Dr Pierre Dukan - Nie potrafie schudnac.doc

(816 KB) Pobierz

Dr Pierre Dukan

Nie potrafię

schudnąć

tłumaczenie Catherine Walewicz-Bekka

Wydawnictwo Otwarte Kraków 2008

1

 


Tytuł oryginału: Je ne sais pas maigrir

Copyright © Flammarion, 2000

Copyright © for the translation by Catherine Walewicz-Bekka

Projekt okładki: Jarek Kozikowski

Fotografia na okładce: Copyright © by Stock.XCHNG / lusi

Opieka redakcyjna: Eliza Kasprzak-Kozikowska

Opracowanie typograficzne książki: Daniel Malak

Adiustacja: Janusz Krasoń / Studio NOTA BENE

Korekta: Anna Szczepańska / Studio NOTA BENE

Łamanie: Agnieszka Szatkowska-Malak / Studio NOTA BENE

ISBN 978-83-7515-017-9

www.otwarte.eu

Zamówienia: Dział Handlowy, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Bezpłatna infolinia: 0800-130-082

Zapraszamy do księgarni internetowej Wydawnictwa Znak,

w której można kupić książki Wydawnictwa Otwartego: www.znak.com.pl

 

 

 


Saszy i Mai,

Mai i Saszy

moim dzieciom,

które ofiarowały mi drugie istnienie

w zamian za życie, które im dałem

Krystynie, mojej żonie,

bez której nie byłoby tej książki

Sylwii i Maurycemu, którzy wciąż przemawiają poprzez moje słowa


Spis treści

Sfowo wstępne

Decydujące spotkanie albo o człowieku, który lubit tylko mięso / 9

Narodziny czterotaktowej diety
Plan Protal / 15

Niezbędne pojęcia z dziedziny żywienia

Trio W - T - B: Węglowodany - Tłuszcze - Biatka / 27

Czyste proteiny

Sita napędowa planu Protal / 41

Plan Protal w codziennej praktyce / 59

Przepisy i jadtospisy w fazie uderzeniowej oraz fazie równomiernego rytmu / 139

Poważna otyłość. Dodatkowe środki zaradcze / 175

Stosowanie planu Protal od dzieciństwa do menopauzy / 195


Stówo wstępne

Decydujące spotkanie albo o człowieku, który lubił tylko mięso

Pierwszy raz zetknąłem się z otyłością jeszcze w czasach, kiedy jako bardzo młody lekarz internista pracowałem w dzielnicy Montpar­nasse i odbywałem specjalizację w Garches na oddziale neurologii pełnym sparaliżowanych dzieci.

Wśród moich pacjentów był tęgi wydawca, wesoły, nieprzeciętnie wykształcony, cierpiący na dokuczliwy rodzaj astmy, z której kilka­krotnie go wybawiałem. Pewnego dnia przyszedł do mnie i usado­wiwszy się wygodnie w angielskim fotelu, który skrzypiał pod jego ciężarem, rzekł:

- Panie doktorze, zawsze byłem zadowolony z pańskiej opie­ki, mam do pana zaufanie, przychodzę dziś prosić, aby mnie pan odchudził.

Wiedziałem wówczas o żywieniu i otyłości tylko tyle, ile mnie na­uczono na studiach, a sprowadzało się to do proponowania nisko-kalorycznych diet w postaci miniaturowych posiłków przypomina­jących pod każdym względem normalne dania, tyle że w lilipucich porcyjkach, które wywoływały uśmiech na twarzach osób otyłych i skłaniały je do ucieczki. Ci hulajdusze, przyzwyczajeni do życia roz­rzutnego w każdym tego słowa znaczeniu, dostawali gęsiej skórki na myśl o wydzielaniu sobie tego, co dawało im szczęście.

Plącząc się, usiłowałem się uchylić od tego zadania pod zgod­nym z prawdą pretekstem, że brak mi dostatecznej wiedzy.

-              O jakiej wiedzy pan mówi? Odwiedziłem wszystkich spe­cjalistów w Paryżu, wszystkich najważniejszych „sprawców głodu". Od czasów, kiedy byłem nastolatkiem, zdążyłem już stracić po­ nad trzysta kilo i na nowo je odzyskać. Muszę się panu przyznać, że nigdy nie miałem silnej motywacji, a moja żona niechcący zro­biła mi dużą krzywdę, kochając mnie mimo moich kilogramów. Lecz dziś wpadam w zadyszkę, unosząc powieki, nie znajduję ubrań, które na mnie pasują, i tak naprawdę boję się o swoją skó­rę. - Na zakończenie zaś dorzucił zdanie, które zmieniło bieg mojego życia zawodowego. - Proszę przepisać mi dietę, jaką pan chce, proszę usunąć z niej wszystko, co pan chce, ale nie mięso, za bardzo lubię mięso.

Pamiętam, że odpowiedziałem mu odruchowo i bez wahania:

-               W porządku, ponieważ tak pan kocha mięso, proszę przyjść do mnie jutro rano na czczo, zważę pana i przez pięć dni będzie pan jadł tylko mięso. Proszę jednak unikać mięs tłustych, wie­przowiny, jagnięciny i tłustych kawałków wołowych, jak antrykot i rozbratel z kością. Proszę wszystko piec na grillu, pić, ile się da, i wrócić na czczo za pięć dni, żeby się na nowo zważyć.

-    Dobra, przyjmuję wyzwanie.

Wrócił pięć dni później. Stracił prawie pięć kilo. Nie wierzy­łem własnym oczom, i on też nie. Trochę się zaniepokoiłem, ale był promieniejący, bardziej jowialny niż zwykle, opowiadał o od­zyskanym dobrym samopoczuciu, o chrapaniu, które zniknęło, a moje wątpliwości rozproszył jednym zdaniem:

-              Kontynuuję, czuję się bosko, to skutkuje, a przy tym sma­kuje mi.

I wyruszył w następną pięciodniówkę mięsną, obiecując pod­dać się badaniu krwi i moczu. Kiedy wrócił, był o kolejne dwa kilogramy lżejszy i rozradowany podsunął mi pod nos wyniki badania krwi, które przedstawiały się całkowicie normalnie: ani cukru, ani cholesterolu, ani kwasu moczowego.

W międzyczasie poszedłem do biblioteki wydziału medycy­ny, gdzie starannie przestudiowałem właściwości odżywcze mięs, rozszerzając zainteresowanie do całej rodziny białek, której naj­ważniejszym przedstawicielem są mięsa.

Kiedy mój pacjent przyszedł po następnych pięciu dniach, nadal w wyśmienitej formie i lżejszy o kolejne półtora kilograma, poleciłem mu dorzucić do diety ryby i owoce morza, na co zgo­dził się z ochotą, bo mięso zaczęło mu się przykrzyć.

Kiedy po dwudziestu dniach waga pokazała utratę dziesię­ciu kilogramów, zrobił następne badanie krwi, którego wyniki były równie uspokajające co poprzednie. Poszedłem na całość -dorzuciłem mu pozostałe produkty białkowe, wprowadzając do diety przetwory mleczne, drób, jaja, a dla własnego spokoju po­leciłem mu zwiększyć ilość napojów i przejść na trzy litry wody dziennie.

Znudził się w końcu i zgodził na dodanie warzyw, których przedłużający się brak zaczął mnie niepokoić. Wrócił pięć dni później, nie straciwszy ani grama. Był to dla niego argument, aby zażądać ode mnie powrotu do jego ulubionej diety i protein, któ­re mu zasmakowały i w których cenił przede wszystkim całkowity brak ograniczeń dotyczących mięsa. Zgodziłem się, pod warun­kiem że będzie stosował tę dietę na przemian z pięciodniowy­mi etapami, w których występować będą warzywa. Pretekstem było ryzyko braku witamin, w co nie uwierzył, ale się zgodził, zauważywszy u siebie zwolnione przechodzenie treści jelitowej na skutek niedoboru błonnika. W ten sposób narodziła się na­przemienna dieta proteinowa oraz moje zainteresowanie otyło­ścią i wszelkiego rodzaju nadwagą. Zmianie uległ też kierunek moich studiów i życia zawodowego.

Po rozpoczęciu praktyki lekarskiej cierpliwie zalecałem tę dietę, stale ją ulepszałem, nadawałem jej kształt i stwo­rzyłem coś, co obecnie wydaje mi się najlepiej dostosowa­ne do bardzo specyficznej psychiki ludzi otyłych i najsku­teczniejsze spośród pokarmowych diet odchudzających. Jednak z czasem doszedłem do pesymistycznego wniosku, że diety odchudzające, nawet te skuteczne i dobrze prowadzone, nie wytrzymują próby czasu. Ponieważ brak im stabilizacji, ich efekty ulatniają się, w najlepszym wypadku odpływając cicho i powoli, a w najgorszym zamieniając się w poważne przybra­nie na wadze będące wynikiem destabilizacji uczuciowej, stresu, silnych wzruszeń i różnych przykrości.

Chęć wzięcia udziału w tej wojnie ciągle przegrywanej przez większość odchudzających się doprowadziła mnie do skonstruowa­nia muru obronnego przed przedwczesnym przybraniem na wadze, czyli kuracji polegającej na utrwaleniu utraconej wagi, ponieważ po­nowne przybieranie na wadze powoduje zniechęcenie i zdegustowa­nie samym sobą, całkowite zaniedbanie lub ekstremalne utycie.

Ten etap obronny, mający na celu ponowne wprowadzenie, stopniowo, podstawowych składników dopuszczalnego żywie­nia wymyśliłem, aby powstrzymać odwetową reakcję organizmu pozbawionego zapasów. Zęby opanować na jakiś czas jego bunt i umożliwić zaakceptowanie tej fazy, ustaliłem ścisły czas trwania kolejnego etapu diety, proporcjonalny do utraty wagi, łatwy do obliczenia, wynoszący dziesięć dni na każdy utracony kilogram.

Ale po zwycięskim przejściu próby utrwalenia wagi stopniowy powrót przyzwyczajeń pod presją metabolizmu, a przede wszyst­kim nieuchronne pojawianie się potrzeby wynagrodzenia sobie wyrzeczeń i niepokojów tłustym, słodkim i obfitym jedzeniem, zdradziecko wdzierały się do bastionu.

Aby z tym skończyć, musiałem podjąć odpowiednie działa­nia, trudne do zaakceptowania, bo polegające na zakazie ośmie­lającym się nosić nazwę „ostatecznego". Musiałem wprowadzić „hamulec" - znienawidzony i odrzucany a priori przez grubych, puszystych, mniej lub bardziej otyłych i tych z lekką nadwagą, po­nieważ jest rozłożony w czasie i działa wbrew ich potrzebie spon­taniczności oraz wolności. Nie do przyjęcia, chyba że ta wytyczna na całe życie, gwarantująca prawdziwą stabilizację wagi, dotyczy­łaby tylko jednego dnia w tygodniu. Jeden dzień specjalnej diety, ustalony raz na zawsze, niewymienny, diety niepodlegającej ne­gocjacjom, o piorunującym działaniu.

Wtedy odkryłem ziemię obiecaną, gwarancję odniesienia prawdziwego sukcesu, zdecydowanego i trwałego, zbudowane­go na kwartecie sukcesywnych i coraz mniej intensywnych diet, które z czasem, nabierając doświadczenia, powiązałem między sobą, wyznaczając w ten sposób drogę, z której nie można zbo­czyć. Najpierw dieta uderzająca, ścisła, krótka, ale piorunująca, po której następuje dieta równomierna, naprzemienna, przeplatają­ca ostre restrykcje i pauzy, wsparta następnie przez etap utrwala­nia o długości proporcjonalnej do utraconej wagi. W końcu, aby ustabilizować na zawsze tę z trudem zdobytą wagę, środek za­chowawczy, punktowy i skuteczny: jeden dzień „pokuty" w tygo­dniu pozwalający utrzymać osiągniętą wagę pod warunkiem że będziemy tej „pokucie" wierni przez resztę życia.

Zacząłem wreszcie uzyskiwać prawdziwe i trwałe efekty. Mog­łem zaproponować nie tylko samą rybę, ale również wędkę, plan całościowy, który pozwoli otyłym się uniezależnić ode mnie, szyb­ko schudnąć i samodzielnie utrzymać ster.

Poświęciłem dwadzieścia lat na dopracowanie tego pięknego narzędzia, z którego dotąd mogła korzystać tylko niewielka licz­ba osób. Teraz - dzięki tej książce - mogę go zaproponować szer­szej publiczności.

Ten plan adresowany jest do tych, którzy spróbowali już wszystkiego, którzy chudli często - zbyt często - i którzy prag­ną przede wszystkim pewności, że w zamian za wytrwały wysiłek, na który się zgadzają na pewien czas, nie tylko schudną, ale też zachowają owoc swojej ciężkiej pracy i będą żyli swobodnie, z cia­łem, jakiego chcą i do którego mają prawo. Napisałem tę książkę dla nich z nadzieją, że rozwiązanie, które im proponuję, stanie się kiedyś ich rozwiązaniem.

A tym, których już przekonałem, dzięki którym rozwinąłem skrzydła jako lekarz, moim pacjentom z krwi i kości, młodym i starym, mężczyznom i kobietom, a przede wszystkim pierw­szemu z nich, mojemu otyłemu wydawcy, dedykuję tę książkę i tę metodę.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Narodziny czterotaktowej diety

Plan Protal

Minęło dwadzieścia pięć lat od spotkania z otyłym wydawcą, które zmieniło bieg mojego życia. Od tego czasu poświęciłem się zgłębianiu zasad żywienia i pomagam mniej lub bardziej otyłym schudnąć oraz ustabilizować wagę.

Jak większość moich kolegów lekarzy wykształcony zosta­łem w kartezjańskiej, bardzo francuskiej szkole umiaru i rów­nowagi, szkole liczenia kalorii i diet niskokalorycznych, gdzie wszystko jest dozwolone, ale w umiarkowanych ilościach.

Kiedy wkroczyłem na ten teren, piękna teoretyczna kon­strukcja oparta na szalonej nadziei, że możliwe jest przepro­gramowanie otyłego oraz jego ekstrawagancji żywieniowych i zrobienie z niego urzędnika skrupulatnie liczącego kalo­rie, rozpadła się z trzaskiem, a to, co wypracowałem i obec­nie stosuję, zrozumiałem i rozwinąłem w codziennym kon­takcie z ludźmi z krwi i kości, z mężczyznami, lecz częściej z kobietami, w których kipiały wręcz pragnienie i potrzeba jedzenia.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin