Wierna11.txt

(10 KB) Pobierz
94






























  11
  Pewnej nocy wiosennej gwałtowna ulewa zdawała się zatapiać wiat. Potoki deszczu
  dudniły po dachu i pluskały za okiennicami na głucho zawartymi. W pokojach panowała
  nieprzenikniona ciemnoć. Panna Salomea od wielu godzin leżała bez snu na swym posłaniu
  w dużym salonie. Drzwi od Odrowšża były przymknięte, gdyż zawsze teraz te drzwi, idšc
  spać, przywierała. Wszystkie myli nieszczęliwe, z miłoci wyrosłe, rozpostarły się nad niš
  w tej nocy głuchej i potwornej. Zdawało się, że kršżš jak przeklęta czereda dookoła pocieli,
  że kolawe palce zapuszczajš we włosy i wynoszš głowę ze snu. Co poczšć? Co
  przedsięwzišć? Jak wyjć ze sprzecznoci i dać sobie radę? Jakimże rodkiem umierzyć
  niezwalczone cierpienia serca, zadusić szlochy i ciskanie się lepe wewnętrznej potęgi bólu?
  Już w tej nocy tysišc razy odważała się na rozmaite uczynki. Uciec z tym człowiekiem!
  Zginšć z nim gdzie w bitwie, w jakim dzikim, zwierzęcym, icie moskiewskim zdarzeniu!
  Skonać z nim razem, tutaj lub gdzie indziej  byleby tylko samej w tym miejscu bez niego nie
  zostać!
  Jakże to będzie? Nie wiedzieć, dokšd poszedł, i nie wiedzieć, co się z nim stało! Przybył
  obcy człowiek, a stał się wszechwładnš siłš, która w duszy rzšdzi i wiat sobš napełnia.
  Terazże czekać na wieć i nie doczekać się nigdy niczego! Żyć, gdy go nie będzie, skoro on
  jest życiem! Być w tym samym miejscu i wspominać każdš chwilę, przeżywać po wtóre
  wszystkie wypadki  i nadaremnie czekać, czekać na jakš zbójeckš wieć! Każda rzecz
  przestanie być sobš  stanie się obrazem albo wspomnieniem. Czy znowu  dowiedzieć się,
  że gdzie jest, ocalał, ale jest z innš kobietš, mieszka tam i tam... Spostrzegała poprzez nocny
  mrok obcš twarz, oczy kobiece w jego oczy wpatrzone, i umierała od tego widoku w
  najgłębszej męczarni. Och, jakże znieć takie cierpienie?
  Porywała się tedy ze swego legowiska do jakiego dzieła, które by go jej oddało. Przecie
  on jeszcze jest! Tu, za przymkniętymi drzwiami! Zawołać go półgłosem  i obudzi się.
  Odezwie się cichym, najsłodszym szeptem. Można go widzieć, dotknšć rękoma, mówić i
  słuchać. O, radoci, radoci! Przeżywała szczęcie swoje pieszczšc się nim jak matka
  dzieckiem. Kładła na sercu gorejšcym w płomieniach tę chwilę, która biegła, i kołysała jš na
  łonie swym błagajšc, żeby jak najdłużej, żeby nieskończenie ta chwila trwała! Lecz
  wiadomoć szczęcia wzniosła się jeszcze wyżej i odsłoniła prawdę bezwzględnš, że chwila
  upływa  dzień  noc przeminie, a następna doba to już może ostatnia. I znowu wybuchała
  podnieta: Co czynić? Jaki znaleć ratunek? Jak zaczšć? Co zaczšć? Na co się odważyć?
  Wspominała ojca  i konało w niej serce. Patrzyła w tę miłoć nieustraszonš renicš i
  przeważała jš po tysišckroć dokładnš miarš swojej nowej, nieszczęsnej miłoci. Ta niepojęta
  dla wszystkich siła, to nic  stało się wszystkim i wszystko pochłonęło w sobie. Słyszała
  głosy: Oto Mija! Na tym skończyła! Zwyczajne, pospolite rzeczy, ordynarne dzieje. Puciła
  się z powstańcem, który do domu zaszedł. Nikt jej nie pilnował, więc skorzystała.
  Bezgraniczna, niezgłębiona męka, straszliwa moc miłoci  i ta siła sšdu ludzkiego, co się w
  powyższych zawierała słowach! Jakież okrucieństwo! Jaki szał ludzki! Płomienie biły na
  głowę i serce dziko wrzało. Szlochała w poduszkę.
   Więc cóż uczynić?  Milczeć, zapomnieć  jak to majš zwyczaj nauczać starsze
  niewiasty. Porwała się ze swego miejsca z dzikš rozpaczš: wiedziała, że nie zapomni i że
  sobie rady nie da. Gdy przyjdš te dnie, które w dalekim mroku widziała  udusi się z
  męczarni. To znaczy zapewne rozkaz: Milczeć, zapomnieć! Jakże zapomnieć o tej głowie,
  tych oczach, o tym umiechu, o dwięku jego wyrazów! Jakaż jest na to siła, co jest za
  sposób, żeby zapomnieć? Wiedziała, że takiej siły nigdzie nie ma i że nic na wiecie wydać
  jej ze siebie nie może. Bo jakże wyjšć z duszy cały jej wiat, jak wyrwać wszystko, co tym
  wiatem rzšdzi?
  Postanawiała znowu... Przedsięwzięcia dziwaczne, najbardziej nieprawdopodobne, wobec
  których przed chwilš mróz jej plecy przenikał, wydawały się naturalnymi i łatwymi do
  wykonania. Lecz nim chwila minęła, wyrastał mur rzeczywistoci. Zamykała się brama i z
  prawej i brama z lewej strony, a głuche życia więzienie kładło na ręce kajdany.
  Cóż uczynić z miłociš ojca? Podeptać, odepchnšć? Przyjedzie w nocy i nie zastanie.
  Szczepan go zawiadomi, że tak i tak. Nie zabili jej wrogowie, nie zgwałcili przemocš
  żołdacy  co by dla więtej sprawy z żołnierskš mocš przebolał li Bogu oddał na sšd  lecz
  ohydnie puciła się z powstańcem. Uciekła z nim i gdzie się wałęsa. I oto miłoć ojcowska,
  głębokie, naturalne czucie, jak oddech proste  ukazało się jako złe, jako przemoc i tyrania.
  O, rozpaczy, rozpaczy! Jakże to mogła zrozumieć w sobie, osšdzić  jakš wszechmocš
  pokonać i skarać? Leciała do straszliwego zjawiska, żeby je szarpać i deptać, a nagłym tknięta
  wspomnieniem patrzyła w innš stronę. Ukazywały się cudne widoki. Pojechała z nim, ze
  swym małżonkiem, w dalekie, obce, szczęliwe kraje. Nie ma już tej ohydnej zbrodni, co się
  wród nocy wałęsa po drogach, placach i domach ziemi zdeptanej, kołace do okien i rozrywa
  ludzki sen! Nie ma już tortur poniżenia i zgryzot wstydu, drgania kobiecej nagoci pod okiem
  cudzoziemskich żołdaków! Wycišgnęła ręce w ciemnoć do szczęcia, które było za lekko
  przymkniętymi drzwiami.
  Lecz wycišgnięte ręce chwytał i załamywał los... Musiały się cofnšć. Siedzšc na łóżku z
  głowš nisko zwieszonš, z rozpuszczonymi Włosami, zatopiła w nich palce. A jak włosy
  palcami, tak samo mylš przebierała pasma i widoki swoich zagadnień. Przelotne marzenie,
  szczęliwy mrok uczuć, a omdlałoć woli  poniosły w kraj półjawy, gdzie fakty
  nieprawdopodobne stajš się dokonaniem. Widziała obce miasta, słoneczne krainy. Przesuwali
  się ludzie obcš gwarzšcy mowš. Nawijały się przygody niewiadome duszy, zagadnienia, o
  które jeszcze nigdy nie zahaczała myl. Widziała twarze ludzi, kształty gmachów, barwy pól,
  aleje i zagaja drzew w słonecznej, wynionej stronie. Tam to  daleko  odbywała się
  wędrówka z jej księciem panem...
  Nagle wporód tego połapania dał się słyszeć daleki w domu łoskot, jakby kto strzelił z
  palnej broni albo uderzył z mocš w puste naczynie. Potem nastała cisza tym głębsza i
  zupełniejsza. Włosy zjeżyły się na głowie. Trwoga wionęła przez zmartwiałe dało. Natężony
  a pobudzony słuch powzišł złudzenie nowego huku. Był ten drugi łoskot  czy nie? Zapewne
  był, bo ciało po nim drży jak lić.  Domink!  Jeszcze chwila i co pokojem wionęło, jakby
  się drzwi do wielkiego salonu na ocież a bezszelestnie otwarły. O, Boże! Stoi we drzwiach!
  Czarna postać  biała twarz.
  Zakryła dłońmi oczy, zwinęła się w kłębek, wtuliła głowę w poduszkę, lecz widoku postaci
  nie mogła z oczu wytršcić. Lęk poczšł niš miotać. Co pędziło z miejsca uderzajšc w koci,
  gnšc żebra. Nie mogła! Porwała się na nogi. Przeraliwie krzyknęła.
  Zza przymkniętych drzwi ksišżę odezwał się raz i drugi. Szeptem pytał, co się stało. Czy to
  żołnierze we drzwi łomocš? Plusk deszczu zagłuszał jego słowa, a dudnienie ulewy po dachu
  przeszkadzało rozróżniać wyrazy. Nie wiedzšc ze strachu, co się z niš dzieje, drżšc na całym
  ciele panna Mija wysunęła się z pocieli i w bielinie szła przez ciemnoć, patrzšc rozwartymi
  oczyma we drzwi salonu, gdzie niemal na jawie widziała stojšcš Dominika postać. Jeszcze
  zakrzyknęła i straciwszy rozsšdek dopadła drzwi Odrowšża. Wskoczyła do tego pokoju
  wszystka w ogniach przerażenia, szczękajšc zębami  i z krzykiem. Dopiero tam, gdy stanęła
  obok łóżka powstańca, opamiętała się, co zrobiła. On wtedy, dostrzegłszy białš jej postać w
  ciemnoci, wycišgnšł ręce i trafił na zacinięte dłonie.
   Co się dzieje?  pytał.
   Dominik  wykrztusiła nie mogšc ustać
   Gdzie?
   Tam  za mnš!
   Ależ nie ma nikogo!
   Stoi we drzwiach.
   To złudzenie.
   Przecie rzucał już beczkami.
   Co się też pani wydaje!
   Pan nie słyszał?
   Dzieciństwo! Kadzie porozsychały się stojšc w przewiewnej sali, a teraz od ulewy
  znowu nasiškajš wilgociš i trzaskajš.
   Lepiej tak nie mówić!...
  Gładził pieszczotliwie jej ręce, żeby jš uspokoić. Każde takie pogłaskanie w istocie
  uciszało wzburzenie, lecz zarazem tchnęło językami ognia. Chciała wydostać dłonie z jego
  ršk, lecz ich nie puszczał. Przeciwnie, przycišgał, przygarniał je do siebie  do ust, do piersi.
  Tulił je do swej szyi, do czoła, gładził się nimi po twarzy. Nachyliła się niepostrzeżenie,
  przycišgana przezeń, i uczuła oddech na policzku. Nie mogła odejć, dwignšć głowy.
  Niebiańskie zstšpiło szczęcie, gdy ręce jego opasały jš poprzez bieliznę i pocišgnęły bezsilnš
  w to jego łoże. Radoć niewysłowiona wytraciła do cna rozum, pamięć, wiadomoć,
  odczuwanie ciemnoci, wzrok i słuch. Sama jedna zastšpiła wszystko. Z westchnieniem
  nienasyconej rozkoszy przytuliła się cała wzdłuż do tego człowieka, którego tak kochała! Na
  szept odpowiadała szeptem, na każdy pocałunek pocałunkiem, na każdš pieszczotę
  pieszczotš. Stała się jak niewiedzšca fala morza, która tonie w innej fali  jak powiewny
  obłok, który się w inny obłok zamienia  jak gałšzka drzewiny, co się posłusznie za wiatrem
  kołysze nie wiedzšc, w jakim miejscu i czemu. Rozwišzały się wszystkie myli, ustała trwoga
  przed rozstaniem i straszliwe zagadki proste znalazły wytłumaczenie. Poczęła co mówić o
  mylach, które jš przeladowały, gdy się Sama jedna tarzała po łóżku w tamtym pokoju. Na
  pytanie, czemu od dawna nie przyszła, skoro się bała tak bard...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin