Dodziuk Anna - Psychologia podręczna III.docx

(101 KB) Pobierz

tytuł: "Psychologia podręczna III"

autor: Anna Dodziuk

tytuł tomu: "Pokochać siebie"

 

DROBNEJ KOREKTY DOKONAŁ: dunder@kki.net.pl

 

 

 

"Nie zapomnij o radości"

 

Dzień dobry, mój kochany.

Znajdź trochę czasu na to, by być szczęśliwym! Jesteś cudem, który żyje,

Który rzeczywiście istnieje na ziemi.

Jesteś kimś jedynym, niepowtarzalnym,

nie można cię z nikim pomylić.

Czy wiesz o tym?

Dlaczego się nie zdumiewasz,

nie podziwiasz,

nie cieszysz się swym istnieniem

i istnieniem innych wokół ciebie?

Czy to tak oczywiste,

czy to nic nadzwyczajnego,

że żyjesz,

że możesz żyć,

że dano ci czas,

abyś śpiewał i tańczył,

czas, abyś był szczęśliwy? (...)

 

Phil Bosmans: "Nie zapomnij o radości".

Pallotinum Warszawa 1990

 

Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy przeczytali maszynopis i podzielili się ze mną swoimi uwagami: Agnieszce Korzeniewskiej, Mai Lis, Grażynie Płachcińskiej, Piotrowi Fijewskiemu, Włodkowi Kameckiemu, a zwłaszcza Andrzejowi Goszczyńskiemu, który od paru lat jest cierpliwym i bardzo wnikliwym pierwszym czytelnikiem tego, co przetłumaczę lub napiszę.

Wiesz, zajmuję się tym już prawie 20 lat i ciągle nie mogę się nadziwić. Aż trudno uwierzyć, jak źle ludzie myślą o sobie i jak źle sami siebie traktują. Zrób mały eksperyment: powiedz paru znajomym komplement, a zobaczysz, ile wysiłku włożą w to, żeby go "unieważnić" - udowodnić Ci, że są brzydsi i głupsi niż myślisz, a ciuch, który Ci się spodobał, to stara szmata. A co Ty robisz, kiedy ktoś Tobie powie coś miłego albo Cię pochwali? Co Ci wtedy przychodzi do głowy? Czy natychmiast zaczynasz szukać argumentów, żeby udowodnić sobie, że to nieprawda? Jeżeli tak, to myślę, że nie lubisz też patrzeć na siebie w lustrze. Jedna moja koleżanka wróciła po długich wakacjach na zabitej wsi w bardzo dobrym humorze i stwierdziła, że najlepszy był nie wspaniały las dookoła, nie piękny widok na Tatry ani zatrzęsienie grzybów, które uwielbia zbierać - tylko fakt, że nie było tam lustra i przez dwa miesiące nie musiała na siebie patrzeć.

Chcesz przyglądać się temu dalej? Sprawdź jeszcze coś, tym razem u siebie. Zaznacz we właściwych miejscach odpowiedzi na pytania i połącz je linią tak, żeby tworzyły wykres. Jakie uczucia odczuwasz do samego siebie?

W tym celu użyj poniższej skali skali:

1. Nigdy.

2. Wyjątkowo.

3. Rzadko.

4. Czasem.

5. Często.

6. Prawie zawsze.

W stosunku do swoich uczuć:

1. Miłość, sympatia do samego siebie.

2. Uczucia mieszane (do samego siebie).

3. Niechęć, nienawiść do samego siebie.

Przeanalizuj swoje odpowiedzi. Po przeczytaniu książki odpowiedz ponownie na postawione wyżej pytania.

Chciałam Cię prosić, żebyś to zrobił nie tylko dla siebie, ale i dla mnie. Może się kiedyś spotkamy, wtedy poproszę Cię, żebyś mi powiedział, czy była jakaś różnica - jeśli tak, to znaczy, że udało mi się wpłynąć na zmianę Twojego autoportretu. A na tym mi zależy, bo mam taki oto ambitny zamiar: żebyś nie tylko dowiedział się czegoś o sobie, ale też żeby coś się w Tobie zmieniło. Żeby Ci było łatwiej i weselej żyć. W największym skrócie można to ująć tak. Myślenie o sobie może dodawać Ci skrzydeł, a może je obcinać. Może być motorem, który dostarcza Ci energii do życia, realizowania przedsięwzięć, pomysłów i marzeń, a może być kulą u nogi, bagażem, z powodu którego wszystko przychodzi Ci z trudem, rzadko coś się udaje, a marzenia nie spełniają się nigdy. Najczęściej myślimy o sobie źle, chociaż zwykle nie przyznajemy się do tego przed ludźmi, a nawet przed sobą. Ponieważ wiele lat temu, zaczynając pracę jako psycholog w poradni rodzinnej przekonałam się, że wszystkim Ilekroć miałam na ten temat wykład czy jakieś spotkanie - a sprawa poczucia własnej wartości jest moim hobby i mówiłam o tym do setek słuchaczy - zadawałam zebranym prościutkie zadanie: prosiłam, żeby dokończyli zdanie, składające się z własnego imienia i słowa "jest". W moim przypadku brzmiało to "Ania jest...". Oni mieli na "trzycztery" złapać pierwszą myśl jaka odruchowo przyjdzie im do głowy.

Otóż niezależnie od tego, czy byli to pacjenci, którzy mieli jakieś kłopoty ze sobą, psycholodzy szkolący się w lepszym pomaganiu innym czy też po prostu ludzie zainteresowani poznawaniem siebie, którzy przyszli "z ulicy" do jakiegoś domu kultury - zawsze reakcja była taka sama. Najpierw poruszenie, szmer, wyraźne zaskoczenie na wielu twarzach, potem pełen napięcia śmiech albo smutek. Niektórzy zaczynali niecierpliwie trącać sąsiada, żeby natychmiast zwierzyć się ze swojego odkrycia.

Oczywiście tak mocna reakcja pojawiała się nie u wszystkich, ale u znacznej większości. Znalazło się zawsze parę osób na tyle odważnych i otwartych, żeby podzielić się tym, co im wyszło. Mogłoby się wydawać, że pojawią się tu głównie takie określenia, których używamy zapytani o charakterystykę jakiejś osoby. Kto to jest Kowalczyk? Młody facet z Poznania, nauczyciel, żonaty. Albo sprzedawczyni z naszego sklepu osiedlowego, starsza pani. Jednak wśród setek odpowiedzi, jakie zdarzyło mi się słyszeć, zawód ani miejsce zamieszkania nie występowało nigdy, płeć i wiek tylko parę razy, podobnie stan rodzinny. Określenia, jakie padały, to nie były informacje, lecz oceny. I to oceny w znacznej większości negatywne: "Piotrek jest głupi", "Basia jest brzydka", "Józek jest do niczego". Czasem bardziej rozwinięte bardziej szczegółowe - niektórym na przykład przychodziło do głowy zdanie "Krysia wszystko gubi" albo "niczego nie potrafi doprowadzić do końca".

Robię ten eksperyment już kilka lat i nadal szokuje mnie, jak duży jest procent osób z takimi negatywnymi ocenami wśród zgromadzonych na dowolnej sali. No dobrze, nie ma się czemu dziwić, kiedy siedzą tam ludzie z jakimiś problemami: alkoholowymi, małżeńskimi, z trudnościami w szkole (daję takie przykłady, bo z kłopotami tego rodzaju najczęściej miałam do czynienia). Ale również kiedy grupy były dobierane pod innym kątem - młodzież z warszawskiego klubu osiedlowego, studenci, dokształcający się pracownicy socjalni - zawsze określenia "na minus" przeważały nad pozytywnymi i była to przewaga miażdżąca. A co z Tobą? Czy już sprawdziłeś, co masz w głowie na własny temat? Możesz powiedzieć, że to się rozpisuje na całe mnóstwo różnych szczegółowych ocen. To znaczy: co myślisz o sobie jako o człowieku w ogóle albo jako o kobiecie czy mężczyźnie jakim jesteś synem, jaką matką, jakim pracownikiem. Jak gotujesz, pływasz, całujesz, jak sobie radzisz w towarzystwie, czy umiesz zbierać grzyby, co myślisz o własnych zdolnościach do uczenia się języków obcych. To prawda, w każdym z tych obszarów masz jakąś samoocenę, myślisz o sobie dobrze albo źle. Każdy z nich zresztą i niezliczone inne można by dzielić na jeszcze mniejsze cząstki.

Ale masz również - jak każdy - pewien syntetyczny obraz, jakieś ogólne poczucie na własny temat. U amerykańskiego psychoterapeuty Erica Berne'a nazywało się to poczuciem, czy jestem O.K. czy nie O.K., czy jestem w porządku, czy nie. Można o tym mówić jeszcze inaczej, mianowicie: jaki mam stosunek do samego siebie? Czy siebie akceptuję, lubię, kocham? Czy godzę się na siebie takiego lub taką, jaka jestem? Co jestem wart czy warta? (Niestety, mam z tą książką pewien kłopot w zdaniach takich jak dwa poprzednie trudno za każdym razem używać i rodzaju męskiego, i żeńskiego. Po długich wahaniach zdecydowałam się konsekwentnie zwracać się do Ciebie w rodzaju męskim, ponieważ wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni do określonego sposobu czytania. Otóż jak myślę - zdanie "jesteś dobra" zostanie tylko przez kobiety odczytane jako skierowane do nich, zaś "jesteś dobry" brzmi naturalnie zarówno dla mężczyzn, jak i dla kobiet. Andrzej, mój przyjaciel i recenzent, któremu zwierzałam się z tej trudności, trochę mnie pocieszył: "Przecież zwracasz się do człowieka, a człowiek w naszym języku jest rodzaju męskiego").

Mnie samej, muszę Ci powiedzieć, jako uzupełnienie zdania "Ania jest..." przez wiele lat pojawiało się "głupia" albo "brzydka". Mówię to, bo chcę, żeby było jasne, że problem niskiej samooceny znam nie tylko z pracy z pacjentami i psychologicznej literatury - gdzie ostatnio poświęca się tej sprawie coraz więcej miejsca - ale też z własnych przeżyć. Udało mi się wiele poprawić, mój autoportret jest coraz lepszy. Z tym, że w trakcie tej niełatwej pracy uprzytomniłam sobie coś ważnego: że negatywne myślenie o sobie to sprawa nie tylko indywidualna, ale i społeczna. Mówić - i myśleć! - o sobie dobrze jest czymś nieładnym, nietaktownym, tak nie wypada. Człowiek boi się, że zostanie uznany za chwalipiętę, narazi się na zarzut wywyższania się albo pychy.

Nie ma zwyczaju nie tylko chwalenia siebie, ale też innych. Skrytykować, powiedzieć "całą prawdę prosto w oczy", wytknąć błędy i niedostatki - tak, to się ceni. Jesteśmy przesiąknięci takimi nawykami. Natomiast rzadko kiedy spotykamy się z pochwałą chwalenia, dostrzegania korzystnych cech i otwartego wyrażania pozytywnych opinii o drugim człowieku. Dlatego nawet jeśli jak powietrza potrzebujesz dobrego słowa, życzliwego zdania o sobie, uznania ze strony innych, to sam uparcie im tego odmawiasz. I oto mamy do czynienia ze społeczeństwem pod tym względem dosłownie wygłodzonym.

Nie da się tego zmienić tak od razu, ale - jak mawiał pewien chiński mędrzec - nawet droga o długości dziesięciu tysięcy li zaczyna się od pierwszego kroku. Napisałam tę książkę dla tych, którzy chcą go zrobić.

Kilkanaście lat temu pracowałam przez pewien czas w zespole jednego z najlepszych polskich psychoterapeutów. Kiedyś rozmawialiśmy o wypisaniu z ośrodka pacjentki z nerwicą, której udało się podczas leczenia pozbyć przykrych objawów nieustannego lęku. Pamiętam smutne słowa szefa: "Ona jest młoda, ładna, inteligentna ale tak strasznie źle myśli o sobie. Anka, co ja mam zrobić?"

Wzięłam sobie to pytanie mocno do serca i przez następne piętnaście lat szukałam odpowiedzi na nie. Czytałam książki, analizowałam własne przeżycia, a przede wszystkim słuchałam ludzi, którzy zdecydowali się zajrzeć w siebie i coś w sobie zmienić. Poszukiwania wciągały mnie coraz bardziej i nie wygląda na to, żebym miała ich zaprzestać, bo ciągle odnajduję jakieś nowe cegiełki, z których buduje się odpowiedź. W każdym razie dzisiaj wiem już na pewno, że niska samoocena to jedna z najważniejszych i najbardziej powszechnych ludzkich dolegliwości. moim pacjentom doskwiera złe mniemanie o sobie, zaczęłam to sprawdzać u innych ludzi.

 

 

Rozdział I: Co naprawdę myślisz o sobie?

 

Czy już wiadomo, o czym właściwie mamy rozmawiać? W języku psychologicznym mówi się o poczuciu własnej wartości, samoocenie albo obrazie własnej osoby. I każdy wie, że najogólniej chodz

i o to, jak przeżywamy samych siebie, czy myślimy o sobie dobrze czy źle, jaki jest nasz prywatny "wewnętrzny autoportret". Ale... co innego patrzeć z zewnątrz, z dystansu, a co innego znaleźć się w skórze człowieka z samopoczuciem typu "mniej niż zero".

 

1. Skomplikowany autoportret

 

Jestem głupia, zła i brzydka; do niczego się nie nadaję, nic mi nigdy nie wychodzi; czy komuś może zależeć na kimś takim jak ja? - niestety, większość ludzi przynajmniej czasami myśli o sobie w ten sposób. Niektórzy nawet zawsze. Najpierw spróbujemy połapać się w tym myśleniu, przeanalizować je nieco dokładniej, rozłożyć na czynniki pierwsze - bowiem każdy plan poprawy sytuacji musi poprzedzać rozeznanie czyli diagnoza. Masz więc i Ty, jak każdy, jakąś ogólną samoocenę. Malujesz swój autoportret w jaśniejszych lub ciemniejszych barwach. Ale ten obraz jest oczywiście znacznie bardziej skomplikowany, złożony z różnych - jeśli tak można powiedzieć - składników czy wymiarów. Myślę, że cztery z nich są najważniejsze:

- powierzchowność, wygląd zewnętrzny, ciało

- inteligencja, mądrość, zdolności

- dobroć, uczciwość, kwalifikacje moralne

- jaką jestem kobietą? jakim mężczyzną?

 

Jest jeszcze piąty ważny wymiar co myślę o sobie w obszarze "jainni". Czy ludzie mogą mnie lubić? Czy warto ze mną być? Czy zasługuję na miłość? Można być przecież pięknym, mądrym i dobrym, a mimo to czuć się bardzo samotnie.

Jedna z moich przyjaciółek zwierzała mi się kiedyś: "Jestem niebrzydka, życzliwie traktuję wszystkich i chętnie im pomagam, głowę mam też nie najgorszą, nauka zawsze szła mi dobrze i w pracy osiągam spore sukcesy. Ale chyba mi czegoś ważnego brakuje. Prawie nie mam przyjaciół, znajomi o mnie zapominają, mężczyźni się mną nie interesują. Strasznie mi tego brakuje". Rozumiem ją, pewnie i Ty ją rozumiesz - trudno cieszyć się życiem bez dobrych kontaktów ze znajomymi, przyjaciółmi, najbliższymi. Spróbuję zastanowić się przez chwilę nad każdym z tych pięciu obszarów - zachęcam Cię do tego samego. Ale przedtem jeszcze parę zdań dla tych, którzy lubią rozważać kwestie teoretyczne. Jeżeli Ciebie to nie interesuje, po prostu opuść ten kawałek i zacznij czytać dalej od następnego.

 

2. Dla tych, co lubią rozważania teoretyczne Czy obraz własnej osoby i poczucie własnej wartości to jest to samo, czy też co innego? - pytają mnie czasami.

 

Otóż moim zdaniem, chociaż na temat tego rozróżnienia została napisana niejedna książka, dla naszych potrzeb można używać tych dwóch pojęć zamiennie.

Co prawda poczucie własnej wartości - i słychać to już w samym sformułowaniu - jest skojarzone z wartościowaniem czyli myśleniem o sobie dobrze albo źle, z plusem albo z minusem. Natomiast obraz własnej osoby mógłby być czymś neutralnym czymś w rodzaju nieoceniającego samoopisu. Tylko że tak nie bywa. Człowiek jest dla siebie zbyt ważnym tematem i sam siebie przeżywa w sposób ogromnie zaangażowany. W związku z tym, gdy próbujesz zrobić nawet najbardziej neutralny opis, sporządzić czysto informacyjny autoportret, to jest on taki tylko pozornie, bo do każdego jego elementu są dołączone jakieś uczucia i oceny. Jeśli czytasz ten fragment, to znaczy, że jesteś dociekliwy i pewnie zechcesz na własnym przykładzie sprawdzić, czy tak jest. Wypisz na kartce dziesięć cech, które charakteryzują Ciebie bądź Twoją sytuację, a potem dopisz do każdej plus albo minus - w zależności od tego, czy to dobrze czy źle, że tak jest. Drugie ważne pytanie: jak się ma poczucie własnej wartości do uczuć wobec siebie samego? Inaczej mówiąc, idzie o to, czy siebie lubisz, czy nie lubisz. Ludzie o niskiej samoocenie czy negatywnym obrazie własnej osoby nie lubią siebie, nie mają do siebie zaufania, brakuje im pewności siebie, kiedy zabierają się do zrobienia czegoś albo kiedy kontaktują się z innymi. Nie musi tak być w każdej sytuacji ani we wszystkich sprawach, ale generalnie tak właśnie jest.

Marzy mi się, żeby ktoś skonstruował przyrząd do mierzenia samooceny. Taki wartościometr na jednym krańcu skali miałby totalną akceptację: lubię siebie, kocham siebie, w całości siebie akceptuję. Na drugim biegunie: w ogóle siebie nie lubię, nic mi się w sobie nie podoba, uważam, że zasługuję wyłącznie na negatywne oceny we wszystkich sprawach. Oczywiście takie skrajne okazy nie występują w przyrodzie, więc ani na jednym, ani na drugim końcu skali mego przyrządu pomiarowego nie znalazłby się żaden konkretny człowiek.

Na "lepszym" nie byłoby nikogo, ponieważ różne niesprzyjające okoliczności i przeszkody życiowe są informacją, że czegoś się nie może, nie wie, coś się nie udaje - i w wyniku zetknięcia z nimi nawet absolutnie jasny obraz samego siebie musiałby ulec przyciemnieniu. Natomiast człowiek z drugiego bieguna, który niczego by w sobie nie akceptował, niczego nie lubił, żywił do siebie wyłącznie niechęć, moim zdaniem umarłby po prostu, pogrążony w głębokiej depresji i apatii.

A więc wszyscy lokujemy się gdzieś pośrodku. Zaś przyrząd pomiarowy chciałabym mieć, bo myślę, że ogólna samoocena stanowi fundament, na którym gorzej lub lepiej buduje się cały gmach swojego życia.

No dobrze - zapytał mnie kiedyś znajomy psycholog - ale czy nie spotkałaś takich ludzi, którzy w zasadzie siebie akceptują, ale jest jakiś obszar, którego nie tolerują, jakaś cecha czy własność, której wręcz nienawidzą i chcieliby ją wyciąć, usunąć? Otóż nie spotkałam. Myślę, że jeśli człowiek absolutnie odrzuca, fundamentalnie nie akceptuje jakiegoś kawałka samego siebie, to ten fakt musi rzutować na całość. Ludzie z dobrym stosunkiem do siebie są tolerancyjni i ta tolerancja obejmuje również ich samych. Powiadają: ja jestem w porządku, a moje słabości, wady czy nieudolność znoszę i godzę się z nimi albo próbuję je poprawiać.

Ale dość teoretyzowania. Wróćmy do samooceny w pięciu najważniejszych wymiarach.

 

3. Nie każda jest jak Wenus, nie każdy jak Apollo

 

Byłam kiedyś uczestniczką grupy rozwoju osobistego dla kobiet, gdzie ważnym tematem - jak zwykle w kobiecych grupach - była atrakcyjność fizyczna. Dla niektórych najważniejsza była twarz, dla innych zgrabna sylwetka. Przy bardziej szczegółowym rozważaniu kompleksów okazało się, iż jednej zatruwa życie fakt, że ma nie dość szczupłe nogi, drugiej - za duży brzuch i pupa, kolejnej - za mały biust (ta miała zresztą w grupie swój "negatyw" - dziewczynę, która uważała za niewybaczalną wadę swojej urody biust zbyt wydatny). Miały jeszcze nie takie nosy, ręce, oczy, no i oczywiście włosy.

Muszę tutaj zrobić dygresję na temat włosów. Wyczytałam gdzieś opis pracy z grupą młodzieży, w której coś się zgadało na temat włosów. Nie było tam ani jednej osoby, która akceptowałaby to, co ma na głowie.

"Ludzie w tej grupie mieli włosy najróżniejsze: byli bruneci i szatyni, blondyni; o włosach prostych i kręconych, długich i krótkich - nikomu nie podobały się takie, jakie ma. Wszyscy się ich wstydzili. Każdy próbował coś z nimi zrobić, ale nikomu nic nie wychodziło. Myślę, że wszyscy czujemy się nieswojo w sprawie swego wyglądu zewnętrznego i jakoś się to wiąże z włosami. Włosy są śmieszne. Kupa czegoś takiego wyrasta ci z głowy. I masz coś z nimi zrobić. Są pewne reguły, których należy przestrzegać, tylko nikt dobrze nie wie jakie". (Tim Jackins: Wstyd - nie trzeba się z nim liczyć, tylko odreagowywać. "Nowiny Psychologiczne" nr 1-2 (66-67), 1990, s.161). Zaczęłam po cichu sprawdzać i po paru latach musiałam zgodzić się z opinią autora tamtego artykułu: prawie nie zdarzają się ludzie - i kobiety, i mężczyźni - zadowoleni ze swoich włosów. I niemal całej reszty.

Jestem pewna, że nie ma wśród moich czytelników nikogo, kto nie uważałby, że ma jakąś fundamentalną skazę na urodzie. Odstające uszy czy za duże stopy to coś, czym sami jesteśmy gotowi latami zatruwać sobie życie. I co ciekawe, obiektywność nie ma tu nic do rzeczy. Spotkałam przy różnych okazjach dziesiątki bardzo atrakcyjnych kobiet i mężczyzn, którzy uważali, że są okropni. Na szczęście pracuję głównie z grupami i okazuje się, że jeśli kilka osób w grupie wypowiada się o kimś pozytywnie, to ów ktoś musi zmienić nastawienie do siebie, chociaż trochę uwierzyć, że może się podobać. Tylko niestety w życiu rzadko trafiają się okazje pozbierania takich opinii o sobie. Zresztą jeżeli spojrzeć na całą tę sprawę od innej strony, to okazuje się, że prawie wszyscy powyżej pewnego wieku komuś się w życiu bardzo spodobali. Statystyka jest wysoce wymowna: dziewięćdziesiąt parę procent dorosłych wchodzi w związki małżeńskie, a przecież zwykle mąż czy żona nie jest pierwszą osobą, która zwróciła na nich uwagę. Widocznie za długi nos albo nie taka sylwetka jeszcze niczego nie przekreślają - ważny jest cały człowiek.

W poradni małżeńskiej wielokrotnie pytałam mężów i żony, co im się podoba u drugiej połowy, i najczęściej słyszałam: "Ona cała" albo "Wszystko mi w nim odpowiada". Zaręczam, że nie przychodzili do mnie akurat małżonkowie nadzwyczaj urodziwi, tylko zwyczajni ludzie, niekiedy niemłodzi, niekiedy sporej tuszy. I co z tego? Każdy z nas ma w głowie jakiś ideał urody, zwykle bardzo odbiegający od własnego wyglądu. Tymczasem dla osoby, której się podobasz, atrakcyjne są cechy, na jakie się emocjonalnie i erotycznie "uwarunkowała". A mówiąc prościej, z którymi ma pozytywne skojarzenia.

Dla jednych będzie to typ urody - wtedy ktoś z boku może na przykład zauważyć, że kolejne dziewczyny Grzesia są do siebie dosyć podobne, zawsze blondynki bez biustu, o ostrych rysach i długim nosie. Innych najmocniej pociąga sposób poruszania się albo głos. I podobno wszystkich - zapach, którego zwykle w ogóle nie jesteśmy świadomi. A więc paradoksalnie: jakaś dziewczyna może zadręczać się tym, że ma grube nogi, gdy tymczasem dla mężczyzny jej życia w wyniku określonego uwarunkowania erotycznego pociągające są wyłącznie kobiety z grubymi nogami. W sprawie nóg, jak też innych rzekomo niewybaczalnych felerów urody, polecam wszystkim opowiadanie Witolda Gombrowicza ze zbioru "Bakakaj" zatytułowane "Na kuchennych schodach" (Witold Gombrowicz "Bakakaj", W: "Dzieła" t. I, Wydawnictwo Literackie Kraków - Wrocław 1986). W skrócie: jego bohatera, nieskończenie eleganckiego pana, wysoko postawionego urzędnika Ministerstwa Spraw Zagranicznych latami fascynują nogi sług do wszystkiego, grube i pokraczne jak słupy, o potwornie rozklapanych stopach. Marzy o nich i podgląda je ukradkiem, a z obrzydzeniem myśli o nogach własnej żony, "giętkich jak liana, długich, cienkich w pęcinie". Podsumowanie można zrobić banalne: jeśli chodzi o atrakcyjność zewnętrzną, nie to ładne, co ładne, a co się komu podoba.

To jak jest z Tobą? Czy Ty też jesteś w stanie spojrzeć na siebie od tej strony tylko przez pryzmat za grubych nóg (jeśli jesteś kobietą) albo zbyt słabo umięśnionej klatki piersiowej (jeśli jesteś mężczyzną)? A Twoje piękne oczy? A wyrazista, ładna twarz, niepowtarzalna, jedyna na świecie? A ręce, które na pewno chciałby malować któryś ze starych holenderskich mistrzów albo rzeźbić Wit Stwosz?

Tym, którzy mają szczególne pretensje do losu, że nie wyposażył ich w olśniewającą filmową urodę, chcę zalecić parę minut rozmyślań nad wyglądem zewnętrznym dwojga ludzi sukcesu. Dla zakompleksionych panów - Woody Allen, mały, źle zbudowany, łysiejący okularnik, twarz że pożal się Boże. A w życiu? Wyreżyserował i zagrał w kilkunastu filmach, które ogląda cały świat, rozchwytywany przez elitę intelektualną i kulturalną USA oraz reszty kuli ziemskiej, bogaty do obrzydliwości, romansował z niebywale pięknymi kobietami, przez kilkanaście lat żonaty ze zjawiskowo śliczną Mią Farrow (właśnie się z nią rozchodzi, o czym plotkuje Ameryka i pół Europy). Dla pań - Barbara Streisand, niezgrabna, nieregularne rysy, małe, jakby krzywe oczy i długi nieforemny nos. Co zrobiła z tym wyposażeniem, chyba nie trzeba nikomu mówić. Niezwykle popularna aktorka, sama robi filmy, śpiewa i mimo niemłodego wieku ciągle podbija serca setek nowych wielbicieli.

 

4. Co wiesz? Co umiesz? Co potrafisz?

 

Intrygujące, co też przychodzi Ci do głowy w odpowiedzi na te pytania. Nie sądzę, żeby lawiną napływały myśli o niezliczonych talentach i umiejętnościach. Raczej dwatrzy nieśmiałe pomysły, a i to ze znakami zapytania. Zawsze mnie szokowało, jak wielu ludzi uważa się za nieudolnych czy wręcz tępych. A już prawie każdy jest zdania, że nie ma zdolności do matematyki, nie potrafi nauczyć się języków obcych i na pewno nie umie śpiewać.

No właśnie, jak to jest z tym śpiewaniem? Chyba nie znalazłby się nikt o zdrowych zmysłach, kto gotów byłby powiedzieć o Luisie Armstrongu, że nie umiał śpiewać. A wiesz, że miał wrodzoną wadę strun głosowych i jego słynna chrypka to nie maniera, nie sposób na słuchaczy ani wyrafinowanie artystyczne? Twierdzę, że masz lepszy głos od Armstronga, i w 99% nie mylę się.

Jestem przekonana, że Twoje zdolności umysłowe są wielokrotnie większe, niż sobie wyobrażasz. Skąd to wiem? Z obserwacji dzieci: wszystkie są zdolne, twórcze, łatwo przyswajają nowe wiadomości i łatwo je kojarzą. Niestety, później - w za dużej grupie, w atmosferze konkurencji i ostrego oceniania - zbyt często przestają korzystać ze swoich możliwości, zaczynają źle reagować na samo uczenie się i pozornie głupieją. Pewien psycholog z małego miasteczka opowiadał mi, jak robił sześciolatkom wiejskim tak zwany test dojrzałości szkolnej. Na jednym z obrazków był królik bez oka, dzieciaki miały odpowiedzieć na pytanie, czego mu brakuje. Jakiś bystry maluch powiedział, że ten królik nie ma żarcia, więc śpi. I oczywiście w teście dostał minus, bo odpowiedź przewidziana przez miejskich autorów sprawdzianu była inna. Zawsze mi się przypomina ten królik bez oka i bez żarcia, kiedy zastanawiam się nad tym, jak oduczano nas od myślenia.

Zwłaszcza że wszystkie sprawdziany odbywały się na pewno w atmosferze napięcia i stresu. Tylko nieliczni w takiej sytuacji mobilizują się i zaczynają radzić sobie lepiej niż zwykle. Większość ludzi gorzej się wtedy skupia, myśląc głównie o czekającym ich niepowodzeniu. A przecież bywa inaczej. Wielki pianista Artur Rubinstein, jeden z nielicznych szczęśliwych geniuszy, w swoich pamiętnikach opowiada o tym, jak po raz pierwszy koncertował publicznie.

"Dla rodziców była to niełatwa decyzja, nie miałem jeszcze ośmiu lat (...). Termin koncertu ustalono na 14 grudnia 1894. Rankiem tego dnia cały dom popadł w stan najwyższego podniecenia i tylko ja byłem spokojny i zadowolony. Otrzymałem właśnie piękne, wspaniałe ubranko, z czarnego aksamitu z białym koronkowym kołnierzykiem, toteż czułem się okropnie ważny. Koncert wypadł znakomicie (...). Ponieważ w garderobie artystów już wcześniej zauważyłem wielkie pudło czekoladek, w nader szczęśliwym nastroju wykonałem sonatę Mozarta, a także dwa utwory Schuberta i Mendelssohna, publiczność zaś, złożona głównie z członków mojej rodziny, ich przyjaciół, a także łódzkich melomanów (...) nagrodziła mnie gorącą owacją". (Artur Rubinstein: Moje młode lata. Państwowe Wydawnictwo Muzyczne, Warszawa 1976, s.17).

I w tej dziedzinie - podobnie jak w sprawach wyglądu zewnętrznego - bardziej koncentrujemy się na brakach niż na tym, co nam wychodzi dobrze. Szkoda, że ludzie prawie nie mają wspomnień podobnych do Rubinsteina.

 

5. Uczciwy, dobry, szlachetny

Jak często gryzą Cię wyrzuty sumienia, co? Nie tylko w związku z tym, co zrobiłeś wczoraj albo tydzień temu, ale też parę miesięcy czy parę lat wstecz. Czy kiedy wyrządzisz komuś coś złego, myślisz raczej: "Przykro mi, zdarzyło się, muszę przeprosić", czy też zagłębiasz się w bolesne rozważania o tym, że jesteś z gruntu zły? Gdyby przeciągnąć linię od anioła do diabła i kazać Ci umieścić się gdzieś na niej w zależności od tego, ile masz z jednego i z drugiego, gdzie wypadłoby Twoje miejsce?

Może zawsze, kiedy tylko coś się nie układa - niekoniecznie Tobie, innym też - myślisz sobie: to wszystko przeze mnie. Może czujesz się podobnie jak dziecko z rodziny alkoholika, którego samopoczucie tak opisuje Janet Woititz, amerykańska specjalistka od tego problemu:

"Nie mogłeś się oprzeć wrażeniu, że gdyby cię nie było, nie byłoby wszystkich tych kłopotów. Matka nie walczyłaby z ojcem. Nie byłaby spięta cały czas, nie krzyczałaby, nie byłaby skłonna do wybuchów. Życie byłoby o niebo lżejsze, gdyby cię po prostu nie było. Czułeś się bardzo winny. W pewien sposób już samo twoje istnienie spowodowało tę sytuację: gdybyś był lepszym dzieckiem, byłoby mniej problemów. To wszystko przez ciebie, jednak najwidoczniej nie mogłeś zrobić nic, żeby zmienić życie na lepsze". (Janet Woititz: Dorosłe Dzieci Alkoholików. IPZiT, Warszawa 1992, s.13).

Wszyscy mamy sobie coś do zarzucenia, chodzących ideałów nie ma - i chyba nawet byłyby nieznośne. Moja znajoma dopytywała się kiedyś o pewnego mężczyznę, nazwijmy go Józkiem, który jej się podobał, a ja go dobrze znałam. Zaczęłam opowiadać o jego zaletach, nazbierało się tego sporo i na to ona poprosiła mnie: "Znajdź szybko jakąś wadę, bo zaraz Józek w ogóle przestanie mnie interesować".

Chcę opowiedzieć o jednej rzeczy, która zawsze zdarza się w grupach, jakie prowadzę. Po pewnym czasie uczestnicy nabierają zaufania do innych, coraz więcej mówią o sobie, zaczynają zdradzać wstydliwe tajemnice. Każdy jakąś ma, nie żyjemy wśród świętych, a niektórzy naprawdę nieźle w życiu narozrabiali. Przyznają się do tego, bo chcą sprawdzić, czy mimo to ktoś może ich jeszcze akceptować, nie potępiać, nie skreślać całkiem. Nie mają śmiałości zapytać o to, patrzą w podłogę, boją się rozejrzeć dookoła. Zachęcam wtedy, żeby taki winowajca podszedł do każdego członka grupy, zadał pytanie: "Co teraz o mnie myślisz?" i żeby patrzył na tego kogo pyta. Reakcje są różne, ale najwięcej jest rozumiejących i życzliwych typu: "Wiem coś o twoim życiu i myślę, że trudno ci było postąpić inaczej", "Sama nieraz robiłam podobne rzeczy, ale nie chcę się tym dręczyć do końca życia", "Znam cię i lubię, więc nie przekonasz mnie, że jesteś aż taki okropny".

Okazuje się, że jeśli człowiek sam się osądza, zwykle jest dla siebie znacznie surowszy niż inni. Nie mówię tu o tych, którzy są zawsze pewni swojej racji i znajdują różnorakie uzasadnienia dla własnych świństw i podłości. Mówię o osobach z mizerną samooceną moralną. Te nie są zbyt skłonne do uwzględniania okoliczności łagodzących, a swoje trudności i problemy widzą jako wady czy skazy moralne.

 

6. Jaka z ciebie kobieta? Jaki mężczyzna?

Wyobraź sobie pierwsze spotkanie księcia i Kopciuszka, tylko bez interwencji dobrej wróżki. Może książę nawet się i zakocha, ale Kopciuszek musi mieć niebywałą siłę ducha, żeby chociaż na pięć minut przestać się zajmować swoją podartą sukienką i zaczerwienionymi od domowych prac rękami. Będzie więc albo zachowywać się nienaturalnie, próbując jakoś odciągnąć uwagę księcia od swego mizernego położenia, albo wciąż sprawdzać, czy takie umorusane zero jak ona naprawdę podoba się temu wspaniałemu facetowi. Panna Kopciuszek - tak samo jak jej męski odpowiednik - pełna lęku i niepewna własnej atrakcyjności nie będzie w stanie zdobyć się na spontaniczność, swobodnie dawać ("co godnego uwagi mogłabym mu dać?") ani brać ("cóż może się należeć komuś tak niepociągającemu jak ja?").

Pamiętasz zresztą, jakie plany miał Kopciuszek, zanim nie pojawiła się wróżka? W ogóle nie zamierzał iść na bal. Ty również - jak Cię znam - często w ogóle nie wychodzisz z kąta, boisz się odezwać wyczekująco podpierasz ścianę, zwłaszcza jeśli w pobliżu jest ktoś bardzo dla Ciebie atrakcyjny. Zamiast zachować się jak paw, rozpuszyć najpiękniejsze pióra swego ogona, chowasz się albo uciekasz.

W dodatku na pewno masz w głowie szereg wyobrażeń o tym, jaka powinna być kobieta i jaki powinien być mężczyzna. A te wyobrażenia często Ci przeszkadzają, bo zwykle nie pasują do tego, jaka czy jaki jesteś. Facet ma być silny, twardy, pełen inicjatywy, niczym się nie przejmować. Więc pod groźbą utraty poczucia, że jest prawdziwym mężczyzną, nie może pozwolić sobie na miękkość i ciepło ani chwilową nawet słabość, chociaż na pewno czasem bardzo tego potrzebuje. Kobieta ma być ciepła, na pierwszym miejscu stawiać miłość i rodzinę, nie może być za mądra ani zbyt przedsiębiorcza. Więc boi się okazać złość czy zachować stanowczo nawet w obronie swoich najważniejszych praw, nie wypada jej za bardzo koncentrować się na sprawach zawodowych, wiecznie ma wyrzuty sumienia, że zaniedbuje rodzinę.

Spotkałam u znajomych pewną panią z zagranicy, świetnego lekarza o międzynarodowej sławie, którą zapraszano, żeby jeszcze raz przyjechała do Polski, tym razem na dłużej. Bez zastanowienia odpowiedziała, że nie może tego zrobić swojej rodzinie. Ponieważ miała najwyraźniej ponad 60 lat, z czystej ciekawości zapytałam o tę rodzinę. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że ma męża, również lekarza rozjeżdżającego po świecie i dwie zamężne córki po trzydziestce, które w dodatku mieszkają w innym niż ona mieście. Czyli w rzeczywistości pani profesor nie miała już absorbujących obowiązków rodzinnych, a jednak wciąż gotowa była czuć się nie w porządku jako kobieta, żona i matka.

Wiesz, tak naprawdę nikt dobrze nie wie, na czym polega prawdziwa męskość i kobiecość. Dążąc do tego, żeby to uściślić, próbowano na różne sposoby badać wrodzone psychologiczne różnice między płciami, ale wyniki zawsze wychodziły sprzeczne i niepewne. Zwyczaje czy tradycja też nie dostarczają jasnych wskazówek, raczej - tworząc zdumiewające mieszanki z dążeniem do nowoczesności - są źródłem dodatkowego zamętu. A skoro nie ma jednego wyraźnego modelu mężczyzny i kobiety, dla mnie wynika z tego przynajmniej tyle: masz więcej do wyboru. Twoje cechy, skłonności, zachowania są wystarczająco męskie, nawet jeśli daleko odbiegasz od ideału spartańskiego wojownika, i dostatecznie kobiece, nawet jeśli nie jesteś wzorową strażniczką domowego ogniska ani słodkim kobieciątkiem.

 

7. W kontaktach z ludźmi

Jakie uczucia i myśli towarzyszą Ci, kiedy wybierasz się gdzieś z wizytą? Co sobie wyobrażasz, kiedy masz wkrótce spotkać się z osobą najbliższą Twemu sercu? Na pewno inaczej jest przed pierwszą randką, a inaczej po dwudziestu latach małżeństwa. Ale czy jest to raczej radosne oczekiwanie miłego kontaktu, czy ponure przewidywania czegoś przykrego? "Bezpiecznie czuję się tylko wtedy, kiedy jestem sama. Jak tylko znajdę się w towarzystwie, boję się, że się zbłaźnię, wykonam coś nie tak i zrobi się głupia sytuacja. Ale znowu w ogóle nic nie mówić i nie robić - też głupio. To mnie kompletnie paraliżuje" - tak napisała do mnie kiedyś Kasia, którą usiłowałam korespondencyjnie leczyć z kompleksów. Niestety, listowne poradnictwo nie jest zbyt skuteczne, bo żeby s...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin