Kazimierz Ko�niewski Rehabilitacja Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 Maj, 1956 Milcza�. Towarzysz Gustaw Wagner milcza�. Zdj�� grube, dwustronnie szlifowane okulary, z kieszeni wyj�� kawa�ek ��tej irchy i starannie przeciera� szk�a. Wykrzywi� si� przy tym � jak krzywi� si� zawsze � i grymas kr�tkowidza zniekszta�ci� du�� kwadratow� twarz, z�o�on� z geometrycznych figur. Od pocz�tku zebrania nie odezwa� si� ani jednym s�owem. Czy�by oczekiwali, �e przem�wi pierwszy? �e prze�o�ony i rozkazodawca Bogdana Kilenia zacznie si� usprawiedliwia�? U�atwi im sytuacj�? Wybawi z k�opotu? Raz jeszcze zadecyduje za nich wszystkich? Nie wiedzieli wi�c, czy w tej chwili jest z nimi solidarny. Kogo popiera, komu jest przeciwny? Czekali na jego zdanie. Czy�by l�kali si� rozbie�no�ci z generaln� polityk� swego resortu? Ale� w�a�nie teraz tworz� j� bardziej samodzielnie ni� kiedykolwiek dot�d. Od niedawna wszystkie decyzje s� nie ustalone, p�ynne, ci�gle si� zmieniaj�ce. Oni jednak, od kt�rych w tej chwili zale�y dostatecznie wiele, nie posiadaj� jeszcze �adnego wsp�lnego pogl�du. Patrz� na niego � siedz�cego w�r�d nich � czekaj�, a� si� odezwie. Ponad konarami drzew roz�o�ystych, g�stych i ci�kich nap�ywa�o ku oknom wysokiego pi�tra majowe powietrze � gor�ce, ju� przedwieczorne. Nie by� to czas sprzyjaj�cy naradom, a przecie� odbywa�y si� one w ca�ym mie�cie, w ca�ym kraju. Przy tysi�cach zielonym suknem ob�o�onych sto��w spierano si� w tej chwili o strategi� oraz pr�bowano ustala� taktyk� najbli�szych tygodni. Wszystko si� zako�ysa�o i bardzo trudno by�o odzyska� zagubion� r�wnowag�. Wzajemnie si� oskar�ano i indywidualnie broniono. Formu�owano pytania i unikano odpowiedzi. Bito si� we w�asne i cudze piersi. Badano atuty, studiowano akta i mozolnie, niezgrabnie stylizowano wnioski. Nikt nie by� pewien swej racji. M�wiono: trz�sienie ziemi. Siedz�cy przodem do okien wzd�u� d�ugiego sto�u narad w skupieniu obserwowali ciemniej�cy b��kit nieba nad Ujazdowem i Czerniakowem. Siedz�cy ty�em zajmowali si� byle czym. Norbert Szper powoli i dok�adnie na czystej kartce papieru rysowa� fantazyjnego smoka, niebiesk� plam� cieniowa� ostre szpony i jeden spiczasty r�g. Franciszek Partum brzu�cem palca systematycznie zbiera� z ciemnozielonej materii niewidoczne dla oczu py�ki. Waldemar Noco� ogl�da� swe kr�tko przyci�te, starannie utrzymane paznokcie. Zazwyczaj nie pozwalali sobie na takie marnotrawienie czasu. Nie po to zwo�ywano egzekutyw�, by celebrowa� wzajemne milczenie. Zbyt d�ugo i zbyt dobrze si� znali � Szper z Wagnerem wyliczali ju� sobie ponad trzydzie�ci lat kontakt�w partyjnych, wsp�pracy, spor�w i zgody, wsp�lnych cel wi�ziennych i wsp�lnej wolno�ci � by zabranie g�osu mia�o ich kr�powa�. Wszyscy oni potrafili okre�la� i uzasadnia� swoje racje. Potrafili � a� dot�d, do dnia dzisiejszego, mo�e do wczoraj jeszcze. Pytanie � tym razem ju� niecierpliwie ponaglaj�ce � postawione przez sekretarza egzekutywy organizacji partyjnej, towarzysza majora Henryka Wrzosa, godzi�o w nich wszystkich. W niego, pu�kownika s�u�by bezpiecze�stwa Gustawa Wagnera, oraz w nich, najbli�szych wsp�pracownik�w i podkomendnych. Wiedzieli, �e nie unikn� odpowiedzi � zreszt� nie wyobra�ali sobie, �e mogliby jej nie udzieli�. Nie zamierzali si� uchyla�, cho� tak bardzo tego w tej chwili pragn�li. �atwo by�o zwr�ci� legitymacj� partyjn� Bogdanowi Kileniowi � literalnie czyni�c zado�� pytaniom postawionym przez Wrzosa. Kile� odbierze sobie zasekwestrowan� przed laty legitymacj� � gdzie indziej b�dzie pracowa�, do innej nale�e� b�dzie organizacji partyjnej, bez najmniejszego wi�c k�opotu, natychmiast, mogli powiedzie�: tak. Wiedzieli jednak, �e manewr z legitymacj� Bogdana Kilenia posiada w tej chwili wag� szczeg�ln�. Ich decyzja b�dzie wskazaniem � czy tego chc�, czy przed tym si� broni� � dla setek, dla tysi�cy towarzyszy czekaj�cych w rozterce i niepewno�ci, aby wreszcie us�ysze�, jak zachowa� si� winni wobec niepokoju politycznego, kt�ry od paru tygodni wstrz�sa krajem. Atako- wano ich urz�d, kt�ry przyzwyczajono si� � i oni przyzwyczaili si� r�wnie� � uto�samia� z parti� i z rz�dem. Rehabilitacja Bogdana Kilenia mog�a sta� si� ich samokrytyk� albo ich samoobron�. Publicy�ci drukowali w gazetach rozdygotane artyku�y. W kawiarniach rzucano oskar�enia � wszystkie i jakiekolwiek. W fabrykach gniewnie analizowano zarobki, a zebrania organizacji partyjnych przemienia�y si� w k��bowisko inkwizytorskich ��da�. Mieli odpowiada� na pytania majora Wrzosa, gdy nagle przesta�y ich obowi�zywa� dotychczasowe miary i kryteria, gdy co godzina musieli rewidowa� dokonane przedwczoraj, powiedziane wczoraj, pomy�lane dzi� rano. Gustaw Wagner milcza�. Ka�dy musia� decydowa� o sobie. Pozostawi� im samodzielno��. Ka�dy z nich � siedmiu cz�onk�w egzekutywy organizacji partyjnej departamentu ministerstwa � zwi�zany by� z dramatem porucznika Bogdana Kilenia. W przypadku tym nie by�o nic osobliwego: sprawa in�yniera Suchowilka � jej tajemnice i jej wa�no�� � znana by�a tylko towarzyszom zajmuj�cym w departamencie stanowiska najwa�niejsze oraz paru innym, kt�rzy stali si� znacz�cymi przez sw�j udzia� w tym misternym, jak im si� w�wczas zdawa�o, a gro�nym, jak to dzisiaj maj� oceni�, planie. Wi�c ich w�a�nie wybierano potem do wielu kolejnych egzekutyw, a� w ko�cu doszli do tej, od kt�rej za��dano generalnego rachunku. Ongi� byli oni przyjaci�mi, prze�o�onymi b�d� kolegami Bogdana Kilenia, bardziej ni� inni pracownicy departamentu prze�ywaj�cy sensacj� jego aresztowania i skazania. Wyrok s�du nie okaza� si� ostateczny � jak zwykle �aden polityczny wyrok. Rzecz znowu wr�ci�a do nich: mieli zadecydowa� o rehabilitacji partyjnej cz�owieka, kt�remu s�dy darowa�y niedawno przewa�aj�c� cz�� kary. Darowanie kary, powoduj�c natychmiastow� wolno��, nie przywraca�o jeszcze obywatelskiej czci. Bogdan Kile� za��da� partyjnej rehabilitacji. Do nich w�a�nie nale�a�o odm�wi� mu jej � lub mu j� przyzna�. Major Henryk Wrzos zaj�kn�� si� leciutko � a jednak us�yszeli i zareagowali � gdy w zagajeniu wypad�o mu u�y� dw�ch s��w: oficer i towarzysz. Czy wszyscy oni wzdrygali si� na my�l o ��cz�cej ich niegdy� wsp�lnocie partyjnej i ideowej? Lata ca�e odtr�cali, grzebali pami�� o swoich dawno usuni�tych i polikwidowanych przyw�dcach, przyjacio�ach, towarzyszach: postarali si� uwierzy� w sprawiedliwo�� oskar�e�, w kt�re uwierzy� im by�o tak trudno, �e wiar� tak� niejeden spo�r�d nich tylko pozorowa�, zak�adaj�c wy�szo�� interes�w spo�ecznych nad losami jednostki. Ju� niemal we wszystko uwierzyli, ju� niemal zapomnieli i pogodzili si�, gdy oto zakomunikowano im o fa�szu, nieprawo�ci i zbrodni. Wezwano ich � rozmaicie to okre�laj�c i nazywaj�c � by w dawno zaginionych znowu uznali najlepszych, najwierniejszych sprawie towarzyszy. Poczuli rado�� i ulg�, lecz r�wnocze�nie ogarn�� ich l�k i zagubienie. Stracili pewno�� dzia�ania oraz pewno�� my�lenia � niezb�dne dla wyrokowania. Spraw� Bogdana Kilenia odruchowo por�wnywali teraz ze spraw� tamtych, oskar�onych o co� zupe�nie innego i przez inne zupe�nie s�dzonych wokandy, gdy oni byli wy��cznie czytelnikami ba�amutnych relacji prasowych. Bogdana Kilenia natomiast s�dzili sami i dobrze znali racje, kt�re spowodowa�y aresztowanie, oskar�enie i wyrok. Dany im zosta� cz�owieczy przywilej w�tpienia w sprawiedliwo�� wykonywan� przez innych � ale czy ktokolwiek kwestionuje w�asn� odpowiedzialno�� i przez siebie okre�lan� miar� sprawiedliwo�ci? Musieli odpowiedzie� na pytanie towarzysza Wrzosa. Domaga� si� tego od nich gwa�townie i coraz natarczywiej � sam b�d�c ju� got�w da� ��dan� przez czasy odpowied�. � Zawsze za pr�dko znasz prawid�owe odpowiedzi na zbyt pospiesznie formu�owane pytania � niespokojnie u�miecha� si� Szper. W rozmowach prywatnych od dawna ju� przerzucali si� spraw� Kilenia � wcze�niej, nim wznowi�a j� decyzja prokuratora, nim s�d uwolni� go z wi�zienia. Ale ich rozmowy by�y tylko unikami. Nawet Henryk Wrzos nie wypowiada� si� jasno i bez w�tpliwo�ci. Omijali wszelkie wyra�ne formu�y. Plastycznie poddawali si� wydarzeniom w kraju, w mie�cie, w partii � uginali si�, odkszta�cali i z powrotem, elastycznie, przybierali kszta�t, jaki wydawa� si� im pierwotny. Czy Kile� by� taki rzeczywi�cie? Jeszcze o tym nikt nie wiedzia� i oni sami tego r�wnie� nie wiedzieli. Zmieniali swe opinie, poprawiali � dla ich poparcia lub dla ich zwalczania odnajdywali coraz to nowe argumenty, mno�yli je, wycofywali raz przyj�te, by nazajutrz do odrzuconych powr�ci�. Gustaw Wagner w rozmowach tych nie bra� �adnego udzia�u. Na koniec jednak pad�o pytanie oficjalne, ostateczne: tak � lub nie? Wydarzenia ��da�y od nich o�wiadcze� mo�liwie najja�niejszych, a rzecznikiem tych wydarze� okaza� si� niespodziewanie pierwszy sekretarz ich egzekutywy, major Wrzos, panicznie l�kaj�cy si�, by nie pozosta� w ariergardzie wypadk�w. Istnia�y terminy �ledztw, s�d�w i wyrok�w � dla rehabilitacji partyjnej takich termin�w jednak nie by�o: nikt dot�d spraw tego rodzaju nie przewidywa�. Po kilkunastu minutach wzajemnego milczenia mogli odroczy� wydanie opinii jeszcze o tydzie�, jeszcze o dwa tygodnie. I jeszcze milcze� o tym przy stole, a gada� poza tym pokojem. �eby zebra� pe�niejszy materia�, �eby gruntowniej przemy�le� spraw� � do kt�rej ju� �adnych wi�cej materia��w nie by�o i nad kt�r� ju� dostatecznie d�ugo rozmy�lali. Znali �onglerk� takich s��w, znakomicie potrafili si� nimi pos�ugiwa� � zar�wno gwa�townie przyspieszaj�c tok dzia�a�, jak i rozwlekaj�c je na miesi�ce, na lata ca�e. W�a�nie teraz, gdy w kraju nie dosz�o ani do pokazowych proces�w schizmatyckich, ani do oskar�e� najpodlejszych � i to w�a�nie okaza�o si� szcz�liwe � poznali dobrodziejstwo zw�oki, zysk...
Poszukiwany