Ragus Zprogupowstałeś.txt

(47 KB) Pobierz
Eryk Ragus

Zprochupowsta�e�...

Do wschodu pozosta�o niewiele czasu. Dziewczyna szybkim krokiem zmierza�a w 
kierunku portu. Odwil� przysz�a nieoczekiwanie i teraz ca�e Stapleport ton�o w 
breji topniej�cego �niegu. Z dach�w starych kamienic strumieniami sp�ywa�a woda, 
rynny ugina�y si� pod jej nadmiarem. Skapuj�ce krople bi�y werblami o asfalt. 
O tej porze sygna�y karetek pogotowia milk�y, milk�y policyjne syreny. Nawet 
kryminali�ci, wyko�czeni ca�onocnym chlaniem i rozbojami, k�adli si� spa�. 
Mi�dzy noc� a dniem istnia�a godzinna przerwa, podczas kt�rej cia�a zdech�ych 
ps�w styg�y, w szpitalach dogorywa�y ofiary napad�w, szczury pierzcha�y do 
kana��w, a kruki rozdziobywa�y resztki padliny. Dzi�ki temu wraz z nadej�ciem 
�witu mieszka�cy Stapleport mogli zasta� w swym mie�cie nale�yty porz�dek.
Do �witu wci�� pozostawa�o nieco czasu, cho� z ka�d� sekund� coraz mniej. 
Dziewczyna, b�d�c tego �wiadom�, sz�a szybko. Podeszwy sfatygowanych but�w 
chlupota�y w ka�u�ach. Na tle nieba zamajaczy�y wielkie magazyny. Niewiele lamp 
ulicznych dzia�a�o, cz�ciowo zast�powa� je blask gwiazd. Raptem szmer kapania 
zosta� rozsadzony przez mro��cy krew w �y�ach wrzask. Nie da�o si� go nie 
s�ysze�, a jednak dziewczyna nie s�ysza�a.
June - tak nazwali j� rodzice, poniewa� urodzi�a si� w czerwcu. Taka w�a�nie 
by�a - zielone oczy pe�ne �ycia, w�osy jak ogie� oraz smuk�a twarz, okraszona 
piegami. Kobieta o nies�ychanym temperamencie, przenikliwym wzroku, wyobra�ni i 
d�oni malarki, pochodz�ca z zapad�ej dziury, nazwy kt�rej cz�sto pragn�a 
zapomnie�. Od male�ko�ci marzy�a wy��cznie o tym, aby na w�asne oczy ujrze� 
wsch�d s�o�ca nad oceanem i uwieczni� go przy pomocy farb. To marzenie wreszcie 
mia�o si� spe�ni�. 
Nie mog�a us�ysze� wrzasku. Natura obdarzy�a j� wspania�ym wzrokiem, ale jako 
zap�at� zabra�a s�uch i g�os. Zreszt�, w tej chwili June niewiele na tym traci�a 
- zaledwie pi�� sekund strachu, pi�� sekund oczekiwania na nieuchronne, pi�� 
sekund, ci�gn�ce si� d�u�ej, ni� ca�a wieczno��. A tak - tylko k�tem oka ujrza�a 
oprawc�, nim ten powali� j� na ziemi�. 
Wpi� si� w jej delikatn�, �ab�dzi� szyj�, jeszcze zanim zda�a sobie spraw� z 
ataku. Poczu�a b�l zrazu s�aby, kt�ry po chwili eksplodowa� jak granat, 
promieniuj�c na wszystkie cz�ci cia�a. Przera�enie doda�o jej si�. Pocz�a rwa� 
si� zapami�tale. Bi�a, drapa�a i gryz�a, lecz krwio�erca nie ust�powa�. Powoli 
traci�a dech. Obraz przed oczami zawirowa�, pociemnia�, cierpienie min�o. 
Ogarn�a j� senno��.
Jeszcze jak przez mg�� zobaczy�a jego twarz, gdy odessa� si�, zaspokoiwszy g��d. 
Zamkn�a oczy, bezwiednie opu�ci�a g�ow�. Wyczu�a, na wp� martwa - by� ranny. 
Wci�gn�a delikatn� wo� g��boko w nozdrza. To mia� by� jej ostatni oddech, lecz, 
zn�w jakby bezwiednie, unios�a si� lekko w kierunku jego ramienia. Gdy tylko 
j�zykiem musn�a posoki, przesta�a nad sob� panowa�.
June ssa�a krew zach�annie, cho� nie potrafi�a jeszcze doceni� jej smaku oraz 
warto�ci. Zarazem uwa�a�a, by nie uroni� ani kropli. A� w ko�cu pad�a zdyszana 
na bruk. Dwie wielkie �zy sp�yn�y po jej policzkach. Oprawca pierzch�. Zosta�y 
tylko b�l, cierpienie, samotno��. Brak zrozumienia dla tego, czym si� sta�a.
* * *
Zegar wybija� p�noc. W rezydencji umiejscowionej na wzg�rzu nieopodal centrum 
Stapleport, zapalono �wiat�o. Wysoki m�czyzna otworzy� okno na pi�trze. Pali� 
fajk�, nie robi�c sobie nic z pot�nie dm�cego wiatru, kt�ry drzewa w ogrodzie 
przygina� do samej ziemi. Mia�o si� wprost wra�enie, i� za chwil� wszystkie one 
p�kn� jak zapa�ki. Deszcz przemieszany ze �niegiem zacina� nieprzerwanie od 
po�udnia. Nikt chyba nie spodziewa� si� takiej odwil�y po ca�ym miesi�cu mroz�w. 
Ogrodowa furtka zaskrzypia�a zawiasami. Na �cie�k�, prowadz�c� do frontowych 
drzwi, wkroczy�o dw�ch m�czyzn. Ich r�wnie� nie ima� si� wiatr. Sk�onili g�owy 
lekko przed gospodarzem, on uczyni� to samo. Przy swej nielichej budowie cia�a, 
we fraku i z fajk�-ber�em w d�oni, wygl�da� dostojnie niczym monarcha.
Go�cie nie pukali. Bezceremonialnie wtargn�li do holu, na wieszaki zarzucili 
mokre p�aszcze. Nie zdj�wszy nawet but�w, p�kolistymi schodami ruszyli na 
pi�tro, plami�c czerwone dywany b�otem. Tego jednego w mie�cie dzi� nie 
brakowa�o.
Ludwik czeka� w swym pokoju, dogaszaj�c fajk�. Kandelabry umieszczone na biurku 
nie rozja�nia�y ciemno�ci tak dobrze, jak �ar�wka, ale on lubi� ten specyficzny 
nastr�j ta�cz�cych cieni. Lubi� �wiat�o delikatne, mistyczne, dzi�ki kt�remu 
m�g� podziwia� pi�kno swego domu. Antyczne meble, arrasy zwisaj�ce ze �cian, 
bezcenne obrazy... Na zgromadzenie wszystkich tych kosztowno�ci po�wi�ci� 
kilkaset lat, podczas kt�rych przew�drowa� �wiat wzd�u� i wszerz. 
Drzwi rozwar�y si�. Zmierzy� wzrokiem przyby�ych. Twarze poprzebijane rz�dami 
kolczyk�w, wymy�lne fryzury, czarne, sk�rzane kurtki i takie� same spodnie, 
obwieszone �a�cuchami. Ludwik nienawidzi� anarchist�w z ca�ego serca. Nie 
pot�pia� ich pogl�d�w, ba! - czasem sam by� im bliski. Nienawidzi� sposobu, w 
jaki je manifestowali. I tego... b�aze�stwa!
Na widok mu�u, �ciekaj�cego z bucior�w, mina zrzed�a mu stokro� bardziej. 
Obrzuci� m�czyzn pogardliwym spojrzeniem, co na nich nie uczyni�o najmniejszego 
wra�enia. Zacisn�� pi�ci, lecz raptem, zdawszy sobie spraw�, �e oni traktuj� go 
tak samo, jak on ich - niczym barwnego pajaca, pow�ci�gn�� sw�j gniew. Jak�e to 
si� sta�o, �e stoimy teraz po jednej stronie! - nieopatrznie zada� sobie w 
my�lach pytanie. Czy kt�rykolwiek z anarchist�w odczyta� je, czy te� nie - nie 
da� tego po sobie pozna�.
- Przyszli�my dogada� szczeg�y - zacz�� wy�szy, Derek, je�li dobrze pami�ta� 
Ludwik. Imienia ni�szego, zazwyczaj milcz�cego, za choler� nie potrafi� sobie 
przypomnie�. - Gdzie i kiedy.
Gospodarz nie odpowiedzia� od razu. Wyra�nie waha� si�.
- Wci�� nie wiem, po co wam...
- Nie tw�j zasrany interes. Umowa jest prosta - dostarczacie towar, my p�acimy i 
po buziaku. Wi�c teraz m�w, gdzie i kiedy - sykn�� Derek, dumnie unosz�c g�ow�.
Ludwik kolejny raz zignorowa� pytanie. Podszed� do okna. Wci�� wia�o mocno, ale 
przyci�ni�te do ziemi drzewa jako� nie chcia�y p�kn��.
- Nie tym tonem, ch�opcze - zacz�� w ko�cu, obserwuj�c rozpaczliw� walk� zapa�ek 
z wichur�. - Nie tym tonem. Rada nie zamierza was tolerowa�. Ja otwieram wam 
drog� do wielkiego �wiata. Jedno moje s�owo wystarczy, aby sprowadzi� tutaj 
zast�py s�dzi�w - odwr�ci� si�. Anarchi�ci s�uchali uwa�nie, cho� sw� postaw� 
wyra�ali co� zgo�a odwrotnego. - Robi� to tylko dlatego, �e chc� mie� �wi�ty 
spok�j. Uszanujcie moj� dobr� wol�.
Na moment zapanowa�a niezr�czna cisza.
- G d z i e i k i e d y - przerwa� j� w ko�cu wy�szy suchym g�osem.
- Jutro, pi�ta, hala numer jedena�cie. A teraz spierdalajcie st�d.
Wyszli. Ni�szy czu�, �e nadal s� obserwowani z okna na pierwszym pi�trze. Furtka 
zaskrzypia�a. Skr�cili. Mi�dzy g�stymi �wierkami czeka�o jeszcze troje. 
* * *
W Stapleport ujawnili si� niedawno, niespe�na rok temu, od razu czyni�c sporo 
szumu. Przez kilka miesi�cy z pierwszych stron lokalnych gazet nie znika�y 
artyku�y, dotycz�ce "zbiorowego samob�jstwa bli�ej nieokre�lonej satanistycznej 
grupy". Tak przynajmniej po d�ugim i �mudnym dochodzeniu spraw� skwitowa�a 
miejscowa policja. Ludwik u�y� wszystkich swych wp�yw�w, aby prawda nie wysz�a 
na jaw. W ostatecznym rozrachunku pomog�o mu niesamowite wr�cz szcz�cie, je�eli 
nazwa� nim mo�na tajemnicze zagini�cie g��wnego �wiadka. 
Nied�ugo po zamkni�ciu sprawy Ludwik otrzyma� list, opatrzony woskow� piecz�ci�. 
Taka korespondencja pochodzi� mog�a tylko od jednej osoby. Pami�ta� jak dzi� - 
gor�czkowo rozerwa� kopert�, rozwin��. Ju� od pierwszych s��w potwierdzi�y si� 
jego obawy.
<i>Ksi��� Stapleport!
Incydent z anarchistami nie mo�e si� wi�cej powt�rzy�. Wasza pob�a�liwo�� w tej 
sprawie jest dla Rady rzecz� zupe�nie niezrozumia��. Przyzwolenie na �amanie 
Maskarady to najwi�ksze z wykrocze�, kt�re b�dzie surowo karane. To pierwsze i 
ostatnie ostrze�enie. Za�atwcie t� spraw� jak najpr�dzej.
Ksi��� Chicago</i>
Na stanowisko Ksi�cia zapracowa� w pocie czo�a, niejednokrotnie ryzykuj�c 
�yciem, a jeszcze cz�ciej je odbieraj�c. Pragnienie obj�cia tego stanowiska 
odczu� dopiero w wieku oko�o (dawno ju� straci� rachub�) czterystu lat. Nie 
motywowa�o go bynajmniej pragnienie w�adzy, nie, zgo�a odwrotnie - ch�� 
ustatkowania. Wbrew pozorom nie�miertelno�� nie by�a darem, lecz najwi�kszym 
przekle�stwem. Gdy nadchodzi� czas, �e widzia�o si� ju� wszystkie zak�tki 
�wiata, smakowa�o krew wszystkich dziewic i kurew, jedyne, co pozostawa�o, to 
wyczekiwanie.
Ka�dy wampir pr�dzej czy p�niej zaczyna� pragn�� �mierci, lecz r�wnocze�nie nie 
mia� do�� si�y, aby dokona� rytualnego samob�jstwa. Pozostawa�o bierne 
wyczekiwanie. Na co? Na co mo�e czeka� istota, kt�ra nie potrafi umrze�? Ka�dy 
zadawa� sobie to pytanie i jak dot�d nikt nie znalaz� odpowiedzi. Wiecznego snu 
- tak m�wiono - dost�pi ten, kto zupe�nie wyciszy Besti� w sobie. Twierdzenie to 
wi�cej mia�o wsp�lnego z legendami, ani�eli prawd�, a jednak wierzono i czekano. 
Bo c� innego pozostawa�o? 
Gdy Ludwika dopad� marazm, ostatkiem woli zdoby� stanowisko Ksi�cia w niewielkim 
i spokojnym mie�cie. Czeka�, wci�� taki sam, niezmienny. Wiele plotek kr��y�o o 
posiad�o�ci na wzg�rzu nieopodal centrum. Ludwik s�ucha� ich wszystkich z 
rozbawieniem, cho� przecie� wszystkie m�wi�y prawd�. Demon, duch, diabe� - 
wszystkie te okre�lenia pasowa�y do niego jak ula�. Wci�� by�y to jednak tylko 
plotki, s�u��ce gospodyniom do zape�nieniu nudnego popo�udnia w nudnym mie�cie.
Stapleport, w przeciwie�stwie do Ksi�cia, wci�� ulega�o zmianom: upada� 
przemys�, bezrobocie wzrasta�o, kwit�a przest�pczo��. Wszystko to jednak odleg�e 
by�o Ludwikowi i jego problemom, kt�re pojawi�y si� dopiero wraz z nadej�ciem 
anarchist�w. Wtargn�li z buciorami w jego ustatkowan� egzystencj�. Przesta� cz...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin