Andrzej St�pniewski Ojciec Byli�my wtedy na prochach. Jak zwykle zreszt�. Zapragn��em mie� dziecko. Poszed�em wi�c z �on� do punktu us�ug genetycznych albo mi si� tak wydawa�o. Po czterech uncjach kwasu mr�wkowego mo�e si� wiele rzeczy wydawa�. By� p�ny wiecz�r. Zaro�la na poboczu drogi kry�y si� i maskowa�y. Zna�em je. Pr�bowa�y udawa� kogo� innego, �ebym pomyli� drog�. W powietrzu unosi�a si� mgie�ka �wiec�ca zimnym, migotliwym blaskiem. Widzia�em w niej przekrwione oczy mojej �ony, w kt�rych odbija� si� r�owy blask neonu: "GENESIS - us�ugi genetyczne dla pragn�cych potomka - czynne ca�� dob�". Raz wypuk�e, raz wkl�s�e drzwi skrzypn�y cicho i wpu�ci�y nas do �rodka. Wnios�em �on�. Przypomnia�o mi si�, �e musz� w ko�cu wymy�li� dla niej imi�. Wn�trze by�o ca�e w paski, w k�cie sta� cz�owiek w meloniku, te� by� w paski. Paski by�y wsz�dzie i by�y poprzeczne. W oknach by�y �aluzje. - Przepraszam, ale pan chyba pomyli� drzwi. Sex shop jest obok. - Czy to jest punkt us�ug genetycznych? - Tak. - Zatem nie pomyli�em drzwi. Ja i moja �ona chcemy mie� potomka. - Wariat chyba - mrukn�� pod nosem facet w meloniku. - Niech pan zabiera t� dmuchan� lal� i wynosi si� st�d! Bardzo nie lubi�, kiedy faceci w melonikach odzywaj� si� do mnie w ten spos�b. My�l�, �e jestem s�aby i nie mam kasy, wi�c ju� nic nie mog�. - Moja �ona ci si� nie podoba, frajerze? - wybe�kota�em s�aniaj�c si� na nogach. - �ona? Id� si� pan leczy�! - A �ona, gnido. Twoja pewnie trzyma ci� za pysk, gdera, psuje krew i to ty, frajerze, wkr�tce b�dziesz musia� si� leczy�. A moja jest z gumy i nic nie m�wi. Facet w meloniku wyra�nie si� wkurzy�, kiedy zacz��em demonstrowa�, �e mog� z moj� �on� zrobi�, co mi si� tylko podoba, a ona s��wkiem nie pi�nie. - Spierdalaj, wariacie! - sykn��. Bo�e! Dlaczego nie da�em si� wtedy wyrzuci�, tylko brn��em dalej w ten absurd?! Kiedy go�� podwin�� r�kawy, niby przypadkiem z kieszeni wypad� mi portfel. Z pocz�tku faceta to nie wzruszy�o, ale gdy zobaczy� wszystkie te zielone banknoty pouk�adane setkami, kiedy z drugiej kieszeni wysun�a si� spluwa, zmi�k�a mu rura. Podszed� do biurka i z szuflady wyci�gn�� strzykawk�. - A wi�c pan chcia�by mie� potomka... Tak oto, m�j synu, powo�a�em ci� do �ycia. Przepraszam. Teraz jestem swoim synem i my�l�. Nie rozumiem, jak sam siebie mog�em powo�a� do �ycia. Nie rozumiem, jak mog� pami�ta� siebie jako swojego ojca, skoro jestem swoim synem. Widzia�em kiedy� satyryczny obrazek: Gabinet psychiatryczny. Na kozetce siedzi Jezus. Psychiatra m�wi do niego: "A wi�c twierdzi Pan, �e straci� Pan wiar� w siebie?" Chrystus nie m�g� uwierzy� w siebie, bo nie rozumia�, jak mo�e by� Bogiem, skoro B�g jest w trzech osobach, a On jest jeden. Ja nie rozumiem, jak mog� by� w dw�ch osobach, wi�c jestem w troch� lepszej sytuacji. To jest rozdwojenie ja�ni. Schizofrenia. Chorobom psychicznym towarzyszy utrata wiary w siebie. Ale teraz coraz bardziej jestem swoim synem i coraz bardziej zapominam swojego ojca. Oddzielam si� od niego. Oddzielam si� dzielnie. Zapominam o jego �wiadomo�ci. Ju� przestaj� rozumie�, jak mog�em by� przed sob�, przed synem. Nie mog�em by� przed sob�, wi�c kim jest m�j ojciec? Jaki ojciec? Zapomnia�em o ojcu. Nie mam ojca. Jestem oddzielony. Go�� w meloniku przygl�da� si� bacznie procesowi p�czkowania. Na�pany ojciec zwali� si� na pod�og�, a syn, gdy sko�czy� si� wy�ania�, by� bardziej zamroczony ni� zwykle. Obok le�a�a dmuchana, gumowa lala z sex shopu. Syn to ja. Ten w meloniku poda� mi ubranie. Siadam przy oknie i czekam, a� mnie kto� ubierze. Jestem o pi�� lat m�odszy od mojego ojca. Biologicznie, nie fizycznie. Mam w g�owie par� postrz�pionych fragment�w jego �wiadomo�ci i jakie� zboczone wspomnienia. Pan w meloniku m�wi, �e nie wie, co ze mn� zrobi�, bo m�j ojciec jest narkomanem, a matki nie mam. Siedz� nagi i my�l�. Tylko to mog� teraz robi�. M�czyzna w meloniku przeszed� do s�siedniego pomieszczenia. �wiat�o ulicznej latarni wpadaj�c przez �aluzje zostawia pr��kowane plamy na pod�odze i �cianach. Pod oknem stoi poka�nych rozmiar�w biurko, za kt�rym siedzi �ysy grubas i z nosem w monitorze komputera be�kocze do mikrofonu. Facet w meloniku cicho zamkn�� drzwi i, aby zwr�ci� na siebie uwag�, dwukrotnie chrz�kn��. - Co tam znowu, Morschwick? - znudzonym g�osem zapyta� grubas. - Mamy ma�y problem. - Jakie� reklamacje? Niechciane dziecko? - przestraszy� si� grubas. - Nie tyle niechciane, co raczej przypadkowe i to z narkoma�skiej rodziny. W dodatku bez matki. Ojciec by� tak na�pany, �e po p�czkowaniu zwali� si� na pod�og� i le�y nieprzytomny. - Na ile go okrad�e�? - z�o�liwie u�miechn�� si� grubas i przeszy� Morschwicka wzrokiem. - Nie rozumiem... - Znam ci�, Morschwick! Nie p�czkowa�by� na�panego frajera, gdyby nie mia� znacznie wi�cej pieni�dzy, ni� to naprawd� kosztuje. Dawaj po�ow� kasy! Zrezygnowany Morschwick wyci�gn�� z kieszeni portfel narkomana. - Zr�b szczeniakowi amnezj�. Oddamy go do domu dziecka. A ojca gdzie� wywie� i zostaw w krzakach - zarz�dzi� grubas licz�c pieni�dze. 25 VI Dzi� rano kupi�em ten zeszyt. Jest po�udnie. S�o�ce przedziera si� przez brudne firanki, odbija si� od blatu sto�u i tworzy na suficie wz�r podobny do litery U. Wacek nienawidzi tej litery na suficie; jak zawsze, kiedy mo�na j� ogl�da�, poszed� spa�. Siedz� sam w �wietlicy i pisz� te s�owa. Ze zdziwieniem stwierdzam, �e mam w�asne pismo. Chocia� tyle. Jestem w tym zak�adzie ju� trzeci tydzie�. Dok�adnie siedemna�cie dni temu obudzi�em si�. Pierwsze wspomnienie to cichy odg�os mojego ci�kiego oddechu, nim jeszcze zd��y�em otworzy� oczy. Potem jasno��, kt�ra przekszta�ci�a si� w wolno obracaj�cy si� krzy�. Z pocz�tku my�la�em, �e to on jest �r�d�em d�wi�ku, ale to by� wentylator pod sufitem sali. Pami�tam te� doktora. Du�o m�wi�. Ci�gle zadawa� pytania. Nic z tego nie rozumia�em, to ja chcia�em pyta�. Potem sobie poszed�. Ci�gle nie wiem, kim jestem. Nast�pnego dnia ordynator powiedzia�, �e to amnezja. M�wi�, �eby si� nie przejmowa�, m�wi�, �e pami�� powoli wr�ci, m�wi� spokojnie mi�kkim g�osem, a ka�de s�owo wzmacnia� skinieniem g�owy, jakby s�owa same w sobie by�y zbyt s�abe. S�owa. Dobrze, �e pami�tam chocia� s�owa. Wacek opowiada�, �e zna� kiedy� cz�owieka, kt�ry zapomnia� nawet znaczenia s��w. Jemu nic nie mog�o ju� przywr�ci� pami�ci, bo nie m�g� swoim wspomnieniom nada� formy, nie mia� jak ich wyrazi�. By� jak zwierz�. My�la� co najwy�ej obrazami, wra�eniami. "W por�wnaniu z nim jeste� zdr�w jak ryba" - m�wi Wacek. Wacek jest alkoholikiem. Trafi� tu z odwyk�wki, bo zapomnia�, jak si� nazywa i gdzie mieszka. Ale najbardziej boli go fakt, �e nie pami�ta, co pi�. Ochrzci� si� Wackiem, bo to imi� wyda�o mu si� najbardziej zbli�one do czego�, czego za choler� nie mo�e sobie przypomnie�. A ja wci�� nie mog� sobie wymy�li� cho�by tymczasowego imienia. Na razie roboczo nazywaj� mnie Ryba, bo "jestem zdr�w jak ryba" - jak to uj�� Wacek. W tym zeszycie b�d� pisa�, co mi si� przypomina. B�dzie to te� m�j dziennik. Ale na razie nie przypominam sobie nic. Czuj� wielk� pustk� i co�, czego chyba nie potrafi� opisa�. Co�, jakby smutek. 29 VI Od ostatnich moich zapisk�w min�o kilka dni. Pami�� nie wraca. Czas sp�dzam na grze w karty z Wackiem. Wacek m�wi, �e jak nie zaczn� oszukiwa�, to nigdy nie naucz� si� gra�. Twierdzi, �e w poprzednim �yciu musia� by� szulerem. Nie wiem, czy ma na my�li poprzednie wcielenie, czy �ycie przed utrat� pami�ci. W nocy wydzwaniamy z Wackiem do r�nych seks-linii. Na koszt s�u�by zdrowia oczywi�cie. Trzeba bardzo uwa�a�, �eby personel niczego nie zauwa�y�. To, co te kobiety wyprawiaj� na ekranie wideofonu nie mie�ci si� w g�owie. Wacek prowadzi z nimi bardzo �mieszne dialogi. Morschwick codziennie w czasie przerwy obiadowej wychodzi� z pracy. Chodzi� zawsze do tej samej knajpki. Prosto, przy klinice w lewo i ju� by� "Pod Zdech�ym �ledziem". Wszyscy go tam znali. Otwiera� drzwi i s�ysza� od barmana "Cze��, Morschwick!" Klient�w o tej porze by�o niewielu. Siada� przy barze. - To, co zwykle? - pyta� barman. Morschwick kiwa� g�ow�. Potem rozmawiali. - Wiesz, po czym pozna�, �e polityk k�amie? - m�wi� na przyk�ad. - Po tym, �e porusza ustami - odpowiada� barman. Potem zjada� hamburgera, popija� ma�ym piwem i wraca� do roboty. Znowu przechodzi� ko�o kliniki neurologicznej. W parku otaczaj�cym klinik� na �awkach zwykle siedzieli pacjenci. Tego dnia Ryba z Wackiem wyszli posiedzie� na s�o�cu. - Wiesz, Ryba - m�wi� Wacek. - Nie zastanawiam si� ju�, co pi�em, ale dlaczego pi�em - wiatr deformowa� mu i tak ju� potargan� czupryn�. - My�l�, �e musia�em mie� przesrane dzieci�stwo. - S�o�ce przedzieraj�c si� przez li�cie tworzy�o plamy na jego zniszczonej twarzy. Nie by�o w�r�d nich litery U, kt�rej tak nienawidzi�. - Ludzie pij� z r�nych powod�w. Czasami bez powodu. O tym, �e zostaj� alkoholikami, mog� przes�dzi� sk�onno�ci genetyczne. - Ale ja mia�em przesrane dzieci�stwo - odpar� Wacek. - Pami�tam wi�cej, ni� my�lisz. - Ty pami�tasz? - zdziwi� si� Ryba. - Pami�tam ca�kiem sporo. To w�a�nie dlatego, �e pami�tam, tu siedz�. Pami�tam, �e nie mam do czego wraca�. Dlatego udaj� amnezj�. - Jak mog�e� tak zrezygnowa� z �ycia? - zafrasowa� si� Ryba. - Ja, gdybym by� zdrowy, nie siedzia�bym po tej stronie ogrodzenia - wskaza� na p�ot otaczaj�cy klinik�. Za p�otem przechodzi� Morschwick. W�a�nie wraca� ze "Zdech�ego �ledzia". 10 VII Od ostatnich moich zapisk�w wydarzy�o si� wiele rzeczy. Przedwczoraj przyszed� rachunek telefoniczny i wyda�o si�, �e nocami kto� wydzwania do seks-linii. Ordynator zgromadzi� w �wietlicy ca�y personel i wszystkich pacjent�w. - Ktokolwiek uprawia tak� form� terapii, niech wie, �e to ju� koniec zabawy - zako�czy� zdec...
Poszukiwany