EDWARD S�O�SKI W WI�ZIENIU R�nemi drogami sz�a Polska do wolno�ci... R�ne te� bywa�y dzieje Polak�w, co, obro�y nosi� nie umiej�c, p�ta niewoli daremnie targali... Od Ko�ciuszkowskich boj�w, po ten dzie� 11 listopada 1918 r., kiedy to po d�ugiej niewoli, zn�w zatrzepota� Orze� Bia�y, kt� wyliczy te m�ki, wi�zienia i nieszcz�liwe boje?!... Historja o nich pisze! Polska Wolna i Niepodleg�a to pami�ta, bo z tej krwi przelanej i popio��w i ko�ci po �wiecie ca�ym porozsiewanych � powsta�a... Do historji te� przesz�a ju� tak niedawna jeszcze, z przed lat dwudziestu dopiero, epoka ludzi i walk podziemnych. Na kartach ksi��ki niniejszej znakomity poeta, autor s�ynnego zbiorku �Ta, co nie zgin�a�, Edward S�o�ski, utrwali� przemo�n� pot�g� swego pi�ra tych ludzi i te czasy, pe�ne smutku, m�cze�stwa i znowu... zawiedzionych nadziei. Szcz�liwsze jednak by�o to pokolenie: wielu z nich Polski Wskrzeszonej doczeka�o. Redakcja Z DALEKICH TAJG. Z dalekich tajg, sk�d wicher dmie orkanem i strz�sa �nieg z podbiegunowych lod�w, z mand�urskich p�l, poros�ych gaolanem, z �o�nierskiej krwi, z �o�nierskich n�dz i g�od�w, �r�d huku dzia�, na stosach cia� i ko�ci wsta�a, jak sen, t�sknota do wolno�ci. I posz�a w dal na drogi i bezdro�a przez wierzchy g�r, przez wielkich rzek rozlewy, obj�a �wiat od morza a� do morza � od �nie�nych tajg a� do granit�w Newy, a k�dy sz�a, na serca ma�ych ludzi rzuca�a g�os, co �pi�cych ze snu budzi. Na progach chat stawa�a w mgliste ranki, w wieczorny zmierzch sny dzieciom czarowa�a w milkn�cy �piew nieznanej ko�ysanki, w bojow� pie��, od kt�rej hucz� dzia�a � i pada� grom, gdy w bursy �r�d b�yskania pisa�a swe ogniste przykazania. / j�y �ka� po monastyrach dzwony i nieba strop �unami zacz�� �wieci�, na twarzach krwi� zastyga� �miech czerwony, kto� �agwie bra� i szed� po�ary nieci� � i z nowych �un od morza a� do morza skro� nocny mrok zacz�a wstawa� zorza. A ona sz�a rzekami czerwonemi przez gruzy miast, przez groby bezimienne, wsi�ka�a krwi� w rozwarte �ono ziemi, po�arem si� budzi�a noce senne � i w ludzkich serc i w ludzkich dusz wi�zienia rzuca�a krwi� proroctwo wyzwolenia. W WI�ZIENIU. I. Po rewizji, kt�ra trwa�a prawie ca�� noc, pana Jana Downara aresztowano. By�o jeszcze zupe�nie szaro, kiedy przez puste ulice szed� pod zbrojn� stra�� do wi�zienia. Wysoki, barczysty policjant sun�� przed nim z tak� powag� i godno�ci�, i� narazie wyda�o mu si�, �e to idzie sam pan komisarz. Raz tylko, przy za�atwianiu jakich� formalno�ci paszportowych, widzia� komisarza swojego cyrku�u, zapami�ta� jednak jego generalskie gesty i generalsk� postaw�. Ten id�cy przed nim policjant mia� w�a�nie w sobie co� generalskiego i przypomina� panu Janowi komisarza. Za panem Janem sz�o czterech �o�nierzy z karabinami. St�pali ci�ko, sz�api�c ogromnemi buciskami po wyboistym bruku ulicy. Panu Janowi dokucza� wilgotny ch��d marcowego poranku. Przez cienkie, giemzowe buciki chwyta� go lepkiem b�otem za nogi i szed� w g�r� po ko�ciach dreszczem. Brrr!... Niespana noc, pe�na jakich� wstrz��nie� i wra�e� niemi�ych � wykolei�a go zupe�nie. R�ce w g��bokich kieszeniach jesiennego paltota trz�s�y si�, dolna szcz�ka nerwowo uderza�a o g�rn�, a my�li bez�adnie pl�ta�y si� po g�owie. Nieraz wraca� do domu o �wicie, lecz ka�dy taki sp�niony powr�t mia� przedsmak bliskiego wypoczynku. W wygodnem ��ku czeka� go zm�czony sen bez �nicia, spokojne trwanie bez my�li. Przez zapuszczone rolety zagl�da� do pokoju dzie�, a on s�ysza�, zasypiaj�c, ciche st�pania i szepty. � Marynia i ma�a Nika chodzi�y na palcach i rozmawia�y szeptem... Dzi� � jak�e si� czuje inaczej! Nie wie, co go czeka, dok�d idzie i po co?... Brrr!... Z wylot�w ulic poprzecznych, ko�o kt�rych przechodzili, zrywa� si� wiatr ch�odny, dojmuj�cy, uderza� w twarz, wciska� si� mi�dzy po�y paltota i przera�liwie hucza� w uszach. W�wczas policjant ogl�da� si� poza siebie niespokojnie, a �o�nierze przy�pieszali kroku i otaczali pana Jana zwartem ko�em. � Nie b�jcie si�... nie uciekn�... � my�la� pan Jan i coraz g��biej wsuwa� g�ow� mi�dzy ramiona, a r�ce w kieszenie paltota. Po p�godzinnej w�dr�wce wprowadzono go wreszcie na zabrukowane podw�rko wi�zienne, sk�d po kamiennych schodkach dosta� si� do obszernej sieni. W sieni panowa� jeszcze mrok, w kt�rym z trudno�ci� zdo�a� rozr�ni� niskie �awki dooko�a �cian i oszklone drzwi w g��bi, wiod�ce na kurytarz. Na chwil� pozostawiono go w sieni samego. Usiad� na �awce i wcisn�� si� w k�t jak najg��biej. By� rad, �e nie smaga ju� go wicher, �e otoczy�y go jakie� grube, czarne �ciany i �e ma such� kamienn� posadzk� pod nogami. Pomimo tego dzwoni� jeszcze wci�� z�bami i trz�s� si� od zimna. Nigdy nie ba� si� zimna i nie rozumia�, dlaczego dzi� tak bardzo przemarz�. Nie rozumia� r�wnie� i tego, dlaczego jest w wi�zieniu? Jak si� to wszystko sta�o? Sam ogl�da� w�asnemi oczyma rozkaz aresztowania jego, Jana Downara. Pami�ta doskonale � by�o: Jan Downar... Jan Downar... O dwunastej w nocy kto� energicznie zadzwoni� do drzwi ze schod�w i jednocze�nie kto� drugi zacz�� dobija� si� do kuchni... Kto?... Policja! Czego?... Otworzy� � krzycza� czyj� rozkazuj�cy g�os. I otworzy�... Wesz�o ich dziesi�ciu... nie! pi�tnastu... Mieli miny powa�ne, urz�dowe... A on automatycznie otwiera� przed nimi wszystkie szuflady, dr��cemi r�kami rozk�ada� papiery, fotografje, listy... T��maczy�, czyta�... Widzia� doko�a siebie obcych ludzi i przera�one, wyl�k�e oczy Maryni... Chodzi�a za nim, jak cie� i szepta�a: � Co to, Janku? dlaczego? � Nic... nic... uspok�j si�... � odpowiada� i �ciska� j� za r�k�. A potem kazali mu si� ubra� i i��. Oplot�y go bia�e, ciep�e r�ce, ciep�e usta zadr�a�y na ustach jego t�umionym p�aczem. Poszli... W cyrkule, w brudnym, szarym pokoju z portretem w z�oconej ramie powiedziano mu raz jeszcze, �e jest aresztowany i kazano co� podpisa�. Czerwony nos pomocnika komisarza pochyli� si� nad jego podpisem. � Charaszo! wieditie! I znowu znalaz� si� na ulicy, na mokrym ch�odzie i wietrze. Dobrze, �e siedzi ju� w k�cie, przytulony do wytartej, brudnej �ciany, sam... sam zupe�nie... Wi�zienie budzi�o si� ze snu. Z kurytarz�w przez oszklone drzwi zacz�y dolatywa� g�osy rozm�w, ci�kie st�pania i zgrzytania klucz�w w ci�kich wi�ziennych zamkach. Zadzwoni�y gdzie� szyby we drzwiach, kto� przebieg� po schodach. Pana Jana morzy�a senno��, jakie� mg�y nape�ni�y mu oczy... Pr�dzej... byle pr�dzej zasn�� cho� na chwil�! I nagle, jak z pod ziemi, wyr�s� przed nim ten sam policjant, kt�ry go przyprowadzi� z cyrku�u i w milczeniu wskaza� mu drzwi do kancelarji. Pan Jan automatycznie podni�s� si� i poszed� we wskazanym kierunku. W kancelarji by�o pe�no sto��w poplamionych i podrapanych. Przy sto�ach sta�y jesionowe, ��te krzes�a z powycieranemi por�czami i z podart� na siedzeniach cerat�. Przez �rodek pokoju, po bia�ej i nier�wnej pod�odze, bieg� szary, sukienny chodnik. Przy jednym ze sto��w w g��bi pokoju, siedzia� zaspany i nieumyty urz�dnik, przy drzwiach sta�o dw�ch stra�nik�w wi�ziennych. Jeden z nich by� bardzo wysoki i mia� czerwon� twarz z sumiastym w�sem pod nosem, drugi by� niski i krzywy, twarz mia� blad�, brudny, nastroszony w�s i oczy patrz�ce zpode�ba. Panu Janowi wyda�o si�, �e ci obaj stra�nicy i ten zaspany urz�dnik, to dalszy ci�g mizernego umeblowania kancelarji wi�ziennej, tak dalece dope�nia�y si� nawzajem ciemne barwy szynel�w z podart� cerat� krzese� i szary, wydeptany chodnik z brudn� szaro�ci� twarzy nieumytego i zaspanego urz�dnika. Policjant rozkazuj�cym tonem poprosi� o zdj�cie paltota i marynarki � i pan Jan uczu� na sobie r�ce stra�nika z czarn� brod�. Obj�y go wp�, pe�z�y na d� po ciele, uton�y na chwil� w kieszeniach spodni i ze�lizgn�y si� po kolanach na mokre i brudne buciki. Jednocze�nie stra�nik z sumiastym w�sem trz�s� jego marynark� i rewidowa� kieszenie paltota. Potem zabrano mu szelki, krawat i zegarek i pozwolono si� ubra�. Powoli naci�ga� na siebie marynark� i czu� na powiekach coraz wi�ksz� senno��. Szary chodnik zacz�� pod nim nieprzyjemnie falowa�, a brudne i podarte krzes�a zako�ysa�y si�, jak ��dki na wodzie. Po chwili siedzia� na jednem z tych brudnych krzese� nawprost urz�dnika i odpowiada� na pytania. Gdzie si� urodzi�? Gdzie? Daleko � w jednej z p�nocnych gubernij Litwy... wymieni� nazw�. Mieszka� na wsi, potem uczy� si� w Wilnie, potem w g��bi Rosji... O, daleko! bardzo daleko, gdzie� na ko�cu �wiata. Potem powr�ci� do kraju... Czem si� trudni? z czego �yje? Jest artyst�... nie! nie maluje, nie pisze... Sko�czy� prawo, wi�c jest prawnikiem... Czy �onaty? czy ma dzieci? Pytania sypa�y si� jedno po drugiem, zachryp�y g�os urz�dnika pe�z� po nim i skrzypia�, jak �le nasmarowane drzwi... Ma... ma �on� i jedno dziecko, tylko jedn� ma�� c�reczk�, Nik�. � Ten brudny, zachryp�y urz�dnik nie zna Niki... � my�la� i odpowiada� w dalszym ci�gu sennie, ziewaj�c co chwila, a przed zamglonemi jego oczami przesuwa�y si� jakie� dalekie obrazy, chodzi�y znajome mg�y, pe�ne kszta�t�w zapami�tanych niegdy� przed laty i pozbawionych szarej powszednio�ci. Widzia� urwisty brzeg rzeki, widzia� wielki pszeniczny �an, faluj�cy z�otem, bezkresny... Widzia� jak�� ma�a mie�cin�, bia�y ko�ci�ek z czerwonym dachem, sklep z zielonemi okiennicami, d�ugi, szary mur i zielone kopu�y cerkiewki... Potem widzia� serdeczn� g�ow� ojca... potem jakie� oczy chabrowe, dziecinnie bezradne i jednocze�nie g��bokie, jak morze. � Padpiszytie! � powiedzia� wreszcie urz�dnik, podsuwaj�c mu po��k�y arkusz papieru. Podpisa�. � W 63 nomier! Wysoki z du�ym, p�owym w�sem stra�nik zastuka� butami po pod�odze i zadzwoni� ...
Poszukiwany