Bajeczki.rtf

(36 KB) Pobierz

cykl 7 bajek na motywach z sagi. raczej parodystyczne i z dystansem miłej zabawy

Spis treści

Czerwony Kapturek ...1
Śpiąca Królewna ...1
Jane i Alec (znani też jako Jaś i Małgosia) ...2
Bella i Bestia ...2
Królewna Bella ...4
Bella na ziarnku grochu ...5
Brzydkie Kaczątko (ugly Swan) ...5


'Czerwony Kapturek' zawiera spoiler z BD o tyle, że Bella jest już po przemianie. akcja chyba jakoś tuż po zakończeniu książki.
opisałam z przymrużeniem oka coś czego bardzo mi brakowało w BD - nagle wszyscy znajomi zniknęli z powierzchni ziemi i o Cullenów chyba nawet nikt nie pytał. tak jakby nikogo nie interesowało co dzieje się z Bellą. i w efekcie nikt ze szkoły jej nie zobaczył! cóż za marnotrawstwo
nie spodziewam sie aplauzu dla tego utworka ale nie mogę się powstrzymać


Gęste paprocie delikatnie muskały moje nogi. Biegłam bezszelestnie, tropiąc dużego łosia. Nie miałam ostatnio czasu żeby wybrać się w góry, więc musiałam się zadowolić roślinożercą. Po cichu liczyłam na jakiegoś zabłąkanego drapieżnika, ale nie robiłam sobie wielkich nadziei.
Nagle moją uwagę zwrócił szczególny zapach. Niewiele myśląc podążyłam za nim, zmierzając tym samym na obrzeża lasu. Kiedy uświadomiłam sobie, że to zapach człowieka było już za późno by się wycofać. Chłopak dostrzegł już ruch pośród krzewów.
- Kto tam jest? – zawołał znajomy głos.
- Mike?! – wyrwało mi się, zanim zapanowałam nad głupim odruchem. Niemal jęknęłam z rozżalenia. Idiotka!
- Czy…yy tto ty, Bello? – zapytał niepewnie, także rozpoznając mój głos.
Spanikowałam, nie wiedziałam jak się teraz zachować. Gdybym odwróciła się i uciekła zastanawiałby się pewnie przez najbliższy rok co to było. A gdyby jeszcze wspomniał o tym Jessice… wolałam sobie tego nie wyobrażać. Całe Forks huczałoby od plotek, o tajemniczym spotkaniu Mike’a Newtona. Czy powinnam więc mu się teraz pokazać?
Dlaczego nie ma ze mną Edwarda? – pomyślałam sfrustrowana. Nie dopuściłby do tej sytuacji. A tak byłam zdana na siebie. Całe szczęście, że przynajmniej nie świeci dzisiaj słońce – westchnęłam w duchu, wychodząc z zarośli i starając się zrobić to możliwie niezdarnie. Ale jak powszechnie wiadomo nigdy nie byłam dobrą aktorką – nie potrafiłam przekonująco zagrać nawet samej siebie.
Mina Mike’a, którą zrobił na mój widok powinna zostać uwieczniona. Oczy rozszerzyły mu się gwałtownie, rozmiarami przecząc prawom anatomii. Rozdziawił usta, a ręka odruchowo powędrowała mu w kierunku twarzy. Zamrugał intensywnie jakby starając się upewnić, że to co widzi jest realne.
- Bella? – spytał w najwyższym osłupieniu.
- Nie, święta Łucja – odparłam kwaśno. To spotkanie nie powinno mieć miejsca. Było na to o wiele za wcześnie. Nie żebym miała od razu zamiar go zabijać - chociaż Edward pewnie by się ucieszył - ale nie wyglądałam odpowiednio po ludzku.
Kiedy nabrałam powietrza w płuca myśl o pozbyciu się niepożądanego świadka stała się nagle bardzo kusząca. Jasper też byłby zadowolony… Może Carlisle miałby jakieś obiekcje, ale pewnie tylko by mi współczuł. Odpędziłam szybko ten absurdalny pomysł. Bycie nowonarodzoną niczego nie usprawiedliwia!
Mike nadal wpatrywał się we mnie cielęcym wzrokiem. Zdałam sobie sprawę, że pogrążona w myślach zastygłam w nienaturalnym bezruchu.
- Co tu robisz Mike? – zapytałam, przeklinając w duchu swój dźwięczny głos wampirzycy. Musiał wyczuć różnicę, nie mógł być aż taki tępy.
- Ee szedłem do babci – mruknął, pożerając mnie wzrokiem. Czerwony kapturek się znalazł! Tylko gdzie był leśniczy, który by go uratował przed głodnym… wampirem?
- Bello co się z tobą, hym… stało? Wyglądasz trochę, no.. inaczej jakby. – Mike, cóż za błyskotliwe spostrzeżenie! – pomyślałam chłodno.
- Poważnie? Wiesz, mieszkam z Alice pod jednym dachem i nakłada na mnie tony kosmetyków i takie tam. Ona ma obsesję na tym punkcie… - zaczęłam trajkotać jak najęta, żeby tylko nie zaczął zagłębiać się w szczegóły.
- Hmm – mruknął bez przekonania. Nagle na jego twarzy odmalowało się kompletne przerażenie.
- Bella, czemu ty masz takie czerwone oczy?! – wykrzyknął.
Świetnie, nie było jeszcze tylko pytania „Bella, czemu ty masz takie długie uszy?”, chociaż z tym to raczej do Jacoba. Ale „czemu masz takie wielkie zęby?” ciągle było przed nami.
- Wydaje ci się Mike – zagruchałam słodko, wykorzystując nowe możliwości swojego głosu. Lepiej pasowałoby „bo chcę cię zjeść skarbie”, ale to nie był czas na głupie żarty. – Ostatnio mało sypiam – dodałam, myśląc, że ‘mało’ to jednak niedopowiedzenie.
Najwidoczniej sztuczka zadziałała, bo Mike zrobił nieco nieprzytomną minę. Edward chyba by mi jeszcze przyklasnął gdybym go teraz zabiła.
- Och, tak? – wydusił. – wiesz, nie widać… wyglądasz, no… totalnie super.
- Dzięki – odparłam z uśmiechem. Nie wątpiłam w to, że mu się podobam. Moja nowa, wampirza powierzchowność robiła wrażenie. Zastanawiałam się tylko, czy kiedy już ochłonie nie dojdzie do jakichś niepokojących wniosków. Nie chciałam jeszcze opuszczać Forks.
Nagle podmuch wiatru przyniósł ze sobą nowy zapach – nieprzyjemny, ale zdążyłam się przyzwyczaić. Głuchy odgłos wielkich łap przerwał panującą w lesie ciszę i po chwili z krzaków wyłonił się Jacob. No tak, w naszej bajce nie mogło zabraknąć wilka. Na widok Mike’a Jacob aż przysiadł, wyraźnie nie spodziewając się zastać go tutaj. Odsłonił kły i warknął głucho. Kwestię o „wielkich zębach” mieliśmy z głowy, nie śmiałam z nim konkurować w tej dziedzinie.
Tymczasem Mike pisnął jak dziewczynka i uciekł. Po chwili między drzewami majaczyła już tylko jego czerwona bluza z kapturem.
Pewnie przypomniał sobie, że nie zabrał koszyczka.

 

ghym a teraz taki mały wybryk natury w konwencji ściśle bajkowej. (ale mam juz pomysł na kolejna bajkę w stylu takim jak czerwony kapturek ) to jest jak na bajkę na dobranoc przystało: krótkie (bardzo), bez opisów i z mnóstwem szablonowych określeń. no i jest improwizowane
tytułem wstępu do tego czegoś, mam nadzieję, że pamiętacie od czego się zaczęła cała bajka o śpiącej królewnie, czyli czemu właściwie tytułowa bohaterka śpi. bo na tym motywie oparł sie cały głupi pomysł

ciocia offca przedstawia:

Śpiąca królewna

Dawno dawno temu – na początku ‘Księżyca w nowiu’ – za siedmioma stanami, za oceanem atlantyckim, za lasem w odległym Forks wszechwładna królowa Alice postanowiła wydać przyjęcie z okazji osiemnastych urodzin królewny Belli i zaprosiła całą rodzinę Cullenów. Ponieważ zła wiedźma Rosalie akurat siedziała w garażu przy swoim BMW, nikt jej nie zaprosił. Kiedy tylko się o tym dowiedziała wpadła we wściekłość i postanowiła okrutnie się zemścić. Powiedziała, że wkrótce królewna Bella zrani się w palec i zaśnie na wieki.
Uknuła złowieszczą intrygę i kiedy królowa Alice pakowała prezenty, wiedźma Rose podrzuciła jej ‘morderczy papier do pakowania prezentów nr 2’ z zestawu ‘małego psychopaty’, który kiedyś kupił sobie Emmett na wyprzedaży.
Kiedy podczas przyjęcia królewna Bella otwierała swój prezent, morderczy papier przeciął jej delikatną (jak to u księżniczek) skórę i na jej palcu pojawiła się kropla krwi. Co prawda knowania wiedźmy zostały udaremnione przez bohaterskiego księcia Edwarda, ale jej klątwa się wypełniła. Bowiem książę Edward zostawił królewnę, a ta zapadła w osobliwy sen.
Puste kartki mijały, a ona wciąż nie mogła się zbudzić.
Aż pewnego dnia, nieopodal domu królewny przejeżdżał na swym zdezelowanym motorze konkurencyjny książę Jacob. Swoim firmowym uśmiechem nr 5 zbudził królewnę (bowiem wszelkie próby dobierania się do niej w inny sposób zawiodły).
Ta kiedy tylko spostrzegła, że zdjęto z niej przedziwny czar, pognała co tchu do księcia Edwarda, który bawił akurat w pałacu Volturi. Królewna Bella wpadła mu w ramiona, a król Aro dał im swoje błogosławieństwo i żyli długo i szczęśliwie.

 

 

 

a oto drogie dzieci "Jaś i Małgosia" (a w każdym razie tam należy doszukiwać się pierwowzoru )


Dawno dawno temu w maleńkiej wiosce gdzieś na zadupiu żyli sobie Alec i Jane. Mieszkali z rodzicami na skraju wielkiego lasu. Rodzice postanowili pozbyć się swoich dzieci, bo mała Jane ciągle torturowała koty, doprowadzała matkę do chronicznego bólu głowy samym swoim pojawieniem się w pokoju, a także dla rozrywki dźgała ojca widelcem (tudzież innym ostrym narzędziem), a mały Alec tak długo dręczył wszystkich dookoła, że popadali w stan kompletnego otępienia, a co bardziej wrażliwe opiekunki zupełnie traciły przytomność z wyczerpania. Rodzice zadecydowali więc, że nie chcą takich potwornych dzieciaków i zostawili je w lesie. Żal im było trochę okolicznych drapieżników, ale nie mieli wyboru.
Po paru kilometrach marszu Jane zaczęła marudzić, że jest zmęczona i nie da ani kroku więcej. Usiedli więc pod drzewem i zasnęli. Rano dla odmiany Jane zaczęła marudzić, że jest głodna. Jej nieustanne zawodzenie doprowadzało Aleca do okropnego bólu głowy, uszu i żołądka. Po kilku godzinach takiego smęcenia wszystko wydawało się jadalne. Także rezydencja we włoskim stylu, na którą się natknęli.
Alec zastukał do drzwi licząc na to, że ktoś ich wpuści i przynajmniej na chwilę uciszy Jane, najlepiej dając jej coś do jedzenia.
Drzwi otworzył Kajusz i zdziwił się bardzo na widok dwójki małych dzieci. Pomyślał jednak, że darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda i postanowił nie wyrzucać przekąski, która sama pcha się do domu. Bez zbędnych ceregieli zamknął dzieciaki w klatce na świeże dania i postanowił poczekać na kolację, na którą miał wpaść Aro, wracający z Volterry*.
Ponieważ Jane ciągle zawodziła, jęczała i piszczała, doprowadzając Kajusza do migreny (‘a to ci zagwostka’ – pomyślał – ‘byłem pewien, że wampiry nie mogą mieć migreny’) dał jej kość**, żeby się zamknęła. Jakoś nie chciała jej zjeść, wiec Alec zaczął z nudów bębnić nią o kraty klatki. Kajusz poddał się po chwili i wyszedł.
Kilka strasznych godzin później wrócił Aro i zauważył nowy nabytek brata.
- Jakie urocze dzieci! – wykrzyknął, złączywszy dłonie z głośnym klaśnięciem.
Kajusz spojrzał na niego udręczonym wzrokiem.
- Co planujesz w związku z tymi słodkimi istotkami? – spytał Aro przypatrując się Jane i Alecowi z ciekawością.
- Zjeść jak najszybciej, żeby się dłużej z nimi nie męczyć? – zasugerował Kajusz z nadzieją, kuląc się jednocześnie pod ciężkim spojrzeniem głodnej Jane.
- Chcesz mi powiedzieć, braciszku, że boisz się tych dzieci? – zapytał Aro, unosząc brwi i pochylając się nad klatką. Po dłuższej chwili absolutnego skupienia i wsłuchiwania się w gniewne pomruki Jane, jego twarz ściągnęła się w grymasie pełnym bólu.
- Sam widzisz – mruknął Kajusz, wzruszając ramionami – Zjedzmy je jak najszybciej, to będzie spokój.
- Ależ co ty wygadujesz!? – wykrzyknął Aro oburzony – Te dzieci mają niesamowity potencjał! Chcę je mieć w swojej kolekcji!
- Tylko nie to! – jęknął Kajusz sfrustrowany i wyszedł pragnąc nagle znaleźć się jak najdalej stąd.
Trzy dni później Alec i Jane postanowili wrócić do domu i posilić się swoimi rodzicami, którzy nigdy ich nie kochali. A potem wrócili do Aro i razem wkurzali Kajusza długo i złośliwie.



dla dociekliwych dzieci:
* (bo chłopaki siedzieli w letniej rezydencji, a Aro nie ufając zdolnościom organizacyjnym Marka kontrolował ten cyrk od czasu do czasu)
** [poprzedniej ofiary]

 

 

 

na kanwie Pięknej i Bestii, ale dość przewrotnie i ignorując właściwie fabułę tej bajki ale same mnie do tego zmusiłyście

'Bella i Bestia'

Pewnego razu była sobie piękna (a przynajmniej niektórzy się przy tym upierają) dziewczyna imieniem Bella. Nieco doskwierała jej depresja, ponieważ jej ukochany wpadł na osobliwy pomysł i aby ją ocalić postanowił ją porzucić. Przytłoczona samotnością dziewczyna szukała pocieszenia. Zaofiarował je Bestia. Jednak dziewczyna obawiała się go. Był odrażający i nachalny. Jednak uporczywe skamlenie Bestii w końcu skłoniło ją do nawiązania z nim bliższej znajomości. Pewnej nocy Bestia przybył do domu Belli, wkradając się przez okno.
- Bello, jestem potworem – oznajmił.
- Wiem, ale nie przeszkadza mi to – odpowiedziała wspaniałomyślnie, jednak w głębi serca nadal wolała swego dawnego ukochanego. Na nic zdawało się uporczywe powtarzanie sobie, że ‘jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma’ – bo, co tu dużo mówić - Bestia był szkaradny.
- Ale czy ty w ogóle wiesz kim jestem? – spytał.
- Nie mam pojęcia – odparła – ale możesz mi zaufać, już do ciebie przywykłam. Prawie cię kocham.
Kiedy padły te słowa (w bajkach ‘prawie’ nie robi wielkiej różnicy) Bestia zatrząsł się gwałtownie i zniknął w kłębach rudego futra. Gdy Bella wreszcie otworzyła oczy poderwała się z krzykiem.
- Jejciu wilczek!!! Jacob, jaki ty teraz jesteś śliczny! Taki puszysty i mięciutki!!
Bestia zdziwił się niepomiernie i posłusznie pozwolił się pogłaskać.
Teraz nie odrzucał już swej ukochanej i żyli długo i szczęśliwie, aż do powrotu Edwarda. Bo potem się sypnęło
 

 

Królewna Bella

Uwaga wszelkie podobieństwa do postaci z bajek są całkowicie zamierzone przez autorkę …ciekawe czy przez autorkę sagi też

Dawno dawno temu, za oceanem spokojnym, żyła sobie królowa Renee. Pewnego dnia, ignorując padający śnieg, przywieszała na oknie sypialni dzwonki feng shui, które zgodnie z jej nowymi przekonaniami miały zapewnić pomieszczeniu dobrą energię. Ale ponieważ miała wrodzone zdolności do autodestrukcji (przenoszone dziedzicznie z pokolenia na pokolenie w linii żeńskiej) rozcięła palca o framugę okna. Kiedy spojrzała na krew skapującą na świeżą pokrywę śnieżną pomyślała, że chciałaby mieć córkę, która będzie miała włosy mahoniowe jak deski okna, skórę białą jak śnieg i usta czerwone jak krew. A jak mówi powiedzenie – uważaj o co prosisz, bo przy odrobinie pecha możesz to dostać. Wkrótce powiła dziewczynkę o wymarzonych parametrach. Była ona tak piękna, że królowa dała jej na imię Bella.
Różne burzliwe wydarzenia życiowe (królowej głównie) sprawiły, że królewna, kiedy podrosła zamieszkała samotnie z ojcem. Żyli sobie spokojnie w domu Charlie'go, Bella znalazła sobie nawet księcia Edwarda (odrzuciwszy uprzednio starania innych ‘księciów’ o jej rękę, tudzież jakikolwiek inny skrawek jej ciała). Żyli sobie nienerwowo, wpadając czasem do białej chatki 7 wampirków. Nieco bruździła im tylko zła wiedźma Rose, nieustannie mizdrząca się do lustra (a złośliwy głosik w jej głowie dopowiadał uporczywie: Tyś piękna jak gwiazdy na niebie, lecz Edward woli ją od ciebie).
Sielanka trwałaby pewnie w najlepsze, jednak pewnego burzowego dnia, gdy gromy niosły się echem po lesie (harmonijnie splatając się z dźwiękiem kijów do baseballu), wraz z deszczową chmurą nadciągnęła Jeszcze Gorsza Wiedźma James i jej świta. Postanowiła ona dla rozrywki przebiegle zgładzić królewnę Bellę.
Po dłuższych podchodach zaofiarowała królewnie czerwone jabłko, spoczywające w jej bladych dłoniach (elegancko odcinające się od kradzionej czarnej kurtki). Jednak jabłko było podstępnie zatrute śmiercionośnym jadem. Ugryzienie sprawiło, że królewna zaczęła straszliwie cierpieć. Nagle zjawiły się wszystkie krasnoludki (vel wampirki) w komplecie, razem z krasnoludkiem lekarzem, a także księciem. Krasnoludki nie bardzo potrafiły pomóc królewnie Belli więc poprosiły o to księcia. Ten przytknął wargi do ciała królewny i swym (hmm) pocałunkiem usunął zabójczy jad z jej krwi. Królewna ocknęła się i szczęśliwa, zatonęła w ramionach nie mniej szczęśliwego księcia.
Wrócili do chaty krasnoludków i żyli długo i szczęśliwie, sporadycznie użerając się z rudymi wiedźmami, babami jagami wpadającymi z wizytą, kudłatymi bestiami i zakochanymi kundlami.
 

 

 

nowa bajka drogie dzieciaczki. na bazie księżniczki na ziarnku grochu nie było z nią dużo roboty - wystarczyło trzymać się oryginału



Był sobie pewnego razu zabójczo przystojny książę Edward, który chciał się żenić z księżniczką (bo mu wmówili przed pierwszą wojną światową, że od razu trzeba biegiem do ołtarza jak się jakąś znajdzie), ale to musiała być prawdziwa księżniczka. Jeździł więc po świecie, nie żeby tej księżniczki w ogóle szukał, same się pchały, ale gdy tylko jakąś znalazł, okazywało się, że ma jakieś "ale", a w ogóle to on wcale żadnej nie chciał, bo nie załapał, ze mu dziewczyny potrzeba. Zapewne było z nim coś niezupełnie w porządku.
Cała rodzina księcia bardzo się martwiła, bo książę był ogromnie samotny (najbardziej martwiła się królowa Esme, bo cierpiała na przerost instynktu macierzyńskiego i martwienie się o księcia Edwarda uważała za swój święty obowiązek).
Pewnego bardzo deszczowego dnia (jak to w Forks bywa) pojawiła się dziewczyna, którą książę Edwarda z miejsca uznał za swoją księżniczkę. Była strasznie mokra i zła z tego powodu i pachniała tak, że księcia skręcało. Trochę jej z początku nienawidził, ale mu przeszło.
Potem działo się trochę różnych rzeczy, aż wreszcie przyszło księżniczce do spania w wielkim miękkim łożu na tropikalnej wyspie. Łóżko było wygodne i miękkie (jakoś tak wyszło, że nie wszystko w okolicy okazało się miękkie i to chyba nie był groszek), lecz księżniczka obudziła się straszliwie posiniaczona.
Kiedy otworzyła oczy, książę nieco niepewnie zapytał ją jak się spało.
- Cudownie – odparła.
- Ale całe twoje ciało pokryte jest sińcami! To straszne! Nigdy sobie tego nie wybaczę! – przeżywał książę Edward.
Księżniczka była jednak dziwną księżniczką i zupełnie się tym nie przejęła. I kochali się dalej (a meble cierpiały w milczeniu).
Teraz w bajce powinien nastąpić ślub, ale książę Edward był strasznie konserwatywny i ślub był wcześniej. Za to byli lepsi niż standardy bajkowe przewidują (a przecukrzenie osiągnęło poziom niebezpieczny dla wszystkich diabetyków), bo żyli wiecznie i szczęśliwie. Na dodatek wszyscy.

The perfect end

 

 

Brzydkie kaczątko (tudzież ‘ugly Swan’ )


Czasem zastanawiam się jak to możliwe, że w Forks pokochało mnie tyle osób. Kiedy wspominam dzieciństwo spędzone w Arizonie, nie potrafię przypomnieć sobie choćby cienia aprobaty dla mojej osoby.
Szkoła to było jedno wielkie pasmo upokorzeń i ostentacyjnej niechęci. Co prawda nikt nigdy nie powiedział mi niczego otwarcie, ale zawsze wiedziałam, że mnie nie akceptują. Byłam za bardzo inna. Decydował o tym nie tylko wygląd – nie chodziło tylko o to, że nigdy nie byłam specjalnie atrakcyjna – miałam ‘nie taką’ karnację, ‘nie takie’ włosy i ‘nie takie’ ubrania, a na domiar złego nigdy nie podzielałam zainteresowań moich rówieśniczek. Nie byłam popularna. Ba, czasem miałam wrażenie, że ludzie w szkole ledwo zdają sobie sprawę z mojego istnienia.
Oczywiście nigdy nie interesował się mną żaden chłopak.
Typowo amerykański kult sportowców też mocno dawał mi się we znaki. Wszyscy uwielbiali zgrabne, śliczne cheerleaderki, czy dziewczyny ze szkolnej reprezentacji siatkówki. Ja, z moim zatrważającym brakiem koordynacji ruchowej, ustawicznie byłam pośmiewiskiem.
Sądziłam, że nie może być już gorzej.
Mogło. Po przeprowadzce do Forks nagle wszyscy zaczęli mnie zauważać.
Teraz jestem szczęśliwa – mam wszystko o czym kiedykolwiek marzyłam i to wszystko o czym nawet nie ośmielałam się marzyć.
Ale czasem wracam jeszcze myślami do Phoenix.


Zatrzasnęłam drzwiczki czarnego Asthona Martina. Edward spojrzał na mnie z dezaprobatą, niezadowolony, że nie pozwoliłam mu otworzyć ich przed sobą. Nadal uważałam takie gesty za zbędne. Oczywiście, że Edward był gentlemanem – to tylko ja ciągle nie czułam się damą.
Wybraliśmy się na brodwayowski spektakl, na który nalegał mój ukochany. Nie miałam nic przeciwko – Nessie i tak nie wymagała jakiejkolwiek opieki, a nawet jeśli czasem wymagała to Rose i Jacob dosłownie bili się o możliwość zajęcia się nią. Tak więc mogłam spokojnie zrelaksować się u boku Edwarda.
Mieliśmy jeszcze dużo czasu do spektaklu i błąkaliśmy się po Manhattanie. W pewnej chwili, wśród bezosobowego tłumu wyłowiłam znajomą twarz. Przez chwilę nie mogłam zupełnie przypomnieć sobie kim była mijającą mnie dziewczyna. Wiedziałam, że musiałam znać ją jeszcze będąc śmiertelną, bo w przeciwnym razie nie miałabym problemów z identyfikacją. Oczywiście nim cokolwiek wymyśliłam dziewczyna zniknęła w tłumie. Potrząsnęłam głową, zniechęcona.
- Zdradź mi o czym myślisz, moja piękna – poprosił Edward, przyglądając mi się ciekawie.
- Zobaczyłam… kogoś – mruknęłam.
Rzucił mi pytające spojrzenie.
- Nie jestem pewna, kto to mógł być. Ktoś z czasów, kiedy nie znałam ciebie – odparłam, uśmiechając się do niego ciepło. Nic z tych czasów nie wydawało się istotne, bo jakież mogło mieć znaczenie coś, co nie wiązało się z Edwardem?

Stałam w holu teatru i starałam nie rzucać się w oczy. Edward poszedł po bilety, a ja zabijałam czas przyglądając się wchodzącym do budynku ludziom. Po chwili znów spostrzegłam tę samą dziewczynę, która mignęła mi na ulicy. Ona także spojrzała w moim kierunku i oczy rozszerzyły jej się ze zdumienia. Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały nadeszło olśnienie. Mary! Zupełnie irracjonalnie ucieszyłam się na jej widok, mimo, że nigdy nie darzyła mnie jakąś szczególną sympatią. Siedziałyśmy razem na angielskim, ale nasze kontakty ograniczały się do wykonywanych w parach zadań i kilku banalnych uwag wymienianych na początku lekcji. Nigdy nie uważała mnie za towarzyszkę godną siebie i swej popularności.
Mary była wzorem idealnej amerykańskiej nastolatki – opalona, szczupła, o złocistym odcieniu włosów, długich rzęsach i panoramicznym uśmiechu. Nie była oszałamiająco piękna, ale wystarczająco ładna, żeby podobać się chłopakom. Nie była też szczególnie inteligentna, czy dojrzała. Ale nie mnie ją oceniać.
Przecisnęła się przez tłum i stanęła przy mnie.
- Bella Swan! – wykrzyknęła. Oczy jej iskrzyły. Już czuła, że będzie miała o czym opowiadać znajomym przez najbliższy miesiąc. – Co za zbieg okoliczności!
- Mary Thomas – odparłam, uśmiechając się. - Faktycznie, interesujący traf. Ale gwoli ścisłości, teraz nazywam się Bella Cullen. – dodałam, tonem pełnym samozadowolenia.
Poczułam jak znika ono błyskawicznie pod spojrzeniem Mary. Patrzyła na mnie jak na wioskowego przygłupa. Czułam w jej wzroku oskarżenie o niechcianą ciążę i dziesiątki innych domysłów na mój temat. I jeszcze coś. Kiedy na mnie patrzyła, zazdrość powodowana moim wyglądem praktycznie sączyła jej się uszami.
- Jesteś mężatką?! – spytała nieco za głośno, ściągając na nas zdziwione spojrzenia. Mało nie westchnęłam z irytacji.
- Tak – odparłam – od paru miesięcy.
Spojrzała na mnie zdumiona. Jej wzrok ześlizgnął się na mój brzuch, szukając zaokrągleń. ‘Za późno’ – pomyślałam. ‘Moje dziecko już samo poluje na łosie.’ Tymczasem dołączył do nas Edward. Teraz sytuacja nabrała rumieńców - biorąc zapewne przykład z Mary.
- To właśnie mój mąż, Edward. Edwardzie poznaj Mary, moją dawną znajomą z Phoenix.
- Witaj Mary – odparł Edward z (celowo!) oszałamiającym uśmiechem. Jednocześnie objął mnie w talii i wręczył bilety. – Mam nadzieję, że nie czekałaś zbyt długo, kochanie – powiedział do mnie, niemal przepraszającym tonem. W jego oczach zamigotał jakiś złośliwy ognik. Niedostrzegalnie dla Mary uśmiechnął się kpiąco. Zrozumiałam, że czyta w jej myślach. Miałam nadzieję, że opowie mi o nich.
Tymczasem wystarczyło wyczytać je z jej twarzy.
Pożerała Edwarda wzrokiem, lustrując jego postać od stóp do głów. Zachłannie wpatrywała się w jego nieludzko piękną twarz i rozpaczliwie usiłowała znaleźć wyjaśnienie, które usprawiedliwiałoby fakt, że owo bożyszcze należało to tej głupiej niezdarnej Belli.
Sekundy mijały, a Mary wciąż nie zdobyła się na jakąkolwiek odpowiedź. Opamiętała się jednak i potrząsając głową, wybąkała niepewne „cześć”. Musiałam się powstrzymywać, żeby nie wybuchnąć śmiechem. I choć mina Edwarda nie zdradzała nawet śladu drwiny, na dnie jego złocistych oczu czaiło się rozbawienie. Żałowałam, że nie mogę poznać jej myśli – byłam ciekawa czy nadal uważała mnie za równie mało interesującą, co dawno temu w Phoenix. Być może jednak nic się nie zmieniło i znów zapomniała o mojej obecności. Tym razem jednak i to było źródłem mojej satysfakcji. Edward był mój i nikt na świecie nie mógł mi go odebrać. W chwilach takich jak ta byłam mu niewysłowienie wdzięczna za decyzję o ślubie.
Jakby podążając za moimi myślami wzrok Mary ześlizgnął się na nasze splecione dłonie i połyskująca na moim palcu obrączkę. Pokręciła głową z niedowierzaniem.
- No, Bella… trzeba przyznać, że poszczęściło ci się po tym jak wyjechałaś z miasta – powiedziała, odzyskując najwyraźniej zdolność mówienia pełnymi zdaniami. – Wygląda na to, że dużo się zmieniło.
- Zmieniło się chyba wszystko – odparłam zgodnie z prawdą. Nie przypominałam sobie, by choć jedna rzecz była nadal taka sama, jak wtedy gdy mieszkałam w Arizonie. A Mary chyba to dostrzegała. Z ociąganiem odrywając wzrok od Edwarda, spojrzeniem pełnym niechętnego uznania lustrowała moją postać. Moja metamorfoza musiała wydawać jej się jeszcze bardziej nieprawdopodobna niż Jessice czy też mnie samej. Dziwiłam się, że w ogóle mnie rozpoznała.
- Co cię tu sprowadza, Mary? – spytałam, próbując nie dopuścić do tego by zauważyła jakieś wampirze oznaki. Rzuciła mi roztargnione spojrzenie.
- Pracuję w Nowym Yorku od kilku tygodni, a ten bilet dostałam od znajomej. Rozchorowała się, a szkoda jej było zmarnować bilet. – wzruszyła ramionami. – Nie miałam tyle szczęścia co ty, nie stać mnie, żeby przyjść to za swoje. – stwierdziła chłodno.
Pomyślałam o tym jak bardzo los potrafi być przewrotny. Teraz to ona zazdrościła mi tego kim byłam, czując się gorszą w całej rozciągłości.
Edward zerknął za zegarek.
- Cóż, drogie panie, sadzę, że powinniśmy iść zająć swoje miejsca. Przedstawienie niebawem się zacznie – stwierdził tym swoim aksamitnym głosem. Wyobraziłam sobie co właśnie działo się z biedną Mary i zdusiłam chichot.
Moja dawna znajoma miała bilety na parterze, a my na balkonie więc rozeszliśmy się w przeciwnych kierunkach. Czułam jej spojrzenie na moich plecach i celowo nadałam swoim ruchom nieco drapieżnej gracji. Edward tylko zaśmiał się cicho i pokręcił głową.
- Myślałem, że to Tanya wspięła się latem na wyżyny zazdrości, ale teraz widzę, że daleko jej do klasy Mary. – kpiąco wygiął kąciki ust. - Sądziłem też, że tylko my jesteśmy jadowici, ale myślę, że jej myśli mogłyby zabijać równie skutecznie – szepnął rozbawiony, kiedy sadowiliśmy się w fotelach.
Dopiero kiedy uniosła się kurtyna i wybrzmiały pierwsze nuty utworu rozpoczynającego spektakl, uświadomiłam sobie jakie przedstawienie wybrał dla nas Edward. Musiał widzieć je w swoim życiu już z milion razy, więc tkwił tu ze względu na mnie.
Siedziałam nieobecna, a na scenie trwało „Jezioro łabędzie”.

 

 

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin