6765.txt

(108 KB) Pobierz
MARIANNA
BOCIAN
PROSTE NIESKOŃCZONE

Pragnienie syntezy
Kiedy się boisz duchów, widać że jest dzielny,
Duch, który w ciele czuje strach  jest niemiertelny;
Lecz gdy jest tchórz cielesny, widać, że masz małš
Duszę, która się boi, miertelna, o ciało.
Juliusz Słowacki
z prawa natury
Z prawa natury wypływa postulat
 zdjšć maski
wyłšczyć sztuczne wiatła
zostawić zamglone przez krew historie
jedynš lampš owietlajšcš lub olepiajšcš glob jest rozum
błyskajšcy lękliwie przez szkło sumienia
 rozbierać się do gołej skóry
głęboko oddychać
 powtarzać: co ma poczštek będzie miało koniec
obmyć się ziemiš  najwyższš wodš wiata
błyskawicznie zamordowany Bóg już się nie narodzi
 rozebrać się po nagoć do płaczu
tršd słów musi ustšpić w wietle natury
zapalić materię w czasie swš krwiš nie cudzš
widna jest nasza garć błota na krzyżu koci
 otworzyć bastylię mózgu kluczem dialektyki
nie przysyłać zbawicieli z porcjš myli objawionych
 przyłożyć ucho do ziemi  wsłuchać się
w praktykę
będziemy się rodzić na własnych oczach krzyczšc
opuszczajšc łożysko dwojakiego ciała
*
znamiennš cechš stanu natury jest wolnoć
jakš cechę stanu reprezentuje twarz człowieka?
rozebrany do istoty pobratymca Boga zamordowanego
po pustkę
musiał sobš zapełnić naturę  powoli trawa okrywa
jego ciało
kto z boku uderza jeszcze w twarz klštwš
widocznie ma do tego jakie niejasne dla nas prawo
taki człowiek zostawia za sobš wolnoć jak zepsutš zabawkę
3
która w tej podróży nie ma już sensu liczby
Jego otwarte oko staje się studniš
na dnie której dosycha Łza Gatunku
oskarżajšca zbrodnie w sposób absolutnie obiektywny
natura ma inne o tym jednak zdanie skoro rodzaj jest
prostš nieskończonš
widocznie ona znosi rozumnie każdy ludzki błšd
operacja o której nie możemy mieć żadnego pojęcia
w wietle zawału serca
W sieci nerwów w więzieniu ciała żyje strażnik
zaglšdajšcy wiecznie przez okno Judasza.
 Grecy nazwali go imieniem Eris
 chrzecijanie sumieniem
 my poganie nie mielimy na to czasu. Nie umielimy go
ani przywołać ani przeklšć imieniem jego. Nie nazwane
wzrastało w nas czasem drzew kwitnšcych.
Dlatego wcišż trwa popłoch uciekajšcych myli
opuszczajšcych łajbę mózgu gdy strażnik zbliża się wiecšc.
Uciekasz dzi z piętra na piętro włókien mięni,
z komory do komory z gazem krwi. Pęd za tlenem
aż oddech rozpiera żebra płuca ocierajš się o drut
kolczastej klatki.
Anarchia ciała  z umiechem szepce strażnik otwierajšc
komorę..
Uwalnia się krew krtaniš!  Wolnoć  mylisz
przerażony.
Demokratyczna anatomia żył staje się nagle wyrafinowanš
konserwatystkš
 skrzepy zgrzyty w pulsie zamyka W tobie Co bolenie
nagłe.
 To jest państwo jednego ciała w państwie ideologii,
donosi strażnik.
Ideologia nie rozmija się tym razem z bazš wiekuistoci.
Z boskiej bazy faktycznie wyruszajš znane czołgi (na
odsiecz!) powleczone chitynš.
Chcesz uciec w rodek więzienia. Niestety. Strażnik jest
nieustępliwy,
a twoja krew wyjštkowo dobrze znosi bastylię krwiobiegu.
Dobiera się do ciebie zwykła mucha przestrzennej ulicy
przywabiona wolno ciekajšcš posokš o zapachu wolnoci.
Taki obraz jest niezwykle rewolucyjny w kosmosie
i dlatego my we własnym państwie prywatnego ciała
4
jestemy do ostatniego oddechu kontrrewolucyjni.
Niestety!  Mówi wszechobecny strażnik.
Przeżyje kto się urodził autentyczny cud rewolucji.
Strażnik podobny do zegara nigdy się nie myli!
 Pożar mózgu rozsadza bastylię materii od fundamentów
uwięziona na RAZ Jeden ziemia wraca do Macierzy.
Kto jš zamknšł kluczem twego krwiobiegu w twierdzę
ciała.
wychodzisz na połoniny Wszechwiata wolny od siebie.
W sieci nerwów w więzieniu ciała  wolnoć jest
metaforš skazania
skazanie przenoniš lub biletem w wysokie partie istnienia
w których nie ocalisz swego przeznaczenia wierszem,
którego byt drażni strażnika  rozstrzyga sam siebie
w babel ciała twego słyszysz  nie umrze Cały
 Grecy nazwali go imieniem Eris
 chrzecijanie sumieniem
 Ja, poganin, mam dwie półkule mózgu
przyfastrygowane do muru.
 Okno judasza mamy na zewnštrz.
 Ale kto jest Tym obecnym między pulsem a pulsem
kto blokuje przejcia z komory do komory i otwiera
powieki na szerokoć amen!
między
między zwierzęcym głodem lepkš linš z warg
a głodem odległych gwiazd
między spokojem snu
a dygotaniem oszalałej sieci nerwów
przybliżam renice
we wszystkim jest ziarno NIEMOŻLIWOCI
nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby
między zwierzęcy głód i łaknienie gwiazd
nie wkroczył człowiek
przyspieszajšcy wykończenie tego
co bardziej niż krótkie
między spokojem snu a dygotaniem
lawiny traw wiatr szybszy od ruchu renic
wypuszczony ogień z wnętrza precyzji żelaza
w imię maczugi
więć się jej jasny trzonek z zimnego rozumu
5
więć mój czas człowieku co taki sam jak ja
ale inny. O jaki ty inny
między zwierzęcym głodem
lepkš linš z warg
lufy i spusty
błogosławišce
jasno
1969
* * *
coraz chciwiej lepnš renice
nie pomogš żadne okulary
ani powlekanie ostrym kolorem przedmiotów
majš teraz jednš barwę  ziemi
jedyny ostry kolor wiata
zbliżam się teraz z ufnociš do wszystkiego
nie ma zagłady w wiecie rzeczy martwych
nie ma ocalenia w tłumie
nie ma chłodu w przelewaniu mgławic ziemi
bioršcej nas w ramiona
ronie słyszalnoć Krwi 
n a s ł u c h i w a n i e
jednakie w całej wiecznoci
krew chciwie łowi głosy zza grobu
renice idš w głšb aż za powierzchnię rzeczy
ciężar pomylonych kolorów zostaje odjęty
słowo spływa w inny kanał
zobacz
przyjd
pomóż przejć przez rzekę
noc wysoka
oko wykolone
* * *
za dużo tego szczęcia jak na jedne ramiona
za krótka droga jak na wytrzymałoć stóp
6
coraz mniej boli zaciskajšca się pętla wiatła
coraz więcej w renicach piachu a wargi klštwš
za ostre spojrzenie nasze za ostre noże słów
za wysokie piętra z których jeden drugiego zrzuca na bruk
po tym stšpam dzisiaj mniej już pewnie
wytchnienie daje krzepnšca czeluć grobu
reszta co za nim  jak mówiła matko  cierpieniem
głosem z dalekich wysp wiata
aż ziemia wyzwala się z nas na poły szczęliwie
zapatrzenie
coraz bardziej okršżajš cię matko czarne zegary
bujnoć trawy już szykuje się do skoku na twe bose stopy
a ty taka krucha samotna matko moja nie chod boso
po ziemi
po co taka ufajšca pienišcym się w słońcu drzewom
jakby one były znów ramionami
Twego mężczyzny wtopionego w ogromniejšce pola
wszechwiata
do których powoli i ty się szykujesz by dom nasz opucić
a drugi nowy gdzie gdzie nie nazwane postawić
i c z e k a ć tam na nas w białych drzwiach
 sama mówiła przecież że gwiazdy sš oknami
a księżyc drugim dla umarłych słońcem
wieci nocami nie dla nas lecz dla NICH
wiem  umarli pracujš wiecznociš
nasza północ jest ich południem
przyroda nie zna próżni  matko tobie już tylko można
miłoć rzucić bez słowa pod stopy by mogła ić
mniej bolenie nad przepaciš która ronie etnš
wybuchnie pod tobš  ziemia pod każdym mówił
mędrzec staje się wulkanem
tak wiotka że można cię łzš opasać ale to daremne
pragnienie dziecka
Przemożny obraz Matko tworzysz nie do słowa bo nędzne
otwierasz się na całš przestrzeń jak pogodnie
się umiechasz
jak czule w precyzji mówisz i tak jasna Ty wieczorna
która przeszła a krok dosłownoci ziemskš golgotę
niewiarygodny obraz tworzysz  piekło staje się pustym
już słowem
Słowo Twoje ciepłe jak wyjęty z pieca bochenek
chleba  popękane szorstkie
będzie go brak bo nikt tak nie dawał jak Ty go dawała
7
na drogę
Stała się ratunkiem nad tš samš przepaciš gdzie psy
wyjš lecz daremnie
była dyktatorem życia a słowo z Ciebie było
nie do odwołania
biła surowo gdy chleb wypadł z ršk leniwych
uderzała za te nasze drobne grzeszne sprawy
teraz tylko nie stawiaj bosej stopy na trawie
tyloma dziećmi została ukarana i nie masz dzi nikogo
czemuż jeszcze drżysz o ich szczęcie bardziej niż o los swój
wierzysz że żadne z nas nie zapomni ciebie w godzinie
mierci swojej
gdy pęknš kolejne zegary naszej krwi  Ty
niezmiennie pewna
wyjdziesz nam z tamtej strony drzwi otworzyć  powitać
mała jest miłoć moja i nędzne sš słowa chociaż matko
nie żebracze
Nic się nie cofnie  nic słowem nie odwołam nie ochronię
truchlejšc od pragnienia
Przeraliwe sš oczy matek na progu Starego i Nowego
domu
wiedzšc czujšc widzšc  odchodzš brzemiennie
w mierć naszš
z ojcem
Nie ma różnicy między mnš a Tobš
łodygo wiata z której ziarna wzeszło moje ciało
i mnš kończy się pomnażanie życia i mierci naszej
Moje życie i mierć były całe w tobie
sny i marzenia z matki mojej wzięte
nie ma różnicy między pniem i liciem z niego
Ojcze  butwieję
ojcze
* * *
we krwi jak znicz rozbłysnšł język snów
furkocš proporce przejasnych zdań
jakby kto walił pięciami w mury Jerycha
a Miasto całe zachodziło w ognisty deszcz
Dzi nie nazywać po imieniu krwi historii
8
to znaczy stać z uniesionymi rękami
aż pragnienia skamieniejš w rzecz
nie mówić le o deszczu nad Miastem
od wisielców i morderców
rosnšcego gardła o wschodzie słońca?
  to tak jakby bogactwem zakwitał a owoc z ciebie
kto cinał salwami w groby czekajšce i zawsze otwarte
przyjaniš
s t o i s z
liczysz już tylko na koniecznš odsiecz ziemi
i sprawiedliwš linię grobów która ani milimetra
nie poniża Upokorzonych ani nie czyni wywyższenia
wyniesionych
czy już daremne stały się nadzieje na rozliczenia
z ocalenia?
Pierworodne kodeksy dopiero przyjdzie otworzyć literš
krwi
gdy raptem zamknie się prywatna księga ciała
d l a t e g o
nie należy wierzyć rzeczom bo zdradzić mogš naszš krew
lecz pospolitym tropem ić by odkryć naszš w wietle
rzeczy
innš jeszcze blagę
czy nie wiedziałe że za drugš przecznicš w Miecie
kto żywy kamieniał w biały wiersz o doskonałej składni
czyta go beton za ciebie  poznaje bezbłę...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin