Waligórski Piąty peron.txt

(81 KB) Pobierz
ANDRZEJ WALIG�RSKI

PI�TY PERON

Wczesn� wiosn� 1974 roku jecha�em wraz z nowo po�lubion� ma��onk� imieniem Ada w 
podr� po�lubn�, mniejsza o to, dok�d, chocia� wiadomo, po co.
W�a�ciwie dopiero teraz wiedzia�em po co, gdy po pierwszym etapie naszej 
pierwszej nocy, na ostatnich nogach zlaz�em ze sleepingowego ��ka, na kt�rym 
przez kilka godzin usi�owa�em nieokie�znanemu temperamentowi Ady przeciwstawi� 
moje wieloletnie do�wiadczenie, r�nice wieku niwelowa� r�nic� p�ci.
Siad�em ko�o okna i si�gn��em po ekstra-mocne. Wyj��em pomi�t� paczk� z jednym 
ju� papierosem, a razem z paczk� wyj��em jaki� do�� gruby, z�o�ony we czworo 
dokument. Roz�o�y�em go, zal�ni�a solidnie przysznurowana lakowa piecz��, 
zaczernia�y dostojne podpisy... A niech to diabli, przez roztargnienie r�bn��em 
z instytutu stare carskie dokumenty... ach, m�j instytut, tak dobrze si� w nim 
�y�o! Zapali�em papierosa. W p�drzemce i p�odbiciu wagonowej szyby zobaczy�em 
skr�towo wydarzenia ostatnich miesi�cy i dni moje przygotowania do habilitacji, 
wystawa z dziej�w I-ej wojny... Oto ja w gronie asystent�w i student�w, czujnych 
na ka�de moje skinienie. W�a�nie stawiaj� plansz� y lini� frontu w tysi�c 
dziewi��set czterdziestym roku, przypinaj� zdj�cia do tablic, na zdj�ciach 
w�saci �o�nierze i oficerowie w austryjackich mundurach. Patrz� na nich z 
sympati�. Dzi�ki w�som, a mo�e staro�ci tych zdj��, wydaj� si� by� wszyscy w 
moim wieku, bli�ej 50-tki ni� 40-tki. Spogl�dam na krzywych, kud�atych student�w 
k��bi�cych si� w sali, potem znowu na tych na zdj�ciu... Wol� tych drugich, 
chyba czu� bym si� dobrze w ich towarzystwie! Bo w towarzystwie swoich 
podopiecznych nie czuj� si� najlepiej, niczego nie szanuj�! W�a�nie ubrali 
jednego z koleg�w w rzadki, drago�ski mundur i kask. Zrywam ten kask z 
oburzeniem, pod nim burza w�os�w i nie �aden ch�opak tylko Ada. Jeszcze w�wczas 
studentka z podleg�ej mi grupy, ale ju� taka bezczelna! Robi ustami "bu�k�" na 
przeproszenie, co tak mnie denerwuje, �e wypuszczam z r�k gipsowy pos��ek 
rotmistrza Beliny!
Potem Ada p�ta si� ko�o mnie coraz cz�ciej w wirze przygotowa� do wystawy. 
Widz�c nas razem, jej niez�omni koledzy przymru�aj� znacz�co oko, ba, profesor 
nie wiadomo, czemu gratuluje mi wychowanki... 
Jako� nas wszyscy do siebie popychaj�, w przeno�ni i dos�ownie, bo ot w czasie 
otwarcia i przeci�cia studenci robi� sztuczny t�ok, w rezultacie kt�rego 
otwieramy wystaw� jakby we dw�jk�, a rektor gratuluje na obojgu, nie zwracaj�c 
uwagi na moje paniczne spojrzenia. 
W ko�cu poddaj� si� fali wydarze� i urokowi Ady. To ona jest stron� atakuj�c� - 
na bankiecie proponuje bruderszaft i przed�u�a poca�unek, co zostaje skwitowane 
oklaskami. A potem ju� Urz�d Stanu Cywilnego, okropnie wrzaskliwa studencka 
orkiestra i - na dworzec! Po drodze wpadam na swoj� ulubion� wystaw�, patrz� na 
ch�opc�w y tamtych lat... Jacy inni i jacy fajni. Ada robi mi pierwsz� awantur� 
- sp�nimy si� na poci�g! Zd��yli�my... Gromada odprowadzaj�cych, sleeping, i 
moja sp�niona, damsko - m�ska batalia, podczas kt�rej wyra�nie s�ysz� odg�osy 
wielkiej bitwy, bitwy z tamtej wojny, z tr�bkami, krzykami "hurra", umiarkowanym 
terkotem �wczesnych mitraliez i puszystymi eksplozjami szrapneli... I oto siedz� 
pal�c ekstra-mocne, i zastanawiam si� po co mi to by�o?
- Adam... - powiedzia�a Ada. 
Zadr�a�em, czego ona j e s z c z e mo�e chcie�?
- Adam... G�owa mnie boli...
- Moje male�stwo - szepn��em z dum�. - Tak ci� wym�czy�em?
- Co� ty, to po w�dce. Masz mo�e proszek?
- Nie mam, ale konduktor powinien mie�.
Wyszed�em w pi�amie na korytarz i powlok�em si� do s�u�bowego przedzia�u. 
- Panie konduktorze, prosz� proszki od b�lu g�owy, ekstra-mocne i pepsi. 
- Ja nie jestem konduktor tylko steward.
- Tak? 
- Tak, od nowego roku. I mam tylko piasty i fruktovit, a proszki mnie wyszli. 
Ale dostanie pan w kiosku na peronie, to ju� Kociemby.
I rzeczywi�cie poci�g stuka� na zwrotnicach, a za oknem zal�ni�y neonowy napis 
"Kociemby", nazwa du�ej, w�z�owej wida� stacji. Chcia�em wr�ci� do przedzia�u po 
p�aszcz, ale uprzejmy steward narzuci� mi na ramiona sw�j w�asny ko�uch.
- Wal pan, szkoda czasu! 
Wysiad�em i �lizgaj�c si� troch� po zamarzni�tym peronie podbieg�em do 
o�wietlonego kiosku.
- Proszk�w nie ma - powiedzia�a sprzedawczyni. - Dostanie pan w kiosku na dole. 
Zd��y pan, zd��y, poci�g stoi tu p� godziny.
Opodal widnia�o o�wietlone zej�cie. Poszed�em schodami na d�, potem do�� 
d�ugim, wyk�adanym kafelkami tunelem, poprzebijanym gdzie niegdzie wyj�ciami na 
inne perony. Wreszcie pchn��em wahad�owe drzwi wszed�em do holu. W kiosku RUCHU 
by�y proszki i ekstra-mocne. Kupi�em i poszed�em z powrotem. Korytarz znowu 
zal�ni� przede mn� kafelkami i wylotami schod�w. Spyta�em starego kolejarza na 
kt�rym peronie stoi ekspres "Transpol", i dowiedzia�em si� �e na ostatnim. 
Przyspieszy�em kroku. W mi�dzyczasie rozp�ta�a si� zamie� �nie�na i ostatni 
peron wyda� mi si� ciemniejszy ni� poprzednio. 
Obliczy�em trzeci wagon od ty�u wagonu, i odsun��em drzwi. �ona zgasi�a 
tymczasem �wiat�o i spa�a g��boko, do�� mocno przytem - wida� ze zm�czenia - 
pochrapuj�c. Poca�owa�em tkliwie obna�ony fragment jej plec�w, rozebra�em si� i 
wlaz�em pod ko�dr� poci�g gwizdn� i ruszy�, a ja zasn��em i od razu przy�ni�a mi 
si� sytuacja z przed kilku minut: 
Schodzi�em po schodach z ostatniego peronu, 
Przede mn� by� d�ugi kafelkowy korytarz, wiod�cy do holu i poprzebijany trzema 
wyj�ciami na inne perony.
Wraca�em z holu - przede mn� by�o pi�� takich wyj��... I tak kilka razy - stoj� 
z 
Jednej strony - trzy, przeskakuj� na drug� - pi��...
Spoci�em si� i krzykn��em. Na szcz�cie kto� w mundurze wyszed� w�a�nie z 
przedzia�u, i zmora ust�pi�a.
- Ko�uch jest na wieszaku - powiedzia�em. - Dzi�kuje panu bardzo! 
- Obud� si� kolego - powiedzia� ten Kto� - wk�adaj mundur pu�kownik czeka. 
Zap�on�o �wiat�o, i Kto� okaza� si� by� bardzo przystojnym lejtnantem armii 
Cesarstwa Austryjackiego.
- Ty te� wstawaj! - doda� lejtnant, klepi�c w wypi�ty ty�ek moj� �on�.
- O Jezu, znowu? - j�kn�a basem moja �ona, poczem spu�ci�a z p�ki kosmate nogi 
i podkr�ci� w�sa. 
W�osy stan�y mi d�ba na g�owie - to, co uwa�a�em za moj� �on� by�o 
podtatusia�ym facetem w randze majora. 
- Idziemy, idziemy! - denerwowa� si� lejtnant. 
- Wasyl, Maciek! - rykn�� major w kierunku korytarza. - Mundury wyczyszczone?
Zaraz te� dwaj ordynansi przygalopowali nios�c stert� tak dobrze znanego mi 
znanego umundurowania i uzbrojenia.
- Ja wiem, �e to jest sen - powiedzia�em ze smutkiem do majora - ale ze snem nie 
ma co walczy�, wi�c si� ubior�.
- Tak, tak - uspokoi� mnie major. - Spi�e� si� wczoraj, wi�c jeszcze bredzisz, 
ale jak nasz stary ryknie, to zaraz ci przejdzie.
Z dziwn� przyjemno�ci� wk�ada�em na siebie ten niemodny mundur, pas z 
koalicyjk�, polow� czapk�. Ci�ki steyer w kaburze dobrze przylega� do boku.
- A c� ty tak si� dzi� sztafirujesz?
- Wiesz, zawsz� mia�em na to ochot�, ale si� ba�em, �e mnie kto� na tym 
przy�apie...
- Zjedz troch� surowej kapusty! - podsumowa� major. 
Przed opuszczeniem przedzia�u spojrza�em w lustro. Z jego tafli spogl�da� na 
mnie ca�kiem przystojny austryjacki kapitan artylerii. Poczu�em si� ra�niej, 
wyprostowa�em zgarbione zazwyczaj plecy, wypi��em pier� i zasalutowa�em swojemu 
w�asnemu odbiciu.
Wyszli�my dziarsko na korytarz. Wsz�dzie trzaska�y odsuwane gwa�townie drzwi, ze 
wszystkich przedzia��w wysypywali si� oficerowie, przypinaj�c w po�piechu 
szable. Strzela�y zestawiane w pozdrowieniu, d�onie przeskakiwa�y ku daszkom z 
ow� nonszalanck� s�u�bisto�ci�, w�a�ciw� zawodowcom. Krzy�owa�y si� strz�py 
rozm�w w j�zyku niemieckim, czeskim, w�gierskim i - wcale nie najrzadziej - 
polskim . 
Ci�gn�c szable, brz�cz�c ostrogami i skrzypi�c rzemieniami szli�my przez kilka 
wagon�w, w tym przez sanitarny, bez rannych jeszcze, ale kompletnie wyposa�ony i 
obsadzony przez bardzo urodziw� damsk� za�og� w ma�ych karnecikach, zgrabnych 
mundurkach i sznurowanych wysokich butelkach. Zacz�y si� w przej�ciu �miechy, 
podszczypywania i klepanki. Oczy oficer�w zab�ys�y ra�niej, lewe d�onie unios�y 
si� ku w�som, prawe - opad�y ku damskim wdzi�kom. I ja te�, id�c przyk�adem 
innych i daj�c folg� rozpieraj�cemu mnie wigorowi, strzeli�em otwart� d�oni� w 
twardy jak stal ty�eczek siostrzyczki, wychylonej aktualnie przez okno. 
A� zadzwoni�o, i to podw�jnie, bo zaraz oberwa�em po pysku i ujrza�em najpierw 
wszystkie gwiazdy, a potem tylko dwie - roziskrzone gniewem oczy prze�licznej 
dziewczyny. 
- Ty porco - powiedzia�a dziewczyna. - �winia! - przet�umaczy�a na wszelki 
wypadek. 
- Przepraszam... - zasalutowa�em, a ona wlepi�a wzrok nie tyle we mnie, co w 
moj� d�o� przy daszku czapki.
Na �rodkowym palcu mia�em tam sygnet. Z lewej r�ki ci�gle mi spada�, a na prawej 
siedzia� jak przyro�ni�ty. Sygnet by� skromny, ale oryginalny, odziedziczony po 
pradziadku, a przedstawiaj�cy r�ni�tego w krwawniku jaszczura z otwart� paszcz�.
- Scusa... - westchn�a. - To ja przepraszam, nie wiedzia�am, �e to w�a�nie 
pan...
- A ja nie wiedzia�em, �e to w�a�nie pani... - bredzi�em by przed�u�y� rozmow�. 
Koledzy przepychali si� ko�o nas �artuj�c: 
- Wpad�e� w oko siostrze Jolancie!
- Znalaz�a w ko�cu swojego Napoleona!
- Nic dziwnego, taki przystojniak!
Ja przystojniak! M�j bo�e, tego mi jeszcze nikt nigdy nie powiedzia�, nawet w 
najlepszych latach! Mimo obola�ego policzka z sekundy na sekund� wpada�em w 
coraz lepszy nastr�j. 
- Molto bene! To by� dobry pomys� z t� zaczepk�! Niech my�l�, �e flirtujemy... 
Musimy by� w sta�ym kontakcie!
- W ci�g�ym! - zawo�a�em entuzjastycznie.
- A o TO niech si� pan nie martwi, jest w porz�dku.
- Jakie TO jest w porz�dku? - wyj�kn��em mile podniecony, ale i zaszokowany je 
bezpo�rednio�ci�.
Przesun�a przed siebie chlebak, zawieszony na rzemieniu, zas�oni�a go sob� i 
odpi�a sprz�czki. We wn�trz...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin