Catherine George - Przyjaciółka żony.pdf

(541 KB) Pobierz
9998267 UNPDF
CATHERINE GEORGE
Przyjaciółka
żony
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Burza już przeszła, grzmoty ustały, lecz nadal lało jak
z cebra. I jeszcze nie włączono prądu. Gdy Jo Fielding wy­
siadła z taksówki, ogarnęły ją ciemności, choć oko wykol.
Prędkim krokiem ruszyła w stronę domu, lecz nagle stanęła,
ponieważ usłyszała czyjeś kroki. Odwróciła głowę i ostro
rzuciła przez ramię:
- Kto tam?
W świetle błyskawicy ujrzała wysokiego mężczyznę
w eleganckim płaszczu. Nie wierzyła własnym oczom.
- Ty tutaj?
- Tak. Dobry wieczór, Jo - rzekł Rufus Grierson przyja­
znym tonem. - Przykro mi, że cię wystraszyłem, ale musia­
łem się z tobą zobaczyć.
- Dlaczego tak późno? - zapytała drżącym głosem. - Jest
już po północy. Czy coś się stało?
- Nie, ale chętnie wszedłbym na chwilę. Można?
Patrzyła na niego niezdecydowana.
- No, niech ci będzie - powiedziała niezbyt uprzejmie
i nerwowo zaczęła szukać kluczy. - Nie ma prądu, więc uwa­
żaj na schodach. Mieszkam na ostatnim piętrze.
- Im wyżej, tym lepiej dla figury.
- Ale nie zawsze dobrze dla kręgosłupa - mruknęła za­
sapana. - Zaczekaj na korytarzu, aż przyniosę latarkę.
Zostawiła niespodziewanego gościa na klatce schodowej,
a sama, obijając się o meble, poszła do kuchni. Trzęsącymi
6
się rękoma wyjęła z szuflady latarkę i świeczki. Ustawiła trzy
świeczki na talerzykach, zaniosła je do pokoju i zaprosiła
Griersona do środka.
- Daj płaszcz - rzekła, zdejmując swoje okrycie. - Po­
wieszę oba w łazience.
- Dziękuję. - Rufus rozebrał się i przygładził mokre wło­
sy. - Nie myślałem, że zrobiło się tak późno. Widocznie
straciłem rachubę czasu. Przepraszam.
Jo zaniosła płaszcze do miniaturowej łazienki. Czuła się
zupełnie roztrzęsiona. Poprzednio widziała Rufusa Griersona
przed ponad rokiem. Potem, gdy długo się nie odzywał, do­
szła do wniosku, że tamto spotkanie było ostatnim. Począt­
kowo łudziła się, że zadzwoni, lecz w końcu pogodziła się
z faktem, że już nigdy się nie spotkają. Podejrzewała, że
Rufus nie chce jej widzieć, gdyż zbyt boleśnie kojarzy mu
się z tym, co utracił. Toteż teraz nie rozumiała, dlaczego
nagle się zjawił, jakby znikąd. Z trudem opanowała zdener­
wowanie i wróciła do pokoju.
- Rozgość się, proszę - powiedziała uprzejmie. - Napi­
jesz się kawy?
- Wolałbym coś mocniejszego, jeśli można.
Lekko skinęła głową i przyniosła z kuchni butelkę brandy,
którą matka dała jej na wszelki wypadek, jako lekarstwo.
Postawiła na stoliku dwa kieliszki i poprosiła gościa, by je
napełnił.
- Rozumiem, że ty też się napijesz - rzekł Rufus cicho.
- Symbolicznie, dla towarzystwa. - Miała nadzieję, że
kilka łyków alkoholu wpłynie kojąco na rozdygotane nerwy.
- Bezmyślnie zaproponowałam ci kawę, a przecież wysiadł
prąd.
- Dlatego poprosiłem o coś innego.
Rufus sobie też nalał niewiele alkoholu, ale nawet nie
7
umoczył w nim ust. W milczeniu patrzył na Jo tak długo, że
poczuła się nieswojo, więc otwarcie zapytała, po co. przy­
szedł.
- Miałem służbową kolację w „The Mitre". Widziałem
cię, ale byłaś bardzo zajęta i nie mogliśmy rozmawiać. Dla­
tego przyjechałem pod dom.
- Przecież mogłam nie wrócić na noc - zauważyła logi­
cznie. - Poza tym mogłam już tu nie mieszkać.
- Nie przyjechałem na ślepo, tylko najpierw upewniłem
się, że wrócisz.
- Rozumiem -bąknęła speszona.
- Czy wiesz, jaki dziś dzień?
- Rocznica twojego ślubu -. szepnęła, wpatrując się
w kieliszek i nie podnosząc głowy.
- Więc pamiętasz.
Zatrzepotała długimi rzęsami.
- Jasne, że pamiętam.
- Czyli się nie zawiodłem. Podobno druhny nigdy nie
zapominają o rocznicy ślubu.
Miała wrażenie, że patrzy na nią z wyższością, tak jak
kiedyś. I że jak przedtem czują się skrępowani w swoim to­
warzystwie. Dawniej z konieczności musieli się spotykać,
ponieważ Rufus poślubił jej najbliższą przyjaciółkę, Claire.
- Jak się miewasz? - zapytała po długim, krępującym
milczeniu.
- Jako tako, a ty?
- Tak samo. Bardzo dużo pracuję.
- Czy to pomaga?
- Tak. - Spojrzała mu prosto w oczy. - Przyznaj się ucz­
ciwie, dlaczego przyjechałeś. I to akurat dzisiaj. Myślałam,
że jestem ostatnią osobą, z którą chciałbyś się spotkać.
- A jest wręcz przeciwnie. - Rufus łyknął brandy. - Mo-
8
gę się przyznać, że celowo umówiłem się na dzisiejszą kolację
z klientem, czyli z kimś, kto nie znał Claire. Chodziło mi
o to, żeby o niej nie mówić. To wciąż boli.
Jo nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości.
- Ale kiedy ciebie zobaczyłem, nagle poczułem, że jed­
nak muszę o niej porozmawiać. I że ty jesteś najbardziej od­
powiednią osobą. Dlatego po pożegnaniu klienta, przyjecha­
łem tutaj.
- Tylko po to, żeby wspominać Claire? - Popatrzyła na
niego podejrzliwie. - Przecież zawsze byłeś zazdrosny
o mnie... i o czas, który ze mną spędzała.
- Mylisz się, gruntownie się mylisz. Wasza przyjaźń wca­
le mi nie przeszkadzała. - Zauważył dopalającą się świeczkę.
- Niedługo zgaśnie. Masz duży zapas?
- Nie. Tylko te.
- Możesz pożyczyć od sąsiadów?
- Nie mogę, bo wszyscy wyjechali. Będziemy musieli
obyć się tym, co mam.
- Więc zgaś tamte i zostaw tylko jedną. Wtedy na dłużej
starczą.
Posłusznie zgasiła dwie świeczki. Pokój zatonął w cie­
mności, w której cała sytuacja wydawała się jeszcze bardziej
nierealna. Jo nie mogła uwierzyć, że siedzi sam na sam
z człowiekiem, którego jej przyjaciółka pokochała bez pa­
mięci i poślubiła. Rufus Grierson stanowił idealną partię dla
Claire Beaumont. Rodzice pragnęli dla niej takiego właśnie
męża: wziętego adwokata i bardzo przystojnego mężczyznę.
Jo pamiętała swe obawy przed pierwszym spotkaniem
z przyszłym mężem przyjaciółki. Była prawie pewna, że
Grierson nigdy jej nie zaaprobuje. Wydawało się jej niemo­
żliwe, aby tradycyjnie myślący, dobrze sytuowany prawnik
akceptował dziennikarkę, która musi dorabiać i dlatego pra-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin