16297.txt

(727 KB) Pobierz
1
- Proszę, proszę! Mój sprytny braciszek dokonał cze­go, co się nie udało naszemu więtej pamięci ojcu, i prze­konał Amerykanów, żeby oddali nam nadzór nad produ­kcjš naszych farmaceutyków. A jak to załatwiłe? Czy tak samo, jak wytłumaczyłe ojcu, że powinien zmienić testa­ment na twojš korzyć?
W sarkastycznych, pełnych pogardy słowach starszego brata, Wilhelma, Leo wyczuł gorycz.
Nie było sensu przypominać Wilhelmowi, że on sam, Leo. wyraził zdumienie na wiadomoć, że to jemu ojciec przekazał kierownictwo firmy, a nie, jak wszyscy przypu­szczali, Wilhelmowi.
Leo westchnšł ze zniecierpliwieniem. Przyjechał dzi rano do Hamburga z Nowego Jorku i prosto z lotniska udał się do biur firmy farmaceutycznej Hessler Chemie, by wy­stšpić krótko na zebraniu zarzšdu, które zlecił zwołać asy­stentowi.
Wilhelm nie przyszedł na to zebranie, ale musiał sły­szeć, co się stało.
Leo uważał, że ma prawo cieszyć się z tego, co załatwił w Nowym Jorku, i że ma prawo być zły na Wilhelma. Zanim wyszedł z biura do domu, dał znać asystentowi, że nie chce, by mu przeszkadzano, telefonu Wilhelma nie przyjšł więc z radociš.
- Ojciec musiał chyba stracić zmysły, gdy pisał ten testament - usłyszał naładowane wciekłociš słowa brata. - Przecież to mnie chciał przekazać firmę. Zawsze tak mówił... Zawsze mnie wyróżniał.
Leo zacisnšł zęby. Z ust brata sšczył się jad.
Wyróżniał go! Ile razy słyszał te słowa od niego, kiedy dorastali? Leo zastanawiał się nad tym, gdy Wilhelm wre­szcie odłożył słuchawkę. Ileż razy musiał znosić wymówki ojca, ileż to razy był odtršcany, aż wreszcie pojšł, że ma prawo sam wyrobić sobie poglšd na życie; że istniejš inne wiaty i wartoci niż te, które wyznawał ojciec.
Zmęczonym wzrokiem spojrzał na telefon. Nigdy nie umieli się z Wilhelmem dogadać. Ich stosunki zawsze ce­chowała rywalizacja i niechęć. Leo odnosił wrażenie, że tę antypatię między nimi ojciec wiadomie podsycał. Wilhelm zawsze przejawiał obsesyjny instynkt posiadacza. Może wynikało to stšd, że jako pierwsze dziecko w rodzinie dłu­go wierzył, że zawsze będzie jedynakiem. Ostatecznie był nim przez pierwsze czternacie lat, kiedy kształtuje się charakter człowieka. Dorastajšcy Leo nigdy nie miał wšt­pliwoci, kto jest ulubieńcem ojca.
Słabeusz. Tak go nazwał kiedy ojciec, gdy był jeszcze dzieckiem. Dzi miał metr osiemdziesišt wzrostu i trudno go było uważać za wštłego. Z powodu bursztynowozłotych oczu i gęstych, złocistych włosów która z kochanek porównała go kiedy do lwa. Miał w sobie takš samš płyn­noć ruchów i takš samš lnišcš złocistoć jak ów drapież­nik, ale, dodała ze miechem, brakowało mu lwiego instyn­ktu polowania i umiercania. 
Fizycznie był podobny do rodziny matki, to przyzna­wał, ale zarazem głęboko wierzył, że przejšł również jej umysłowoć i uczuciowoć. Po ojcu nie chciałby odzie­dziczyć żadnych cech genetycznych. Ale czy i majštku też nie?
Podszedł do okna i spojrzał na rzekę. Znajdował się w spokojnej, zamożnej dzielnicy Hamburga. Dom Lea, wysoki, wšski i stosunkowo niewielki, wcinięty między znacznie większe budynki, był stary, trzeszczały w nim belki, a pokoje miały przedziwne kształty.
Wilhelm próbował obalić testament ojca argumentujšc, że mógł go sporzšdzić tylko szaleniec, chyba że Leo zmu­sił go do tego szantażem. Prawnicy firmy ostrzegli Wilhel­ma, że taki proces z pewnociš przegra, i przypomnieli mu, że do chwili zawału ojciec wszechwładnie kierował firmš i całkowicie odpowiadał za swoje czyny.
Oczywicie sprawy nie ułatwiał fakt, że to włanie Leo znalazł ojca na podłodze w gabinecie, jeszcze żywego... Nikt nie wiedział, że ojciec był chory na serce; starszy pan utrzymywał to w tajemnicy. Leo natychmiast wezwał po­gotowie, ale w chwilę po telefonie przyszedł drugi, tym razem miertelny, zawał.
W cišgu tych paru sekund życia, jakie mu jeszcze zosta­ły, ojciec zwrócił się do niego:
- Syn... - powiedział przytłumionym głosem. - Mój syn.
Ale w tych słowach nie było miłoci. Nawet odrobiny. Tylko to samo pełne złoci i goryczy odtršcenie, tak dobrze znane mu z dzieciństwa.
Na podłodze obok ojca leżała mała, zniszczona, za­mknięta szkatułka. Sejf w cianie był otwarty i lekarz wyraził przypuszczenie, że może to wysiłek zwišzany z wyj­mowaniem szkatułki z sejfu wywołał pierwszy atak.
Leo w to wštpił. Szkatułka nie była ciężka.
Teraz odwrócił się szybko. Szkatułka nadal leżała na jego biurku, gdzie jš położył szeć tygodni temu. Miał zamiar jš otworzyć, ale jako nie znalazł czasu.
Akurat teraz mam czas, uwiadomił sobie.
Spojrzał na szkatułkę. Powinien to zrobić Wilhelm, nie on.
Firma Hessler również powinna przejć na Wilhelma... Bo to on cieszył się miłociš ojca. Czy może raczej je­go akceptacjš. Leo wštpił, czy ojciec w ogóle kogokol­wiek kochał. Po prostu takim już był człowiekiem. Dla­czego przekazał jemu kierownictwo Hessler Chemie, sko­ro przez całe lata szykował na to miejsce Wilhelma? No­wy testament został sporzšdzony wkrótce po mierci matki.
Leo ze znużeniem pomylał, że nieustanne zadawanie sobie pytań, na które nie ma odpowiedzi, mija się z celem.
Spojrzał na szkatułkę i zmarszczył czoło. Na chwilę opuciło go zrozumiałe napięcie, zwišzane z przejęciem odpowiedzialnoci za firmę, i nagle uwiadomił sobie, że tandetny wyglšd szkatułki oraz fakt, że leżała koło ojca w chwili jego mierci, jest co najmniej dziwny.
Owładnęła nim ciekawoć. Ciekawoć, ale nie tylko.
Podszedł do biurka i z wahaniem dotknšł szkatułki.
Miał do niej klucze. Ojciec trzymał je w ręku w chwili mierci. Leo otworzył szufladę biurka i wyjšł kluczyki, przyglšdajšc się im niechętnie. Były mocno zaniedziałe i kiepskiej jakoci. Trudno było sobie wyobrazić, by nale­żały do człowieka pokroju ojca. 
Leo zmarszczył czoło i niechętnie sięgnšł po szkatułkę, a potem zawahał się, czy jš otworzyć.
Ponuro uwiadomił sobie, że wychodzi z niego to, co ojciec potępiał: uczuciowoć, nadmiar wyobrani, lękliwoć. Ale czego miałby się lękać? Przecież nie ojca. Prze­stał się bać, gdy zrozumiał, że bez względu na to, co zrobi, i żeby nie wiem jak się starał, niczym nie będzie w stanie zdobyć sobie miłoci i uznania ojca.
Wspominanie przeszłoci nic nie da, powiedział sobie stanowczo. Miał trzydzieci osiem lat, był dorosłym męż­czyznš, nie żadnym dzieciakiem.
Włożył kluczyk w zamek szkatułki i otworzył wieczko.
Szkatułka zawierała tylko jakš kopertę. Leo wycišgnšł jš, czujšc w palcach stary, zżółkły i jako dziwnie niemiły papier.
Sięgnšł do otwartej koperty, wyjšł zawartoć i położył przed sobš na biurku.
Był to notes i kilka wycinków z angielskich gazet. Wzišł do ręki notes i jednoczenie rzucił okiem na tytuł leżšcego na wierzchu wycinka. Był to artykuł powięcony pracy żołnierzy angielskich w niemieckim szpitalu. Spoj­rzał na datę: artykuł został napisany wkrótce po zajęciu Niemiec przez aliantów.
Było tam i zdjęcie. Przedstawiało wyniszczonego chudzielca na łóżku, wycišgajšcego ręce do kogo, kto pochy­lał się nad nim.
Leo poczuł, że robi mu się niedobrze. Ten człowiek musiał być oczywicie jednš z ofiar obozów mierci; obok niego, na sšsiednim łóżku, leżał kto inny. Autor artykułu donosił, że tamten nie miał tyle szczęcia. Nie przeżył.
Zmarły, pisał autor, przed mierciš powierzył szeregowemu Careyowi nazwiska niektórych oficerów SS i taj­nych agentów, którzy zezwolili na wykorzystanie wię­niów jako królików dowiadczalnych do celów medycz­nych. Na podstawie tej informacji alianci zidentyfikowali niektórych z nich i aresztowali.
Leo spojrzał ponuro przed siebie, ale po chwili zmusił się, by dalej oglšdać materiały. Drżšcymi rękami wzišł do ręki plik wycinków. Przebiegł szybko wzrokiem pierwszy, a potem pozostałe.
Wszystkie były w języku angielskim i wszystkie odnosiły się do małej angielskiej firmy farmaceutycznej - Carey Che­micals. Carey... nazwisko żołnierza, wymienionego w pier­wszym, pożółkłym artykule, zauważył z roztargnieniem Leo.
Wycinki przedstawiały błyskawiczny rozwój firmy Ca­rey Chemicals tuż po wojnie, kiedy opatentowała ona lek, który zrewolucjonizował metody leczenia chorych na ser­ce. I przedstawiały również upadek firmy.
Carey Chemicals... Te wycinki... Co to ma wspólnego z ojcem? Dlaczego zbierał i przechowywał te artykuły?
Leo zmarszczył brwi i wzišł do ręki notes. Ojciec zało­żył Hessler Chemie po wojnie. Alianci starali się zaprowa­dzić na nowo porzšdek w chaosie powojennych Niemiec, a ponieważ ojciec nie brał udziału w okrucieństwach woj­ny, gdyż wyjechał z Niemiec krótko po jej wybuchu i za­mieszkał w neutralnej Szwajcarii, więc pozwolono mu wrócić i założyć firmę. Produkowała ona nowe lekarstwo, rodek uspokajajšcy, który przynosił ulgę ofiarom przeżyć wojennych.
Leo otworzył notes. Studiował chemię na uniwersytecie. Ojciec sam wybrał mu te studia, komentujšc tę decyzję drwišco: 
- Mimo wszystko nazywasz się von Hessler, nawet jeli nie jeste podobny do Hesslerów z wyglšdu ani z charakte­ru, i chociażby z tego powodu musisz odegrać pewnš rolę w firmie.
Patrzšc teraz na wyblakłe, odręcznie pisane wzory, Leo natychmiast rozpoznał, co znaczš.
Miał przed sobš oryginalnš recepturę rodka uspokaja­jšcego, który stał się podwalinš rozwoju firmy Hessler Chemie.
Przyjrzał się z bliska symbolom i wzorom chemicznym. Istniało mnóstwo wersji na temat tego, w jaki sposób ojciec wszedł w posiadanie tych wzorów. Wersja oficjalna głosi­ła, że otrzymał je od kogo umierajšcego, kogo odwiedził na polecenie żołnierzy wojsk sojuszniczych, którym służył jako tłumacz.
Od czasu do czasu pojawiały się inne, niezbyt pochlebne wersje tej historii, ale wtedy Hessler był już zbyt potężny, by można mu było stawiać zarzuty.
Jako nastolatek Leo słyszał pogłoski, że ojciec był taj­nym członkiem SS i jako szpieg mieszkał w Szwajcarii, ale podróżował po Niemczech i po całej Europie i z tego po­wodu miał dostęp do materiałów z osławionych laborato­...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin