wspomnianego klasztoru
4 M a o n a p a z u r y – gra słów: l a g r i f f e znaczy po francusku: pazur
2 / 69
430714744.006.png 430714744.007.png
Honoriusz Balzac - Listy dwóch młodych mężatek
Ta droga staruszka o spojrzeniu tryskającym młodością odżywała na dźwięk mojego głosu, rozumiałyśmy się wybornie!
Pod wpływem tych wspomnień odmienił się nagle nastrój, w jakim tu przybyłam. W tym, co wydało mi się zrazu
profanacją, odkryłam coś – trudno to bliżej określić – świętego. Wydało mi się, że miło będzie wdychać nieuchwytny
zapach pudru do włosów, który przetrwał tu jeszcze, że miło będzie spać w mroku tych kotar z żółtego adamaszku w białe
wzory, gdzie spojrzenia i oddech mojej babki musiały pozostawić coś z jej duszy. Poleciłam Filipowi, żeby przywrócił
znajdującym się tu przedmiotom ich dawny blask, napełnił mój apartament życiem, uczynił go sposobnym do
zamieszkania. Wskazałam sama, jakbym się chciała tu urządzić, wyznaczając miejsce dla każdego mebla. Obejrzałam
wszystko, a wchodząc w stan posiadania, nie ominęłam żadnego drobiazgu i powiedziałam, jakby można odmłodzić te
moje ulubione starocia. Sypialnia jest biała, ale czas tę białość zmatowił i spod złota fantazyjnych arabesek przeziera
gdzieniegdzie czerwień; jednak to podniszczenie harmonizuje z wyblakłymi kolorami dywanu pochodzącego z warsztatów
la Savonnerie, a będącego upominkiem od Ludwika XV, który ofiarował babce również i swój portret. Zegar jest darem od
marszałka de Saxe. Porcelana na kominku to prezent od marszałka de Richelieu.
Portret babki, malowany, kiedy miała dwadzieścia pięć lat, wisi w owalnej ramie naprzeciw portretu króla. Nie ma
tu nigdzie portretu księcia. Podoba mi się to zapomnienie wolne od obłudy, w którym odbija się cały jej uroczy charakter.
Kiedy pewnego razu babka ciężko zaniemogła, spowiednik jął nastawać, aby zezwoliła wejść mężowi, czekającemu w
salonie. „Z lekarzem i jego receptami” – odparła. Łóżko ma baldachim i wyściełane oparcia; kotary, wysoko zawieszone,
układają się w sute fałdy; meble są ze złoconego drzewa, obite owym żółtym adamaszkiem w białe kwiaty, zdobiącym
również okna, a te zasłony podszyto białą jedwabną materią, podobną do mory. Supraporty malował nie znany mi artysta,
wyobrażając na nich wschód słońca i pełnię księżyca. Kominek urządzono z nadzwyczajnym staraniem. Widać, że w
zeszłym stuleciu wiele godzin przy ogniu spędzano. Rozgrywały się tu najważniejsze wypadki. Płyta z pozłacanej miedzi
zalicza się do cudów sztuki rzeźbiarskiej, obramowanie z subtelnym wykonano kunsztem, łopatkę i szczypce prześlicznie
wykuto, a mieszek to istne cacko. Tapiseria na ekranie pochodzi z Gobelins i jakże wdzięczną dano jej oprawę;
zachwycający jest ów korowód roztańczonych figurek, co biegną wzdłuż całej ramy, jej rozgałęzień i prętu do oparcia nóg;
każdą z postaci potraktowano nadzwyczaj drobiazgowo, jakby na wachlarzu. Ciekawa jestem, kto podarował jej ten
majstersztyk, co tak lubiła. Ileż razy widziałam babkę, jak siedząc głęboko w fotelu, z nogą wspartą o ów pręt i suknią
uniesioną po kolana – suknia układała się tak sama dzięki pozycji, którą przybierała księżna – brała co chwila, odkładała i
znowu chwytała tabakierkę, leżącą na stoliku między pudełkiem pastylek a jedwabnymi mitenkami. Czy była kokietką? Aż
do dnia śmierci dbała o siebie tak, jakby wczoraj ów piękny portret malowano, jakby oczekiwała na kwiat szlachty
dworskiej, co cisnął się do niej. Ten fotel przypominał mi, z jaką nieopisaną gracją układały się jej spódnice, gdy weń
zapadała. Panie minionych czasów zabrały ze sobą pewne sekrety odmalowujące ich epokę. Księżna trzymała dumnie
głowę, na swój sposób rzucała słowa i spojrzenia, posługiwała się sobie tylko właściwym językiem, któregom ani śladu nie
odnalazła u matki: była w nim finezja połączona z dobrodusznością, zamysł, ale jakiż bezpretensjonalny; dyskursa jej były
rozwlekłe, a zarazem lakoniczne, opowiadała wybornie i malowała w trzech słowach.
Przede wszystkim odznaczała się ową swobodą sądu, co z pewnością na ukształtowanie mojego umysłu wpłynęło.
Przebywałam z nią ustawicznie od siódmego do dziesiątego roku życia; lubiła mnie zwabiać do siebie, tak samo jak ja
lubiłam przychodzić do niej. Ta sympatia była przyczyną niejednej kłótni między nią a moją matką. A przecież nic tak nie
podsyca uczucia jak lodowaty wiew prześladowań. Z jakimż wdziękiem powiadała do mnie: „A, jesteś już, mała filutko!”,
kiedy, zapożyczywszy ruchów od węża ciekawości, prześlizgiwałam się między drzwiami i wreszcie docierałam do niej.
Czuła, że ją kocham, kochała moją naiwną miłość, co rozświetlała jej zimę słonecznym promieniem. Nie wiem, co się
działo u niej wieczorami, ale bywało tam mnóstwo osób; kiedym rano skradała się na palcach, żeby zobaczyć, czy u babki
odsłonięte już okna, wśród mebli jej salonu panował nieład, stoliki do gry były rozłożone, a gdzieniegdzie walał się
rozsypany tytoń. Ów salon utrzymano w tymże stylu co i sypialnię, tylko meble mają tu wielce osobliwy rysunek, wklęsłe
gzymsy i nogi przy końcu rozdwojone. Bogato i z wykwintnym gustem rzeźbione girlandy kwiecia wiją się na tle
zwierciadeł i opadają długimi festonami. Na konsolach stoją śliczne chińskie wazoniki. W umeblowaniu dominuje kolor
pąsowy i biały. Babka była ciemną i nader ponętną brunetką, a z doboru tych barw łatwo odgadnąć, jaką miała karnację.
Odnalazłam w tym salonie biureczko ozdobione figurkami, od których niegdyś nie mogłam oderwać oczu; jest wykładane
cyzelowanym srebrem, a podarował je babce niejaki pan Lomellini z Genui. Na ścianach owego biureczka przedstawiono
zajęcia właściwe danej porze roku; postaci są wypukłe i roi się od nich na każdym obrazku. Spędziłam samotnie dwie
godziny, przywołując po kolei wspomnienia, w tym sanktuarium, gdzie jedna z kobiet najsławniejszych na dworze
Ludwika XV, najsławniejszych zarówno dzięki urodzie, jak i dowcipowi, wydała ostatnie tchnienie. Wiesz, jak mnie z nią
nagle rozłączono, zanim się obejrzałam, w roku 1816. „Pożegnaj się z babką” – rzekła do mnie matka. Zastałam księżnę
wcale moim odjazdem nie zdziwioną i na pozór obojętną. Przywitała mnie jak zwykle. „Jedziesz, mój skarbie, do klasztoru
– powiedziała – zaznajomisz się tam z twoją ciotką, osobą niezwykłych zalet. Ale ja dopilnuję, żeby cię nie poświęcono,
będziesz niezależna, a nawet będziesz w stanie poślubić, kogo zechcesz”. W pół roku potem umarła; powierzyła testament
najwierniejszemu ze swoich starych przyjaciół, księciu de Talleyrand, który, bawiąc z wizyta u panny de Chargeboeuf,
znalazł sposób, aby mnie powiadomić, że babka wzbroniła mi złożenia ślubów. Mam nadzieję, że prędzej czy później
spotkam księcia i na pewno dowiem się czegoś więcej od niego. Tak to, moja piękna sarenko, lubo nikt nie wyszedł mi na
przywitanie, pocieszył mnie cień drogiej księżnej i mogłam wypełnić jeden z punktów naszej umowy, w którym, jak sobie
przypominasz, umyśliłyśmy wtajemniczać się nawzajem w choćby i najbłahsze szczegóły tyczące zarówno naszych familii,
jak i naszego życia. Co za rozkosz wiedzieć, jak żyje i gdzie się obraca droga nam istota! Odmaluj mi dokładnie
najdrobniejsze rzeczy, które Cię otaczają, odmaluj wszystko, nawet grę świateł zachodzącego słońca wśród wielkich drzew.
10 października.
Przyjechałam o trzeciej po południu. Około wpół do szóstej Róża oznajmiła mi o powrocie mojej matki, zeszłam
więc na dół, aby powitać ją z należnym respektem. Matka zajmuje na parterze apartament mieszczący się, jak i mój, w tym
samym pawilonie. Mieszkam nad matką i służą nam te same boczne schody. Ojciec rezyduje w pawilonie naprzeciw; ale że
od strony dziedzińca zostało więcej przestrzeni – w naszym pawilonie zajmują to miejsce paradne schody – apartament
ojca jest znacznie obszerniejszy niż nasze. I lubo z powrotem Burbonów spoczęły znowu na moich rodzicach dawne
obowiązki, nieodłączne od ich pozycji, ojciec i matka nie tylko nie ruszyli się z parteru, lecz mogą tam przyjmować, tak
3 / 69
430714744.001.png
 
Honoriusz Balzac - Listy dwóch młodych mężatek
obszerne są domy naszych przodków. Zastałam matkę w salonie, gdzie nic się nie zmieniło. Była w wieczorowej sukni.
Schodząc wolno po stopniach, głowiłam się, jak mnie przyjmie ta kobieta, co raczej obojętną matką była, od której przez
osiem lat otrzymałam tylko dwa – znane Ci – listy.
Sądząc, że byłabym niegodna siebie udając tkliwe uczucia, których żywić mi niesposób, zrobiłam minę zahukanej i
głupiej mniszki i weszłam nie bez wewnętrznego zakłopotania. Owo zakłopotanie wprędce minęło. Matka zachowała się z
czarującym taktem: nie okazała mi fałszywej czułości, ale też i nie była oziębłą, nie odniosła się do mnie jak do obcej, ale
też i nie przytuliła mnie do łona, niby ukochaną córkę; powitała mnie tak, jakbyśmy się wczoraj pożegnały, była najmilszą i
najpoufalszą przyjaciółką; najpierw pocałowała mnie w czoło, a potem zwróciła się do mnie jak do dorosłej kobiety. „Moja
droga córeczko – rzekła – miałaś już co prawda umrzeć w klasztorze, lepiej jednak, że będziesz żyć pośród nas.
Pokrzyżowałaś plany ojca i moje, ale minęły czasy, kiedy okazywano rodzicom ślepe posłuszeństwo. Zamiary mojego
małżonka, a twojego ojca, zgadzają się z moimi: postanowiliśmy nie zaniedbać niczego, abyś wiodła przyjemne życie i
zobaczyła świat. Gdybym była w twoim wieku, myślałabym tak samo jak ty, toteż nie mam do ciebie żadnej pretensji: nie
zdołasz pojąć, czegośmy od ciebie żądali. Nigdy nie doznasz ode mnie śmiesznej surowości. Jeśli zwątpiłaś o moim sercu,
przekonasz się niebawem, żeś była w błędzie. Lubo pragnę ci zostawić zupełną wolność, sądzę, że postąpisz rozsądnie,
stosując się w pierwszych momentach do wskazówek matki, która cię będzie traktować jak siostrę.” Księżna mówiła
łagodnie, poprawiając moją pelerynkę klasztornej pensjonarki. Ujęła mnie. W trzydziestym ósmym roku życia jest piękna
jak anioł; ma czarne oczy o błękitnym blasku, jedwabiste rzęsy, czoło bez jednej zmarszczki, płeć tak różową i białą, jakby
używała blanszu i różu, nad podziw śliczną pierś i ramiona, talię cienką i kształtnie wygiętą jak u Ciebie, rękę rzadkiej
urody – to białość mleka; w paznokciach wciąż migocze światło, takie są wypolerowane; mały palec z lekka odchylony,
duży – delikatny jakby z kości słoniowej. No i stopa godna dłoni, hiszpańska stopa panny de Vandenesse. Skoro tak
wygląda dobiegając czterdziestki, będzie jeszcze piękna w sześćdziesiątym roku życia.
Odpowiedziałam, moja sarenko, jak na uległą córkę przystało. Okazałam jej to, co i ona mi okazała, a nawet więcej;
zawojowana urodą matki, przebaczyłam tę niedbałość o mnie, zrozumiawszy, że taką kobietę jak ona pochłonęła rola
królowej. Oznajmiłam jej to naiwnie, tak jakbym gawędziła z Tobą. Nie spodziewała się pewnie, że córka przemówi do
niej z taką miłością.
Szczere hołdy mojej admiracji napełniły ją nieopisanym wzruszeniem: odmieniła sposób bycia, czyniąc go jeszcze
wdzięczniejszym i mniej ceremonialnym. „Dobre z ciebie dziecko – rzekła – mam nadzieję, że będziemy przyjaciółkami.”
Słowa te wydały mi się pełnymi ślicznej prostoty. Nie pokazałam po sobie, jak je przyjęłam, chciałam bowiem, aby się
łudziła, że jest o wiele subtelniejszą i dowcipniejszą niż córka. Udałam więc głuptaka, a ona była mną zachwycona.
Ucałowałam kilkakrotnie jej ręce, zapewniając, iż nie posiadam się ze szczęścia dzięki takiemu właśnie traktowaniu, że
przestałam się czuć skrępowana, a nawet zwierzyłam się ze swoich obaw. Uśmiechnęła się, objęła mnie tkliwie za szyję i
pocałowała w czoło. „Drogie dziecię – rzekła – mamy dziś gości na obiedzie, przyznasz mi więc pewnie rację, że lepiej
zaczekać, aż szwaczka ubierze cię tak, abyś mogła godnie po raz pierwszy wystąpić w świecie; jakoż, zobaczywszy się z
ojcem i bratem, wrócisz do siebie.” Przystałam ze szczerego serca. Zachwycająca toaleta matki była pierwszym
objawieniem tego świata, o którym nam się marzyło; ale też nie przyłapałam się na choćby i najlżejszym odruchu
zazdrości.
Wszedł ojciec. „Oto pańska córka” – oświadczyła księżna. Ojciec jął okazywać mi nagle niewiarygodną czułość;
odegrał rolę ojca tak wybornie, żem w jego serce uwierzyła. „Jesteś nareszcie, mała buntownico!” – powiedział ujmując
mnie za ręce i obsypując je pocałunkami, w których było więcej galanterii niż ojcowskich uczuć. Przyciągnął mnie do
siebie, objął wpół i przygarnął, żeby pocałować w czoło i policzki. „Zasmuciło nas wielce, żeś odmieniła powołanie, ale
ukoisz ten smutek radością, jaką nam sprawią twoje sukcesy towarzyskie. Czy wiesz pani, że ona jest bardzo ładna i że
niebawem będziesz mogła się nią szczycić? A, zjawił się twój brat, Rhétoré. Alfonsie – zwrócił się do pięknego
młodzieńca, co wszedł właśnie – oto twoja siostra, zakonnica, która postanowiła rzucić habit w pokrzywy.” Brat zbliżył się
do mnie bez pośpiechu i uścisnął mi dłoń. „Ucałujże siostrę” – powiedział książę. I Alfons ucałował mnie w oba policzki.
„Cieszę się ogromnie, że widzę cię, moja siostro – powiedział – trzymam twoją stronę przeciw ojcu.” Podziękowałam, lecz
– jak mi się zdaje, powinien był odwiedzić mnie w Blois, kiedy jechał z wizytą do naszego brata, markiza, oficera
garnizonu w Orleanie. Wycofałam się w obawie przed gośćmi. Zrobiłam u siebie trochę porządków, a na pąsowym
aksamicie, którym przykryto mój piękny stół, ułożyłam wszystko, co trzeba, żeby pisać do Ciebie, rozważając moją nową
pozycję.
Oto, moja piękna biała sarenko, ni mniej ni więcej wszystko, co zaszło od powrotu osiemnastoletniej panny – po
dziewięcioletniej niebytności – w jednym z najznamienitszych rodów królestwa. Zmęczyła mnie ta podróż, a także
wzruszenia powrotowi w rodzinne progi towarzyszące: położyłam się więc spać o ósmej, zaraz po kolacji, jak w klasztorze.
Zachowało się wszystko, nawet nakrycie z saskiej porcelany na jedną osobę, którym posługiwała się ta droga księżna,
kiedy przyszła jej fantazja, żeby jeść u siebie.
II
LUDWIKA DO RENATY
25 listopada.
Zbudziwszy się nazajutrz, zastałam swój apartament wysprzątany i przystrojony dzięki gorliwości starego Filipa,
który powstawiał kwiaty do wazonów. Zainstalowałam się wreszcie.
Tylko nikt nie domyślił się, że pupilka karmelitanek jest głodna od samego rana, i Róża miała mnóstwo trudności,
aby sprokurować mi śniadanie. „Panienka poszła spać o tej porze, kiedy podają obiad, a wstała w momencie, gdy jaśnie
pan zwykł powracać” – rzekła do mnie.
Zabrałam się do pisania. Około pierwszej ojciec zastukał do drzwi mojego saloniku, pytając, czy mogę go przyjąć;
otwarłam drzwi, a on wszedł zastając mnie nad tym listem. „Moja droga, powinnaś się ubrać i urządzić; znajdziesz
dwanaście tysięcy franków w tej sakiewce. To roczny dochód, który przeznaczam na twoje utrzymanie. Porozumiesz się z
matką w sprawie nowej, stosowniejszej ochmistrzyni, jeśli nie podoba ci się miss Griffith, gdyż pani de Chaulieu nie
będzie miała czasu dotrzymywać ci towarzystwa przed południem. Będziesz miała na rozkazy powóz i lokaja.” „Niechże
mi ojciec zostawi Filipa” – odparłam. „Zgoda – rzekł na to – i pamiętaj, abyś o nic się nie troskała: twoja fortuna jest tak
4 / 69
430714744.002.png
 
Honoriusz Balzac - Listy dwóch młodych mężatek
znaczna, że nie będziesz ciężarem ani matce, ani mnie”. „Czy popełniłabym niestosowność pytając ojca, jaką jest owa
fortuna?”
„Ależ skąd, moje dziecko – odpowiedział – babka zapisała ci pięćset tysięcy franków swoich oszczędności, gdyż nie
chciała odebrać rodzinie ani jednego kawałka ziemi. Sumę tę ulokowano w papierach państwowych. Dzięki procentom
składanym masz dziś mniej więcej czterdzieści tysięcy franków renty. Zamierzałem uczynić z tych pieniędzy podstawę
bytu mojego młodszego syna, pokrzyżowałaś bardzo moje plany; ale kto wie, czy za jakiś czas nie okażesz mi pomocy:
wiele spodziewam się po tobie, a wszystko od ciebie zależy. Wydajesz mi się rozsądniejszą, niż przypuszczałem. Nie
potrzebuję ci mówić, jak winna postępować panna de Chaulieu; duma bijąca z lic twoich jest dla mnie najpewniejszym
gwarantem. Ludzie niskiego stanu strzegą pilnie swoich córek, ale troskliwość taka byłaby w naszej rodzinie obelgą.
Obmowę ciebie dotyczącą przypłaciłby życiem ten, kto by sobie na nią pozwolił, albo jeden z twoich braci, jeśliby niebo
okazało się niesprawiedliwym. Więcej w tej kwestii nie powiem. Do widzenia, kochanie.” Pocałował mnie w czoło i
wyszedł. Nie rozumiem, czemu porzucono owe zamysły, po dziewięciu latach uporu. Lubię tę jasność, z którą wyrażał się
ojciec. Nie było i w jego słowach nic dwuznacznego. Mój majątek powinien przypaść jego synowi, markizowi. Kogóż więc
ruszyło sumienie? Matkę czy ojca? A może brata?
Przesiedziałam długo na sofie babki, z okiem utkwionym w owej sakiewce, którą ojciec zostawił na kominku, rada a
zarazem niekontenta, żem z taką uwagą myśli swoje na pieniądzach skupiała. To prawda, że nie powinnam już zaprzątać
się nimi: rozwiały się moje wątpliwości i przecież to zacnie, że oszczędzono mi cierpień, których duma moja musiałaby
doznać w tym względzie. Filip biegał przez dzień cały, odwiedzając najrozmaitszych kupców i rzemieślników, co mają
sprawić moją metamorfozę. Była już u mnie słynna krawczyni, niejaka Wiktoryna, a także szwaczka, specjalistka od
bielizny, i szewc. Niecierpliwię się jak dziecko, pilno mi bowiem zobaczyć siebie bez tego worka, którym spowijała nas
klasztorna suknia; ale tym wszystkim rzemieślnikom trzeba wiele czasu: gorseciarz musi mieć osiem dni, jeśli nie chcę
zepsuć sobie talii. Sprawa przybiera poważny obrót: mamże więc talię?
Janssen, szewc Opery, oświadczył mi z całym przekonaniem, że mam stopę mojej matki. Cały ranek zeszedł na tych
doniosłych zajęciach. Zjawił się nawet rękawicznik, żeby wziąć miarę.
Szwaczka jest na moje rozkazy. Kiedy siadłam do obiadu – o tej porze jedzą tutaj śniadanie – matka powiedziała mi,
że weźmie mnie ze sobą do modystek, abym wyrobiwszy sobie dobry gust pod jej okiem, mogła w przyszłości sama
zamawiać kapelusze. Oszołomił mnie ten początek niezawisłości, jak ślepca oszałamia przywrócenie wzroku. Widzę teraz,
czym jest karmelitanka w porównaniu ze światową panną: różnica jest tak wielka, że nigdy byśmy jej nie pojęły. W trakcie
owego śniadania ojciec był jakiś roztargniony, toteż pozostawiłyśmy go własnym myślom; jest jednym z najpoufalszych
konfidentów monarchy. Popadłam w całkowite zapomnienie, ale przypomni sobie o mnie, kiedy mu będę nieodzowna –
wiem o tym.
Ojciec jest czarującym mężczyzną mimo swoich pięćdziesięciu lat: ma figurę młodzieńca i piękną postawę, jest
blondynem, a w zachowaniu jego i ruchach pełno nieopisanego wdzięku; oblicze jego jest wymowne, a jednocześnie
zamknięte, jak u dyplomaty; nos cienki i długi, oko brązowe. Co za śliczna para! Ileż obiegło mnie szczególnych myśli,
kiedym sobie jasno uprzytomniła, że tych dwoje ludzi, równych szlachetnym urodzeniem, bogactwem i wyjątkowymi
zaletami, nie łączy żadne pożycie, a noszą tylko to samo nazwisko, zachowując pozory więzi małżeńskiej jedynie dla
świata. Bawił u nich wczoraj kwiat dworu i dyplomacji. Za kilka dni idę na bal do księżnej de Maufrigneuse i będę
przedstawiona temu światu, który tak bardzo chciałam poznać. Co rano będzie przychodził metr tańca: muszę wyuczyć się
tańczyć w miesiąc, gdyż inaczej nie ma mowy o balach. Przed obiadem weszła matka, żeby porozumieć się ze mną w
sprawie ochmistrzyni. Zatrzymałam miss Griffith, przyjętą z poręki ambasadora angielskiego. Owa miss jest córką pastora:
odebrała jak najstaranniejsze wychowanie, gdyż jej matka była szlachcianką; ma trzydzieści sześć lat i nauczy mnie po
angielsku. Moja panna Griffith jest dość piękną na to, żeby być w pretensjach; jest uboga, ale dumna, pochodzi ze Szkocji,
będzie moją przyzwoitką, a sypialnię urządzi jej się w pokoju Róży. Róża będzie podlegać pannie Griffith. Spostrzegłam
od razu, że owinę sobie koło palca moją ochmistrzynię.
Znamy się wprawdzie tylko sześć dni, lecz ona pojęła wybornie, że tylko ja mogę zainteresować się jej losem; a ja,
lubo ona jest niewzruszona niby posąg, pojęłam, że w każdym wypadku pójdzie mi na rękę. Wydaje mi się stworzeniem
poczciwym, aczkolwiek skrytym.
Nie mogłam z niej wydobyć, jaka między nią a moją matką zapadła umowa.
Inna wiadomość o niewielkim, jak mi się zdaje, znaczeniu! Dziś rano ojciec odrzucił proponowaną mu tekę ministra.
Stąd jego wczorajsza zaduma. Powiada, że woli stanowisko ambasadora od przykrości związanych z publicznymi
dysputami. Uśmiecha mu się Hiszpania.
Dowiedziałam się o tych nowinach przy śniadaniu, gdyż jedyny to moment w ciągu całego dnia, kiedy moi rodzice i
brat gawędzą swobodniej. Służba zjawia się wtedy tylko na dzwonek.
Potem mój brat jest nieobecny do wieczora, tak samo jak ojciec. Matka ubiera się, a widywać ją można tylko od
drugiej do czwartej: o czwartej wyrusza na godzinną przechadzkę; przyjmuje między szóstą a siódmą, jeśli nie wybiera się
na proszony obiad; resztę dnia oddaje rozrywkom, jadąc na bal albo do teatru, na koncert albo z wizytą. Krótko mówiąc,
życie jej jest tak wypełnione, że nie sądzę, aby miała kwadrans dla siebie. Musi poświęcać znaczną część swego czasu na
poranną toaletę, bowiem przy śniadaniu, do którego siadamy, zanim wybije południe, wygląda jak bóstwo. Zaczynam
rozróżniać odgłosy dolatujące mnie z jej pokojów: najsampierw bierze kąpiel, prawie zimną, potem wypija filiżankę zimnej
kawy ze śmietanką, a na koniec się ubiera; nie budzą jej nigdy przed dziewiątą, z wyjątkiem nadzwyczajnych okoliczności;
w letnie poranki zażywa konnej przejażdżki. O drugiej przyjmuje młodzieńca, któregom jeszcze obejrzeć nie zdołała. Oto
nasze życie rodzinne. Spotykamy się wszyscy przy śniadaniu i przy obiedzie, często jednak jadamy z matką tylko we dwie.
Przeczuwam, że jeszcze częściej będę jadać obiady u siebie, jedynie w towarzystwie panny Griffith, jak to czyniła moja
babka. Matka jada często obiady na mieście. Nie dziwi mnie już ta oziębłość, jaką okazuje mi rodzina. Moja droga, w
Paryżu tak rzadko jesteśmy sami z sobą, że miłość do otaczających nas ludzi wymaga heroizmu. I jakże łatwo w tym
mieście zapomina się o nieobecnych! A przecież nie ruszyłam się jeszcze z domu i nic nie widziałam; czekam, aż nabiorę
poloru, aż moje maniery i wygląd zaczną harmonizować z tym światem, którego życie już mnie zadziwia, lubo gwar jego z
daleka tylko dolatuje moich uszu. Na razie wychodzę jedynie do ogrodu. Za kilka dni zaczną śpiewać Włosi. Matka ma u
5 / 69
430714744.003.png
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin